Koniec tajemnic. Kubacki odpowiedzia� na pytanie, kt�rego Polacy bali si� zada�

�ukasz Jachimiak
- Tamtego dnia z Mart� i dzie�mi mia�a by� moja mama, ale wujkowie dali zna�, �e oni przyjad�, bo tak im si� wszystko pouk�ada�o, �e maj� czas, �eby Mart� i dziewczynki odwiedzi�. Serce Marty stan�o o godzinie 9.05, a gdyby w naszym domu byli wtedy nie wujkowie, tylko mama, to mama posz�aby na msz� o godzinie dziewi�tej, wr�ci�aby dopiero po godzinie i wiadomo, co by by�o... - tak Dawid Kubacki w szczerej rozmowie ze Sport.pl opowiada o dniu, w kt�rym jego �ona zacz�a walk� o �ycie.

Rok temu Dawid Kubacki walczył o Kryształową Kulę i na pewno skończyłby sezon na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, gdyby tylko go dokończył. Ale w trakcie turnieju Raw Air rzucił skoki i najszybciej jak mógł wracał do Polski, żeby być w szpitalu przy swojej żonie.

Zobacz wideo Niezwykła skocznia w Polsce! Tylko spójrzcie, jak jest zrobiona

W marcu serce Marty Kubackiej stanęło cztery razy. - W takich chwilach mocno do człowieka dociera, jak kruche jest życie. Nikomu takich chwil nie życzę - mówi Dawid w rozmowie ze Sport.pl.

Ta zima jest dla Kubackiego trudna: po dwóch miesiącach skakania w żadnym konkursie nie był wyżej, niż na 14. miejscu. - Trzeba mieć przed oczami to, co w życiu jest najważniejsze, i czasami trzeba umieć przejść do porządku dziennego nad sportowymi niepowodzeniami. Jeszcze przyjdą takie momenty, z których wszyscy się będziemy cieszyć - słyszymy od Dawida. I razem z nim cieszymy się, że Marta czuje się na tyle dobrze, że za tydzień ma mu kibicować z trybun na mistrzostwach świata w lotach narciarskich w Bad Mitterndorf.

Łukasz Jachimiak: Rok temu w Zakopanem pytałem, czy córeczkę, która dopiero co się wam urodziła, karmisz, przewijasz i kąpiesz, a ty żartowałeś, że owszem, robisz wszystko, ale laktacji to jeszcze nie uruchomiłeś. Dziś powiem tak: Anze Lanisek ma rację, gdy podkreśla, że patrząc na twoje słabsze wyniki tej zimy, my wszyscy powinniśmy pamiętać, że ciebie mogło już w skokach nie być. A zatem: naprawdę dobrze, że jesteś!

Dawid Kubacki: Wiadomo, że po tej trudnej sytuacji człowiek inaczej na wszystko patrzy. Dlatego doceniam to, że w ogóle mogę skakać. Cieszę się, że latem mogłem wznowić treningi i naprawdę się cieszę za każdym razem, kiedy mogę iść skakać, trenować, zmęczyć się fizycznie, bo ja to kocham. Jestem wdzięczny, że to ciągle mam. Bo wiem, że mógłbym już nie mieć. Bo sytuacja mogła wyglądać zupełnie inaczej - tak, że musiałbym ze sportu zrezygnować. Zagrożenie było duże, dlatego dziś inaczej do wszystkiego podchodzę i cieszę się każdą chwilą. Nawet jak nie idzie, a przecież nam w tym sezonie nie idzie od samego początku.

Masz w sobie większy spokój? Lepiej niż kiedykolwiek reagujesz na to, że nie idzie?

- Trudno mówić o spokoju, bo człowiek bardzo chce i przecież po to trenuje, żeby dobrze skakać.

To jasne, to dowód, że jesteś ambitny. Ale to nie znaczy, że nie możesz na niepowodzenia reagować spokojniej niż kiedyś.

- Delikatnie więcej spokoju mam, faktycznie. O tyle że mogłoby mnie tu już nie być, że już mógłbym nie mieć szansy skakać i się tym cieszyć. Bo ja się ciągle skakaniem cieszę, mimo że wyniki nie są dobre - cieszę się, że cały czas walczę, że mam szansę te swoje skoki poprawić i znów osiągać sukcesy. To jest najistotniejsze. Przywołałeś słowa Anze i dobrze, bo one są naprawdę ważne - trzeba mieć takie podejście, trzeba mieć przed oczami to, co w życiu jest najważniejsze i czasami trzeba umieć przejść do porządku dziennego nad sportowymi niepowodzeniami. Bo to nie koniec świata, więc trzeba się skupić na swojej pracy, a nie na tym, jak jest źle. W niczym nie pomaga to, że człowiek się dołuje. Wtedy szukając rozwiązania w końcu się, człowiek zapędza nie w tę stronę, co trzeba. Spokój jest bardzo wskazany.

Czyli jest tak, że tobie nie idzie, ale czujesz, że formę w końcu wypracujesz? Wcześniej czy później to zrobisz, bo wiesz jak?

- Zgadza się, mam właśnie takie podejście. Oczywiście przed sezonem miałem takie podejście, że wszystko będzie fajnie działało, bo naprawdę solidnie na to pracowałem i bardzo chciałem, żeby z moich sukcesów znów cieszyła się rodzina, żeby się cieszyli kibice, no i ja sam, żebym miał frajdę. Ale realia są jakie są, trzeba mocno popracować, żeby je zmienić i ja to zrobię. Bo wiem, w którą stronę iść. To się wyklarowało, już czuję, że robię postęp, że praca nad wyeliminowaniem błędów zaczyna przynosić efekty. Teraz trzeba cierpliwości. Wiadomo, że każdy by chciał zaraz zobaczyć te efekty, a ja chciałbym najbardziej, ale ja wiem i większość sportowców na pewno się ze mną zgodzi, że droga z dobrego do złego jest bardzo krótka, a ze złego do dobrego jest bardzo długa, trudna, mozolna. To wymaga czasu, treningu, powtórzeń ileśset razy danego ruchu, żeby stał się automatyczny i działał na skoczni. I ja to zrobię, bo naprawdę już widzę postęp, na tym bazuję i skupiam się na mozolnej robocie, nie szukając jakichś milowych przeskoków, bo dobrze wiem, że nie warto próbować chodzić drogą na skróty. Będzie lepiej z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień. Jeszcze przyjdą takie momenty, z których wszyscy się będziemy cieszyć.

Dobrze pamiętam, że twoja starsza córka ma trzy lata?

- Zgadza się, już skończyła trzy latka.

To pewnie już się cieszy, widząc jak skaczesz? Niedawno Caroline Wozniacki opowiadała, że jej córka, która ma dwa i pół roku, na widok każdej tenisistki w telewizorze krzyczy, że tam gra mama.

- Zuza jak ogląda, to już w miarę rozpoznaje, który jest który. Jak mnie zobaczy, to już dobrze wie, że to tata. Zaczęła rozpoznawać już, gdy miała dwa latka z hakiem - w tamtym sezonie. A najlepsze było, jak po którymś z Pucharów Świata w tamtym sezonie wróciłem na chwilę do domu i wieczorem siedliśmy z żoną i z Zuzką i akurat leciała jakaś powtórka zawodów. Pomyślałem: "A, nie wyłączę, zobaczę sobie, bo nigdy nie mam okazji", Zuzka przyszła i nagle, gdy był pokazywany mój skok, popatrzyła na mnie i zdziwiona zapytała: "Tata, a dlaczego ty jesteś w telewizorze, jak przecież jesteś tu w domu?!". Śmieję się, bo to są świetne chwile, bardzo miłe! Zuzka generalnie ma spore problemy z koncentracją, jest tak żywiołowa, że ciężko jej posiedzieć chwilę nawet przed telewizorem, ale wiem, że Martę o moje skoki pyta i zawsze chce być na moje skoki wołana.

Twoja młodsza córka chyba dopiero co skończyła roczek, ale pewnie tort z pierwszą w jej życiu świeczką i imprezę dla rodziny odłożyliście na taki czas, gdy na dłuższą chwilę będziesz w domu?

- Kiedy wróciłem z Turnieju Czterech Skoczni, to udało nam się zrobić małe, symboliczne urodzinki. Dla obu córek, bo obie urodziły się podczas Turniejów Czterech Skoczni - jedna na początku, druga na końcu.

Gdy tej zimy wpadasz do domu między konkursami, to masz wtedy na głowie więcej obowiązków, niż miałeś przed chorobą żony?

- Nie, jest normalnie, jak w każdej rodzinie - pomagam na miarę swoich możliwości, czyli na miarę czasu. To wygląda tak, że gdy tylko jestem w domu, to po prostu staram się normalnie zajmować wszystkimi sprawami rodziny.

A jak funkcjonujesz przez ten cały czas, gdy w domu cię nie ma? Wyobrażam sobie, co musiałeś przeżyć, gdy w marcu dostałeś informację, że twoja żona walczy o życie w szpitalu i na wariackich papierach wracałeś z zawodów w Norwegii. Nie masz tak, że teraz na każdym wyjeździe jest w tobie trochę niepokoju?

- Wiadomo, że po takich przejściach człowiek sobie uświadamia, że wszystko się może wydarzyć i to nagle, nie wiadomo skąd. Ale wszystko mamy zabezpieczone i dzięki temu mamy względny spokój. Jest w miarę okej, jeśli są problemy, to chyba takie typowe, jak w każdej rodzinie - że na przykład dziecko złapie katar: naprawdę normalne sprawy, jak w każdym domu. Ale prawda jest taka, że zawsze z tyłu głowy mam i będę miał myśl czy wszystko jest dobrze i że wszystko się może wydarzyć, a skoro wszystko, to nie wiadomo, czego się spodziewać. Ale co ja mogę zrobić? Zrezygnować ze skoków i zostać w domu? Nie, muszę uznać, że to, co ma być pozabezpieczane, jest pozabezpieczane, że jest w porządku, a skoro tak, to staram się normalnie funkcjonować. Myślę więc, że jest dobrze, a gdyby - nie daj Boże - coś złego się działo, to po prostu będzie trzeba reagować. Jak wtedy, gdy na gwałt wracałem z Norwegii. Wtedy dostałem pomoc od wszystkich - od związku, od trenerów, oni mnie jak najszybciej wysłali do domu, a właściwie nie do domu, tylko do Polski, wszyscy wokół się sprawdzili, za co jestem wdzięczny. A teraz obym tylko więcej nie był w takiej sytuacji, oby już nie było potrzeby, żeby mi wszyscy pomagali.

Mówiąc o rzeczach, które trzeba było pozabezpieczać, masz na myśli pomoc Marcie w domowych obowiązkach? Pamiętam, że wiosną prezes Adam Małysz deklarował, że jeśli tylko będziecie potrzebowali, to Polski Związek Narciarski opłaci Wam opiekunkę, natomiast Ty chyba mówiłeś w tamtym czasie, że w pomoc mocno zaangażowała się rodzina.

- Była taka propozycja od związku i wiem, że naprawdę dostalibyśmy wszelką pomoc, jakiej tylko byśmy potrzebowali. To dawało i daje spokój. Ale jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, to bardzo mocno pomogła i pomaga rodzina. Wtedy bliscy się dziewczynkami zajęli. Bardzo dobrze, bo dla dzieci to też była bardzo trudna sytuacja, a byłaby jeszcze o wiele trudniejsza, gdyby opiekował się nimi ktoś obcy. Dzięki pomocy najbliższych ja wiedziałem, że dzieci są zaopiekowane i mogłem się zająć żoną i wszystkim, co się działo w szpitalu.

Marta czuje się dobrze? Zdaje się, że reprezentowała cię na niedawnej Gali Mistrzów Sportu, słyszałem, że tańczyła na balu i myślę sobie, że może trzeba trochę odmitologizować, co ludziom z wszczepionym rozrusznikiem serca wolno robić, a czego nie wolno. Z tym się żyje w miarę normalnie?

- Tak, żyje się w miarę normalnie, choć spawać żona nie może!

Śmiejesz się.

- Tak, bo to jest taki nasz żart, który pojawił się już chwilę po tym dramatycznym czasie, jeszcze w szpitalu. Wtedy lekarze, mówiąc czego Marta nie może, wymienili spawanie, więc my śmiejąc się odpowiedzieliśmy, że kurczę, szkoda, bo dopiero co wykupiła sobie kurs spawacza! Generalnie Marta musi trzymać się z dala od urządzeń z dużym polem elektromagnetycznym, bo zakłócałaby ich działanie. Ale w sumie ona może i ma żyć normalnie. I tak żyjemy. Oczywiste jest, że co jakiś czas Marta jeździ na badania kontrolne. I tak już będzie zawsze. Ale to naprawdę żaden problem.

Latać samolotami Marta może?

- Tak, tylko przez bramki kontrolne nie może przechodzić. Ale ma na to zaświadczenie i przechodzi obok bramek.

Ale latać może wszędzie? Nie jest tak, że na przykład do Australii to lepiej nie, bo podróż zbyt długa i męcząca?

- Jeszcze żadnej takiej długiej podróży nie mieliśmy, ale na wakacje do Turcji polecieliśmy normalnie, nie było żadnych przeciwwskazań i wszystko było okej.

A dlaczego nie polecieliście na Cypr, na ostatnie przedsezonowe zgrupowanie kadry? Słyszałem taką wersję, że skoro każdy skoczek mógł zabrać swoją rodzinę, to ty zrezygnowałeś z tego wyjazdu, dlatego, że właśnie Marta wolała nie lecieć, bo to wiązałoby się z jakimś ryzykiem.

- Nie, nie, to w ogóle nie w tę stronę. Wtedy kiedy trzeba było decydować czy się jedzie, to jeszcze nie wszystko było podogrywane i nie było wiadomo czy wszyscy polecimy jednym samolotem, czy trzeba będzie to jakoś rozbijać, dzielić. I uznałem, że żony z dwójką małych dzieci na pewno samej nie puszczę, a więc nie decyduję się na ten wyjazd, skoro nie muszę i zostanę z nimi. Ze sztabem ustaliliśmy, że trening zrobię u siebie i że dodatkowo skoczę sobie w Zakopanem z trenerami bazowymi. Czyli brak naszej rodziny na Cyprze nie był w żadnym stopniu związany ze stanem zdrowia Marty.

Generalnie tobie niewiele treningów uciekło przez ten cały wielomiesięczny okres przygotowań, a wszyscy, pewnie ty też, obawialiśmy się, czy będziesz w stanie godzić trenowanie z większym zaangażowaniem w życie rodziny.

- To prawda, nie uciekło tego wiele, tylko jakieś pojedyncze dni. Pamiętam, że latem ze zgrupowania w Szczyrku wróciłem dzień czy nawet dwa dni wcześniej, żeby z dziećmi pojechać do lekarza. A poza tym naprawdę bardzo niewiele straciłem ze wszystkiego, co dla nas trenerzy zaplanowali.

Za to pewnie teraz jeszcze bardziej cenisz każdy dzień, na który możesz wyskoczyć do domu, jak ten, który dostaliście przed chwilą - między skakaniem w Szczyrku a w Zakopanem?

- Oj tak, to zdecydowanie! Przez całe lato było sporo wyjazdów, zgrupowań, przed zimą końcówka też była tak intensywna, że w domu byłem mało, dlatego teraz szczególnie każdy moment w domu doceniam. W ogóle doceniam mocno to, co mam. I jak na ten Cypr nie polecieliśmy, to nie żałowaliśmy, bo serio przyłożyłem się do treningu, ale chociaż poświęcałem na to codziennie po pół dnia, to byłem szczęśliwy, że po pół dnia zawsze mi zostawało na pobycie u siebie z żoną i córkami.

Mówiliśmy o tym, co o tobie niedawno powiedział Lanisek, to teraz powiem ci, że bardzo miło było zobaczyć w telewizyjnym obrazku, jak po którymś konkursie stoicie, rozmawiacie i się śmiejecie. Czy w Lanisku zyskałeś kumpla na całe życie? Bo po tym jego geście z Planicy ewidentne jest, że się do siebie mocno zbliżyliście.

- Jak najbardziej! Anze nas wzruszył, gdy wziął moją kartonową podobiznę na podium na koniec sezonu. Dał nam ogromne wsparcie.

Fot. Darko Bandic / AP

Zresztą, nie tylko on - jak wróciłem, to wielu chłopaków pokazywało mi radość z tego, że znowu jestem. Dopytywali czy wszystko jest okej i szybko zrozumieli, że gdyby nie było w porządku, to mnie by tu nie było. Dziś już o tym wszystkim nie gadamy, bo oni wiedzą, że musi być dobrze, skoro skaczę, a więc nie ma sensu wałkować tego tematu.

Leżałem w szpitalu wtedy, gdy Twoja żona trafiła do szpitala, ale ja wiedziałem, że ze szpitala za kilka dni wyjdę i bardzo mocno dotarło do mnie, co musisz przeżywać, nie wiedząc, czy ze szpitala wyjdzie twoja żona.

- No dociera... W takich chwilach mocno do człowieka dociera, jak kruche jest życie. Nikomu takich chwil nie życzę.

Dopiero kilka miesięcy po tamtych wydarzeniach w norweskiej telewizji NRK opowiedziałeś, że szanse Marty na przeżycie określano jako 50 na 50, że jej serce aż cztery raz stawało, że przez jakiś czas była częściowo sparaliżowana. Norwegowie nie bali się pytać, a my, polscy dziennikarze, którzy znamy cię lepiej, trochę się boimy, że przekroczymy jakąś granicę?

- Nie wiem, czy polskie media się boją o to wszystko pytać, ale w sumie nie dawałem dłuższego wywiadu na ten temat, a gdy stoimy pod skocznią, to nie jest to ani miejsce, ani czas na takie rozmowy. Tak wyszło, że akurat poszedłem do Norwegów na długi wywiad, temat zdrowia Marty ich bardzo interesował, więc powiedziałem szczerze, jak było. A czy trudno jest o to wszystko pytać polskim dziennikarzom? Może, w sumie nie wiem.

Nie jest to łatwe, ale ja cię pytam, bo wiem, że wielu kibiców się szczerze martwi. Pytam też dlatego, bo myślę, że możesz dać świadectwo, że z dużych kłopotów można wyjść i normalnie żyć. To jest wartościowy przekaz.

- Zgadzam się - to jest przekaz, który warto, żeby trafił do innych osób z podobnym schorzeniem do tego Marty. I do rodzin tych ludzi. Ja nie wiem, ilu ludzi na świecie ma podobne do Marty dolegliwości, ale wiem, że to jest bardzo podstępne. O tym schorzeniu u Marty przecież nikt nie wiedział.

Ona ma wrodzoną wadę serca, która dopiero tak drastycznie się ujawniła?

- To jest problem nawet nie tyle z samym sercem, co ze sterowaniem tego serca, z jego pracą. To się nazywa syndrom long QT, czyli to jest wydłużona faza QT pracy serca i człowiek z tym żyje przez lata tak jak Marta z tym żyła przez 31 lat, nie wiedząc, że to ma, a nagle robi się dramatycznie. Podobno to jest najczęstsza na świecie przyczyna nagłych zgonów. Bo ktoś o tym nie wie i nagle go to tak atakuje, że jest koniec.

Czyli to nie daje żadnych objawów?

- W naszym przypadku żadnych. Oczywiście jest to do wychwycenia podczas badania EKG na dużym posuwie, ale u Marty to wydłużenie fazy QT było widocznie na tyle małe, że przy standardowym badaniu nikt tego nigdy nie wyłapał. Niby po fakcie sobie analizujemy, że czasem Marta się gorzej czuła, że łapała jakąś zadyszkę, ale przecież przy dwójce małych dzieci to jest normalne, człowiek takie rzeczy jak zmęczenie czy niedospanie uznaje za coś oczywistego.

Jasne, że retrospektywnie człowiek jakieś objawy widzi, ale to pewnie dlatego, że wiedząc już o schorzeniu umiemy objawy dopasować. A w codziennym życiu przecież nikt nie leci do lekarza dlatego, że jest zmęczony. Co by lekarz powiedział? Ma pani dwoje małych dzieci i się nimi zajmuje? No to normalne jest, że czuje się pani zmęczona.

Może to covid, który przechodziliście, pobudził u Marty to wszystko?

- Nie, nie, nie - podczas połogu faza QT serca wydłuża się naturalnie u każdej kobiety, tu nałożyło się to jeszcze na wrodzone schorzenie. O tej chorobie Marty wiem tyle, że problemem jest to, że po skurczu potencjał elektryczny serca się nie zeruje, tylko dalej faluje, a jak na to nałoży się kolejny sygnał do skurczu, to serce zaczyna niekontrolowanie przyspieszać i finalnie się zatrzymuje. Całe szczęście, że akurat, gdy Marcie się tak stało, na miejscu byli wujkowie Marty, którzy z racji swojej pracy różne sytuacje widzieli, więc wiedzieli, jak zareagować i udzielili jej pomocy. Gdyby nie oni, to...

Dzięki Bogu, że Marta nie była wtedy sama w domu.

- Góra tak chciała. Tamtego dnia z Martą i dziećmi miała być moja mama, ale wujkowie dali znać, że oni przyjadą, bo tak im się wszystko poukładało, że mają czas, żeby Martę i dziewczynki odwiedzić. Serce Marty stanęło o godzinie 9.05, a gdyby w naszym domu byli wtedy nie wujkowie, tylko mama, to mama poszłaby na mszę o godzinie dziewiątej, wróciłaby dopiero po godzinie i wiadomo co by było...

Na szczęście wujkowie zadziałali, a błyskawicznie przyjechała też karetka. Wierzę, że Góra czuwała, bo przecież wystarczy pięć minut bez pracy serca, a mózg zaczyna obumierać. Cieszę się, że Marta w tym wszystkim nie miała świadomości, co się dzieje. Że ona dopiero po wybudzeniu w szpitalu zaczęła łapać kontakt z rzeczywistością i dziwiła się, gdzie jest i dopytywała, co się stało.

A co ty przeżywałeś, będąc setki kilometrów od żony walczącej o życie? To musiał być koszmar - być w wielogodzinnej podróży i nie móc nic zrobić. I tylko odbierać te wiadomości, że jest bardzo poważne zagrożenie, że są te zatrzymania akcji serca.

- Najpierw dostałem informacj�, że serce Marty stanęło, ale że przewieziono ją do szpitala i chociaż jest nieprzytomna, to akcję serca przywrócono. Te następne krytyczne momenty, te kolejne zatrzymania, były już wtedy, gdy byłem na miejscu. Ale podróż i jeszcze wcześniej czekanie na nią to było coś okropnego. To najgorsze godziny, jakie przeżyłem. Po naszym porannym rozruchu, w dniu konkursu, dostałem informację, co się stało. Zostawiłem wszystko - trenerzy powiedzieli, że torby ze sprzętem mi wezmą, że wszystko ogarną - i pędem ruszyłem tylko z małym plecaczkiem, z dokumentami. Okazało się, że tego dnia były dwa samoloty do Polski i na ten o 13 nie zdążyłem, a następny był bodajże o 19. W hotelu co pięć minut kursowałem z pokoju na stołówkę po kawę. Na pewno wypiłem jej kilka litrów. Naprawdę nikomu nie życzę, żeby przeżywał coś takiego i bardzo się cieszę, że to wszystko się tak dobrze skończyło.

Pokazałeś, jak bardzo kochasz swoją żonę i że rodzina jest dla ciebie najważniejsza, ale myślę, że twoja żona też musi bardzo cię kochać, skoro po tym wszystkim ty nadal jesteś w skokach, a ona wciąż na siebie bierze główny ciężar dbania o waszą rodzinę.

- Kocha mnie, nie ma wyjścia, ha, ha! A mówiąc serio, to ona wie, że skoki są moją ogromną pasją, że dają mi szczęście i wspaniale, że wszystko się tak potoczyło, że mogę skakać, a jak mogę, to chcę. Bo to jest całe moje życie, ja to robię już 29. rok i jak tylko mam możliwość, to chcę to robić przez następne lata. Gdybym takiej możliwości nie miał - trudno, pogodziłbym się z tym. Ale skoro mam możliwość, to lecę dalej.

Mówisz, że skaczesz 29. rok, a to jest staż tym bardziej imponujący, gdy się przypomni, że w marcu skończysz 34 lata.

- No zgadza się, całe życie skaczę, odkąd tylko pamiętam. Zacząłem skakać w 1995 roku. Kawał czasu!

A w którym roku możesz skończyć skakać? Robisz takie plany?

- Nie robię, jeszcze nigdy nie pomyślałem, że wtedy czy wtedy skończę.

Czyli nie czujesz się zmęczony, nie jesteś tak wyeksploatowany, że na przykład strzyka ci w kolanach?

- Ani trochę! Wiem, co mogę zrobić, a czego nie, wiem, na co zwracać uwagę i fizycznie czuję się naprawdę tak dobrze, że bardzo chcę skakać dalej. Jak długo? Ile się tylko da. Kocham to robić i nie wiem, czy przyjdzie taki moment, w którym poczuję, że mam tego dość, że to mnie już wkurza i więcej nie dam rady. Nie sądzę, że taki moment może przyjść jakoś wkrótce. Liczę, że jeszcze wiele lat będę skakał.

A czy Marta to twoje skakanie może śledzić tak mocno, żeby na przykład być na zawodach na trybunach, czy to jednak byłyby dla niej za duże emocje?

- Ona już dwa razy w tym roku miała na zawodach być, ale plany się nam pokrzyżowały. Przez katarki dzieci. Nie ma żadnych przeciwwskazań dla jej obecności na moich startach, ale teraz w Zakopanem znów konkursy ją ominą, bo dzieci kolejny raz złapały jakieś przeziębienie. Trudno, liczymy, że lada chwila Marta wybierze się na loty na Kulm, bo taki plan mamy od dawna.

Wi�cej o: