Dawid Kubacki i Piotr Żyła wygrali tam konkurs duetów i po zwycięstwie śpiewali polski hymn razem z rodakami tak, jakby to się działo w Zakopanem albo w Wiśle. W ubiegłym, świetnym dla naszych skok�w sezonie, Lake Placid było biało-czerwone, ale teraz - w sezonie szarym, bladym, ono znowu jest biało-czerwone. Świetnie, że Polonia, która się tam zgromadziła, dzięki Zniszczołowi dostała trochę radości.
Po pierwszej serii sobotniego konkursu mieliśmy Kubackiego na miejscu 19., Żyłę na 20. i Zniszczoła na 22. Do drugiej serii awansowali tylko oni - 34. Paweł Wąsek i 41. Kamil Stoch przepadli już po pierwszej połowie zawodów. A w drugiej połowie Zniszczoł skoczył tak, że jest o czym mówić i pisać.
Jego 129 metrów to było o metr dalej od rozmiaru skoczni. Jego nota 140,4 pkt to był trzeci wynik serii finałowej - minimalnie gorsza niż 142,2 pkt Daniela Hubera i 141,8 pkt Mariusa Lindvika. Dwudziesty drugi wynik pierwszej serii i trzeci rezultat drugiej serii zsumowały się Zniszczołowi na szóste miejsce.
- Żal pierwszej serii, bo szczęście nie dopisało, były ciężkie warunki - mówił Zniszczoł przed kamerą Eurosportu. Mówił prawdę - w pierwszej serii z 50 skoczków tylko jeden miał jeszcze gorszy wiatr (Zniszczoł dostał +12,4 pkt za 0,98 m/s w plecy, a Żak Mogel, który miał +13,8 pkt za 1,09 m/s z tyłu wylądował na 42. miejscu).
- Zrobiłem, co mogłem, ale tak wyszło. Muszę przyjąć na klatę, to nie moja wina, to rzeczy, na które nie mam wpływu - dodawał Zniszczoł.
Było widać, że jest rozczarowany. Swój drugi skok nazwał tylko niezłym (a przecież nota pokazuje, że był świetny) i właściwie na tym rozmowa się skończyła. Wtedy jeszcze trwały zawody, wtedy on jeszcze nie wiedział, że awansuje na najwyższe miejsce w historii swoich startów w Pucharze Świata.
Awans Olka aż o 16 miejsc był spektakularny (największy w konkursie). Jeśli między Polakami stojącymi pod skocznią znaleźli się jacyś Amerykanie, to atak Zniszczoła mógł im się skojarzyć z superdziałaniem jakiegoś superbohatera. I mogli uznać, że ten gość to dziś "Kapitan Polska" jak ich komiksowy Kapitan Ameryka.
W Stochu z superbohatera obecnie nie widać już praktycznie nic, a w Żyle i w Kubackim widać tylko przebłyski (nie)dawnych supermocy. Jeśli ci wszyscy zwariowani Polacy spod skoczni mają się kimś zachwycać, to dziś tylko Zniszczołem.
Ósmy, ósmy, szósty - to są wyniki Zniszczoła w trzech ostatnich startach. On skacze w Pucharze Świata od 12 lat i nigdy takiej serii nie miał. To jego dopiero trzecie, czwarte i piąte miejsce w top 10 w karierze. A to szóste miejsce z Lake Placid jest najlepszym w jego karierze. Na papierze to wyrównanie wyniku z Niżnego Tagiłu z grudnia 2020 roku. Ale w tamtym konkursie nie skakali niektórzy czołowi zawodnicy świata, na przykład Stoch, Kubacki i Żyła, bo już szykowali się do MŚ w lotach w Planicy, które zaczynały się niecały tydzień później.
- Naprawdę miał pecha w pierwszej serii. Jest w dobrej formie i jutro może oddać dwa takie skoki jak dzisiejszy drugi, jeśli będzie miał dobre warunki - przekonywał trener Thomas Turnbichler.
Austriak prowadzący naszą kadrę dobrze widzi, że obecnie liczyć może tylko na Zniszczoła. A my liczymy, że wreszcie Zniszczoł zrobi to, o czym Thurnbichler mówi, czyli że w jednym konkursie odda dwa dobre skoki. W Willingen jego ósme miejsca wiązały się z ogromnym niedosytem, bo spadał na nie z miejsca trzeciego i pierwszego. Teraz znów jeden skok miał świetny, a jeden słaby - takie są fakty, nawet jeśli to nie była wina zawodnika.
Dwóch bardzo dobrych skoków chociaż jednego polskiego skoczka brakuje nam bardzo od początku tej zimy, czyli już przez dwa i pół miesiąca, już przez ponad połowę sezonu. Wszyscy czekamy bardzo. Może faktycznie uda się u Polonusów w Lake Placid? Przed drugim konkursem indywidualnym (niedziela, godz. 15.15 naszego czasu) Zniszczoła (i Kubackiego) czeka jeszcze sobotni start w duetach (początek o 23 naszego czasu).