Sprawa Hancocka, czyli jeden b��d wywo�a� lawin� problem�w

W sprawie Grega Hancocka skupi�o si� - jak w soczewce - ca�e z�o, kt�re od kilku lat toczy polski �u�el: pazerno��, nieuczciwo��, ?lewe umowy? i - na ko�cu - niesprawiedliwo�� Hancock wprowadzi� lig� w wira�

Był początek roku 2015. Do sezonu żużlowego jeszcze daleko. Właśnie wtedy spółka z Rzeszowa zatrudniła Grega Hancocka na podstawie dwóch różnych umów. Jedna z nich dotyczyła nie tylko samych premii, ale też zapewnić miała dodatkowe przychody - nieoficjalnie mówi się o 0,4 mln zł - od sponsora, którego miał Amerykaninowi znaleźć zarząd klubu. W umowie zapisano też, że jeśli warunków kontraktu "nieoficjalnego" nie uda się zrealizować, to rzeszowianie pokryją owe koszty. Takie zapisy są niezgodne z regulaminem; informacji o tego typu rozwiązaniu nie było również w dokumentacji przesłanej do ligi.

Umowy na światło dzienne wyszły przy okazji audytu. Taki charakter kontraktów to zaprzeczenie jakichkolwiek zasad spółki ligowej, która latami mozolnie buduje rozsądny system wynagradzania zawodnik�w w oparciu o - przede wszystkim - przejrzystość.

Słusznie, bo zawodowy sport musi mieć właśnie taki fundament: w profesjonalnych ligach od NBA po Bundesligę taka sytuacja, jak przypadek Hancocka, kwalifikowałaby się pod drakońskie kary. I trzeba przyznać, że liga w Polsce się pod względem finansowym zaczęła zmieniać na lepsze - nie ma już tak chorych licytacji o usługi zawodników jak przed dekadą, kluby raczej nie toczą ze sobą wojny podjazdowej na przechwytywanych zawodników. Całość nabrała standardów normalności - nareszcie.

Historia Hancocka to wyjątek. Amerykanin pada ofiarą własnej pazerności - ustalił niezgodny z prawem kontrakt ze Stalą i nawet jeśli teraz klub przelałby zgodnie z nim owe 0,4 mln zł, to i tak Hancock musiałby je zwrócić. Problem teraz leży nie w samym zachowaniu gwiazdy światowego speedway'a i etyce żużlowej. Problem nie leży też już wyłącznie w Stali Rzeszów, która - będąc i tak na krawędzi wielkich problemów finansowych - pogrążyła się jeszcze bardziej. Teraz największy kłopot w tym, jak liga ma wyjść z tego z twarzą.

Hancockowi grozi zawieszenie przez władze. Przypadki surowych kar za łamanie przepisów finansowych można w ligach zawodowych mnożyć. Taką chce być też Ekstraliga Żużlowa - czy jednak stać ją na to, by sięgnąć po tak rygorystyczne rozwiązanie? Teoretycznie nie zna litości: przekonał się o tym obciążony milionami kary Unibax czy też spółka z Częstochowy wyrzucona z ligi za specyficzną politykę finansową.

Przypadek Hancocka jest jednak inny. Ewentualne zawieszenie, które grozi Amerykaninowi to oczywiście surowa kara, bo właśnie w Polsce zarabia on na dostatnie życie - nigdzie indziej nie zarobi za ściganie się na motocyklu w lewo takich pieniędzy. Prawdopodobnie nie zrobi to jednak na nim wielkiego wrażenia, bo i tak zapewne może być już rentierem, a do końca kariery i sportowej emerytury pozostało mu już niewiele czasu. Stać go na to, by ten rok spędzić na wypoczynku na Florydzie lub epizodycznie powalczyć w Grand Prix.

Najbardziej poszkodowany przy ewentualnej karze dla Hancocka będzie ten, który jest całkowicie niewinny - klub z Torunia. Spółka postawiła na Amerykanina, a teraz może okazać się, że jednego filaru swojej najbliższej działalności mieć nie będzie. I o ile Hancock jest sam sobie winny, tak KS Toruń winny niczemu nie jest. Jeśli Amerykanina czekać będzie przymusowa przerwa, skład zespołu będzie słabszy - wielkie nazwiska na rynku są już zajęte. Trudniej będzie o sponsorów i przyciąganie tego najważniejszego - tysięcy kibic�w. Z kolei słabszy KS Toruń to cios dla ligi - bo akurat takich klubów potrzebuje w erze kryzysu popularności żużla jak nigdy wcześniej - i telewizji. To mecze KST uchodziły przecież za szczególnie interesujące dla nSport+.

Wi�cej o: