Dwa kraje, trzy miliardy ludzi. Jedno s�owo: katastrofa

Micha� Kiedrowski
Indie i Chiny to dwa najwi�ksze kraje globu. Maj� ��cznie 2,8 miliarda obywateli. I a� kuriozalne si� wydaje, aby przy takim potencjale, nie mo�na znale�� zawodnika, kt�ry potrafi�by skierowa� pi�k� do bramki rywala. W tym tygodniu oba wielkie kraje tak zagra�y w Pucharze Azji, �e po obu stronach ��cz�cej ich granice powtarza si� jedno s�owa - katastrofa.

Komunikat, że Chiny i Indie zgodnie odpadły z Pucharu Azji, byłby małym niedomówieniem. Nie chodzi przecież tylko o to, że obie reprezentacje zakończą udział w turnieju w fazie grupowej. To byłoby tylko małe upokorzenie. Tu trzeba dodać więcej. Ani Chiny, ani Indie nie potrafiły zdobyć choćby jednej bramki. Nawet samobójczej - można ironicznie dodać.

Zobacz wideo

Chiny i Indie pakują walizki po rundzie grupowe Pucharu Azji

Chiny w fazie grupowej dwa razy osiągnęły bezbramkowe remisy z takimi potęgami futbolu jak Tadżykistan i Liban. Potem przegrały 0:1 z gospodarzem turnieju Katarem i mogą pakować walizki. Indie natomiast nie zdobyły nawet punktu: przegrały 0:2 z Australią, 0:3 z Uzbekistanem i 0:1 z Syrią. 

Tu należy dodać, że w Pucharze Azji grają 24 zespoły. Nie trzeba dużego wysiłku, aby wyjść z grupy. Awansują nie tylko pierwsza i druga drużyna z każdej czterozespołowej grupy, ale także cztery drużyny z sześciu, które zajmą trzecia miejsca. Chiny zajęły trzecie miejsce w grupie, ale do awansu potrzebowały co najmniej trzech punktów, a miały na swoim koncie dwa. Do 1/8 finału awansowały natomiast takie "potęgi" piłkarskie jak Palestyna, Syria czy Tadżykistan. 

A przecież piłka nożna to oczko w głowie prezydenta kraju Chin  Xi Jinpinga. W 2016 r. ruszył on z wielkim programem, w którego ramach Chińczycy mieli tak podnieść poziom szkolenia w kraju, by w 2050 r. zdobyć mistrzostwo świata. Po ośmiu latach programu niespecjalnie widać efekty. W momencie ogłaszania Chiny były na 81. miejscu w rankingu FIFA, dziś są na 78., ale pewnie niedługo się obsuną.

Chińscy kibice życzą drużynie szczęśliwego Nowego Roku

Trener Aleksandar Jankovic ubolewał nad serią niewykorzystanych szans, ale nie znalazł współczucia wśród kibiców. Chińscy fani licznie zgromadzeni na stadionie w Dausze krzyczeli: "Wstyd" i "Szczęśliwego Nowego Roku". To było ironiczne nawiązanie do hucznie obchodzonego w Chinach święta, które w tym roku przypada na 10 lutego. 

"Musimy szybko działać, aby odbudować się po tej katastrofie. Trzeba zmienić trenera, uporządkować podstawy. Zatrzymać tę zgniliznę" - napisał dziennikarz sportowy Wang Jainxiang na chińskiej platformie społecznościowej Weibo. 

Inny ekspert, Ji Yuyang, dodał: "Puchar Azji sprawił, że wyraźnie widzimy, jak wiele krajów w Azji poprawia swój poziom piłki nożnej. Chiny nie tylko stoją w miejscu, ale wręcz się cofają. Czy to jest już dno?" 

"To wstyd, że nawet w takiej grupie jak ta, w trzech meczach nie strzeliliśmy gola i żadnego nie wygraliśmy" - powiedział Zhao Yu, ekspert sportowy, cytowany przez agencję AFP.

Śpiący gigant pogrążył się w jeszcze głębszym śnie

Indie takich ambicji jak Chiny nie mają. Piłka nożna nie jest oczkiem w głowie władz państwowych, a kibice  wolą krykiet, który w wieloetnicznym kraju pełni rolę jednoczącej doktryny. Krykietowy związek Indii to jeden z najbogatszych krajowych związków sportowych. Ubiegły rok zamkną sumą 820 mln dol. przychodu. Dla porównania najbogatszy piłkarski związek na świecie - angielska FA - ma przychody na poziomie 660 mln dol. rocznie. 

Co nie znaczy, że piłkarskie Indie nie ma swoich ambicji, wszak Sepp Blatter, były prezydent FIFA, uważa je za śpiącego giganta futbolu. Dziś na ironię zakrawa fakt, że Hindusi w latach 50. i 60., gdy wygrywali Igrzyska Azjatyckie i drugie miejsce na Pucharze Azji, nazywali siebie "Brazylijczykami Azji". Później przez dziesięciolecia nie potrafili nawiązać do tych sukcesów, ale przegrywali nawet z Fidżi (0:1 i 1:2 w dwóch meczach w 2005 r.). 

Pięć lat temu Indie zaprezentowały się na Pucharze Azji trochę lepiej niż teraz. Również nie wyszły z grupy, ale przynajmniej strzeliły cztery gole i wygrały jeden mecz. Wtedy zaraz po turnieju z pracą pożegnał się trener Stephen Constantine. Teraz podobny los czeka zapewne Igora Stimaca, choć były brązowy medalista mundialu w barwach Chorwacji ma kontrakt z indyjską federacją do 2026 r. Sam szkoleniowiec nie poczuwa się do winy za wyniki zespołu: "Nie jestem czarodziejem. Jak mogliśmy oczekiwać dobrych rezultatów?" - powiedział po odpadnięciu z Pucharu Azji, wyraźnie sugerując, że nie miał odpowiednich piłkarzy, by osiągnąć dobry wynik. Szczególnie brakowało mu pewnego siebie napastnika, który potrafiłby wykorzystać stwarzane przez zespół sytuacje. Całą winą zrzucił na indyjską Superligę, której zespoły nie korzystają z miejscowych graczy w roli środkowych napastników. Dodatkowym kłopotem dla Stimaca jest fakt, że Indie nie pozwalają na podwójne obywatelstwo. W związku z tym w reprezentacji nie mogą występować zawodnicy pochodzący z Subkontynentu, a grający w pi�k� w Europie czy w Ameryce.  

Niemniej jednak mierny występ w Pucharze Azji uznano w Indiach za rozczarowanie i sygnał, że drużyna nie robi postępów. Nic nie zapowiada więc, by śpiący gigant miał się w najbliższych latach przebudzić.  

Wi�cej o: