Przed laty Finlandia była kopalnią wielkich skoczków narciarskich. Wystarczy wspomnieć nazwiska Mattiego Nykaenena, Mattiego Hautamaekiego czy Janne Ahonena, które do dzisiaj budzą podziw wśród kibic�w dyscypliny. W ostatnim czasie dobre występy zawodnik�w z tego kraju były jednak wyjątkiem od bardzo smutnej normy. Wystarczy spojrzeć choćby na poprzedni sezon.
Najlepszym z fińskich zawodników był Niko Kytosaho, który punktował w 12 konkursach, a w najlepszym z nich zajął 16. miejsce. Finalnie ukończył sezon na odległej, 37. lokacie. Oprócz niego ślad w klasyfikacji generalnej zaznaczyli też Antti Aalto, Eetu Nousiainen oraz Vilho Palosaari. Ten ostatni wlał w serca kibiców ogromną nadzieję na lepsze. Na początku wywalczył złoty medal mistrzostw świata juniorów w konkursie indywidualnym.
Po zakończeniu sezonu doszło do kolejnej rewolucji w fińskiej kadrze. Z posadą trenera pożegnał się Janne Vaatainena, a jego miejsce zajął powracający Lauri Hakola. Podczas ostatniego spotkania z mediami dał on sygnał, że w najbliższych miesiącach kibice mogą mieć więcej powodów do radości. "Wierzę, że w pierwszej trzydziestce może znaleźć się 2-3 zawodników. Sytuacja jest lepsza niż rok temu. Zainwestowaliśmy w codzienne treningi" - zapewnił podczas spotkania w Vantaa.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Z drugiej strony wypowiedzi zawodników mają zupełnie inny wydźwięk. "Lauri był zaangażowany w pracę kadry przez kilka lat, jeszcze przed Janne, i robiliśmy teraz prawie to samo, co wtedy. Właściwie to nic się nie zmieniło" - podsumował Kytosaho. Wtórował mu Nousiainen, który nawiązał przy okazji do poprzedniego trenera. "Nie wniósł nic nowego. Nie ma nikogo jak Janne Vaatainen" - stwierdził wprost.