Świat staje się coraz bardziej skomputeryzowany i data-driven, czyli napędzany danymi. Z wielu powodów to dobra wiadomość — możemy mierzyć aktywności, których skuteczność wcześniej ocenialiśmy tylko "na oko", łatwiej rozpoznając wąskie gardła. Co jednak zrobić, kiedy niektóre aktywności mierzone są bez naszej wiedzy i zgody, a dane na nasz temat trafiają później do zewnętrznych dostawców, ustalających ceny usług, z jakich korzystamy? Tak dzieje się w przypadku nowoczesnych samochodów i firm ubezpieczeniowych.
- Może wydawać się to trudne do wyobrażenia, ale niektóre samochody szpiegują swoich kierowców
- Komputery pokładowe gromadzą sporo danych, a następnie sprzedają je firmom ubezpieczeniowym
- Robią tak również niektóre aplikacje mobilne, mające mierzyć np. spalanie w trakcie jazdy
- Im nowocześniejszy samochód, tym większe możliwości ma jego wbudowane oprogramowanie
- Więcej informacji o biznesie znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
W marketingu cyfrowym panuje jasne przekonanie: jeśli coś można mierzyć, róbmy to. Firmy wychodzą tutaj z założenia, że na podstawie gromadzonych danych będą w stanie przewidywać zachowania klientów, oceniać najskuteczniejsze kampanie, czy też zwrot z inwestycji poniesionych w konkretne reklamy i promocje. W erze data-driven brak mierzenia niektórych aktywności uważany jest za poważny błąd.
Aplikacje śledzące nasze nawyki jazdy, które następnie sprzedają te dane firmom ubezpieczeniowym, niekoniecznie jednak wpisują się w trend data-driven. Bardziej kojarzą się z narzędziami do zakłócania prywatności i nieszanowania praw użytkowników — w tym wypadku kierowców. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że niektóre "niewinne" narzędzia do śledzenia przebiegu tak naprawdę gromadzą jeszcze inne dane i wysyłają je do firm trzecich za pieniądze?
Nowoczesny samochód nie szanuje prywatności
To może być dużym zaskoczeniem dla niektórych osób, ale samochody z łącznością online i nowoczesnymi komputerami pokładowymi często zbierają dane o kierowcach i sprzedają je firmom ubezpieczeniowym. Robią tak również niektóre aplikacje na smartfony, a większość kierowców nie zdaje sobie nawet sprawy, że tak się dzieje.
Model jest bardzo prosty: producenci samochodów zbierają i sprzedają dane dotyczące jazdy firmom ubezpieczeniowym, które wykorzystują te informacje do ustalania stawek dla poszczególnych kierowców. Jeździsz za szybko? Dużo spalasz? Może komputer rejestruje stosunkowo dużo prób gwałtownego hamowania? Tego rodzaju informacje mogą sprawić, że ubezpieczyciel podniesie stawki lub następnym razem przy negocjacjach nie będzie chciał nawet zgodzić się na dotychczasowy wariant ubezpieczenia, proponując coś znacznie droższego.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Informacje o nawykach kierowców są również zbierane przez aplikacje, które mają tylko marginalny związek z pojazdami. To np. Life360, MyRadar i GasBuddy. Wszystkie oferują funkcje analizy jazdy na zasadzie wyrażenia na to zgody, a dane zbierają z wykorzystaniem czujników z telefonu. Mają np. znajdować stacje z najtańszym paliwem, aby kierowca wydawał mniej na benzynę. Problem jednak w tym, że współpracują również z firmą o nazwie Arity, która jest brokerem danych i wykorzystuje zbierane informacje do tworzenia ocen jazdy kierowców. Te następnie sprzedaje ubezpieczycielom.
Jesteśmy oceniani przez własne samochody
Arity jako broker danych ma ponad 40 mln "aktywnych połączeń" z kierowcami w samych Stanach Zjednoczonych. Ci zdecydowali się udostępniać swoje dane dotyczące jazdy za pośrednictwem konsumenckich aplikacji mobilnych czy urządzeń wbudowanych w samochodzie. Za każdym razem użytkownik musi oczywiście wyrazić zgodę na to, aby zewnętrzna firma zbierała dane na jego temat, ale prośba o to jest często ukryta w standardowych warunkach umowy i użytkowania. Mało który użytkownik faktycznie czyta takie dokumenty, zwłaszcza w momencie, gdy instaluje aplikację mobilną na telefonie. Twórcy aplikacji — jakkolwiek brutalnie to brzmi — właśnie na to liczą i zarabiają na ignorancji użytkowników, którym często wydaje się, że instalują pożyteczne i darmowe narzędzia.
Gdyby tego było mało, niektóre aplikacje utrudniają też rozpoznawanie samych funkcji. Dla przykładu GasBuddy ma funkcję do oceny "efektywności paliwa" z oznaczeniem "powered by Arity". Twórca aplikacji zachęca, aby dołączyć do jazd z Arity, a zgodę na zbieranie danych umieszcza w opisie, jaki jest przygotowany małą szarą czcionką pod dużym czerwonym przyciskiem "Dołącz do jazd". Firma, co ważne, nie łamie tutaj żadnego prawa, a nawet dołącza linka do oświadczeń na temat prywatności w Arity, gdzie jest opisane, jak działa usługa i jakie dane gromadzi. Odsetek osób, które klikają to łącze i faktycznie czytają jego zawartość, jest jednak znikomy. Zdecydowana większość użytkowników po zainstalowaniu aplikacji chce po prostu zacząć z niej korzystać, bez tracenia czasu na lekturę zawiłych regulaminów i polityk.
Przez to, że aplikacje mogą postępować w ten sposób i w ostateczności winę za monitorowanie i śledzenie ponoszą użytkownicy, którzy sami się na to godzą, twórcy takiego oprogramowania zarabiają duże pieniądze. I często z różnych źródeł, bo nie tylko pobierają subskrypcje za sam dostęp do swoich aplikacji, ale jeszcze sprzedają dane dotyczące jazdy firmom ubezpieczeniowym. Konsumenci są świadomi kosztów abonamentu, ale większość z nich nie zdaje sobie już sprawy, że wiele danych na ich temat trafia jeszcze do brokerów. I jak bardzo te dane mogą wpłynąć na wysokość ich stawek ubezpieczeniowych w przyszłości.
Osoby, które nie chcą być w ten sposób śledzone, powinny albo całkowicie unikać aplikacji tego rodzaju, albo korzystać tylko z narzędzi niewymagających rejestracji i podawania innych danych, po których można dokonać identyfikacji.
Autor: Grzegorz Kubera, dziennikarz Business Insider Polska
Dziennikarz Business Insider Polska. Technologie i AI, inwestowanie, biznes
Więcej artykułów tego autora