Chorwacja spad�a w przepa��. "Futbol zakpi� z romantyzmu". To koniec �wiata

Dawid Szymczak
Futbol zakpi� z romatyzmu, za�mia� si� Chorwatom w twarz i bezlito�nie potraktowa� Luk� Modricia. Chorwacja kilka sekund przed ko�cem meczu z W�ochami prowadzi�a 1:0, przetrwa�a ju� prawie wszystko. A� uderzy� Mattia Zaccagni i trafi� prosto w okienko. Remis to dla Chorwacji pora�ka. A remis w takich okoliczno�ciach to koniec �wiata.

Nie pomógł różaniec, który zawsze trzyma w kieszeni selekcjoner Zlatko Dalić, ani pielgrzymka do Medjugorie, którą odbył w zeszłym miesiącu, ani siła woli całej chorwackiej kadry, ani gol Luki Modricia, ani natchnienie od fanatycznych kibiców. I choć wszystko wydawało się toczyć według scenariusza odgrywanego już dziesiątki razy, to tym razem Chorwacja nie czmychnęła w ostatniej chwili znad przepaści do bezpiecznego miejsca. Spadła w ostatniej chwili. Zremisowała z Włochami 1:1 i prawdopodobnie odpadnie z Euro. Scenariusz, by w nim pozostała jest skomplikowany. 

  • Turcja musi wygrać z Czechami,
  • Dania musi wygrać z Serbią,
  • Portugalia musi wygrać z Gruzją,
  • Anglia musi wygrać ze Słowacją trzema bramkami (wtedy o awansie zdecydują żółte kartki) lub czterema (wtedy Chorwacja wywalczy awans)

Spełnione muszą być te wszystkie warunki. Jeden wynik nie po myśli Chorwatów i odpadają.

Zobacz wideo Grosicki wspomina reprezentacyjną karierę! "Najpiękniejszy gol w karierze"

Ile w tym meczu było dramaturgii! Ile zwrotów akcji! Najpierw sędzia podyktował rzut karny, później Luka Modrić - absolutny idol Chorwatów, ich narodowy bohater - ten rzut karny zmarnował, ale gdy minutę później los podsunął mu drugą szansę, był już bezlitosny. Dobił strzał Kramaricia, trafił pod poprzeczkę bramki, za którą siedzieli chorwaccy kibice. Mój błąd - tam nikt nie siedział. Wszyscy stali z rękami uniesionymi ku niebu. Skakali, klaskali i śpiewali. Odpuścili nawet gwizdanie w czasie, gdy przy piłce byli Włosi. To była niczym niezmącona radość. Fanatyzm w czystej postaci - z odpalonymi racami, świecami dymnymi i emocjami, które chętnie wyłapywał realizator meczu. Tylko taki układ - z piekła do nieba, z Modriciem jako bohaterem, mógł wyzwolić takie emocje.

Ale to nie był koniec. W ostatniej akcji, na kilka sekund przed końcem, gdy wydawało się, że Chorwacja zniosła już wszystkie cierpienia w tym meczu i uodporniła się na każdy włoski atak, piłkę przed polem karnym dostał Mattia Zaccagni. Uderzył idealnie, prosto w okienko. Chorwaci upadli na kolana. Ich złote pokolenie poległo w ostatniej bitwie po ostatnim strzale rywali.

Chorwacja stała nad przepaścią. Wierzyła, że znów się uda

Tego się Chorwaci obawiali - że po latach pięknych, ozdobionych mundialowym srebrem w Rosji i brązem w Katarze, przyjdzie turniej znacznie bardziej dopasowany do ich faktycznego potencjału. Widzieli, że ich kadra się starzeje. Widzieli, że kwalifikacje Euro nie były tak udane, bo i porażka z Turcją się przytrafiła, i Walii nie potrafili pokonać w żadnym z dwóch mecz�w. Widzieli, jak Luka Modrić siada na ławce w Realu Madryt, a Marcelo Brozović przechodzi do saudyjskiego Al-Nassr. Czuli, że to głodne przed laty pokolenie, teraz jest już nasycone. Ale nie spodziewali się czegoś takiego: porażki aż 0:3 z Hiszpanią na otwarcie, ledwie remisu 2:2 z Albanią i balansowania nad przepaścią już w fazie grupowej. Te "realne oczekiwania" sięgały raczej ćwierćfinału, może 1/8. Odpadnięcie już w grupie byłoby tragedią. A do pokonania byli Włosi - na tym turnieju bardzo zagadkowi, bo świetni w pierwszym meczu i beznadziejni w drugim.

W Lipsku w drodze z dworca kolejowego na stadion mija się duży market. Kilku Chorwatów wychodzi z niego z paczkami makaronu. Już wiadomo, czego się spodziewać. Zaczęli to Albańczycy, a nagranie poniosło się w mediach społecznościowych. Czekają, aż przejdą obok nich Włosi. I wtedy, na ich oczach, bez żadnych skrupułów, złamią ten makaron i ich serca przy okazji. Włosi tylko się śmieją. Już nie reagują na te zaczepki tak spektakularnie, jak kilkanaście dni temu, gdy żart był świeży i bawił bardziej. Wtedy klęczeli i prosili, by się powstrzymać i zostawić ich makaron w spokoju. Teraz tylko podnoszą kciuki do góry i idą dalej. Chorwaci mają znaczną liczebną przewagę. Na ulicach widać właściwie tylko ich. Pod stadionem śpiewają Włochom: "Italia ciao" na melodię ballady rozsławionej przez "Dom z papieru", mimo że to oni są bliżej pożegnania się z turniejem. By wyjść z grupy muszą wygrać. Włochom wystarcza remis.

- Wiedzieliśmy, że to będzie trudniejszy turniej, że po nim przyjdą zmiany, rewolucja, bo "złote pokolenie" się kończy. Drugiego takiego prędko nie będzie - mówi Mario, który przyjechał do Lipska z wioski pod Rijeką. Ma na sobie rycerską czapkę i nakolanniki, zamiast koszulki ni to kamizelkę, ni zbroję. - Nie jest ci gorąco? - pytam, gdy do meczu pozostają ponad dwie godziny. - Gorąco to będzie na stadionie! - uśmiecha się i zaczyna wyliczać piłkarzy, których już nie ma w kadrze. - Ucierpiała obrona. Odeszli Vedran Corluka, Dejan Lovren, Danijel Subasić. Nie ma też Mandzukicia. Niby jest Ivan Perisić, ale po długiej kontuzji. To nie jest ten sam piłkarz - opowiada. W prasie czytam zarzuty względem selekcjonera Zlatko Dalicia, że za bardzo przywiązał się do ludzi, z którymi odniósł niesłychane sukcesy i nie potrafił ich zastąpić. - A kim miał ich zastąpić? Nie mamy lepszych piłkarzy! I jeszcze szybko nie będziemy mieć! - podnosi głos Mario. 

Jeszcze przed meczem Dalić narzucił narrację, że faza pucharowa rozpoczyna się dla jego zespołu już w trzecim meczu. Klarowna sytuacja ma pomóc. Zwycięstwo - nie liczy się nic więcej. I kibice tę narrację kupują. Wierzą, że drużyna, która zawsze radziła sobie z trudnościami - droga do srebra w Rosji była przecież usłana koniecznością odrabiania strat i seriami rzutów karnych, podobnie zresztą jak do brązu w Katarze, gdzie najpierw Chorwacja strzelała karne z Japonią w 1/8, a później w dramatycznym ćwierćfinale z Brazylią zdobyła bramkę i przepustkę do karnych w samej końcówce dogrywki. Chorwacja z reguły wykorzystywała ostatnie szanse. Stąd nadzieja, że i tym razem da radę. To przecież ostatni taniec pokolenia, które dało Chorwatom tyle radości i dumy. Nie wypadało dać się wypchnąć z parkietu nie doczekawszy nawet połowy piosenki.

A piłka to dla Chorwacji coś więcej. Jeszcze przed mundialem w Katarze pisałem: "Brązowymi medalami z mundialu w 1998 r. Chorwaci ocierali wojenne łzy, a na golach Davora Sukera budowali narodową tożsamość. Zvonimir Boban kopiąc serbskiego milicjanta, dał niepodległościowego kopa rodakom. Gdyby nie futbol, Chorwacja byłaby inna. „Nie ma narodu, który bardziej utożsamiałby się z reprezentacją" - twierdzi Miroslav Blazević, selekcjoner, który wyczarował Chorwatom trzecie miejsce na mundialu we Francji. Żaden też kraj nie został tak wyraźnie ukształtowany poprzez futbol i nigdzie kadra nie jest tak doskonałym lustrem społeczeństwa. To mecz piłkarski rozpalił w Chorwatach niepodległościowe pragnienia, a już ich pierwszy prezydent mawiał, że piłkarskie zwycięstwa tworzą tożsamość narodu tak samo, jak wojny. Kiedyś powtórzył nawet za Georgem Orwellem, że mecze piłkarskie to nic innego, jak wojna bez strzelaniny. A jeden z chorwackich filozofów wprawdzie poprawił go, że futbol wojną nie jest, ale jednocześnie przyznał, że Chorwaci zauważą to ostatni". 

Przechadzając się po ulicach Lipska lepiej rozumiem, co Blazević miał na myśli. Gdy kibice zaczynają śpiewać "Igraj moja Hrvatska", tańczyć między przejeżdżającymi tramwajami, wznosić kolejne toasty, jestem przekonany, że wierzą w zwycięstwo i kolejną wykorzystaną w ostatniej chwili szansę. 

Gol w ostatniej akcji meczu. Modrić jak cała Chorwacja

O ile pierwsza połowa kołysała do snu, o tle druga nie pozwalała nawet mrugać oczami. W każdej chwili można było coś przegapić. A odkąd sędzia podyktował rzut karny, ten mecz trzeba było oglądać z zadartą głową. Na trybunie nad stanowiskami dla dziennikarzy siedzieli Chorwaci, którzy w przypływie emocji ciskali przed siebie czym tylko się dało. Tuż obok mojego laptopa wylądował kubek z piwem. Na stanowisku kolegi półmisek z niedojedzonym currywurstem. I nieważne, czy akurat Chorwacji na boisku się powodziło, czy nie. Gdy Modrić nie strzelił, poleciało mnóstwo kubków z piwem. Gdy Modrić strzelił, piwny deszcz był jeszcze gęstszy. Rzut wolny dla Włochów? Piwo nad głową. Niewykorzystane dośrodkowanie w polu karnym Donnarummy? Kolejne piwne opady. W międzyczasie na trybunę wpadał jeden z wolontariuszy, by na bieżąco wycierać klejący się blat. I żadne to narzekanie. Raczej relacja pełna zrozumienia. Od emocji aż kipiało.

Już do końca meczu Chorwacja balansowała na krawędzi. Oddała piłkę Włochom, przez kwadrans nie wynurzała się ze swojej połowy, wybijała kolejne dośrodkowania z pola karnego. Miała już tylko jeden plan: przetrwać. Za wszelką cenę. Bez względu na to, jak ciężko będzie i ile trzeba będzie wytrzymać. Powiedzieć, że był to plan ryzykowny, to nie powiedzieć nic. Ale trzeba też było pamiętać, że nikt nie odnajduje się w cierpieniu, jak Chorwaci. Ile już było takich meczów, które kończyli wyczerpani fizycznie i psychicznie, ale uśmiechnięci? Jeśli z czymś kojarzą się ich występy na wielkich turniejach, to właśnie z tak niewiarygodnym zaangażowaniem, którym można przykryć wszystko inne. Ze zwycięstwami, które wiszą na włosku, ale nie spadają. Nie tym razem.

Chorwacja nie dała rady przetrwać. Poległa akurat w końcówce meczu, gdy ataki Włochów nie były już tak częste. Obrońcy z drużyny Zlatko Dalicia wreszcie mieli okazję wziąć głębszy oddech. Czekali już tylko na gwizdek. Nie doczekali. Ostatni strzał, jakże piękny, zdecydował. Włosi się uratowali, prześlizgnęli na drugie miejsce grupy B i mogą już odpoczywać przed meczem ze Szwajcarią. Piłkarzem meczu został jednak wybrany 38-letni Luka Modrić. Symbol sukcesów sprzed lat i upływu czasu. Twarz Chorwatów na tym turnieju - rozczarowujący w pierwszych dwóch meczach, jeszcze zatrzymany przez Donnarummę przy karnym, a przez przeszło pół godziny - wielki. Ostatecznie zapłakany. Jak cała Chorwacja.

Wi�cej o: