Robert Mateja przez lata był czołowym polskim skoczkiem narciarskim. Nigdy nie odniósł spektakularnego sukcesu, ale potrafił być blisko medalu mistrzostw świata (piąte miejsce) czy podium Pucharu Świata (w Zakopanem kiedyś prowadził po pierwszej serii, a innym razem był na półmetku drugi.
Matei lepiej wiedzie się jako trenerowi - w 2017 roku był częścią sztabu, który pod wodzą Stefana Horngachera świętował zdobycie Kryształowej Kuli za triumf w Pucharze Narodów. A wcześniej osobiście poprowadził polskich juniorów do kilku medali mistrzostw świata.
W ostatnich trzech latach Mateja odpowiadał za trening skokowy czeskich dwuboistów, a od maja znów pracuje z polską młodzieżą - tym razem jako trener w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. W rozmowie ze Sport.pl Mateja przedstawia realia pracy u podstaw w naszych skokach. Ale też tłumaczy, dlaczego światowa czołówka odleciała naszej kadrze, która właśnie notuje najgorsze wyniki od wielu lat.
W Sylwestra w Garmisch-PartenkirchenKamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Paweł Wąsek, Aleksander Zniszczoł i Maciej Kot wystąpią w kwalifikacjach do konkursu noworocznego. Ale już po pierwszym konkursie 72. Turnieju Czterech Skoczni (w Oberstdorfie) wszyscy Polacy stracili szanse na walkę z najlepszymi w klasyfikacji generalnej.
Robert Mateja: Oj, nie mam pojęcia! Jest źle, ale zachowajmy spokój i poczekajmy. Rok temu Niemcy byli słabi i chyba nic nie wskazywało na to, że w ten sezon wskoczą tak znakomicie. A przecież teraz są faworytami. Sytuacja w skokach jest dynamiczna. Wiadomo, że u nas szału nie ma, wiadomo, że ci nasi trzej mistrzowie wiekowo już są zaawansowani, ale jeszcze bym nie powiedział, że oni są starzy. We współczesnych skokach jest coraz więcej wiekowych zawodników, którzy cały czas mają chęć, motywację i fizyczne możliwości do uprawiania tego sportu na wysokim poziomie. Trzeba się wstrzelić w dobry trening i w świetne przygotowanie sprzętu i można długo dobrze skakać. Teraz naprawdę tak ważne jak nigdy wcześniej są kombinezony, buty, narty, cała technologia - na najwyższym poziomie to jest kosmos, jeśli chodzi o niewidoczne niuanse, które dużo zmieniają. To dlatego dziś skok nawet pięć metrów za punkt K nie daje miejsca w punktowanej "30".
- Włączam, żeby się podelektować dobrymi skokami innych drużyn. A naszych chłopaków bardzo mi szkoda, bo wiem, jak to jest, gdy nie idzie. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że trzeba przeczekać, przeboleć i cały czas pracować, a może w końcu to ruszy. Bywało, że pierwsza część sezonu nam nie wychodziła, że nawet Adam Małysz w Turnieju Czterech Skoczni się męczył, a później potrafił zdobywać mistrzostwo świata czy medale na igrzyskach [w 2007 roku Małysz skończył TCS na siódmym miejscu, a później został mistrzem świata i triumfatorem całego Pucharu Świata, natomiast w 2010 roku był w TCS-ie dziewiąty, a trochę ponad miesiąc później wywalczył dwa srebrne medale na igrzyskach Vancouver 2010]. Cały czas liczę, że to wróci na dobre tory.
- I liczę, że z tego pokolenia wyrosną zawodnicy będący w światowej czołówce za ileś lat. Liczbowo wyglądamy nieźle - to jest liceum, czyli to roczniki od 2005 do 2008 i w dwóch szkołach, w Szczyrku i w Zakopanem, mamy w sumie 50 chłopaków. Jedni są lepsi, inni gorsi, ale na takim etapie nie skreślamy nikogo, bo różnie może być.
- Tak, jego historia pokazuje, że nikogo nie wolno skreślać. Pracujemy więc i z takimi zawodnikami, którzy radzą sobie średnio, i mamy też takich, u których już widzimy spory potencjał. Ale muszę uczciwie powiedzieć, że niedawno byłem z grupą na zawodach FIS Cupu w Norwegii i w czołowej "12" było aż 10 Austriaków, a wmieszali się w to tylko jeden Polak i jeden Słoweniec. Młodzi Austriacy odjechali niesamowicie, oni skaczą jak nakręceni. W takich chwilach człowiek sobie myśli, że mu się wydawało, że idzie fajnie, a jednak w starciu z taką dominującą nacją widać dużą różnicę.
- Tak, znalazłem sobie alternatywę, ale w ostatniej chwili z niej nie skorzystałem i zostałem przy skokach. Uznałem, że trzeba robić to, co się najbardziej lubi i co się najlepiej umie. Albo o czym się myśli, że się to umie, ha, ha!
- Tak, mieliśmy dwa medale drużynowo i dwa indywidualnie. Plus praktycznie wszyscy zawodnicy indywidualnie byli w czołowej "10" na mistrzostwach świata. Szkoda, że później jakoś się to rozjechało i nie porobili wielkich karier. Mieliśmy niezły system szkoleniowy, było to tak poukładane, że nawet w jednym czasie Polak prowadził w Pucharze Świata, w Pucharze Kontynentalnym i w FIS Cupie.
- To były czasy jeszcze gdy nikogo z zagranicy u nas nie było, gdy wszystko mieliśmy oparte na trenerach i dyrektorach z Polski. Wtedy w Pucharze Świata najlepszy był Kamil Stoch, w Kontynentalu Olek Zniszczoł czy Klimek Murańka, a w FIS Cupie - Andrzej Stękała i później Przemek Kantyka. Odległe czasy, ale była taka sytuacja, a później trochę się to rozjechało, bo przyszły różne zmiany - jedne na lepsze, a inne na gorsze.
- Ma pan rację, o wyborze nowego zajęcia decydowała pasja. Do innej pracy musiałbym się od nowa wdrażać, jeżdżenie ciężarówką to by była dla mnie całkowita nowość i pewnie nie byłoby źle, ale chciałem zostać w skokach. W Czechach też za nie odpowiadałem, dbałem o to, żeby tamtejsi dwuboiści byli dobrzy skokowo. Po powrocie do polskich skoków jest dosyć ciężko, nie ma co ukrywać. Jest problem z logistyką. Związek stracił flotę samochodów, bo wycofał się sponsor, który ją dawał, i teraz jakoś się to wszystko łata, przez co bywa że jeszcze dzień przed wyjazdem na zawody nie wiemy czy na nie pojedziemy, bo nie mamy zapewnionego pojazdu. Ja do pracy dojeżdżam prywatnym autem, a dawniej przy grupie były dwa-trzy samochody i nie było kłopotu. Teraz oczywiście wyżej wszystko jest zapewnione, ale w młodszych grupach aut jest mało i one muszą kursować między skokami, biegami, kombinacją i dyscyplinami alpejskimi. No nie jest łatwo, czasami człowiek się udenerwuje i uklnie, ale jakoś do tej pory udawało się to wszystko połatać. Szkoda tylko dodatkowej pracy i dodatkowego stresu.
- Nie, nie, ja mało jeżdżę - ruszam do Szczyrku w poniedziałek, a do domu wracam w piątek. Mam tam zapewnione mieszkanie, przy szkole, w internacie.
- Od rana, od godziny ósmej, do godziny 12-13 mamy treningi. Dwa-trzy razy w tygodniu to są skoki, do tego dochodzi siłownia i zajęcia z techniki, z imitacji. A później uczniowie mają szkołę. Czasami po godzinie 13 spotykamy się z trenerami, analizujemy, wyciągamy wnioski. Z zawodnikami analizę robi się w trakcie treningów, żeby zdążyli na lekcje. Do tej rutynowej pracy dochodzą mi jeszcze czasami wyjazdy na zawody.
- Tylko chłopaków, bo dziewczyny są w młodszych grupach, którymi ja się nie zajmuję. Moja grupa to najstarszy z czterech roczników. Niżej są trenerzy Bartek Kłusek, Jarek Węgrzynkiewicz i Wojtek Tomasiak.
- Jest podobnie, tylko oni mają o wiele mniejsze grupy. W kombinacji były dwie grupy - seniorska z czterema zawodnikami i juniorska w której było w zależności od okresu od pięciu do ośmiu zawodników. I to tylu ludzi do trenowania na cały kraj.
- Tak, nie było źle. Ale w następnym roku trochę się to rozjechało. Niestety, jak się ma tylko czterech zawodników i trzeba nimi orać wszystkie zawody, to przychodzi zmęczenie. Tomas Portyk zawiesił karierę, bo zdrowie już mu nie pozwalało na więcej, inni też się borykali z problemami. Ale Czesi mają brylanciki czy diamenciki w juniorach. To są Jiri Konvalinka i Lukas Doleżal.
- Nie, to jest w Czechach tak popularne nazwisko, jak u nas Kowalski albo Nowak. Obaj juniorzy, o których mówię, mogą zrobić kariery, ale potrzebują inwestycji. A w Czechach jest z tym problem, bo po prostu brakuje pieniędzy na dobre materiały na kombinezony, na najlepszy sprzęt. Infrastruktura też tam szwankuje, obiektów praktycznie nie ma, bo latem dostępny jest tylko Liberec, a zimą to jedynie Harrachov ze skoczniami K-70 i K-90 tak przestarzałymi, że tam się nie zmieniło nic od 1996 czy 1997 roku, gdy tam skakałem w Pucharze Świata.
- Miałem wynegocjowany niezły kontrakt. Nie poszedłbym z Polski pracować gdzie indziej, gdybym miał zarobić gorzej. A też bardzo fajna była grupa ludzi, z którymi współpracowałem. Kiedy uznali, że ze mnie zrezygnują, to dali mi jasno i wcześnie znać, żebym sobie szukał czegoś innego. A u nas bardzo często trener dowiaduje się dopiero z mediów, że został zwolniony. To jest nie fair.
- Tak, początkowo były duże nadzieje, ale na rewolucję nie było szans, bo nie dostałem takiego pola manewru. Zatrudnili mnie przecież nie na trenera głównego, a tylko na asystenta do skoków. I nie dali mi wdrożyć wszystkiego, co chciałem. Rozumiem, że skoki trzeba było łączyć z biegami, że pod to trzeba było dostosowywać trening. I w sumie udało się każdego skokowo podciągnąć.
- Tunel też, wiadomo, ale głównie chodziło o kwestie sprzętowe. Dużym problemem było też tracenie czasu na ciągłe jeżdżenie, na poszukiwanie miejsca do treningu, bo - jak już mówiłem - w Czechach brakuje obiektów, a my musieliśmy szukać warunków i do skakania, i do biegania. Najgorzej było jesienią, gdy przychodził czas na decydujący trening i wtedy już nie było wyboru - trzeba było postawić na dającą pewność że się potrenuje Skandynawię i tam się siedziało od sześciu do ośmiu tygodni. To była trudna rozłąka z rodziną. Taka jak wtedy, gdy były igrzyska w Pekinie - przed igrzyskami na półtora miesiąca się zamknęliśmy naszą małą grupką, żeby w pandemii nikt nie zachorował na covid. A i tak się nie udało do końca tego uniknąć, bo dwóch chłopaków z serwisu zachorowało i oni na igrzyska nie polecieli.
- Ale naprawdę my też mamy podstawowe problemy. Widać je na tym poziomie, na którym teraz pracuję. Bardzo ciężko jest ogarnąć najlepszy sprzęt dla tych naszych 50 licealistów. Buty, narty, kombinezony - to wszystko zbieramy od starszych, korzystamy z rzeczy używanych. Najlepsi w naszych skokach mają wszystko nowe, dobre, ale niżej tak nie jest. Nie narzekam, mówię tylko jak jest. Rozumiem, że przyszły trudne czasy, że pieniędzy brakuje wszędzie i muszą być ograniczenia.
- Generalnie nie powiedziałbym, że jest coraz trudniej, ale są takie sytuacje, których nie umiem zrozumieć. Chodzi mi o podejście niektórych chłopaków, o to, że zupełnie nie chcą się nauczyć czegoś, co powinno być absolutną podstawą. No bo kurczę, idzie ręce załamać, kiedy się okazuje, że ja muszę za 16- czy 17-latka wymienić nawet śrubkę w narcie, bo on nie wie, jak się trzyma wiertarkę, nie mówiąc już o tym, jak miałby wymienić w niej bita. Z drugiej strony wiem, że oni mogą się ze mnie śmiać, że ja nie bardzo wiem, co poza dzwonieniem można zrobić, korzystając ze smartfona.
- Coś tam wiem. Ale tyle, że to istnieje, a szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, jak się to robi.
- Tak.
- Na pewno nie ma takiego rygoru, jaki był za czasów Horngachera. A ja jestem bardziej za odłożeniem telefonu, gdy się pojechało na zawody.
- Tylko zależy na co Kamil patrzył, bo podejrzewam, że na plan treningu, na to, jakie dokładnie ćwiczenia ma wykonać. My w szkole niedawno mieliśmy dyskusję z psychologiem właśnie na temat telefonów. Uznaliśmy, że nie można ich zakazywać właśnie dlatego, że one są wygodne w przekazywaniu planu treningu. Był pomysł, żeby wrócić do rozpisywania wszystkiego na papierze, ale lepiej uświadomić młodzieży, że telefon jest dobry, tylko pod warunkiem, że w danym momencie służy do dobrej rzeczy. W szkoleniu młodzieży trzeba dużo cierpliwości. Zresztą, w seniorskich skokach też. Pamiętajmy o tym, oglądając Turniej Czterech Skoczni. Zwłaszcza że on jest szczególnie trudny.
- Tak, raz go skończyłem w drugiej dziesiątce, a całej reszty nie wspominam miło, bo zawsze się tam męczyłem. Nie jest przyjemnie tak prawie dzień po dniu nie wchodzić do drugiej serii czy nawet nie kwalifikować się do zawodów. A ten dobry Turniej to w którym roku miałem? Bo już dokładnie nie pamiętam.
- Tak, tak - po niemieckiej części byłem wyżej [na 11. miejscu], a później czułem już zmęczenie i w Bischofshofen nie wszedłem do drugiej serii. To był sezon, który zacząłem z niewyleczoną kontuzją. Tuż przed startem pękła mi kość w stopie po tym jak grając w siatkówkę wylądowałem na stopie Wojtka Tajnera. I już dwa tygodnie po tym zdarzeniu poszedłem na skocznię, skakałem z bólem. Szkoda mi tamtego sezonu, bo fajnie byłem przygotowany, latem wygrałem cały Puchar Kontynentalny i mogłem zrobić naprawdę dobre wyniki.
- On wtedy prowadził kadrę B, a kadrę A Heinz Kuttin. Horngacher bardzo we mnie wierzył, w sezon wchodziłem z formą bardzo fajną, ale ta kontuzja zaważyła na tym, że pokazywałem ją nieregularnie.
- Tak, jest kontakt i to duży, bo Kuttin odpowiada za skoki w niemieckiej kadrze dwuboistów. Z Horngacherem też się spotykałem na skoczniach, na treningach. Nie jesteśmy takimi kolegami, żebyśmy do siebie co tydzień dzwonili, ale zawsze jak się spotkamy, to sobie pogadamy, bo się lubimy.
- Całkowicie się zgadzam. Świetnie przygotował całą swoją grupę. I wykorzystał wiele możliwości. Niemcy mają w skokach wielką pomoc naukowców. Przecież oni wszystkie ważniejsze skocznie mają popodłączane do kamer, teraz do Oberstdorfu przyjechali ludzie z uniwersytetu z Lipska i wszystkie skoki pomagają analizować. Wiem, że po zeszłym, nieudanym, sezonie, od razu wiosną, sztab naukowy siadł ze sztabem trenerskim do analizy. Widzimy jak wyciągnięto wnioski. W tym roku zawodnicy lądują z większą prędkością i to podobno o 10 km/h. Czołówka, a Niemcy zwłaszcza, skacze bardziej agresywnie, a odpowiednio ułożone ciała wspomagają narty, które najlepszym nie wiszą, tylko są razem z nimi. To robi prędkość. Widać różnicę w technice u naszych chłopaków i u nich. U naszych nawet jak skok wygląda nieźle z progu, to później lot jest wolny - chociaż jest wysokość, to brakuje prędkości.
- Może nie na wszystkich wymienionych, ale w Oberstdorfie i w Klingenthal na pewno mają i sporo kamer, i wmontowane w próg płyty dynamometryczne. Takie, jakich my używamy tylko na sucho, na treningach w sali.
- Słyszałem, że po trzy przy samym progu, po trzy na rozbiegu i na zeskoku, a więc wychodzi, że w sumie z 10 na pewno. A my mamy nadal tylko kamerę albo nawet tylko telefon trzymany przez asystenta, który próbuje nagrywać i później na tym się robi analizę.
- U nas to nie wiadomo po co się inwestuje na przykład w tunel na rozbiegu Wielkiej Krokwi. Ale może tego niech pan lepiej nie pisze.
- Tak, ale pewnie to mają przebadane i akurat takiego problemu nie będzie. Jest natomiast taki, że ta inwestycja jest po prostu zbędna, niepotrzebna. Zostawmy to. Wracając do Turnieju Czterech Skoczni, to Niemcy są faworytami, ale na pewno Austriacy też będą groźni i zrobią wszystko, żeby któryś z nich wygrał. Wiem, że oni potrafią nawet z dnia na dzień, wykorzystując do tego noc, zrobić takie przeróbki w sprzęcie, że odpalą. A ich wszystkich może pogodzić Ryoyu Kobayashi. I Norwegowie pewnie też się włączą do walki. A my? No bardzo bym chciał, żebyśmy wkrótce wrócili do rywalizacji z najlepszymi.