W pi�tek telewizje ARD i ORF poinformowały, że FIS na spotkaniu rady kalendarzowej poinformowało, że w nowym sezonie zimowym planowane są zawody m.in. w Rosji i na Białorusi. Wywołało to olbrzymie poruszenie.
To oznaczałoby, że FIS planuje zorganizować inaugurację Pucharu Świata w skokach mężczyzn i kobiet ponownie w Niżnym Tagile. Mieście, w którym, jak przytoczył dziennikarz Sport.pl, Piotr Majchrzak, produkuje się teraz najnowsze rosyjskie czołgi T-14 Armata i T-90 oraz starsze T-92, czy bojowe wozy wsparcia Terminator.
Jak do sprawy podchodzi dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich mężczyzn, Sandro Pertile? - Wstępny kalendarz powstał we wrześniu minionego roku. Od tego czasu pracowaliśmy nad nową wersją. Aktualnie mamy kilka wyzwań związanych z rosyjskimi lokalizacjami, ponieważ w tej chwili nie możemy się tam wybrać - wskazał w rozmowie ze skijumping.pl.
- Będąc szczerym, trudno znaleźć naśnieżone miejsce w połowie listopada. W przeszłości organizowaliśmy w tym terminie zawody w Wiśle, ale było to duże wyzwanie dla jury, by przygotować dobre warunki. Ostatniej zimy zaliczyliśmy perfekcyjny start w Rosji, Ruce i Wiśle. Wszyscy zawodnicy w pozytywnych słowach opisywali taki układ. Jeżeli nie będziemy w stanie zacząć sezonu w Rosji, wówczas nie ma sensu podejmować ryzyka gdziekolwiek indziej - ocenił Włoch. - Temat tego weekendu jest otwartą sprawą. Mam nadzieję, że konflikt wkrótce się zakończy, ponieważ to straszliwa sytuacja dla nas wszystkich. W szczególności dla ludzi dotkniętych tą sytuacją. Na ten moment nie planujemy zastępować tych zawodów - dodał.
Wygląda zatem na to, że FIS ani dyrektor PŚ w skokach nie widzą nic złego w rozegraniu zawodów w kraju, który przeprowadził inwazję na Ukrainę. Pertile już wcześniej w rozmowie ze Sport.pl zdradził zresztą, że jednym z najtrudniejszych momentów minionego sezonu była dla niego chwila, w której FIS zdecydował o "odesłaniu do domów zawodnik�w z Rosji".
- Zawody w Lahti, kiedy musieliśmy odesłać do domów naszych przyjaciół z Rosji, z pewnością były trudnym momentem. To osoby, które codziennie spotykały się z nami na skoczni, stołówce, czy w hotelu. W skokach wszyscy jesteśmy przecież małą rodziną. Liczymy około 200 osób i kiedy "tracisz" członka tej rodziny, to jasne, że nie będzie to łatwym doświadczeniem - stwierdził działacz.