Recenzja filmu

Ciche miejsce: Dzień pierwszy (2024)
Michael Sarnoski
Lupita Nyong'o
Joseph Quinn

Na ulicach cichosza

Zarówno Nyong’o jak i Quinn są na ekranie fantastyczni. Oboje mają doświadczenie w kinie grozy (o ile podciągniemy pod ten gatunek "To my" Jordana Peele’a oraz czwarty sezon "Stranger Things"),
Na ulicach cichosza
źródło: Materiały prasowe
Kino to dziwna bestia. Z jednej strony, sednem całego doświadczenia są komunia wrażliwości i kolektywny rezonans. Z drugiej - podobnie jak w kościele, rytuał należy przeżywać w ciszy. Twórcy horrorowej serii "Ciche miejsce" nie tematyzują wprawdzie tego paradoksu, lecz naprawdę dziwi mnie, że nie napisali dotąd sceny, w której wrażliwe na dźwięk, krwiożercze potwory urządzają masakrę…w kinie. W końcu od poziomu decybeli zależy nie tylko życie bohaterów, ale i nasza frajda.

W prologu "Dnia pierwszego" takich ograniczeń nie ma. Można chrupać popcorn, wydawać okrzyki ekscytacji, a nawet klepać się po udach (co w moim osobistym rankingu jest na samym dnie zachowań w miejscu publicznym). Jako, że mamy do czynienia z prequelem opowieści o kosmicznej inwazji, świat fotogenicznie wali się w gruzy - z nieba spada deszcz meteorytów, a skryte we mgle bestie zamieniają nowojorczyków w krwawy budyń. Później wszystko milknie, zaś my mamy chwilę, by docenić ten mały filmowy cud: oto w dochodową franczyzę zamienia się seria, w której katastroficzne łubudubu to jedynie przypis do "wyciszonej" opowieści o ludzkiej woli przetrwania.



Dzień zagłady obserwujemy z perspektywy Sam (Lupita Nyong’o). Dziewczyna jest w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej i trafia na Manhattan wraz z innymi pacjentami podmiejskiego hospicjum oraz swoim opiekunem (w brodatym Aleksie Wolffie trudno rozpoznać straumatyzowaneigo nastolatka z "Dziedzictwa. Hereditary"). Już za chwileczkę, już za momencik na ziemię spadną wygłodniałe monstra. Lecz zanim to nastąpi, scenarzyści ustawią elegijny ton opowieści za pomocą kapitalnej miniatury o straconych złudzeniach i odebranych marzeniach - w teatrze lalek Sam obejrzy krótką bajkę o niesprawiedliwym losie.

Dziewczyna nie chce ratować ani świata, ani siebie. Chciałaby tylko zjeść pizzę w knajpce, do której w dzieciństwie zabierał ją ojciec. W teorii zatem widmo nieuchronnego końca powinno obniżać fabularną stawkę (pomijając fakt, że znamy już wynik nierównej walki ludzkości z najeźdźcami). Kontrintuicyjny pomysł okazuje się jednak największą wartością filmu, gdyż prowadzi do pytania o sens życia w obliczu nie tylko pewnej, ale i rychłej śmierci. Odpowiedzi bohaterka będzie szukać wraz Erikiem (Joseph Quinn), brytyjskim studentem prawa, który w umierającej dziewczynie odnajdzie przyjaciółkę i powierniczkę. Zaś gdy wreszcie ją pozna, odetchniemy z ulgą – "Ciche miejsce: Dzień pierwszy" to całkiem niegłupia opowieść o odkrywaniu piękna w prozie codzienności.



Zarówno Nyong’o jak i Quinn są na ekranie fantastyczni. Oboje mają doświadczenie w kinie grozy (o ile podciągniemy pod ten gatunek "To my" Jordana Peele’a oraz czwarty sezon "Stranger Things"), ale też niezwykle plastyczne, ekspresyjne oblicza. W najlepszej scenie filmu odgrywają melodramatyczną pantomimę na zgliszczach cywilizacji i jest to obrazek, który zostanie pod waszymi powiekami na dłużej. Znany z kapitalnej "Świni" z Nicolasem Cage’em reżyser Michael Sarnoski ma rękę do takich momentów. Tym, co wychodzi mu zdecydowanie najlepiej, jest kino o człowieczeństwie wystawionym na próbę. Z kolei uczynienie jednym z bohaterów rezolutnego kotka to nie tylko ciekawy sposób na odświeżenie formuły, a i generalnie - niezły pomysł na kino.

Liczne sceny konfrontacji z pająkowatymi stworami spełniają swoje zadanie, zaś niektóre - jak kaskady szkła, metalu i kosmicznych drapieżców spływające po drapaczach chmur - to kawał solidnej roboty koncepcyjnej. Niestety, pod względem inscenizacji to zaledwie średnia krajowa. Ponadto, wydaje mi się, że Nowy Jork powinien być nieco lepiej wykorzystany jako scenografia kina grozy. W końcu mówimy nie tylko o najgłośniejszym mieście świata ("Poziom decybeli jest porównywalny z nieustannym krzykiem" - odnotowują twórcy), ale i o nowoczesnym labiryncie, pełnym architektonicznych kontrastów. Sarnoski żongluje wprawdzie lokacjami, przenosi akcję i w ciasne tunele metra, i na opustoszały Manhattan. Wszędzie kręci jednak tę samą scenę: trącony przez nieuwagę dzwoneczek uruchamia lawinę przykrych konsekwencji. "Ciche miejsce: Dzień pierwszy" to świetny dramat i zaledwie przyzwoity horror. Zabrakło w nim czegoś, co poza mózgiem i sercem kiełkowałoby również w naszych trzewiach.
1 10
Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones