Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym

MateuszWieczorek ocenia: Guns, Gore & Cannoli 2
85

Druga wojna światowa, inwazja zmutowanych zwierząt i krwiożerczych zombie na usługach niemieckich dygnitarzy, porachunki mafijne, zdrady wieloletnich przyjaciół. Wydawać by się mogło, że tak wiele ciężkich motywów w tak niepozornej grze niezależnej to przepis na sromotną klęskę. Na szczęście, jeśli wszystko przedstawione jest w sposób wyłącznie humorystyczny i wypełnione parodią utartych stereotypów, rezultat stanowi naprawdę zjadliwy, wypełniony po brzegi stylem i miodnością deser po wysokobudżetowych produkcjach. Coś w stylu tytułowego cannoli, do którego nieposkromionych miłośników zalicza się protagonista Vinnie, notabene posiadający w swoim nazwisku właśnie sycylijski przysmak.

Twardy zakapior w płaszczu i kapeluszu z cynicznym poczuciem humoru i wyjątkowym umiłowaniem do hasła „najpierw strzelaj, potem pytaj” rozpoczyna swoją historię, będąc więzionym w piwnicy przez cyngli włoskiej mafii. Dość sprawnie jednak odzyskuje wolność i staje się, chcąc nie chcąc, bohaterem wojennym, stawiając czoła szalonym, niemieckim naukowcom i żołdakom, przy okazji realizując plan swojej osobistej wendetty.

Guns, Gore & Cannoli 2 to intensywny, platformówkowy shooter w czystej postaci. Rozgrywka opiera się na eksterminacji wszystkiego, co porusza się złowrogo w naszym kierunku, wykorzystując przy tym szeroki arsenał giwer – począwszy od piły łańcuchowej i kija bejsbolowego, przez pistolety i karabiny maszynowe, po wyrzutnie rakiet, granatniki i miotacze ognia. Całość zaś utrzymana jest w kreskówkowym, humorystycznym klimacie, który wyróżnia produkcję z morza podobnych propozycji, i który stanowi jednocześnie jej zdecydowanie największą zaletę.

Co się na wspomnianą atmosferę składa? Różnorodność lokacji utrzymanych w duchu lat czterdziestych ubiegłego wieku. Na naszej drodze odwiedzamy między innymi zniszczone miasto, klub ze striptizem, kino, bunkry, w końcu zaś bierzemy udział w lądowaniu aliantów na plażach Normandii, co stanowi bardzo przyjemny smaczek, co więcej, odwzorowanie D-Day jest jednym z najlepszych, jakie widziałem w grach w ogóle, wliczając w to wszelkiej maści Call of Duty i Medal of Honor. W następnej kolejności podkreślić trzeba trafione w punkt, wprowadzone ze smakiem oparcie się gry o stereotypy. Włosi w sposób dla siebie charakterystyczny gestykulują w trakcie rozmów, wtrącając w kwestie znane między innymi z filmów komentarze, Niemcy zaś przedstawieni są jako wypowiadający się z irytującym akcentem, przesiąknięci złem szaleńcy, których jedynym celem jest eksterminacja.

Bez wątpienia kreacji świata przedstawionego pomaga instrumentalna muzyka, utrzymana w klimacie jazzowym, której charakterystyczne brzmienia towarzyszą wymianom ognia między jegomościom w płaszczach, kapeluszach i tommy gunach w rękach. Nikt mnie nie przekona, że można zaprezentować coś bardziej mafijnego w realiach lat czterdziestych ubiegłego wieku. Ścieżka dźwiękowa ulega zmianie na podniosłe brzmienia w trakcie chociażby lądowania na normandyjskich plażach, dzięki czemu wiemy, że bierzemy udział w nad wyraz podniosłym wydarzeniu. W dodatku świetne spisali się aktorzy podkładający głos pod kilka postaci i mimo że linii dialogowych zbyt wiele nie uświadczymy, w zasadzie poza one-linerami tylko podczas przerywników fabularnych, to należy pozytywnie ocenić ten aspekt. Szkoda tylko, że polska wersja językowa jest nieco wybrakowana – część tekstu nie została w ogóle przetłumaczona, w innych miejscach brakuje naszych znaków diakrytycznych.

Powyższe zdecydowanie podkreślone jest także kreskówkowym stylem graficznym, przy czym absolutne pochwały należom się twórcom za ilość szczegółów, które udało się zaimplementować. Oto bowiem możemy zaobserwować sytuacje, gdy niespodziewający się jeszcze śmiertelnego zagrożenia w postaci Vinniego przeciwnicy patrolują spokojnie pomieszczenie, w międzyczasie wyciągając z płaszcza kawałki pizzy i oddając się ich konsumpcji. Inni z kolei, czytając gazety, natrafiają na wyjątkowo gorące zawartości, odwracając je o 90 stopni i otwierając usta z zachwytu. Sielanka kończy się wraz z początkiem tańca ołowiu na ekranie, po którym zresztą podłoga wypełniona jest nabojami i magazynkami (dosłownie, zupełnie nic nie znika w magiczny sposób). Gra powstała w oparciu o silnik Unity i przyznać trzeba, że Crazy Monkey Studios wykorzystało jego potencjał w sposób godny podkreślenia. W dodatku wersja na konsolę PlayStation 4 działa wzorowo – nie zauważyłem żadnych bugów ani spadków płynności wyświetlanego obrazu, nawet przy największych zadymach, co w tego typu produkcji jest niezwykle istotne.

Najważniejsze, co można o Guns, Gore & Cannoli 2 powiedzieć, to fakt, że rozgrywka jest szybka, płynna, precyzyjna i niech nie zwiedzie nikogo niepozorna oprawa wizualna – krew leje się gęsto i często, szczególnie podczas dosłownych eksplozji czaszek po celnych headshotach, stąd wszak gore w nazwie gry. Pojedynki z przeważającymi zastępami ludzkich przeciwników oraz bossami (w liczbie czterech) są bardzo satysfakcjonujące, nie można jednak tego samego powiedzieć o zmutowanych zwierzakach i zombiakach, które w głównej mierze stanowią tylko ruchome tarcze strzeleckie. Na szczęście nie występują one w ilościach, które mogłyby powodować irytację i znużenie, przynajmniej na normalnym poziomie trudności, gwarantującym odpowiednie wyzwanie przy braku konieczności wznawiania rozgrywki co pięć minut.

Nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń do sterowania. Pierwszą część, która oferowała celowanie tylko w ośmiu kierunkach, ogrywałem na pececie, tym razem zdecydowałem się jednak na wersję konsolową i muszę przyznać, że kontrolowanie ruchów Vinniego za pomocą pada jest nie tylko intuicyjne, ale zwyczajnie wygodniejsze. Tu jednocześnie należy przytoczyć kilka usprawnień w tej materii, które zostały wprowadzone w sequelu. Protagonista „nauczył” się tajemnych technik mierzenia z broni w 360 stopniach, podwójnego skoku oraz kucania i chowania się za elementami otoczenia – w teorii nie stanowi to być może wielkiego osiągnięcia w historii gier wideo, jednak w praktyce udostępnia możliwość zróżnicowanego podejścia do każdej wymiany ognia. Z jednej strony wybicie drzwi z przysłowiowego buta i taktyka Johna Rambo, z drugiej zaś metodyczna strzelanina z wykorzystaniem ochrony przed kulkami przeciwników stanowią dwa przeciwległe bieguny rozgrywki, mimo to Guns, Gore & Cannoli 2 daje możliwość takiego wyboru.

Dodatkowe możliwości taktyczne wprowadziło także dużo bardziej destrukcyjne otoczenie w porównaniu z pierwowzorem. Nic już nie stoi na przeszkodzie przed zrzuceniem klimatyzatorów na głowy zdezorientowanych oponentów czy zniszczeniem pojazdów w akompaniamencie efektownych wybuchów. Dzięki tym prostym rozwiązaniom, gra jest nie tylko przyjemniejsza, ale przede wszystkim bardziej korzystna dla oka. Niestety, nie wiedzieć czemu, twórcy zrezygnowali z obecności granatów i koktajlów Mołotowa w arsenale Vinniego – a z tego co pamiętam, podrzucanie tykających bomb pod nogi zakapiorów i obserwowanie fruwających w powietrzu ciał stanowiło niemałą frajdę.

Przyznać trzeba, że gra rozkręca się w dość ślamazarnym tempie. Pierwsza jej połowa to tak naprawdę leniwy wstęp do szalonego, drugiego aktu. Historia została podzielona na 17 rozdziałów, przy czym ukończenie kampanii w pojedynkę to kwestia czterech, może pięciu godzin. Jednak Guns, Gore & Cannoli 2 to coraz rzadszy już niestety przykład udostępnienia graczom lokalnej kooperacji, w której możemy wraz z trzema znajomymi oddawać się niczym nieskrępowanej eksterminacji podczas wspólnego posiedzenia na kanapie. Co więcej, w takich okolicznościach gra jeszcze bardziej zyskuje na wartości i nawet dla samego trybu współpracy warto się w ten tytuł zaopatrzeć.

Guns, Gore & Cannoli 2 stanowi świetną propozycję na szybkie odprężenie się po pracy czy konsolową imprezę w gronie przyjaciół. Mimo że historię Vinniego można tak naprawdę ukończyć w jeden dłuższy wieczór, akurat w tym przypadku jestem przekonany, że do jednego razu nie trzeba się ograniczać. W dodatku zdobycie „platyny” jest niezwykle proste i można tego dokonać nawet za pierwszym podejściem. Słowem, jedna z najbardziej stylowych i satysfakcjonujących produkcji w swoim gatunku, za którą zapłacimy około pięćdziesiąt złotych. Zdecydowanie warto.

MateuszWieczorek
7 września 2018 - 21:29