Sensacja w sk�adzie Polski na igrzyska? "Potw�r"

Jakub Balcerski
- Postawi�bym pieni�dze na to, �e tym razem Polakom uda si� zdoby� medal na igrzyskach - m�wi Sport.pl by�y trener polskich siatkarzy, Vital Heynen. Belg obecnie pracuje w Chinach i marzy, �eby w przysz�o�ci m�c zagra� ze swoim by�ym zespo�em w Lidze Narod�w.

Vital Heynen pracował z Polakami od 2018 do 2021 roku. Zdobył z nimi z�oto mistrzostw świata, srebro i brąz Ligi Narodów, srebro Pucharu Świata i brąz na mistrzostwach Europy. Potem pracował z niemieckimi siatkarkami i tureckim klubem Niluefer Belediyespor. Teraz jest trenerem chińskiej męskiej kadry. W rozmowie ze Sport.pl opowiada o tym, jak chce wprowadzić ją na wyższy poziom, ale wraca też wspomnieniami do pracy w Polsce i mówi, czego życzy swoim byłym zawodnikom tuż przed igrzyskami w Paryżu.

Zobacz wideo Lewandowski, Piszczek, Kuba czy Ebi? Dortmund zdecydował

Jakub Balcerski: Mieszka pan w Chinach z sześciogodzinną różnicą strefy czasowej w stosunku do Europy i Polski. Nadal ogląda pan na tyle dużo siatkówki, żeby być na bieżąco z tym, co tu się dzieje?

Vital Heynen: Nie, nie mam tak dużo czasu, a różnica czasu nie pomaga w tym, żeby to śledzić. Oglądam dużo więcej męskiej siatkówki niż ostatnio, musiałem do niej wrócić. To jednak głównie mecze rywali naszego zespołu w Chinach, muszę analizować ich grę. Jestem za to na bieżąco z wynikami. Patrzę np. na finały Ligi Narodów i widziałem, że w piątek Francuzi dopiero po tie-breaku ograli Włochów. Ale nie takich Włochów, jakich spodziewałem się w tym meczu, bo grali rezerwami. Uśmiechałem się, bo przypomniałem sobie, że ja, trenując Polaków, dokonywałem podobnych wyborów.

To podobne do tego, co zrobił pan w 2019 roku, kiedy podzielił pan kadrę na trzon zespołu przygotowujący się do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk i tych, którzy grali w Lidze Narodów, zdobywając brązowy medal.

- Widzicie? Czyli nie tylko mnie stać na takie pomysły prowadzenia przygotowań do kluczowych turniejów. Zobaczymy, czy w przypadku Włochów na igrzyskach, to wypali.

Liczyłem na to, że zagrają chociaż w półfinale, żeby zobaczyć, czy Ferdinando De Giorgi, tak jak pan pięć lat temu, też opuści zespół przed meczem o medal i poleci do najważniejszych zawodników. A na pokładzie samolotu dowie się, że jego zawodnicy wygrali.

- Ha, ha. Tak było. Rzuciłem okiem na Francuzów z Włochami, ale Polaków dzień wcześniej już nie obejrzałem. Ten mecz tutaj był o drugiej, czy trzeciej w nocy. Potem tylko obudziłem się i zobaczyłem, że awansowali do półfinału. I proszę mnie nie pytać jako eksperta o polską siatkówkę, nic nie wiem. Widzę listę zawodników, większość z nich dobrze znam...

Bez przesady, jest pan poprzednim trenerem polskiej kadry. Ale dobrze, zapytam bardzo ogólnie: Nikola Grbić stoi przed bardzo trudnym wyborem, bo w składzie na igrzyska może zmieścić tylko dwunastu zawodników. Już za pana kadencji niełatwo było odrzucić kilku z nich. Teraz dyskusja toczy się chyba głównie nad pozycją atakującego i decyzją, czy zabrać do Paryża Łukasza Kaczmarka, czy Bartłomieja Bołądzia. To też dylemat nad tym, co jest ważniejsze: doświadczenie w kluczowych meczach, czy obecna forma?

- Trudno mi to będzie ocenić, bo Bołądź to może nie "mój zawodnik", ale siatkarz, którego ja wprowadzałem do kadry. Nigdy nie powiem nic złego na jego temat, choć Łukasza Kaczmarka uważam za świetnego siatkarza. Zainwestowałem w niego zbyt wiele godzin mojego trenerskiego życia, żeby tak to zostawić, ha, ha.

Jego obecna forma to także pana zasługa. Sam mówi o tym, że nie byłoby go tu, gdzie teraz jest, gdyby nie pomoc Vitala Heynena.

- To zawsze praca zawodnika, ale powiedzmy, że nie pomyliłem się co do niego, miałem dobre przeczucia, że będzie w stanie wejść na wysoki poziom. Był potworem, odkąd opuścił Vfb Friedrichshafen, gdzie razem pracowaliśmy. Na początku byłem przeciwko powołaniom dla zawodników z mojego własnego klubu. Nie chciałem wszystkiego mieszać i zabierać na kadrę kogoś z drużyny, którą trenuję. Był jednak tak świetny podczas treningów i meczów w Niemczech, że musiałem to zrobić. Wtedy nie był jednak mentalnie gotowy na grę w reprezentacji. Technicznie i fizycznie był w dobrej dyspozycji, ale po prostu nie umiał przenieść tej formy na czas obecności w kadrze.

Miałem tylu młodych zawodników, którzy mieli ten sam problem. Nie będę podawał nazwisk, to wasza robota, ale sprowadzałem ich na zgrupowania i nie byli kluczowymi postaciami, bo jeszcze nie mogli wejść na ten poziom. Mijają dwa-trzy lata i są liderami kadry, czy ważnymi postaciami zespołów walczących o triumf w Lidze Mistrzów. Pod tym względem nasza obecna sytuacja w Chinach wygląda podobnie: mam wielu ciekawych siatkarzy, ale nie są gotowi, żeby już wejść na o wiele wyższy poziom. W tym Polska ma przewagę nad innymi: zawodnicy wykorzystują swoje szanse i przez kilka lat się rozwijają. Musisz najpierw trochę czasu przegrywać, żeby potem wygrywać. Dlatego ci, z którymi przegraliśmy na igrzyskach w Tokio, teraz zwyciężają.

Ta porażka rzeczywiście tak wiele w tym kontekście zmieniła?

- Nie, ale lata po niej już tak. Nauczyli się wygrywać i wiedzą już, z czym to się wiąże. Do stabilnego wygrywania potrzeba przejścia przez okres trudnych rozstrzygnięć i rozczarowań. Możesz spojrzeć na kariery Michała Kubiaka, czy Bartosza Kurka. Tak to wygląda. A porażka w Tokio to część historii dla tego zespołu. Nic decydującego o tym, jak dalej się potoczyły jego losu. Pozwoliła doświadczyć zawodu i tego, jakie znaczenie w walce o najwyższe cele mają pojawiające się problemy. To sprawiło, że ci zawodnicy stali się silniejsi.

Pamiętam, że jak rozmawialiśmy dwa lata temu, gdy był pan trenerem niemieckich siatkarek, i wspominał pan pracę z Polakami na podstawie pięciu wybranych zdjęć, kazał pan dołożyć szóste: związane z igrzyskami w Tokio. Nadal jest tak, że pan ich nigdy nie chce pomijać i po prostu o tym zapomnieć?

- Nie chcę, bo potrafię z tym żyć i to naprawdę dobrze. Jako trener zawsze masz te gorsze i lepsze chwile. W tamtym ćwierćfinale przegraliśmy z Francją, która później zdobyła złoto, po tie-breaku, prowadząc 7:4 w czwartym secie. Pewnie, że to pamiętam. I przychodzi czas, kiedy pojawia się moment, którego wolałbyś nie doświadczyć. Ale to sport i czasem nawet najmniejsza różnica może prowadzić do porażki, która znaczy wiele. Nigdy nie chciałem wymazywać niczego ze swojej kariery.

Zawsze mówi pan, że bardzo życzy tego olimpijskiego medalu po tak długiej przerwie polskim siatkarzom. Nie zapytam, czy ich teraz na to stać, bo na pewno powie pan, że tak. Trudniej jednak powiedzieć: czy w Paryżu rzeczywiście tego dokonają?

- Całe te poprzednie dwadzieścia lat to kreowanie się możliwości zdobycia medalu. Za każdym razem jest bliżej i bliżej osiągnięcia tego celu. Wszystkie karty tak się układają. W Tokio też byliśmy blisko, nawet bardzo. Młodzi zawodnicy z Tokio nabrali doświadczenia i są gotowi, ci starsi pozostają w formie, więc myślę, że sytuacja jest nawet lepsza. Dlatego postawiłbym pieniądze na to, że tym razem się uda. Nawet losowanie nie wygląda źle.

To silna grupa, więc Polacy dostają dwóch trudnych przeciwników na start i od początku muszą grać na najwyższym poziomie - tak pan to widzi?

- Zgadza się. A do tego, poza Brazylijczykami i Włochami, są też Egipcjanie, którzy nie są zbyt konkurencyjnym zespołem, więc liczy się, w jaki sposób, a nie czy wyjdzie się z grupy i zagra w ćwierćfinale. Tam w najgorszym razie czeka wymagające spotkanie, a nie łatwy przeciwnik, ale i tak trzeba przejść ten mecz, jeśli chce się walczyć o medale. A bardzo możliwe, że uniknie się tam Włochów, choć z nowym systemem gry na igrzyskach, to nie jest w stu procentach pewne.

W każdym razie sytuacja Polaków z mojej perspektywy wygląda dobrze. I chciałbym, żeby im się udało. Ostatnio uśmiechnąłem się, widząc nazwisko Christiana Fromma w sk�adzie Niemców na igrzyska. Bo w 2012 roku nie było go z zespołem w Londynie, do Rio de Janeiro nie pojechaliśmy, potem zabrakło ich też w Tokio, a teraz, w ostatnich latach gry z kadrą, poleci do Paryża. Ten jeden raz będzie na turnieju olimpijskim. W ten sposób myślę też o polskich zawodnikach. O tych zawiedzionych twarzach, które widziałem w szatni po meczu z Francuzami w Tokio. Chciałbym, żeby w Paryżu pojawił się na nich uśmiech, bo wreszcie zdobyli medal.

Może i pomyślę sobie, że "w sumie to nie mój medal". Każdy pewnie tak by zareagował, jesteśmy ludźmi, więc nie będę kłamał, że ja miałbym inaczej. Jednak jeśli mam myśleć, czy w ogóle nie myśleć o tych medalach, czy pomyśleć, że zdobyli je moi zawodnicy, to wybór jest prosty.

Jeszcze jeden przegrany ćwierćfinał Polaków złamie panu serce?

- Osobiście byłby bardzo trudny do przełknięcia. Ogółem pewnie będę na tyle daleko od zespołu, że tylko wstanę rano i zobaczę, co się stało przed treningiem z moją kadrą w Chinach. Ale bardzo chciałbym, żeby im się udało. Zwłaszcza Bartkowi Kurkowi. Nie lubię wstawiać zbyt wielu nazwisk, bo wspieram w tym cały zespół, ale niektórzy będą mieli kolejne szanse. Bartek pewnie już nie. Dlatego wyjątkowo życzę jemu i tej starszej generacji medalu.

Odszedł pan z niemieckiej kadry siatkarek, żeby pracować w Chinach od początku tego sezonu. To jak tam pana życie w Azji?

- Bardzo pozytywnie. Pod kątem siatkówki związek chce, żeby ich męska reprezentacja wróciła na wyższy poziom. Czuję wsparcie działaczy, robią wszystko, żeby odbudować ten zespół. Są tu interesujący zawodnicy, ale brak im doświadczenia. A życie? Podoba mi się tu. Nie myślałem, że będzie tu tak przyjemnie.

Praca tu to dla mnie duże, ale fajne wyzwanie. Prowadzę zespół, który w ostatnich latach nie był wysoko, a mam za zadanie przywrócenie go do najlepszej dziesiątki światowego rankingu. To nasz spory cel na następne pięć lat.

Coś pana zaskoczyło? W tym, jak się tam funkcjonuje, może w przywyknięciu do innej kultury?

- Każdy dzień przynosi sporo niespodzianek. Od dwóch miesięcy mieszkam w Pekinie i już jakość życia tutaj mnie zaskoczyła. Wszystko jest na wysokim poziomie. Czasem zapominamy, że tak może być. Nie znamy kraju, mamy wątpliwości, zanim przyjedziemy, a na miejscu jesteśmy zadowoleni. Przyleciały do mnie moje córki i jechaliśmy pociągiem do miasta oddalonego o 700 kilometrów. Pokonaliśmy je w 3,5 godziny, a pociąg przyjechał i dojechał na czas. To rzeczy, do których w Europie, czy w Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni.

Kiedy szedłem do lobby w hotelu, w którym właśnie siedzę, mijałem jakieś supernowoczesne auto. Każdego dnia prezentują tu jakiś nowy model, w internecie ciągle czytasz o premierach samochodów. Chiny to kraj ciągłego rozwoju. Jasne, że nie są idealne, jak każde państwo. W Polsce nauczyłem się jednak, że warto zwracać uwagę na pozytywy, doceniać je i wtedy dostrzegasz ich o wiele więcej.

Na czym skupiliście podczas pierwszych tygodni pracy z kadrą?

- Cóż, za kilka dni gramy swoją imprezę docelową tego sezonu - Challenger Cup, dzięki któremu moglibyśmy wrócić do Ligi Narodów. Myślę, że jest za wcześnie, żeby myśleć o wejściu do elity. Problem u tych siatkarzy polega na tym, że grają głównie w chińskich klubach - w tej samej lidze, przeciwko tym samym rywalom i w tym samym stylu. Nie rozwijają się, nie poznają innych stylów gry, a powinni siatkarsko rosnąć, dzięki temu, czego doświadczają. Dlatego naciskam, żeby wyjeżdżali do zagranicznych klubów, szukali angażu w innych krajach. Nie mają tu też wiedzy, którą przekazywaliby zagraniczni trenerzy. Rzadko tu przyjeżdżają, więc Chińczycy korzystają głównie z tego, co mają na miejscu. To duży kraj, który tworzy dość szczelne, zamknięte społeczeństwo.

Czyli obecnie sporo brakuje jeszcze do oczekiwanego poziomu, ale chciałby pan wkrótce móc zagrać z Polską w Lidze Narodów?

- Nie sądzę, że jesteśmy gotowi, żeby już teraz zapewnić sobie grę w Lidze Narod�w w przyszłym roku. Możemy wykonywać dobrze pewne elementy, ale nie grać w ten sposób na stabilnym poziomie. Ale za kilka dni okaże się, na ile nas stać. A mecz z Polską? Tak, to moje marzenie! Byłoby fantastycznie, gdybyśmy mogli do tego doprowadzić.

Czyli mówi pan, że chce meczu z mistrzami olimpijskimi?

- To byłoby jeszcze lepsze. Wtedy pokonalibyśmy mistrzów olimpijskich, ha, ha!

Wi�cej o: