Bohater polskich skok�w ods�ania zaskakuj�ce kulisy. "Nie wierz w to, co pokazuj�"

�ukasz Jachimiak
- Niedawno kr�cili�my reklam� dla jednej firmy za to, �e nam op�aci�a loty w klasie biznes do USA i do Japonii. Wysz�o tak, �e Adam [Ma�ysz] si� �mia�, �e zrobili ze mnie 15-latka. Wys�a� mi zdj�cie, no i faktycznie - zdecydowanie nie wygl�dam na sw�j wiek! I tak jest nie tylko w tej reklamie. Ja naprawd� ani nie wygl�dam, ani nie czuj� si� na 30 lat i wiem, �e jeszcze du�o przede mn�. Dobrego! - m�wi Sport.pl Aleksander Zniszczo�, kt�ry na koniec najlepszej zimy w karierze chce jeszcze raz pobi� rekord �yciowy i pierwszy raz w karierze stan�� na podium w lotach narciarskich.

Aleksander Zniszczoł to jedyny skoczek polskiej kadry, który kończący się sezon 2023/24 może uznać za udany.

Zobacz wideo Małysz wspomina odejście Michala Doleżala. "Miałem myśli, żeby odejść"

Po latach startów w Pucharze Kontynentalnym 30-latek stał się nie tylko pełnoprawnym uczestnikiem Pucharu Świata, ale też jego czołowym skoczkiem. Startując w 25 z 30 dotychczasowych konkursów sezonu Zniszczoł wyskakał sobie 446 punktów. To zdobycz o dwa razy lepsza od tych, jakie mają Piotr �y�a (239 pkt), Kamil Stoch (217 pkt) i Dawid Kubacki (211 pkt). Różnica między nim a starymi mistrzami jest taka, że dla każdego z nich wyzwaniem było znalezienie się w top 10 jakiegokolwiek konkursu (Żyle i Kubackiemu udało się po razie, Stochowi się nie udało), a dla niego to się stało codziennością (tej zimy wyskakał sobie dziewięć takich miejsc).

Trzy tygodnie temu Zniszczoł po raz pierwszy w karierze stanął na pucharowym podium - był trzeci w Lahti. A teraz ma wielką ochotę na pierwsze podium w lotach narciarskich.

Od czwartku do niedzieli najlepsi skoczkowie świata będą żegnali sezon w Planicy. W czwartek odbędą się treningi (od godziny 8) i kwalifikacje (od 10), na piątek i niedzielę zaplanowano konkursy indywidualne, a na sobotę - drużynówkę. Zniszczoł pojechał do Planicy z nowym, świetnym rekordem życiowym w długości lotu - w niedzielę w Vikersund uzyskał 243 m. I liczy, że na tym nie koniec.

Łukasz Jachimiak: Gdy umawialiśmy się na rozmowę, poprosiłeś, żebym zadzwonił za kilka godzin, bo spędzałeś czas z córką - sprawdziłem, że Hania ma sześć lat i przyszło mi do głowy, że mógłbyś jej opowiedzieć nową wersję bajki o Kopciuszku. Z tobą w roli głównej.

Aleksander Zniszczoł: O, dlaczego?

Dlatego, że przez lata ciężko pracowałeś będąc w cieniu i na bale nikt cię nie zapraszał, ale teraz w końcu jesteś tam i zaczynasz błyszczeć.

- No coś w tym jest! Ale powiem ci, że mam lepsze skojarzenie. Akurat jak teraz byłem w domu, między Vikersund a Planicą, to córeczka oglądała "Kung Fu Pandę 4" i myślę, że jestem jak ten Po, który w końcu odkrył swoją moc i jej używał. Stał się bohaterem, a przecież wcześniej był cieniasem.

Ty byłeś cieniasem?

- Różnie bywało. Na pewno strasznie długo trzeba było czekać aż się ta moja moc wyzwoli. Szczerze powiedziawszy, ja wiedziałem, że będę dobry, ale potrzebowałem szansy. Takiej prawdziwej, a nie takiej, że Stefan Horngacher prowadząc kadrę A zgodził się mnie wziąć z kadry B na jedne zawody. Jak ja to miałem wykorzystać? Przecież od razu się człowiek przypalił! Ile razy trener Maciek Maciusiak mówił: "Olo, co poradzić? Dalej robimy swoje". I robiliśmy, no bo co nam zostawało?

Czy między innymi myśląc o czasach Horngachera rok temu powiedziałeś tak: "Niejeden mnie podziwia za cierpliwość. Za to, że inni próbują mnie złamać, a ja się nie daję i nadal trwam w tym bagnie. Że nie raz dostałem kopa w cztery litery i dalej tutaj jestem"?

- W sumie to było do tych wszystkich ludzi, którzy mi rzucali kłody pod nogi, a ja nie upadłem i poszedłem po swoje.

Idziesz po swoje od ponad roku, a w tym sezonie tylko przyspieszasz?

- Tak.

Czyli Sapporo 2023, po którym powiedziałeś w wywiadzie dla skijumping.pl o tym bagnie i o kopach w cztery litery, to był dla ciebie przełom? Po 17. miejscu tam poczułeś, że od teraz twoim miejscem będzie już Puchar Świata, a nie drugoligowy Puchar Kontynentalny?

- Tak, w zeszłym sezonie miałem przełamanie, to na pewno. Wtedy dużo mi dało to, że trenerem został Thomas Thurnbichler. Odważyłem się walczyć o swoje.

Czekaj chwilę, pożegnam się z dzieckiem, bo idzie spać.

(Słyszę, jak Hania mówi: "Tato, nie chcę, żebyś znowu jechał". - No ja wiem, ale jeszcze raz muszę - odpowiada Olek. - A kiedy wrócisz? - pyta jego córka. - W poniedziałek. Policzymy dni do poniedziałku?)

Wyjeżdżam dużo rzadziej niż ty, ale mam troje dzieci i wiem, jak to jest, kiedy się słyszy "Tato, nie chcę, żebyś znowu jechał".

- Jak Hania była mniejsza, to nie było tego problemu. Teraz jest coraz trudniej. Teraz ona to mocno przeżywa. A mi przez to jest ciężej. Jesteś człowiekiem, masz emocje, a musisz to ucinać.

Popatrzmy lepiej na drugą stronę tego, co przeżywa twoja rodzina. Zobacz: przez lata wyjeżdżałeś i nie przywoziłeś sukcesów i też nie zarabiałeś godnie, mimo że ciężko pracowałeś. Teraz chyba wszyscy jesteście szczęśliwsi, skoro jesteś w światowej czołówce i czujesz, że się spełniasz. A dodatkowo, jak pokazuje lista zarobków publikowana przez FIS, przez niecałe cztery miesiące wyskakałeś sobie prawie 60 tysięcy franków szwajcarskich premii, co przecież też ma znaczenie.

- To prawda, czujemy dużą różnicę, wszyscy jesteśmy szczęśliwsi i spokojniejsi. Wiesz, ja generalnie jestem szczęściarzem, bo przez te wszystkie chude lata miałem wielkie wsparcie od rodziców i też trafiałem ze sponsorami. Bardzo ważne jest dla mnie również to, że od lat się przyjaźnię z Kubą Bączkiem, który wspiera mnie nie tylko jako trener mentalny, ale też potrafił wejść na mój kask jako sponsor, gdy było ciężko. W odpowiednim momencie trafiłem na ludzi, którzy naprawdę chcieli mi pomóc. Takich, którzy byli nawet bardziej dla mnie niż ja dla nich. Dzięki tym gorszym czasom mam teraz grupę naprawdę wypróbowanych przyjaciół. Wspierają mnie, jeżdżą za mną, bardzo mi kibicują. Za mną nie jeździ jakiś tam fanklubik, tylko jeżdżą za mną ludzie bardzo mi bliscy.

Miałeś taki moment, że mimo tego całego wsparcia musiałeś pójść do pracy i łączyć zarabianie ze skokami tak, jak na przykład Krzysiek Biegun, który woził ludzi busami po Europie, jak Andrzej Stękała, który pracował w karczmie albo jak Klemens Murańka, który dorabiał jako taksówkarz?

- Udało mi się tego uniknąć. Myślę, że byłem wyjątkowo uparty i sprytny. Nigdy się nie poddałem, nigdy nie liczyłem, że jacyś sponsorzy przyjdą do mnie sami. Tu też dostawałem wsparcie. Mówiłem już o Kubie Bączku, a muszę powiedzieć o rodzeństwie. Oni są starsi, lepiej wykształceni i mają duże obycie w kontaktach z firmami, więc z ich pomocą uderzałem do różnych sponsorów. Byłem przygotowany, dzięki siostrze i bratu wiedziałem, jak pokazać, że jestem wartościowy i jak wykazać, że taki sponsor skorzysta z mojej obecności w mediach. Wiem, że bez dobrej oferty, bez umiejętności sprzedania siebie, szukanie sponsorów kiedy się jest tylko w Kontynentalu to może być walka z wiatrakami.

W jakim wieku jest twoje rodzeństwo?

- Brat jest starszy o 10 lat, siostra o sześć. Super, że ich mam - z bratem mam bardzo dobry kontakt, a z siostrą wręcz świetny. Jestem chrzestnym dzieci i u brata, i u siostry, i chociaż w takiej roli staram się im odwdzięczać za to, że zawsze, na każdym kroku, mnie wspierali.

Czym oni się zajmują? Zabrzmiało ciekawie, gdy powiedziałeś, że są wykształceni i mają obycie w wielkim świecie.

- Oboje mieszkają w Szwacjarii i pracują w dużych, międzynarodowych firmach. Odnoszą sukcesy, bardzo im się tam podoba.

Ciebie też ciągnie do Szwajcarii? Wyobrażasz sobie, że po karierze zabierasz żonę i córkę i dołączasz do rodzeństwa?

- Powiem ci, że bardzo dobrych przyjaciół też tam tam - tak się składa, że i oni wyjechali do Szwajcarii.

Dobrze, że w chwilach zwątpienia w nasz system nie zacząłeś się ubiegać o zmianę obywatelstwa na szwajcarskie!

- Nie, nie, ja jestem przywiązany do tego, co mam w Wiśle. Mam tu rodziców, mam swój dom i kawałek ziemi, a najważniejsze, że tak samo dobrze jak mi, jest tu mojej żonie i córce. Uznaliśmy, że zajmiemy się moimi rodzicami na ich starość. Nigdy bym nie chciał zostawić ich samych.

Czyli dla ciebie od zawsze i na zawsze najważniejsze są rodzinne strony, a pomaga to, że i żona jest stamtąd. Swoją drogą czy dzięki niej bardzo szybko poznałeś Adama Małysza?

- Moja żona i Adam są kuzynami. To bliska rodzina, pierwsza linia spokrewnienia. Ale kiedy wybuchła małyszomania, to my jeszcze nie byliśmy parą. Znamy się bardzo długo, już od czasów szkolnych, ale nasz związek zaczął się po małyszomanii. No, może w samej końcówce.

Trener Jan Szturc opowiadał mi niedawno, że razem z tatą przyszedłeś do klubu w 2003 roku, gdy miałeś prawie dziewięć lat i wtedy obaj się obawialiście czy to nie jest za późno. Moje pytanie jest takie: Adam rządził w światowych skokach już w 2001 i 2002 roku, co na pewno zauważałeś, zwłaszcza jako jego sąsiad z Wisły. Co się więc działo, że zgłosiłeś się dopiero w roku 2003? Rodzice się bali?

- Było tak, że rodzice bardzo mocno stawiali na naukę. Wszechstronną. Dlatego chodziłem też do szkoły muzycznej i przez trzy lata grałem na skrzypcach. Moja mama miała marzenie, żeby każde jej dziecko na czymś grało. Niestety, tego marzenia nie spełniłem, bo wybuchła małyszomania i bardziej od wszystkiego chciałem zostać skoczkiem. Powtarzałem, że ja chcę i w końcu dostałem zgodę. A jak ją dostałem, to skrzypiec już nigdy później nie miałem w rękach.

Skoki stały się twoim całym życiem?

- Na początku tak, ale muszę szczerze powiedzieć, że później różnie z moim zapałem bywało i na pewno tacie zawdzięczam, że skoczkiem jestem. On mnie parę razy przypilnował, żebym wytrwał. Teraz sam jestem rodzicem i dobrze pamiętam, że jeżeli dziecku czasem nie pomożesz, to nie będzie wiedziało, w którą stronę iść. U mnie były nawet awantury, wojny, ale przy skokach zostałem i jestem dziś bardzo wdzięczny. Był czas, że byłem za młody, żeby zrozumieć, czego tak naprawdę chcę.

Przypomina mi się, że nastoletniej Idze Świątek zdarzało się nie dotrzeć na trening. Jej tata też był kluczową postacią dla jej kariery.

- No tak, czasem tata musi dopilnować. Byłem tylko dzieckiem, które zaczynało być zadowodwym sportowcem. A to nie jest łatwe. Ludzie niewiele o tym wiedzą. Powtarzają slogan, że sport to zdrowie, a ja powiem z pełnym przekonaniem, że tak, ale tylko amatorski.

Wy, wyczynowcy, wszyscy to powtarzacie. Codziennie boli i codziennie "nie ma, że boli", co?

- Dobrze to ująłeś! Popatrz, jakie znaczenie mają dziś psychologowie sportu. Ten zawód powstał, bo musiał powstać, bo tacy ludzie są sportowcom wyczynowym niezbędni. Dziś większość sportowców przechodzi kryzysy psychiczne. Po sobie wiem, jak one są trudne. Miałem takie okresy, że bez rodziny nie wiem jak bym je przetrwał. Na pewno dzięki wielkiemu wsparciu najbliższych przetrwałem okropnie trudne czasy. Szczęśliwie nie miałem depresji. Ale byłem przy cienkiej granicy. Popatrz na mój sport. Skoki nie są wytrzymałościowe, są techniczne i bardzo psychologiczne. Musisz wytrzymać momenty. Odbicie dzieje się w ogromnej prędkości i w ułamkach sekund, w ekstremalnych warunkach. A ty musisz być za każdym razem gotowy, żeby zaufać swojemu ciału i skoczyć tak jak potrafisz, a nie tak jak chcesz.

Czyli jak się wkręcisz w myślenie, że jesteś na pierwszym miejscu, to go nie obronisz, bo za bardzo chcesz - jak ty niedawno w Willingen?

- Tak. Tam nie wytrzymałem, nie ukrywam, że tam było za dużo myślenia. Ale błędy, które tam mi się zdarzyły, już więcej nie przyszły. Tam nie byłem gotowy, żeby stanąć na podium, dlatego dwa razy z niego spadłem [w pierwszym konkursie Zniszczoł był trzeci po pierwszej serii, a w drugim prowadził - oba skończył na ósmym miejscu - red.]. Gotowy byłem dopiero miesiąc później w Lahti. Tam już byłem w stanie wytrzymać presję. Już wiedziałem, z czym to się je.

Powiedz szczerze: w Lahti byłeś drugi po pierwszej serii wietrznego konkursu - nie myślałeś sobie wtedy, że mogliby rundę finałową odwołać?

- Kurde, no oczywiście, że tak myślałem! W Willingen wcześniej było to samo. Ale tam wręcz powtarzałem sobie w myślach "Weźcie to odwołajcie!". A teraz z tego Willingen się w kadrze śmiejemy. Jak w Vikersund nie dawali nam skakać, bo wiało, to mówiliśmy: "E, nie ma, że to nie pójdzie, przecież w Willingen wiało dwa razy mocniej, a poszło".

A propos Vikersund - wyjechałeś stamtąd z pierwszym i drugim w życiu miejscem w top 10 konkursów PŚ w lotach i z nową życiówką - 243 m. Jak bardzo twoje umiejętności lotne poprawiła praca w tunelu aerodynamicznym? Pytam, bo Arvid Endler, który wam w tym treningu pomagał, zdradził niedawno Kubie Balcerskiemu ze Sport.pl, że ty z nartami na nogach wytrzymałeś największą prędkość. No i generalnie widać, że w locie masz sylwetkę bardziej słoweńską czy norweską niż polską.

- Bardzo mi tunel pomógł! Na pewno. To były super zajęcia. Arvid tylko powtarzał: "W górę! W górę! Dźwigajcie!" i ustawiał coraz większą prędkość. To jest bardzo męczący trening. Wchodzisz do tunelu, wieje, a ty zawisasz na maksymalnie pięć sekund. Te pięć sekund to już jest naprawdę w ciul długo!

Jakie siły tam na was działały?

- Większe niż na skoczni. Na koniec on mi tylko pokazywał "Wyżej", "Szybciej", aż zamknąłem licznik. Już się nie da zwiększyć siły wiatru, a ja dalej twardo lecę! Ale przyznam się, że byłem po tym bardzo zmęczony. On się rozemocjonował i mówi "No dawaj, jeszcze raz!", ja się zgodziłem i co? Od razu nartę mi pociągnęło w dół i głową walnąłem w szybę. Oczywiście byłem w kasku, na szczęście! Naprawdę fajnie sobie w tunelu radziłem i na sto procent to jest potrzebny trening. Nie jest to w stu procentach oddanie warunków ze skoczni, ale jesteś tam w stanie poczuć podobne powietrze i poobserwować, jak reagują twoje ręce, biodra, lędźwie, jak działa układ barków, co robić, żeby przyspieszać, a nie zwalniać. Tam sobie możesz posterować własnym ciałem i wyciągnąć dużo wniosków. Na pewno teraz lepiej się ustawiam w powietrzu.

Jaką maksymalną prędkość dało się w tym tunelu osiągnąć?

- Nie powiem ci na pewno, bo już nie pamiętam, ale licznik się wyłączał albo przy 180, albo 190 km/h. A wiem, że teraz możliwe jest już ponad 200, bo udoskonalili ten tunel.

W Vikersund lądowaliście z prędkością około 125 km/h. Czyli w rzeczywistości latacie znacznie wolniej niż w tunelu?

- E tam, kiedyś w Zakopanem skakałem z kamerką na głowie i ona pokazywała, że przy lądowaniu miałem prędkość po 135 km/h, czyli na mamucie to musi być dużo więcej. Nie wierz w to, co pokazują w transmisji! Na moje czucie tam na pewno się leci około 160 km/h!

Jak twoje nogi po Vikersund? Będzie świeżość i moc czy jeszcze ciągle bolą?

- Po locie na 243 metry jak już ochłonąłem, to poczułem takie "No dobra, to już kończmy na dziś"! Była wielka radość, był wystrzał adrenaliny i tyle energii straciłem, że jak jechałem na drugi skok, to na wyciągu nogi mi się trzęsły. Ale w Planicy to już nie będzie miało znaczenia, będę gotowy na sto procent!

W Planicy swoją trzecią w karierze Kryształową Kulę odbierze Stefan Kraft, twój wielki rywal sprzed lat, z międzynarodowych zawodów dla dzieci. Dobrze pamiętasz tamte czasy?

- No kurde, pewnie, że tego się nie zapomina! Tak samo jak pierwszych sukcesów w "kontynentalu", z rywalami takimi, z których pewnie jeszcze tylko ze dwóch czy trzech skacze.

A jak wspominasz inną dziecięcą rywalizację, z Klemensem Murańką? Pewnie dziś powiesz, że to dobrze, że byłeś w jego cieniu?

- Teraz, z perspektywy lat, patrzę na to zdecydowanie tak, że miałem szczęście. To mi pomogło, że o nim było głośno, a na mnie może ze dwa razy za dzieciaka był chwilowy boom. Bardzo dobrze, naprawdę!

Pamiętasz ten dzień, gdy Murańka jako 13-letnie dziecko debiutował w Pucharze Świata? Zazdrościłeś mu?

- No tak, jasne! Wtedy mu zazdrościłem, bo to było coś, że mój rówieśnik startuje już z najlepszymi. Ale dziś wcale dokładnie szczegółów tamtego dnia nie pamiętam. Serio! Bardziej pamiętam swoje pierwsze starty w Pucharze Świata, co jest normalne.

Przyznam ci się, że w Lahti miałem głowę tak napakowaną wspomnieniami, że jak siedzieliśmy z Piotrkiem Żyłą w pokoju, to mu w pewnym momencie powiedziałem: "Kurde, dobrze by tu było wygrać, bo to jest wyjątkowe miejsce!". Piotrek się trochę zdziwił, dlaczego wyjątkowe, to mu przypomniałem, że ogólnie polskie skoki w Lahti miały mnóstwo sukcesów, a ja sam tam wygrałem swój pierwszy w życiu trening w Pucharze Świata, gdy jeszcze nie miałem nawet 18 lat, że tam pierwszy raz byłem na podium, w drużynówce lata temu, i drugi raz też był tam, w drużynówce rok temu. Nawet stwierdziłem, że jak w Lahti nie dam rady być na podium, to już w tym sezonie nigdzie na nie nie wskoczę. No i jest, zrobiłem to!

A podium w Planicy jest do zrobienia?

- Tak, jak najbardziej! Udowodniłem to w Vikersund. Zwłaszcza tym lotem na 243 metry. Ale też ogólnie dobrym, równym skakaniem. Niech tylko wszystko fajnie zagra, niech trochę dopisze szczęście i będzie super! Na pewno jak drugi raz w życiu zalecę za 240. metr, to już wyląduję telemarkiem. Za pierwszym razem nie wiedziałem, czego się tam spodziewać. A z wiekiem przychodzi więcej strachu. Bo masz rodzinę, masz dziecko i już inaczej na skakanie patrzysz niż kiedy byłeś 20-latkiem, który nie miał nic do stracenia.

Ile ty masz jeszcze do zyskania? Czujesz, że przed tobą jeszcze kilka lat skakania na najlepszym poziomie w życiu? Bo ciebie pewnie nie trzeba przekonywać, że 30 lat w skokach to dziś wcale nie jest starość?

- Zeszły sezon był dla mnie przełomowy, ten jest kontynuacją, a następne mają być jeszcze lepsze. I będą. Jak się wszystko poukłada, to na pewno będzie dobrze.

Dobrze, czyli jak? W tym sezonie doskoczyłeś do podium po raz pierwszy, a bycie w top 10 stało się dla ciebie czymś normalnym. Co byś chciał osiągnąć w kolejnym sezonie?

- W tym sezonie miałem taki cel, żeby podwoić punkty z poprzedniego sezonu. I taki sam cel znowu sobie postawię!

Poprzednią zimę skończyłeś, mając 181 punktów, a teraz, na dwa konkursy przed końcem, masz 446 pkt i chyba luźno można zakładać, że pokonasz granicę 500 punktów. Czyli sezon 2024/2025 będziesz chciał kończyć, przekraczając tysiąc punktów?

- A czy to nie jest możliwe? Na pewno jest!

Zgadzam się. Zwłaszcza że ten sezon masz udany dopiero od 1 stycznia.

- Właśnie! Czasami się zastanawiam, który byłbym w Pucharze Świata, gdyby on ruszył od 1 stycznia, czyli od dnia, gdy zacząłem punktować.

Wydaje mi się, że jakiś czas temu widziałem takie zestawienie i że byłeś na 10. czy 11. miejscu.

- O, to tego nie widziałem, ale bardzo lubię te różne statystyki, które ludzie publikują na Twitterze. Lubię też popatrzeć, co produkuje ktoś, kto utworzył tam mój fanklub, nazywając mnie cesarzem skoków narciarskich, ha, ha!

Właśnie widzę, że tym cesarzem jesteś u niego nawet na obrazku - twoją głowę w kasku wkleił w miejsce głowy posągowego Aleksandra Wielkiego na koniu.

- Tak, ha, ha! To wszystko jest bardzo miłe. Na jednym memie widziałem, że moje podium w Lahti zostało zestawione z tak ważnymi datami dla Polski jak na przykład bitwa pod Grunwaldem. Ludzie mają naprawdę bujną wyobraźnię!

Ludzie chyba trochę odreagowują bardzo nieudany sezon. Bo okej, ty masz bardzo fajną zimę, ale tak naprawdę jesteś jedynym pocieszeniem dla kibiców na tę mizerię, którą prezentuje cała reszta kadry.

- Na pewno tak jest, w każdym razie to jest coś miłego, że po latach skakania człowiek się doczekał memów o sobie.

A widziałeś to oburzenie na Kamila Stocha i Piotra Żyłę, że nie było ich na skoczni w Lahti, gdy pierwszy raz stawałeś na podium? Na pewno dotarło do ciebie, że część kibiców miała o to do nich pretensje?

- Na ich miejscu też bym pojechał do hotelu. Serio! Wkurzyli się, że źle skoczyli i odpadli po pierwszej serii, dlatego nie chcieli dalej tego oglądać. Afera była zupełnie niepotrzebna, bo oni na mnie elegancko poczekali w hotelu, dali mi się przebrać, ogarnąć i żeśmy sobie poszli na kolację. Szczerze powiem, że gdyby nie poczekali w hotelu, gdyby nie przyszli z gratulacjami, to wtedy bym się wkurzył, bo poczułbym się olany. Ale wiedziałem, że oni tak nie zrobią. Wiedziałem, że na koniec sobie wszyscy razem wyjdziemy.

Ludzie cię lubią, cieszą się twoimi sukcesami i - jak widać - nawet czasami niepotrzebnie się za tobą wstawiają, a czy za dobre wyniki płacisz już cenę na przykład takiej popularności, jakiej byś nie chciał? Widziałem, że gdy wrzuciłeś na Instagrama relację z łyżew, na które się wybrałeś z żoną i córką, to efektem były medialne publikacje o tym, że twoja córka jeździła tak dobrze, że zawstydzała dorosłych i że to może będzie przyszła gwiazda sportów zimowych.

- W sumie to taka prawda, że Hania sobie poradziła zadziwiająco dobrze, bo pierwszy raz miała łyżwy na nogach i od razu ciach-ciach-ciach, pięknie jeździła! Ona strasznie szybko sport łapie. Ja miałem tak samo - pamiętam z dzieciństwa. Hania to na pewno uzdolnione dziecko.

Zabrałeś ją na lodowisko, a zabierzesz też na skocznię czy na razie się boisz?

- Nie boję się, ale nie wiem czy chcę, żeby to przechodziła.

Bo skoki są dla kobiet jeszcze trudniejsze? Choćby ze względu na ciągłe pilnowanie wagi.

- To też, ale nie o to mi chodziło. Nie wiem czy chciałby Hanię pchać w to wszystko, co sam przechodziłem. Psychicznie to było bardzo trudne. Tak trudne, że jako ojciec po prostu nie wiem czy chciałbym, żeby moje dziecko coś takiego przez lata przeżywało. Wyrzeczeń jest mnóstwo. Po tych swoich powiem z całkowitą pewnością jedno - mam ogromne szczęście, że trafiłem na taką kobietę, jaką jest moja żona. Żadna inna by tego ze mną nie wytrzymała.

W takim razie tobie, jej i całej wasze rodzinie życzę, żeby jeszcze ze 30-40 razy było w twojej karierze tak pięknie, jak było w Lahti. Żeby wam się zwracało to, co razem w skoki zainwestowaliście.

- Dzięki i uważam, że to jest do spełnienia! Niedawno kręciliśmy reklamę dla jednej firmy za to, że nam opłaciła loty w klasie biznes do USA i do Japonii. Wyszło tak, że Adam się śmiał, że zrobili ze mnie 15-latka. Wysłał mi zdjęcie, no i faktycznie - zdecydowanie nie wyglądam na swój wiek! I tak jest nie tylko w tej reklamie. Ja naprawdę ani nie wyglądam, ani nie czuję się na 30 lat i wiem, że jeszcze dużo przede mną. Dobrego!

Wi�cej o: