Gospodarka się załamuje, a firmy masowo zwalniają?

Ostatnie miesiące są okresem, gdy bardzo często w mediach pojawiają się informacja o masowych zwolnieniach. Kolejne firmy mają zwalniać dziesiątki, a nawet setki swoich pracowników. Czytając te informacje, można odnieść wrażenie, że z naszą gospodarką i rynkiem pracy dzieje się coś niedobrego. Warto jednak pamiętać, że o ile pojedyncze przypadki mogą działać na wyobraźnię, to ich wpływ na rynek pracy jest bardzo ograniczony.

Reklama

I tak na przykład zwolnienia przez Pocztę Polską objąć miały mniej niż 5 tys. osób w całej Polsce. Tymczasem liczba pracujących w kraju wynosi miliony osób. O ile więc medialnie jest to temat bardzo głośny, to przez pryzmat gospodarki, wpływ pojedynczych masowych zwolnień jest znikomy.

Nie oznacza to oczywiście, że to zjawisko nie występuje. Zwolnienia dotyczą obecnie wielu zakładów na terenie całego kraju. Warto jednak z oceną wstrzymać się aż do momentu zobaczenia danych na poziomie makro. Te, jak się okazuje, nie sugerują, aby sytuacja na naszym rynku pracy była w jakikolwiek sposób kryzysowa.

Fala zwolnień grupowych w Polsce to mit?

Tematowi przyjrzeć się postanowił Marcin Klucznik, ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE). Analityk na swoich mediach społecznościowych zamieścił wpis, w którym analizuje sytuację na rynku pracy. Jak zauważa, w końcu marca plany zwolnień ogłosiło 159 firm. To 6-ty najmniejszy wynik w ciągu ostatnich 21 lat. Planowane zwolnienia dotyczyć mają 17,0 tys. pracowników. To, jak zauważa ekonomista, 10-ty najmniejszy wynik w ciągu ostatnich 21 lat.

Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że 17 tys. to z pewnością mało w porównaniu do lat 2009-2015 i pandemicznego 2021 roku, ale względem np. lat 2017-2018 czy 2022 roku, to nie jest już tak mało. I na ten argument ekonomista znajduje istotny kontrargument.

ikona lupy />
Zwolnienia grupowe w Polsce / X.com / Marcin Klucznik

Liczby bezwzględne z pewnością działają na wyobraźnię, ale należy pamiętać, że bez odniesienia ich do wielkości rynku pracy, dają one niewielki ogląd na sprawę. Marcin Klucznik zauważa, że w latach 2007-2023 zatrudnienie w gospodarce narodowej wzrosło z 8,0 do 9,8 mln etatów. To wzrost o 22,5%.

Zwolnienia obejmują bardzo małą część rynku

Gdy pod uwagę weźmiemy liczby zatrudnionych, to okaże się, że obecne zwolnienia nie wskazują na żadne wzmożenie. W tym roku jest to 0,17%, czyli na poziomie minimów z lat 2016-2019. To mniej niż w latach 2020-2022, gdy było to 0,18-0,29%.

ikona lupy />
Zwolnienia grupowe w Polsce jako % zatrudnionych / X.com / Marcin Klucznik

Jak zauważa ekonomista, trendy ostatnich lat wskazują na to, że liczba pracowników zgłaszanych do zwolnienia przez pojedynczy zakład rośnie i będzie rosnąć. Jak jednak dodaje ekspert PIE, nie jest to powód do obaw. Jest to bowiem naturalna konsekwencja faktu, że firmy w Polsce rozwijają się, stając się coraz większe.

To prowadzi do tego, że jeśli któreś z przedsiębiorstw ma problemy finansowe i zdecyduje się na ograniczenie swojej działalności, to problem ten dotyka większego grona pracowników. Warto przy tym zauważyć, że obecnie znajdujemy się poniżej linii trendu. To sugeruje niską intensywność zwolnień grupowych w 2024 roku — dodaje Klucznik.

ikona lupy />
Średnia liczba pracowników zgłaszanych do zwolnienia przez zakład / X.com / Marcin Klucznik

Co się dzieje na rynku pracy?

Ekonomista zauważa także, że zwolnienia nie muszą świadczyć o złej kondycji naszej gospodarki. Moim zdaniem, dużo lepszym terminem jest rebalancing — dodaje. Czym jest rebalancing? W ostatnich latach byliśmy świadkami dużych szoków podażowych, co z kolei wpłynęło na rekordowe odczyty inflacji i silne zmiany wynagrodzeń w Polsce.

Takie okresy charakteryzują się często bardzo dobrą kondycją jednych firm i bankructwem innych przedsiębiorstw. Tak na przykład w czasie pandemii producenci AGD i mebli mieli się bardzo dobrze, a lokalne gastronomiczne i hotele upadały. Mamy więc zwycięzców oraz przegranych ostatnich zmian gospodarczych.

To z kolei wiąże się z przepływami zatrudnienia. Ludzie odpływają z branż, które są w gorszej kondycji, do tych, które radzą sobie najlepiej. Gdy jedna firma bankrutuje, druga właśnie inwestuje i poszukuje kolejnych osób do pracy. Tym właśnie jest rebalancing. To sprawia, że powinniśmy patrzeć raczej z perspektywy przepływów i zmian w wielkości zatrudnienia, a nie samych zwolnień.

Inwestycje zagraniczne napędzają wzrost gospodarczy w kraju

Tym, co w ostatnich 30 latach napędzało nasz rozwój, są inwestycje zagraniczne. Jak zauważa ekspert, tylko w zeszłym roku do naszego kraju napłynęły bezpośrednie inwestycje zagraniczne equity na kwotę 120 mld zł. To pieniądze, które w dużym stopniu przyczynią się w Polsce do powstawania dobrze płatnych miejsc pracy.

To zdaniem ekonomisty naturalny proces, który obserwujemy do wielu lat. W latach 90. i 00. nasza gospodarka rozwijała się niezwykle prężnie. W tym czasie powstawały w Polsce liczne miejsca pracy. Były one jednak słabo płatne, ponieważ w tamtym czasie naszą przewagą były niskie koszty pracy. Dziś fabryki przenoszone są do państw Afryki, Indii czy na Bałkany — dodaje ekspert.

Na ich miejsce przychodzą jednak nowe, lepiej płatne miejsca pracy w przemyśle high- oraz medium-tech oraz usługach biznesowych. Są to sektory o znacznie większej produktywności, a co za tym idzie, także wyższych wynagrodzeniach. Te zwyczajowo najniższe są w rolnictwie.

Rynek pracy na danych Eurostatu

Także dane Eurostatu nie potwierdzają, aby sytuacja w naszym kraju miała być w jakiś sposób krytyczna. Liczba bezrobotnych w Polsce wyniosła w lutym 517 tys., czyli 2,9%. To mniej niż na koniec poprzedniego roku (537 tys.), ale należy pamiętać, że spadki na początku roku są naturalnymi fluktuacjami. Rok wcześniej liczba bezrobotnych wynosiła w Polsce 474 tys., co oznacza wzrost o ponad 40 tys.

W ujęciu względnym mówimy o wzroście stopy bezrobocia z 2,7 do 2,9%. Są to więc zmiany na granicy błędu statystycznego i z pewnością uprawnione będzie twierdzenie, że obecnie na rynku pracy nie obserwujemy żadnych dynamicznych zmian i sytuacja jest stabilna.