Po porażce z Szachtarem 0:1 w ubiegłej kolejce i zwycięstwie Szachtara z Antwerpią (1:0) tuż przed pierwszym gwizdkiem na Montjuic, kibicom Barcelony znów strach zajrzał w oczy. Barca w dwóch ostatnich edycjach nie była w stanie nawet wyjść z grupy, teraz zmierzyła się z paradoksem zasad UEFA dot. kolejności w grupie.
Na czym ona polegała? Barcelona nie mogła z Porto przegrać, bo inaczej mimo posiadania 9 punktów nie była zależna tylko od siebie w walce o wyjście z grupy. Porażka Porto z Szachtarem w ostatniej kolejce mogła wówczas sprawić, że nawet w razie zwycięstwa Barcelony w Belgii znalazłaby się ona na końcu "małej tabeli" z Porto i Szachtarem i nie awansowałaby nawet z 12 punktami na koncie.
Ale drużynę Xaviego przeciwko "Smokom" satysfakcjonował nawet remis, bo nawet z 10 punktami musiałby się wydarzyć kataklizm, żeby Barca została wyprzedzona na koniec przez zarówno Porto, jak i Szachtara. Stałoby się wówczas tylko przy remisie w Portugalii i porażce Barcelony różnicą pięciu goli w Antwerpii.
Ale Barcelona ten mecz wygrała i uczyniła to w dobrym stylu, mimo gry przeciwko naprawdę nieźle dysponowanemu przeciwnikowi z wysokiej półki i problemów w pierwszej połowie. To był "Hit" przez duże "H", już do przerwy na Montjuic było 20 strzałów z obu stron, a emocji nie brakowało aż do samego końca.
Barca wykonała zadanie, choć znowu musiała dostać "kopniaka w tyłek" od przeciwnika, który lepiej wszedł w to spotkanie. To Porto najpierw strzeliło gola ze spalonego, później gola już uznanego autorstwa Pepe i dopiero wówczas gospodarze weszli na odpowiednie obroty. Bo do 30. minuty lepsze na boisku było Porto, ale później dominowała już Barcelona i zasłużenie zwyciężyła.
Zwycięstwo 2:1 oznacza, że zespół Roberta Lewandowskiego zapewnił sobie wyjście z grupy, a do tego niemal na pewno wygra swoją grupę (by było inaczej, potrzeba wygranej Szachtara i odrobienia różnicy siedmiu goli przez Ukraińca w bilansie bramkowym). "Czujemy ulgę" - nie ukrywał na konferencji prasowej Xavi Hernandez.
Robert Lewandowski ma w tym roku swoje lepsze i gorsze chwile w stolicy Katalonii, ale kibice Barcelony wciąż go cenią. Na przedmeczowej prezentacji można było odnieść wrażenie, że to właśnie nazwisko Polaka zostało wykrzyczane najgłośniej przez katalońskich kibic�w. Oczywiście, nie jest to nie wiadomo jak duża różnica w porównaniu do kolegów, ale sam fakt mówi wiele.
Jak zagrał Polak? Trudno było nie odnieść wrażenia, że wielokrotnie był odcięty od gry ofensywnej Barcelony. Na lewym skrzydle dwaj Portugalczycy - Joao Felix i Joao Cancelo - współpracowali głównie ze sobą, na prawym Raphinha walczył głównie sam ze sobą i swoimi decyzjami.
Lewandowski kilkakrotnie wychodził na pozycję, pokazywał się kolegom, ale piłki nie dostawał. A gdy już dostawał, to były to podania nieprecyzyjne lub trudne do opanowania/uderzenia, co od razu powodowało doskok do Polaka obrońców Porto. W pierwszej połowie za to kapitan reprezentacji Polski rozpoczął trzy - cztery groźne akcje Barcelony, głównie psute potem przez Raphinhę.
Aczkolwiek już w końcówce byli na Montjuic kibice, którzy denerwowali się także na Lewandowskiego, ale nerwy w tak emocjonującym spotkaniu udzielały się każdemu na trybunach. - Musimy szukać większej liczby podań do niego, choćby ze skrzydeł. W końcu mamy znakomitego egzekutora, jednego z najlepszych na świecie w ostatnich latach. Mamy tu wiele do poprawy. Czasami się frustruje? To normalne, jak każdy napastnik na świecie. Chce strzelać, robić różnice, jest bestią, jeśli chodzi o rywalizację. Napastnicy szczególnie muszą być egoistami - mówił o Polaku Xavi na konferencji prasowej.
Portugalczycy w tym całym widowisku na Montjuic odgrywali główne role i to po obu stronach. Wybitną partię rozegrał bowiem boczny obrońca Barcelony Joao Cancelo, który strzelił efektownego gola, do którego dołożył asystę. Drugą bramkę dla Barcy zdobył z kolei jego rodak Joao Felix, który do tego czasu nie wyglądał najlepiej na boisku. Co ciekawe, dla obu było to wyjątkowe spotkanie, gdyż są wychowankami Benfiki Lizbona, odwiecznego rywala Porto. Choćby dlatego, byli wygwizdywani przez kibiców gości obecnych w liczbie około trzech tysięcy na trybunach.
Ale to nie wszystko, bo fani gospodarzy z kolei wygwizdywali przy każdym kontakcie z piłką 40-letniego obrońcę Porto - Pepe. To z kolei pokłosie gry, często brutalnej i dalekiej od przepisowej, tego zawodnika w Realu Madryt.
Od ponad ośmiu lat na stadionie FC Barcelony hymn Ligi Mistrzów jest witany przeraźliwymi gwizdami. Nie inaczej było także przed meczem z FC Porto.
A wszystko to związane jest z sytuacją z finału Ligi Mistrzów z 2015 roku w Berlinie, gdy FC Barcelonie zabroniono, a następnie ukarano za katalońskie flagi obecne na trybunach. Kibice Barcy wzięli to sobie mocno do serca i UEFA od tego czasu jest u nich na cenzurowanym.
Teraz przed FC Barceloną kolejne wielkie wyzwanie, ale tym razem w lidze. W niedzielnym hicie La Liga Barca zmierzy się na Montjuic ze świetnie spisującym się Atletico Madryt.