Thomas Thurnbichler kilka dni temu został ogłoszony przez Polski Związek Narciarski nowym trenerem kadry polskich skoczków. Austriak przyleciał już do Polski i przygotowuje się powoli do pierwszych działań pod kątem nowego sezonu, w którym zastąpi Czecha Michala Doleżala.
Thurnbichlera nazywa się "najgorętszym nazwiskiem na rynku trenerów w skokach". Jednocześnie metody pracy Austriaka nie są znane praktycznie nikomu - do tej pory szkoleniowiec zajmował się prowadzeniem juniorów najpierw w Tyrolskim i później już Austriackim Związku Narciarskim, a w ostatnim sezonie był asystentem Andreasa Widhoelzla w kadrze narodowej.
Jaki jest Thomas Thurnbichler? Trenera polskiej kadry opisuje w rozmowie ze Sport.pl jego były trener, Kurt Walter z klubu SC Woergl, gdzie Austriak zaczynał przygodę ze skokami.
Kurt Walter: Gdy był młody, Thomas trenował głównie ze swoim ojcem i ze mną. Helmuth Thurnbichler to mój dobry przyjaciel, który oddał wszystko, żeby zapewnić swoim synom najlepsze warunki do rozwoju i spróbować wprowadzić ich na szczyt w skokach. Thomas zaczął skakać w wieku pięciu lat, a w SC Woergl pozostał przez mniej więcej dziesięć lat.
Ten, kiedy dołączył do innych chłopców w naszym klubie. Wszedł do najmłodszej grupy, pięciolatków. I to choć jeszcze nie mógł tego zrobić. Zabranialiśmy trenowania młodszych zawodników w starszych grupach. Ale dla niego i Helmutha to nie miało znaczenia, byli zdeterminowani. Jego ojciec podał nam zmienioną datę urodzenia specjalnie, żeby Thomas mógł trenować.
Był jak dziki pies. Zawadiaka podejmujący ryzyko w każdej możliwej sytuacji. Zawsze szedł na całość.
Wymienię kilka cech. Na pewno jest ekstrawertykiem. Lubi rozmawiać, spotykać się z ludźmi, ale też być dominujący i spontaniczny. To optymista, potrafi być ciepły, wesoły. W tym wszystkim zachowuje jednak pewien umiar. Pozostaje sumienny: ciężko pracuje, jest zawsze punktualny, odpowiedzialny, ostrożny i wiarygodny. Jego wielką zaletą jest otwartość na pomysły innych, jest ciekawy wszystkiego, kreatywny, wszechstronny i niekonwencjonalny w tym, co robi. Stara się wszystkim pomóc, współpracować i doprowadzać wszystko do stanu harmonii.
Był dość niestabilnym młodym skoczkiem. Skupiał się na swojej formie, bardzo chciał zajść, jak najwyżej, ale jego kariera działała trochę na zasadzie wzlotów i upadków. Kilka razy rywalizował już z najlepszymi, ale potem nie utrzymywał dobrej dyspozycji i przytrafiały się kontuzje. To wytrącało go z rytmu i ostatecznie nie trafił do światowej czołówki.
Szybko zaczął pojmować i coraz bardziej wdrażać się w analizę skoków. Zakończył karierę i Tyrolski Związek Narciarski zatrudnił go jako trenera, a on od razu zaczął pokazywać swój talent w tej roli. Był w tym trochę podobny do Alexa Pointnera, który został tam zatrudniony w 1995 roku i też bardzo szybko się rozwijał. Był pierwszym trenerem regionalnego związku w Austrii, któremu zaczęto płacić. A potem wiemy, jak spisał się, prowadząc kadr� narodową. Po nim w tyrolskim związku pojawił się Alex Stoeckl i tu historia też wyglądała podobnie. Widzę Thomasa jako żmudnie pracującego myśliciela. Zawsze zastanawia się nad tym, co może zrobić lepiej dla siebie, swoich zawodników i nawet całych skoków. Tylko kilku trenerów może zapewnić taką jakość jak on.
Myśli absolutnie o wszystkim. Od drobnostek w technice zawodników po szczegóły dotyczące rozwoju sprzętu.
Nawet mnie to zaskoczyło, bo myślałem, że ma w planach pozostać jeszcze w austriackim związku przez dwa kolejne sezony i potem spróbować czegoś innego. Ale wiem, że już teraz w Austrii chciał wprowadzić kilka zmian, które nie wyszłyby mu tak dobrze w roli asystenta. Thomas doskonale wie, jakie cele sobie dobierać i jak wprowadzać konkretne pomysły. Dlatego jestem przekonany, że dobrze wybrał też czas, kiedy może sobie pozwolić na większe, ważniejsze zadania.
Nie. Myślę tylko, że powinien pracować tak, jak do tej pory. Może jedynie jeszcze bardziej naciskać na realizację swoich pomysłów.