"Zajecha�" Polak�w i straci� zaufanie. Kulisy szokuj�cej decyzji Thurnbichlera

Jakub Balcerski
Marc Noelke nie jest ju� asystentem trenera polskich skoczk�w Thomasa Thurnbichlera. Ostatnie miesi�ce jego pracy to czas, gdy straci� zaufanie zawodnik�w i pope�ni� spore b��dy w przygotowaniach do sezonu. G�osy os�b wewn�trz kadry potwierdzaj� nam, �e wsp�praca z nim stawa�a si� coraz trudniejsza i w pewnym momencie musia�a zosta� ograniczona.

Zgodnie z wypowiedzią Thurnbichlera dla Sport.pl i TVP Sport, Niemiec zmieni swoją rolę, a jego przyszłość w Polskim Związku Narciarskim pozostaje sprawą otwartą, ale na pewno nie będzie już jeździł na zawody i pomagał Austriakowi na skoczni. Noelke do tej pory pomagał Thomasowi Thurnbichlerowi jako asystent, ale także po części jako trener przygotowania fizycznego, choć oficjalnie nie miał takiej roli w zespole. To on układał plany treningowe dla wszystkich zawodników, nie tylko w kadrze A.

Zobacz wideo Kulisy kadry polskich skoczków. Trenerzy zdradzają swoje narzędzia i rytuały. Jest jeden związany z flagą!

Teraz, choć przynajmniej na razie zapewne pozostanie w szeroko pojętej kadrze i dalej będzie pracował dla PZN-u, to już nie na skoczni, a z domu. Temat jego przyszłości zapewne wróci, jeśli nie teraz, to po zakończeniu sezonu, ale trudno sobie wyobrazić, żeby Niemiec miał jeszcze wrócić do pracy w dotychczasowej roli. Sam Noelke potwierdził Sport.pl i TVP Sport, że już latem informował Thurnbichlera, że nie będzie w stanie pracować z zespołem w ten sam sposób kolejnej zimy. Decyzja Austriaka o zmianie roli Noelke to przyspieszyła, a szczegóły jego przyszłości to kwestia tego, co dokładnie ustali ze związkiem w najbliższych tygodniach lub miesiącach.

Polscy skoczkowie "zajechani" ciężkimi treningami. Mieli osiągać najważniejsze cele, a są w wielkim kryzysie

Spory wpływ na decyzję w sprawie Noelke miały same wyniki Polaków na początku tego sezonu. To najgorszy start kadry w Pucharze Świata od lat. Do rozpoczęcia Turnieju Czterech Skoczni zdobyli 158 punktów do klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów. Ostatni raz w tym momencie sezonu mniejszy dorobek mieli w grudniu 2008 roku, czyli piętnaście lat temu - jeden punkt mniej niż obecnie. Podobnie sytuacja wyglądała jeszcze w sezonie 2014/2015, gdy po zawodach w Engelbergu Polacy uzbierali 160 punktów. W obu tych przypadkach nie udało się szybko odbudować formy i sprawić, żeby zawodnicy wrócili do dobrej dyspozycji, co dobrze widać np. na podstawie wyników Turnieju Czterech Skoczni: w 2015 roku najlepszym z Polaków był Kamil Stoch, dziesiąty w klasyfikacji generalnej, a sześć lat wcześniej 33. miejsce miał Adam Małysz. Teraz zapewne będzie tak samo, trudno oczekiwać od Polaków szybkiego powrotu do czołówki.

W teorii PZN oceniał wyniki zawsze na koniec sezonu. Dopiero wtedy przychodził czas rozliczeń. Obecnie można się jednak było zastanawiać: czy skoro coś wyraźnie nie zagrało na początku zimy i przyszły najgorsze wyniki od lat, to nie potrzeba zmian już teraz? To dlatego, że w polskiej kadrze nie wszystko działa płynnie, a blokuje się przez pewne małe trybiki. Jednym z nich jest sposób współpracy z Markiem Noelke.

Zawodnicy od początku lata trenowali bardzo mocno i przygotowany plan treningowy zakładał, że jeśli zdobędą odpowiednią bazę i siłę, trenując na sporych obciążeniach nawet niedługo przed początkiem rywalizacji w Pucharze Świata, to później w okresie najważniejszych konkursów tej zimy, ich dyspozycja będzie na najwyższym poziomie. Chodzi o miesiąc pomiędzy końcówką grudnia i początkiem lutego, kiedy rozegrane zostaną kolejno zawody w ramach Turnieju Czterech Skoczni, PolSKI Turniej i mistrzostwa świata w lotach. To była decyzja całego sztabu, a o takim rozłożeniu celów na tę zimę najczęściej mówił Thomas Thurnbichler.

W teorii wyniki badania siły i formy na platformie dynamometrycznej według trenerów często wychodziły bardzo dobrze. Nawet lepiej niż podczas zeszłej zimy. Problem w tym, że to zawodnicy czują się "zajechani" po takim systemie treningów. A ich zdanie w kontekście samopoczucia i formy ma największe znaczenie. Wydaje się, że Noelke przesadził i choć w teorii przygotowanie formy na kluczowy moment sezonu brzmi dobrze, to musi zostać przeprowadzone rezolutnie i rozsądnie. Tak duży dołek na początku sezonu pokazuje, że jego plan taki nie był. Wyniki nie miały być rewelacyjne, ale mamy do czynienia z realnym kryzysem kadry, o wiele większym niż te z ostatnich lat. A nawet tym z przełomu 2021 i 2022 roku, z którego nowy sztab rok temu skutecznie wyciągał Polaków.

Noelke ma "tysiąc pomysłów na minutę". Skoczkowie zmęczyli się jego metodami

Przyczyny odsunięcia Noelke tkwią jednak także nieco głębiej. Niemiec to typ osoby, która gdy tylko wymyśli nowe rozwiązanie, od razu opowiada o nim innym i przechodzi do jego realizacji. Ma "tysiąc pomysłów na minutę", w tym wiele z nich nietypowych. Nie chodzi już tylko o neurocoaching, w którym się wyspecjalizował, ale nawet "gierki", które w zeszłym sezonie służyły Polakom, żeby odcinać się od skok�w i rzeczywistości. Skoczkowie układali mosty z gazet, sprawiali, że jajka miały przepłynąć przez hotelowy basen, czy bezpiecznie zlecieć z balkonu.

Były czymś świeżym i kreatywnym, wydawało się, że dobrze wpływają na Polaków. Nawet lepiej, niż gdy ponad dziesięć lat temu Noelke stosował je w przygotowaniach z Austriakami. Oni tego nie kupili, przynajmniej nie w tym stopniu, co Polacy. Jak każda metoda, nie mogą jednak służyć zawodnikom wiecznie, zwłaszcza jeśli można odnieść wrażenie, że trener czasem koncentruje się na nich bardziej niż na podstawach pracy, która później wpływa na rezultaty osiągane na skoczni.

Dlatego nie wszystkie rozwiązania, które proponował Noelke, skoczkowie chcieli wykonywać na zawołanie. Na Instagramie PZN-u nie było już ładnie nakręconych filmików, na których przygotowywali wspomniane mosty, czy łódki dla jajek, dominowały raczej ujęcia ze skoczni, siłowni lub hoteli. Skoczkowie nie chcieli już tych "gierek", zwłaszcza gdy nie szło im na skoczni, a gdy asystent Thurnbichlera wracał z nowymi pomysłami, to mieli słuchać go z litości. Wielokrotnie nie mieli ochoty "bawić się" w to, co proponował Noelke, a Niemiec nie bardzo miał alternatywy. Tak samo sprawa wyglądała z ćwiczeniami dotyczącymi neurocoachingu. Wiele z nich Polacy nadal stosują, ale częścią z nich są po prostu zmęczeni. A może nawet samym nawykiem trenera, który ciągle po nie sięga. Nie chcą być zmuszani do tego, co im nie pomaga. - Wszystko może być dobre, byle nie przesadzić. Ten system neurotreningu za zawodnika nie skoczy, to jest tylko jeden z elementów, który może mu pomóc. I będąc na zgrupowaniach czy zawodach widzę, jak to wygląda, że to jest wplatane w zwykły, rutynowy trening. Myślę, że to jest dobre, ale nie można się maksymalnie koncentrować tylko na tym. Nie tędy droga - mówił nam o neurocoachingu prezes PZN, Adam Małysz.

Wymowne sygnały z Ruki. Było wotum zaufania, spotkanie, a na nim "bardzo ofensywna interpretacja dwóch zawodników"

Marc Noelke jest trudnym człowiekiem we współpracy. Z trudem znosi odmowę, potrafi się konfrontować i długo dyskutować z zawodnikami, gdy ci się z nim nie zgadzają. Czasem przesadza. W końcówce listopada po konkursach w Ruce widać było, że skoczkowie - zwłaszcza Kamil Stoch i Dawid Kubacki - nie we wszystkim dogadują się ze sztabem. Ich wypowiedzi brzmiały wręcz jak wotum nieufności wobec niego. Mówili o tym, jak nie pasował im styl uwag trenerów, a także kierunek, jaki przybrało spotkanie, które odbyli z nimi szkoleniowcy pomiędzy sobotnimi i niedzielnymi zawodami w tamten weekend. Noelke w rozmowie ze Sport.pl po tych zawodach deklarował, że sztab nie stracił zaufania skoczków, a wizja współpracy po jego stronie i u zawodników jest zbieżna. - Zamysł naszego spotkania z zawodnikami w sobotę na pewno nie był niewłaściwy. Został jednak bardzo ofensywnie zinterpretowany przez dwóch zawodników. Jednakże odpowiedzialność za to spada na autora pomysłu, w tym przypadku na trenerów - mówił Niemiec.

Przyznał też, że Kubackiemu w krytyce uwag udzielanych przez trenerów zawodnikom chodziło dokładnie o te z pierwszego skoku w niedzielę, ale sprawa została już wyjaśniona. Noelke podał zatem konkretny przykład sytuacji, w której Kubacki miał pretensje o sposób, w jaki przekazano mu, co zrobił źle w swoim skoku. Tymczasem Polak w wywiadzie dla TVN-u mówił raczej o pewnej tendencji. - Tutaj trzeba się skupić na podstawach, na tym, co jest do zrobienia. Nie rozbijać tych skoków na milion kawałków, bo to nic nie daje. Ja jak z nim rozmawiałem (z Thurnbichlerem - red.), to raczej w tę stronę: Nie kombinujmy, nie rozkładajmy tego na milion części. Jak ja sobie rozwalę koncentrację na siedem różnych rzeczy, to żadna z nich nie zadziała dobrze. Takie jest moje założenie i tego się trzymam. Trochę się ze mną kłócą, nie bardzo mi dają tym torem iść, ale będziemy pewnie dziś gadać znowu - mówił TVN-owi skoczek. Warto zwrócić uwagę na liczbę mnogą używaną przez Kubackiego w ostatnim zdaniu.

W niedzielę w Ruce Noelke nie było na wieży trenerskiej. Gdy w przeszłości zmieniał miejsce obserwacji zawodów, to szedł podawać informacje i własne spostrzeżenia dotyczące lotu - czasem Thurnbichlerowi przez krótkofalówkę, czasem później zawodnikom, jeśli przecinał się z nimi gdzieś po ich skoku. Tak było na mamucie Kulm w zeszłym sezonie, gdy Niemiec sam mi to potwierdził. I co ciekawe, tamtym razem Thomas Thurnbichler w rozmowie z Eurosportem po całym weekendzie przyznał się do zwracania uwagi na zbyt wiele szczegółów w skokach swoich zawodników. Zwłaszcza że był to Puchar Świata w lotach, a na mamutach podział uwagi na kilka elementów nie może wpłynąć pozytywnie na zawodnika. Brzmi łudząco podobnie do tego, o co pretensje miał Kubacki w Ruce, a typ skoczni - jednego z największych dużych obiektów na świecie, gdzie lot jest kluczowy - też pasuje. Może wada, którą do tej pory przypisywano Thurnbichlerowi - sposób udzielania uwag zawodnikom i przeciążania ich informacjami - wcale mu się nie należała? A przynajmniej wygląda na to, że nie sam Thurnbichler był odpowiedzialny za to, że problem w ogóle istniał.

Noelke przestrzegał przed społecznością LGBTQ+. Pisał też "J** się Światowo Organizacjo Zdrowia"

Przy tym wszystkim Noelke ma dość specyficzny styl bycia i radykalne poglądy. Nie trzeba długo przeglądać jego mediów społecznościowych, żeby dowiedzieć się, że nie patrzy pozytywnie na społeczność LGBTQ+. Latem wstawił do swojej relacji na Instagramie post, w którym ostrzegano przed nią i tym jak "dotrze do najbliższej szkoły w twojej okolicy". Jeszcze szerzej Noelke pisze o swoich opiniach, często wyglądających bardziej jak teorie spiskowe, na temat szczepionek, pandemii koronawirusa czy wojny w Ukrainie.

Nie ma nic złego w tym, że ma odmienne zdanie na jakiś temat, bo każdy może je mieć, a inni oceniać, czy się z nim zgadzają. Jednak szkodliwość sposobu ich wyrażania to już większy problem i zastanawiająca kwestia. Z jednej strony to jego własne profile (choć nie prywatne), ale z drugiej przez funkcję i reprezentowane środowisko powinien umieć się pohamować. W końcu w jednej z relacji wstawionych na swój profil w sierpniu Noelke napisał wprost: "J** się Światowo Organizacjo Zdrowia, WHO" i oznaczył jej oficjalne konto. To z resztą po interwencji PZN-u szybko usunął i opublikował relację ponownie, już tylko z postem komentującym wątek dotyczący WHO i zamyśloną emotikoną. Nie jest tak, że poza wirtualną rzeczywistością trener mówi tylko o swoich poglądach, ale raczej się z nimi nie kryje. Praca z tak funkcjonującym człowiekiem na dłuższą metę może być męcząca. Zwłaszcza jeśli nie wszystkie lub nawet niewiele z jego poglądów się podziela.

Media społecznościowe Noelke to temat na dłuższy tekst. Poza tym, że wyglądają bardziej jak profil niemieckiego felietonisty specjalizującego się w sprawach społecznych, politycznych i ekonomicznych niż niemieckiego trenera skoków, to szkoleniowiec czasem zawiera w nich dwuznaczne treści.

Co to znaczy? Że np. lubi opublikować cytat, który sprawia wrażenie neutralnego, a tak naprawdę odnosi się do sytuacji w kadrze. Tak było przy okazji weekendu w Lillehammer w grudniu, gdy na Facebooku opublikował słowa Stephena Jenkinsona. "Instynkt ciągłego dostarczania rozwiązań, mania rozwiązań, rozwiązań i jeszcze raz rozwiązań, to na ogół mania, która jest podejmowana kosztem uświadamiania sobie, jak rzeczy stały się takimi, jakie są. Ponieważ nie ma apetytu na poznanie niewygodnej, niechcianej rzeczywistości". A to wszystko okraszone zdjęciem Kamila Stocha w locie. Brzmi i wygląda dziwnie, prawda?

Trudno uwierzyć, że to przypadkowy dobór, że akurat zdjęcie tego skoczka dodał w momencie, gdy ten weekend wcześniej wyrażał niezadowolenie z kierunku, w którym szedł sztab. Zresztą to delikatnie wytknięto mu w jednym z komentarzy, a Noelke najpierw wyjaśnił, że to nie słowa skierowane do Stocha, a potem podmienił zdjęcie na takie z innym skoczkiem, widocznym tylko od tyłu. Potwierdziłem jednak, że w sztabie mieli do niego pretensje o wymowę tego wpisu. I nie tylko o ten post, ale także ogółem sposób publikacji i treści, które przedstawiał na swoich profilach.

Namowy do uderzenia w Norwegów w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. "Ciekawa firma"

W styczniu przed trzecim konkursem Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku, po spotkaniu kadry z dziennikarzami, Noelke przysłał mi dwa linki odsyłające do strony partnera norweskiej kadry, Nammo, jednego z największych europejskich producentów amunicji. "Ciekawa firma" - dodał w kolejnej wiadomości. Artykuły na jej stronie informowały o przedłużeniu współpracy z kadrą skoczków do 2026 roku i o tworzeniu broni rakietowych odpalanych przez żołnierzy z ramienia. Tu trzeba dodać, że Nammo wspiera ukraińskie wojsko podczas wojny, a kontekst rozmowy to walka Dawida Kubackiego i Halvora Egnera Graneruda podczas zeszłego TCS.

Mocno kwestionowano wówczas polski sprzęt, norweskie media długo zajmowały się sprawą rozpiętego suwaka w kombinezonie Piotra Żyły w Oberstdorfie, a następnie długością jego kroku. Ta wiadomość od Noelke brzmiała, jakby zachęcał do napisania o Nammo negatywnie. Noelke sam tego nie napisał, ale wyglądało to tak, jakby polski sztab, a zwłaszcza on, szukał możliwości nie tyle odpowiedzi na zarzuty Norwegów, co wywarcia na nich presji przed zawodami w Innsbrucku. O tym samym kilka tygodni później w rozmowie ze Sport.pl mówił Alexander Pointner, przytaczając, jak nakłaniał Thomasa Thurnbichlera do obniżenia belki Dawidowi Kubackiemu w trakcie konkursu na Bergisel. Tak miał nałożyć na niego dodatkową presję i umożliwić Kubackiemu zyskanie sporej liczby punktów. Ostatecznie Halvor Egner Granerud nie stracił tego dnia wiele do Polaka, choć ten wygrał zawody. Po pierwszej serii Norweg miał jednak sporą stratę, a wszystko nadrobił dopiero znakomitym drugim skokiem. Zrobiło się nerwowo, ale Granerud odpowiedział po mistrzowsku. I to wtedy w zasadzie zapewnił sobie wygraną w klasyfikacji generalnej Turnieju. Na twarzy Norwegów po zawodach widać było jednak ogromną ulgę i to, jak schodziły z nich nerwy. Byli też wściekli na dyskusję o ich sprzęcie, która zaogniła się po tekście, który napisałem wówczas na Sport.pl, bazując na informacjach pozyskanych ze środowiska słoweńskich skoków. Efekt, o który chodziło Polakom, został zatem osiągnięty. Ale to, co w pewien sposób sugerował Noelke, do dziś nie wydaje mi się odpowiednie.

"Nie jest już poważany przez skoczków w ten sam sposób. Nie ma ich zaufania"

To nie tak, że wszystko, co robi Noelke to błąd, ani, że wszystko, co obecnie złe w polskich skokach to jego wina. Polacy, zwłaszcza pod kątem walki o odbudowę formy na zeszłoroczne MŚ w Planicy, zawdzięczają mu naprawdę wiele. A w pracy z dziennikarzami pozostawał - zwłaszcza w zeszłym sezonie - otwarty na rozmowy i tworzenie materiałów, chętnie dzielił się szczegółami pracy i o niej opowiadał. Z wielu relacji słychać jednak, że stracił szerszy ogląd rzeczywistości.

- Marc zrobił wiele dla tego zespołu, nie jest tak, że niczego z nim nie dokonał. Miał spory wpływ na to, że rok temu skoczkowie osiągali sukcesy. Ale przez kilka miesięcy mocno się zmienił. Teraz nie jest już poważany przez skoczków w ten sam sposób. Nie ma ich zaufania - słyszę od jednego z członków sztabu kadry.

Noelke: W moim odczuciu te zmiany są słuszne, spójne i rozsądne

Noelke już kilkukrotnie był obserwowany przez działaczy PZN-u pod kątem problemów w grupie. Nawet w trakcie pierwszego lata, które z nią spędzał. Kilka razy zastanawiano się nad jego przyszłością. W przypadku utraty zaufania u zawodników i psucia się atmosfery w zespole, który z Noelke w jego dotychczasowej roli nie potrafił już funkcjonować tak samo, reakcja musiała wreszcie nadejść. PZN, choć o tarciach w grupie w kontekście Noelke wiedział już sporo czasu, nie chciał jednak wkraczać do gry zbyt szybko, zwłaszcza że sytuacja dotyczyła problemów wewnętrznych kadry. Według tego, co słyszeliśmy w ostatnich tygodniach, oczekiwano na ruch Thomasa Thurnbichlera, który z Noelke też nie rozumiał się już tak dobrze, jak w pierwszym roku współpracy.

To dobrze obrazowała samotność Austriaka na wieży trenerskiej podczas wielu serii w tym sezonie. Noelke nawet jeśli był na wieży, to często nagrywał skoki oddalony o kilka metrów od Thurnbichlera. To spora różnica w stosunku do zeszłej zimy, gdy znakiem firmowym ich współpracy była liczba nietrafionych żółwików po świetnych skokach Polaków podczas zawodów PŚ. Zdaniem działaczy to Thurnbichler, który jest najbliżej zawodników i widzi, co się dzieje w zespole, musiał zasygnalizować, że potrzeba zmiany i ustalić plan działania ze związkiem. I tak się właśnie stało.

- Marc Noelke nie będzie już dłużej wspierał zespołu operacyjnie podczas konkursów w przyszłości - przekazał w oficjalnej wypowiedzi dla Sport.pl i TVP Sport Thomas Thurnbichler. - To, czy i w jakiej roli zostanie w Polskim Związku Narciarskim, pozostaje sprawą otwartą. Na razie skupiamy się na największych wydarzeniach tego sezonu, wspierani przez Wojciecha Topora. To moja decyzja - dodał.

- Już latem poinformowałem Thomasa, że po sezonie nie będę mógł być dostępny dla kadry w takim zakresie, jak dotychczas. Ze względów rodzinnych i zawodowych. Trudne położenie kadry z nadal możliwą do nadrobienia stratą Polaków względem światowej czołówki wymagało wielu dodatkowych indywidualnych dyskusji i analiz. Efektem rozważań Thomasa jest zastąpienie mnie Wojciechem Toporem. Jako trener bazowy Kamila Stocha i Dawida Kubackiego Wojtek jest znacznie bliżej zawodników niż ja - wskazał w odpowiedzi na słowa Thurnbichlera dla Sport.pl i TVP Sport Marc Noelke. - Potwierdzam, że reorganizacja pracy kadry A nastąpi już teraz, wcześniej. W moim odczuciu te zmiany są słuszne, spójne i rozsądne. W taki sposób sztab będzie mógł lepiej zarządzać zespołem, z bliższej odległości. Thomas i ja nadal jesteśmy w dobrym kontakcie - powiedział Niemiec.

Dwanaście lat temu Noelke zwolniono z niemieckiej kadry. Po wielkim skandalu. "Blackout"

Dla Noelke to nie pierwsza współpraca w jego trenerskiej karierze, w trakcie której pojawiają się spore problemy. W 2010 roku odszedł z austriackiej kadry, gdzie był asystentem Alexandera Pointnera, do Niemiec, żeby w tej samej roli wesprzeć Wernera Schustera. Pomysłodawcą tego ruchu był dyrektor skoków i kombinacji w tamtejszym związku, Horst Huettel. Na początku wydawało się, że to bardzo ciekawy transfer, który może wzmocnić niemiecką kadrę, szukającą sukcesów po słabszych sezonach. Okazał się jednak kompletnym niewypałem.

Noelke nie potrafił sobie ułożyć odpowiednio współpracy w niemieckim sztabie. "Chciał z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. W rezultacie wiele godzin spędzaliśmy na rozmowach przez telefon i czułem, jak wiele energii na nie tracę. Moim credo zawsze było to, że daję współpracownikom miejsce na rozwój, ale w tym przypadku czułem, że muszę postawić mu pewne granice, bo inaczej poszlibyśmy na dno" - pisał w swojej wydanej dwa lata temu książce Werner Schuster. "Denerwował już w kadrze niemal każdego, zawodników też. Styl pracy Marca polega na tworzeniu dyskomfortów i konfliktów, które pobudzają cały system zespołu i sprawiają, że inni pracują na skraju swoich możliwości. Ja to widzę inaczej: chcę pracować systematycznie i spójnie w spokoju i harmonii, żeby stworzyć podstawy do stałego rozwoju. Obie drogi mają swoje wady i zalety, ale nie mogą być wprowadzane w tym samym czasie" - czytamy w "Abheben".

Noelke skończył pracę z niemiecką kadrą po zaledwie kilku miesiącach, został zwolniony po alkoholowym skandalu. Na imprezie dla 200 niemieckich gwiazd sportu w Ingolstadt w listopadzie 2010 roku pijany miał znieważać i prowokować zawodników, którzy pojawili się wówczas w ekskluzywnym hotelu i zachowywać się agresywnie. - Nie ma dla niego powrotu w to miejsce. Już nigdy! To było niewybaczalne - mówił wówczas "Bildowi" dyrektor sportowy niemieckiej federacji, Thomas Pfuller.

- Tego wieczoru eksplodowałem. To był fatalny dzień po wielu miesiącach stresu i presji, różnicy zdań. Wciąż byłem przyzwyczajony do pracy i przywództwa w stylu Alexa Pointnera, otwartości na dyskusje i rozwój. Ale ta atmosfera zniknęła. Tęskniłem za nią i byłem sfrustrowany. Tego dnia prawie niczego wcześniej nie zjadłem, a poza tym znalazłem się o złym czasie w złym miejscu - opisywał to zdarzenie w długiej rozmowie ze Sport.pl Marc Noelke, gdy zaczynał pracę w Polsce. - W Ingolstadt konsekwencją tej atmosfery i problemów był mój wielki błąd. A najgorsze, że ja go nawet nie pamiętam. Spędziliśmy tam długi dzień. Zjadłem tylko śniadanie i popędziłem do pracy, stałem przez osiem godzin z rzędu z wiatrem wiejącym 100 mil na godzinę prosto w moją twarz w tunelu wietrznym. Byłem zupełnie odwodniony. I z tych sesji poszliśmy bez odpoczynku na bankiet. Pamiętam tylko tyle, że usiadłem tam, obok mnie byli ludzie, których kompletnie nie kojarzyłem i że wypiłem trzy lampki wina. Tu urwał się film, nic więcej nie ma. Blackout - mówił.

- Powiedziano mi, że zachowywałem się wręcz dziko. Że obrażałem inne osoby, choć sporej części z nich nigdy nie poznałem. Dla mnie to wspomnienie to dziś wielki, czysty wstyd. Choć zmieniło też moje życie. Było trudno to znieść, a potem przepracować, ale dzięki temu stałem się lepszą osobą. Dziś to widzę. Myślę, że wiele osób miało to uczucie: wypiłem za dużo, przesadziłem i zrobiłem coś, czego nie powinienem. Większość takich przypadków pochodzi jednak z życia prywatnego. U mnie to zdarzyło się publicznie. Jestem odpowiedzialny za swoje życie, więc musiałem liczyć się z tym, że spotkają mnie konsekwencje tego, co zrobiłem. Tak znów straciłem pasję do skoków narciarskich. Drugi raz, po wypadku. To było trudne dla wszystkich wokół mnie: żony, dziecka, całej rodziny. Mojej mamie powiedziano, że w naszym rodzinnym mieście nie ma już dla mnie miejsca. Nigdzie. Byłem gwiazdą nagłówków lokalnych i krajowych mediów. Wtedy powiedziałem sobie: Dobra, jeszcze wam pokażę - opowiadał Noelke.

Jego przerwa od pracy ze sztabem kadry narodowej walczącej w Pucharze Świata w skokach trwała dwanaście lat. PZN uznał, że ma swoje metody, mniej lub bardziej specyficzne, ale jest specjalistą i potrafi pracować z zawodnikami na najwyższym poziomie. Ryzyko podjęcia z nim współpracy działacze musieli jednak znać. Z Polakami przez pierwszy sezon pracy Noelke odnosił wielkie sukcesy i pewnie udowodnił sobie, że był w stanie wrócić na szczyt. Jednak tutaj też, podobnie jak w Niemczech, jego historia powoli kończy się bez happy endu.

Wi�cej o: