Aleksander Zniszczoł to jedyny skoczek polskiej kadry, który kończący się sezon 2023/24 może uznać za udany.
Po latach startów w Pucharze Kontynentalnym 30-latek stał się nie tylko pełnoprawnym uczestnikiem Pucharu Świata, ale też jego czołowym skoczkiem. Startując w 25 z 30 dotychczasowych konkursów sezonu Zniszczoł wyskakał sobie 446 punktów. To zdobycz o dwa razy lepsza od tych, jakie mają Piotr �y�a (239 pkt), Kamil Stoch (217 pkt) i Dawid Kubacki (211 pkt). Różnica między nim a starymi mistrzami jest taka, że dla każdego z nich wyzwaniem było znalezienie się w top 10 jakiegokolwiek konkursu (Żyle i Kubackiemu udało się po razie, Stochowi się nie udało), a dla niego to się stało codziennością (tej zimy wyskakał sobie dziewięć takich miejsc).
Trzy tygodnie temu Zniszczoł po raz pierwszy w karierze stanął na pucharowym podium - był trzeci w Lahti. A teraz ma wielką ochotę na pierwsze podium w lotach narciarskich.
Od czwartku do niedzieli najlepsi skoczkowie świata będą żegnali sezon w Planicy. W czwartek odbędą się treningi (od godziny 8) i kwalifikacje (od 10), na piątek i niedzielę zaplanowano konkursy indywidualne, a na sobotę - drużynówkę. Zniszczoł pojechał do Planicy z nowym, świetnym rekordem życiowym w długości lotu - w niedzielę w Vikersund uzyskał 243 m. I liczy, że na tym nie koniec.
Aleksander Zniszczoł: O, dlaczego?
- No coś w tym jest! Ale powiem ci, że mam lepsze skojarzenie. Akurat jak teraz byłem w domu, między Vikersund a Planicą, to córeczka oglądała "Kung Fu Pandę 4" i myślę, że jestem jak ten Po, który w końcu odkrył swoją moc i jej używał. Stał się bohaterem, a przecież wcześniej był cieniasem.
- Różnie bywało. Na pewno strasznie długo trzeba było czekać aż się ta moja moc wyzwoli. Szczerze powiedziawszy, ja wiedziałem, że będę dobry, ale potrzebowałem szansy. Takiej prawdziwej, a nie takiej, że Stefan Horngacher prowadząc kadrę A zgodził się mnie wziąć z kadry B na jedne zawody. Jak ja to miałem wykorzystać? Przecież od razu się człowiek przypalił! Ile razy trener Maciek Maciusiak mówił: "Olo, co poradzić? Dalej robimy swoje". I robiliśmy, no bo co nam zostawało?
- W sumie to było do tych wszystkich ludzi, którzy mi rzucali kłody pod nogi, a ja nie upadłem i poszedłem po swoje.
- Tak.
- Tak, w zeszłym sezonie miałem przełamanie, to na pewno. Wtedy dużo mi dało to, że trenerem został Thomas Thurnbichler. Odważyłem się walczyć o swoje.
Czekaj chwilę, pożegnam się z dzieckiem, bo idzie spać.
(Słyszę, jak Hania mówi: "Tato, nie chcę, żebyś znowu jechał". - No ja wiem, ale jeszcze raz muszę - odpowiada Olek. - A kiedy wrócisz? - pyta jego córka. - W poniedziałek. Policzymy dni do poniedziałku?)
- Jak Hania była mniejsza, to nie było tego problemu. Teraz jest coraz trudniej. Teraz ona to mocno przeżywa. A mi przez to jest ciężej. Jesteś człowiekiem, masz emocje, a musisz to ucinać.
- To prawda, czujemy dużą różnicę, wszyscy jesteśmy szczęśliwsi i spokojniejsi. Wiesz, ja generalnie jestem szczęściarzem, bo przez te wszystkie chude lata miałem wielkie wsparcie od rodziców i też trafiałem ze sponsorami. Bardzo ważne jest dla mnie również to, że od lat się przyjaźnię z Kubą Bączkiem, który wspiera mnie nie tylko jako trener mentalny, ale też potrafił wejść na mój kask jako sponsor, gdy było ciężko. W odpowiednim momencie trafiłem na ludzi, którzy naprawdę chcieli mi pomóc. Takich, którzy byli nawet bardziej dla mnie niż ja dla nich. Dzięki tym gorszym czasom mam teraz grupę naprawdę wypróbowanych przyjaciół. Wspierają mnie, jeżdżą za mną, bardzo mi kibicują. Za mną nie jeździ jakiś tam fanklubik, tylko jeżdżą za mną ludzie bardzo mi bliscy.
- Udało mi się tego uniknąć. Myślę, że byłem wyjątkowo uparty i sprytny. Nigdy się nie poddałem, nigdy nie liczyłem, że jacyś sponsorzy przyjdą do mnie sami. Tu też dostawałem wsparcie. Mówiłem już o Kubie Bączku, a muszę powiedzieć o rodzeństwie. Oni są starsi, lepiej wykształceni i mają duże obycie w kontaktach z firmami, więc z ich pomocą uderzałem do różnych sponsorów. Byłem przygotowany, dzięki siostrze i bratu wiedziałem, jak pokazać, że jestem wartościowy i jak wykazać, że taki sponsor skorzysta z mojej obecności w mediach. Wiem, że bez dobrej oferty, bez umiejętności sprzedania siebie, szukanie sponsorów kiedy się jest tylko w Kontynentalu to może być walka z wiatrakami.
- Brat jest starszy o 10 lat, siostra o sześć. Super, że ich mam - z bratem mam bardzo dobry kontakt, a z siostrą wręcz świetny. Jestem chrzestnym dzieci i u brata, i u siostry, i chociaż w takiej roli staram się im odwdzięczać za to, że zawsze, na każdym kroku, mnie wspierali.
- Oboje mieszkają w Szwacjarii i pracują w dużych, międzynarodowych firmach. Odnoszą sukcesy, bardzo im się tam podoba.
- Powiem ci, że bardzo dobrych przyjaciół też tam tam - tak się składa, że i oni wyjechali do Szwajcarii.
- Nie, nie, ja jestem przywiązany do tego, co mam w Wiśle. Mam tu rodziców, mam swój dom i kawałek ziemi, a najważniejsze, że tak samo dobrze jak mi, jest tu mojej żonie i córce. Uznaliśmy, że zajmiemy się moimi rodzicami na ich starość. Nigdy bym nie chciał zostawić ich samych.
- Moja żona i Adam są kuzynami. To bliska rodzina, pierwsza linia spokrewnienia. Ale kiedy wybuchła małyszomania, to my jeszcze nie byliśmy parą. Znamy się bardzo długo, już od czasów szkolnych, ale nasz związek zaczął się po małyszomanii. No, może w samej końcówce.
- Było tak, że rodzice bardzo mocno stawiali na naukę. Wszechstronną. Dlatego chodziłem też do szkoły muzycznej i przez trzy lata grałem na skrzypcach. Moja mama miała marzenie, żeby każde jej dziecko na czymś grało. Niestety, tego marzenia nie spełniłem, bo wybuchła małyszomania i bardziej od wszystkiego chciałem zostać skoczkiem. Powtarzałem, że ja chcę i w końcu dostałem zgodę. A jak ją dostałem, to skrzypiec już nigdy później nie miałem w rękach.
- Na początku tak, ale muszę szczerze powiedzieć, że później różnie z moim zapałem bywało i na pewno tacie zawdzięczam, że skoczkiem jestem. On mnie parę razy przypilnował, żebym wytrwał. Teraz sam jestem rodzicem i dobrze pamiętam, że jeżeli dziecku czasem nie pomożesz, to nie będzie wiedziało, w którą stronę iść. U mnie były nawet awantury, wojny, ale przy skokach zostałem i jestem dziś bardzo wdzięczny. Był czas, że byłem za młody, żeby zrozumieć, czego tak naprawdę chcę.
- No tak, czasem tata musi dopilnować. Byłem tylko dzieckiem, które zaczynało być zadowodwym sportowcem. A to nie jest łatwe. Ludzie niewiele o tym wiedzą. Powtarzają slogan, że sport to zdrowie, a ja powiem z pełnym przekonaniem, że tak, ale tylko amatorski.
- Dobrze to ująłeś! Popatrz, jakie znaczenie mają dziś psychologowie sportu. Ten zawód powstał, bo musiał powstać, bo tacy ludzie są sportowcom wyczynowym niezbędni. Dziś większość sportowców przechodzi kryzysy psychiczne. Po sobie wiem, jak one są trudne. Miałem takie okresy, że bez rodziny nie wiem jak bym je przetrwał. Na pewno dzięki wielkiemu wsparciu najbliższych przetrwałem okropnie trudne czasy. Szczęśliwie nie miałem depresji. Ale byłem przy cienkiej granicy. Popatrz na mój sport. Skoki nie są wytrzymałościowe, są techniczne i bardzo psychologiczne. Musisz wytrzymać momenty. Odbicie dzieje się w ogromnej prędkości i w ułamkach sekund, w ekstremalnych warunkach. A ty musisz być za każdym razem gotowy, żeby zaufać swojemu ciału i skoczyć tak jak potrafisz, a nie tak jak chcesz.
- Tak. Tam nie wytrzymałem, nie ukrywam, że tam było za dużo myślenia. Ale błędy, które tam mi się zdarzyły, już więcej nie przyszły. Tam nie byłem gotowy, żeby stanąć na podium, dlatego dwa razy z niego spadłem [w pierwszym konkursie Zniszczoł był trzeci po pierwszej serii, a w drugim prowadził - oba skończył na ósmym miejscu - red.]. Gotowy byłem dopiero miesiąc później w Lahti. Tam już byłem w stanie wytrzymać presję. Już wiedziałem, z czym to się je.
- Kurde, no oczywiście, że tak myślałem! W Willingen wcześniej było to samo. Ale tam wręcz powtarzałem sobie w myślach "Weźcie to odwołajcie!". A teraz z tego Willingen się w kadrze śmiejemy. Jak w Vikersund nie dawali nam skakać, bo wiało, to mówiliśmy: "E, nie ma, że to nie pójdzie, przecież w Willingen wiało dwa razy mocniej, a poszło".
- Bardzo mi tunel pomógł! Na pewno. To były super zajęcia. Arvid tylko powtarzał: "W górę! W górę! Dźwigajcie!" i ustawiał coraz większą prędkość. To jest bardzo męczący trening. Wchodzisz do tunelu, wieje, a ty zawisasz na maksymalnie pięć sekund. Te pięć sekund to już jest naprawdę w ciul długo!
- Większe niż na skoczni. Na koniec on mi tylko pokazywał "Wyżej", "Szybciej", aż zamknąłem licznik. Już się nie da zwiększyć siły wiatru, a ja dalej twardo lecę! Ale przyznam się, że byłem po tym bardzo zmęczony. On się rozemocjonował i mówi "No dawaj, jeszcze raz!", ja się zgodziłem i co? Od razu nartę mi pociągnęło w dół i głową walnąłem w szybę. Oczywiście byłem w kasku, na szczęście! Naprawdę fajnie sobie w tunelu radziłem i na sto procent to jest potrzebny trening. Nie jest to w stu procentach oddanie warunków ze skoczni, ale jesteś tam w stanie poczuć podobne powietrze i poobserwować, jak reagują twoje ręce, biodra, lędźwie, jak działa układ barków, co robić, żeby przyspieszać, a nie zwalniać. Tam sobie możesz posterować własnym ciałem i wyciągnąć dużo wniosków. Na pewno teraz lepiej się ustawiam w powietrzu.
- Nie powiem ci na pewno, bo już nie pamiętam, ale licznik się wyłączał albo przy 180, albo 190 km/h. A wiem, że teraz możliwe jest już ponad 200, bo udoskonalili ten tunel.
- E tam, kiedyś w Zakopanem skakałem z kamerką na głowie i ona pokazywała, że przy lądowaniu miałem prędkość po 135 km/h, czyli na mamucie to musi być dużo więcej. Nie wierz w to, co pokazują w transmisji! Na moje czucie tam na pewno się leci około 160 km/h!
- Po locie na 243 metry jak już ochłonąłem, to poczułem takie "No dobra, to już kończmy na dziś"! Była wielka radość, był wystrzał adrenaliny i tyle energii straciłem, że jak jechałem na drugi skok, to na wyciągu nogi mi się trzęsły. Ale w Planicy to już nie będzie miało znaczenia, będę gotowy na sto procent!
- No kurde, pewnie, że tego się nie zapomina! Tak samo jak pierwszych sukcesów w "kontynentalu", z rywalami takimi, z których pewnie jeszcze tylko ze dwóch czy trzech skacze.
- Teraz, z perspektywy lat, patrzę na to zdecydowanie tak, że miałem szczęście. To mi pomogło, że o nim było głośno, a na mnie może ze dwa razy za dzieciaka był chwilowy boom. Bardzo dobrze, naprawdę!
- No tak, jasne! Wtedy mu zazdrościłem, bo to było coś, że mój rówieśnik startuje już z najlepszymi. Ale dziś wcale dokładnie szczegółów tamtego dnia nie pamiętam. Serio! Bardziej pamiętam swoje pierwsze starty w Pucharze Świata, co jest normalne.
Przyznam ci się, że w Lahti miałem głowę tak napakowaną wspomnieniami, że jak siedzieliśmy z Piotrkiem Żyłą w pokoju, to mu w pewnym momencie powiedziałem: "Kurde, dobrze by tu było wygrać, bo to jest wyjątkowe miejsce!". Piotrek się trochę zdziwił, dlaczego wyjątkowe, to mu przypomniałem, że ogólnie polskie skoki w Lahti miały mnóstwo sukcesów, a ja sam tam wygrałem swój pierwszy w życiu trening w Pucharze Świata, gdy jeszcze nie miałem nawet 18 lat, że tam pierwszy raz byłem na podium, w drużynówce lata temu, i drugi raz też był tam, w drużynówce rok temu. Nawet stwierdziłem, że jak w Lahti nie dam rady być na podium, to już w tym sezonie nigdzie na nie nie wskoczę. No i jest, zrobiłem to!
- Tak, jak najbardziej! Udowodniłem to w Vikersund. Zwłaszcza tym lotem na 243 metry. Ale też ogólnie dobrym, równym skakaniem. Niech tylko wszystko fajnie zagra, niech trochę dopisze szczęście i będzie super! Na pewno jak drugi raz w życiu zalecę za 240. metr, to już wyląduję telemarkiem. Za pierwszym razem nie wiedziałem, czego się tam spodziewać. A z wiekiem przychodzi więcej strachu. Bo masz rodzinę, masz dziecko i już inaczej na skakanie patrzysz niż kiedy byłeś 20-latkiem, który nie miał nic do stracenia.
- Zeszły sezon był dla mnie przełomowy, ten jest kontynuacją, a następne mają być jeszcze lepsze. I będą. Jak się wszystko poukłada, to na pewno będzie dobrze.
- W tym sezonie miałem taki cel, żeby podwoić punkty z poprzedniego sezonu. I taki sam cel znowu sobie postawię!
- A czy to nie jest możliwe? Na pewno jest!
- Właśnie! Czasami się zastanawiam, który byłbym w Pucharze Świata, gdyby on ruszył od 1 stycznia, czyli od dnia, gdy zacząłem punktować.
- O, to tego nie widziałem, ale bardzo lubię te różne statystyki, które ludzie publikują na Twitterze. Lubię też popatrzeć, co produkuje ktoś, kto utworzył tam mój fanklub, nazywając mnie cesarzem skoków narciarskich, ha, ha!
- Tak, ha, ha! To wszystko jest bardzo miłe. Na jednym memie widziałem, że moje podium w Lahti zostało zestawione z tak ważnymi datami dla Polski jak na przykład bitwa pod Grunwaldem. Ludzie mają naprawdę bujną wyobraźnię!
- Na pewno tak jest, w każdym razie to jest coś miłego, że po latach skakania człowiek się doczekał memów o sobie.
- Na ich miejscu też bym pojechał do hotelu. Serio! Wkurzyli się, że źle skoczyli i odpadli po pierwszej serii, dlatego nie chcieli dalej tego oglądać. Afera była zupełnie niepotrzebna, bo oni na mnie elegancko poczekali w hotelu, dali mi się przebrać, ogarnąć i żeśmy sobie poszli na kolację. Szczerze powiem, że gdyby nie poczekali w hotelu, gdyby nie przyszli z gratulacjami, to wtedy bym się wkurzył, bo poczułbym się olany. Ale wiedziałem, że oni tak nie zrobią. Wiedziałem, że na koniec sobie wszyscy razem wyjdziemy.
- W sumie to taka prawda, że Hania sobie poradziła zadziwiająco dobrze, bo pierwszy raz miała łyżwy na nogach i od razu ciach-ciach-ciach, pięknie jeździła! Ona strasznie szybko sport łapie. Ja miałem tak samo - pamiętam z dzieciństwa. Hania to na pewno uzdolnione dziecko.
- Nie boję się, ale nie wiem czy chcę, żeby to przechodziła.
- To też, ale nie o to mi chodziło. Nie wiem czy chciałby Hanię pchać w to wszystko, co sam przechodziłem. Psychicznie to było bardzo trudne. Tak trudne, że jako ojciec po prostu nie wiem czy chciałbym, żeby moje dziecko coś takiego przez lata przeżywało. Wyrzeczeń jest mnóstwo. Po tych swoich powiem z całkowitą pewnością jedno - mam ogromne szczęście, że trafiłem na taką kobietę, jaką jest moja żona. Żadna inna by tego ze mną nie wytrzymała.
- Dzięki i uważam, że to jest do spełnienia! Niedawno kręciliśmy reklamę dla jednej firmy za to, że nam opłaciła loty w klasie biznes do USA i do Japonii. Wyszło tak, że Adam się śmiał, że zrobili ze mnie 15-latka. Wysłał mi zdjęcie, no i faktycznie - zdecydowanie nie wyglądam na swój wiek! I tak jest nie tylko w tej reklamie. Ja naprawdę ani nie wyglądam, ani nie czuję się na 30 lat i wiem, że jeszcze dużo przede mną. Dobrego!