O złożonym komunikacie, który nasze spóźnienie wysyła w eter, dla „Psychology Today” pisze psychiatra i filozof Neel Burton.

Mój czas jest ważniejszy niż twój

Zanim w XIX wieku w Wielkiej Brytanii pojawiła się kolej, każde miasto miało w danym momencie trochę inną godzinę, zgodną z rytmem wędrówki Słońca po niebie. Pociągi, a co za nimi idzie, rozkłady jazdy, wymusiły ujednolicenie czasu w kraju, nie każdy jednak ośrodek miejski był tym pomysłem zachwycony. Najdłużej opór stawiał Oksford, stąd na wielkim zegarze na Tom Tower przez jakiś czas były dwie wskazówki minutowe – dla czasu krajowego i „czasu oksfordzkiego”, gdzie było zawsze 5 minut wcześniej. Do dzisiaj przetrwało to w sformułowaniu „spóźnienie oksfordzkie”, czyli właśnie takie pięciominutowe-prawie-że-nie-spóźnienie.

Reklama

Ale skąd w ogóle pomysł, że spóźnianie się, pięciominutowe czy dłuższe, to jakiś problem? Nie da się ukryć – ludzi to denerwuje. Różnie w zależności od kultury (nie tyle osobistej, co tej, w której żyją), ale jednak denerwuje. Przekaz, jaki wysyłamy, spóźniając się, to brak uwagi i szacunku dla ludzi, z którymi jesteśmy umówieni. Szczególnie niegrzecznie jest spóźnić się na jakąś ważną, zaczynającą się o konkretnej godzinie uroczystość, w rodzaju ślubu czy pogrzebu. Szczególnie ryzykownie – spóźnić się na spotkanie z przełożonym, który, będąc nad nami w hierarchii, źle może znieść podprogowy przekaz „mój czas jest ważniejszy niż twój”.

Spóźnienie jako akt pasywnej agresji

Pamiętajmy też, że spóźnianie się wystawia nam brzydkie świadectwo. Po pierwsze, o czym była już mowa, może świadczyć o lekceważeniu osób, z którymi się umówiliśmy. Ale nie tylko. Ludzie mogą pomyśleć, że nie potrafimy zapanować nad organizacją swojego czasu, że nie mamy samowiedzy (na temat np. tego, ile zajmuje nam wyszykowanie się), empatii, silnej woli czy umiejętności planowania. I rzeczywiście, jeśli ktoś notorycznie się spóźnia, można szukać przyczyn w ww. powodach. Ale, jak pisze Burton, istnieją też inne, mniej uświadomione, bardziej złożone.

Spóźnianie się może być zachowaniem pasywno-agresywnym. Szczególnie w przypadku osób, które z jakichś powodów mają problem z wyrażaniem gniewu i tłumią go w sobie, więc znajduje on ujście w takich właśnie zachowaniach. Może też świadczyć o tym, że osoba spóźniająca się nie pozostaje w wewnętrznej zgodzie z ludźmi, z którymi ma się spotkać i/lub z powodem tego spotkania. Najciekawsza jednak wydaje się przyczyna, której Burton poświęca najwięcej miejsca w swoim tekście – samooszukiwanie się.

Pies mi zjadł zeszyt

Niektórzy ludzie mają w zwyczaju nie tylko niemal zawsze się spóźniać, ale też już po przybyciu na spotkanie robić wokół swojego spóźnienia wielkie halo. Wylewnie przepraszać każdego z osobna i ze szczegółami opowiadać o nieszczęściach, które stoją za ich brakiem punktualności. Tutaj właśnie pojawiają się efektowne wymówki w rodzaju „pies mi zjadł zeszyt”. Burt pisze, że jest to taktyka charakterystyczna dla osób, którym brak pewności siebie. Tym złożonym performansem wysyłają sygnał: „jestem bardzo ważny, albo i najważniejszy”. Jest on dla nich sposobem na przykucie uwagi, a nawet przejęcie kontroli nad sytuacją.

Burt sugeruje, aby dobrze przyglądać się swoim własnym spóźnieniom i każdorazowo zadawać sobie pytanie – dlaczego? Jeśli pies jednak nie zjadł ci zeszytu ani nie zaistniała inna obiektywna przyczyna niepunktualności, być może twoja nieświadomość chciała ci wyraźnie zasugerować, że nie powinieneś przebywać w tym miejscu i/lub z tymi ludźmi? W ka��dym razie – psychiatra podpowiada, żeby na każdą niezaczynającą się punkt o czasie okoliczność spóźniać się dokładnie osiem minut. Przyjście zbyt wcześnie też jest niegrzeczne, przyjście o czasie może zestresować gospodarza, a przyjście osiem minut później będzie, zdaniem psychiatry, idealne.