Wielka woda zalała 1362 miejscowości, a 56 osób straciło życie. "Trzeba się ubezpieczać" [ZDJĘCIA]
Sytuacja w okolicach Wrocławia z dnia na dzień robiła się coraz poważniejsza. 7 lipca na Dolny Śląsk przyjechał ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz. Tego samego dnia ewakuowano pierwszych mieszkańców Prudnika i okolic.
Służby mundurowe walczyły z żywiołem, ale deszcz wciąż padał. Już 8 lipca pod wodą znajdowało się już około 250 miejscowości. Z czasem woda zaczęła się wdzierać także do dużych miast - powódź dotarła m.in. do Wrocławia, Raciborza i Opola. Kłodzko zostało odcięte od świata, bo zerwana została łączność telefoniczna.
Premier powiedział, że "trzeba się ubezpieczać". Dla powodzian to był policzek w twarz
Kolejne rodziny traciły dach nad głową i dorobek całego życia. To w tych okolicznościach premier Cimoszewicz wypowiedział słowa, które wypominane są mu do dziś.
- powiedział zapytany o odszkodowanie dla powodzian.
Cimoszewicz mówił też, że możliwa będzie pomoc rzeczowa instytucji państwowych i samorządowych, wspominał o wsparciu dla ewakuowanych. Do Polaków dotarły jednak przede wszystkim te trzy słowa: "Trzeba się ubezpieczać".
Ludzie byli wściekli. Rząd SLD-PSL musiał się więc zmierzyć z dwoma katastrofami - naturalną oraz wizerunkową. Cimoszewicz miał żal do mediów, że powtarzały tylko fragment jego wypowiedzi. Na domiar złego na polskich władzach ciążyły wyzwania związane z przygotowaniami do wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonym Billa Clintona, który miał odwiedzić Warszawę 10 lipca 1997 roku.
We Wrocławiu pływały łódki, w Rybniku trumny. Mieszkańcy wciąż to pamiętają
11 lipca przestało padać. Na chwilę pojawiła się nadzieja, że chociaż jeden kryzys zostanie zażegnany, ale burzowe chmury wróciły nad Polskę już tydzień później. Relacje z podtopionych regionów obiegały całą Polskę. Najbardziej szokujące zdjęcia pochodziły z Wrocławia. Pod wodą znalazło się blisko 40 proc. tego miasta, czyli ok. 2,5 tysiąca domów i mieszkań. W Rybniku powódź spowodowała osunięcie się ziemi na cmentarzu komunalnym. Woda wymyła z grobów trumny i znajdujące się w nich ciała. Niektórzy mieszkańcy miasta pamiętają to do dziś…
Kataklizm, który nawiedził Polskę, obnażył niewydolność państwa. Wyszły na jaw zaniedbania w infrastrukturze przeciwpowodziowej, braki w sprzęcie, niedobory kadrowe. Ludzie często walczyli z żywiołem na własną rękę - próbowali umacniać wały, układali na ulicach worki z piaskiem, pomagali w ewakuacji sąsiadów, przyjmowali ich pod swój dach.
Sytuacja zaczęła się uspokajać dopiero w drugiej połowie lipca. Przyszedł czas na podsumowania i refleksję, co zawiodło. Kataklizm dotknął nie tylko nasz kraj, ale także Niemcy, Czechy, Słowację i Austrię. W wyniku tej tragedii zginęło łącznie 114 osób, z czego 56 w Polsce. W powodzi umierały także zwierzęta, w tym mieszkańcy opolskiego zoo.
18 lipca 1997 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłosił jednodniową żałobę narodową. Flagi państwowe w gmachach publicznych zostały opuszczone i przepasane kirem, a wszelkie imprezy masowe odwołano.
Zaczęto szacować straty, które ostatecznie wyceniono na 12 miliardów złotych. Powódź dotknęła 25 z 46 ówczesnych województw, a woda rozlała się na terenie o powierzchni 700 tys. hektarów. W wyniku kataklizmu ucierpiało 1362 miejscowości, domy straciło 7 tys. ludzi, a 680 tys. mieszkań zostało zniszczonych. Woda zerwała także 4 tys. mostów i zniszczyła 613 kilometrów wałów przeciwpowodziowych.
21 lipca Włodzimierz Cimoszewicz przeprosił za swoją wypowiedź o konieczności ubezpieczania się. Dzień później, zapytany o to, dlaczego zwlekał z przeprosinami aż dwa tygodnie, odpowiedział: "Widocznie musiałem".