Francuzi bij� rekord absurdu. "W�ciek�o�� i kompromitacja" na oczach �wiata

Kacper Sosnowski
Krajowe superpuchary najmocniejszych lig Europy od pewnego czasu maj� wi�cej wsp�lnego z polityk� i kas� ni� futbolem. T�umacz�c si� okazj� do promocji ligi, w�adze federacji przenosz� si� z fina�em w egzotyczne miejsca. Mo�e sko�czy� si� jak w przypadku Turcji - bojkotem i powrotem do domu. Albo jak w przypadku Francji - w�ciek�o�ci� kibic�w i kompromitacj� na oczach �wiata. Ale czego nie zrobi si� dla zastrzyku petrodolar�w.

Planowany w ostatnie wakacje Superpuchar Francji - nazywany tam Trophée des champions - nie odbył się w terminie. Mecz między mistrzem a zdobywcą Pucharu Francji zwykle dla kibic�w były świętem, który obwieszczał start ligi. Tyle że od ponad dekady to święto większość fanów spędzała przed telewizorem, bo Ligue 1, chcąc się promować za granicą, organizowała finał zawodów zwykle poza Starym Kontynentem: w Afryce, Stanach, Kanadzie, Austrii, Chinach, a ostatnio w Izraelu. W 2023 r. finał miał odbyć się w Tajlandii.

Zobacz wideo Mecz Francja-Argentyna elektryzował kibiców. "Mógł się różnie potoczyć"

Superpuchar Francji a zdrowie córki króla Tajlandii

To był ukłon w stronę PSG, klubu, który chciał promować się w Azji i po planowanym w lipcu 2023 r.  tournée po Japonii, Tajlandię miał pod nosem. Odpadała męcząca podróż i zmiana czasu. A rywale? Nimi  nikt się nie przejmował.

Jednak nieco ponad miesiąc przed zaplanowanym na 5 sierpnia meczem, Superpuchar w Bangkoku odwołano. Z organizacji wycofała się agencja obsługująca wydarzenie. Oficjalnie z powodu złego stanu zdrowia córki króla Tajlandii, która kilka miesięcy wcześniej uległa wypadkowi. Nieoficjalnie z meczu w Azji zrezygnowano przez odejście z PSG Lionela Messiego. Niezależnie od powodów, absurdalny był komentarz prezesa francuskiej ligi (LFP), który określił sytuację jako "błogosławieństwo w nieszczęściu". Vincent Labrune cieszył się, że będzie mógł przesunąć spotkanie na bardziej dogodny termin. Nowe miejsce meczu jednak też miało być egzotyczne. Media wymieniały Katar, Arabię Saudyjską, czy Kinszasę w Demokratycznej Republice Konga. Z tych planów jednak nic nie wyszło, bo kluby kręciły nosem na taką podróż ze względów bezpieczeństwa i logistyki.

LFP ogłosiła zatem przed miesiącem, że spotkanie między finalistami Superpucharu odbędzie się na... Parc des Princes w Paryżu, który zostanie potraktowany jako obiekt neutralny. Ta decyzja też skwitowana była pewnym zdziwieniem, bo mecz, który w swej historii poza kilkoma wyjątkami rozgrywany był zawsze na neutralnym stadionie, władze ligi postanowiły rozegrać na obiekcie jednego z uczestników superpucharu.

Trener Tuluzy Carles Novell stwierdził na jednej z konferencji, że co prawda wolałby grać na prawdziwie neutralnym stadionie, ale Parc des Princes jest i tak lepszy niż mecz daleko od Francji, bez wsparcia fanów Tuluzy.

Potem okazało się, że wsparcia kibiców i tak nie będzie, bo kolejnym elementem tegorocznego absurdalnego Superpucharu - czy też "maskarady", jak nazwał te rozgrywki portal SoFoot - są trybuny. Goście z Tuluzy obrazili się, że dostaną tylko 6,5 tysiąca biletów na liczący niemal 50 tys. krzesełek stadion i że nie będzie sektorów neutralnych. Ultrasi PSG dołączyli do protestu. Trudno powiedzieć czy bardziej w geście solidarności, czy też przez ceny wejściówek na "neutralnym stadionie". Podczas gdy za bilet na spotkanie Ligi Mistrzów w Dortmundzie musieli płacić 18,5 euro, za wyjazdy na mecze ligowe płacą 10 euro, teraz oczekuje się od nich niemal 30 euro.

Zorganizowanego dopingu na Superpucharze Francji zatem nie będzie, ale bilety na sektory ultrasów i tak zapewne znajdą nabywców wśród innych kibiców. Na pewno jednak cieszy, że po pół roku czekania i kombinowania, dojdzie do rywalizacji piłkarzy. A to ostatnio w futbolowej Europie nie jest normą.

Superpuchar Turcji bez hymnu i uczczenia prezydenta

Do absurdalnej sytuacji doszło ostatnio w Rijadzie. To tam na 29 grudnia zaplanowano mecz o Superpuchar Turcji 2023. Do tej pory, czyli na pół wieku historii rozgrywek, tylko kilka razy decydowano się rozegrać ten mecz za granicami kraju (kiedyś w Niemczech, a ostatnio w Katarze). Teraz władze skuszone pieniędzmi Arabii Saudyjskiej uznały, że starcie Fenerbahce i Galatasaray będzie dobrym uzupełnieniem sportowego festiwalu, który saudyjskie władze organizują od kilku lat.

Ale szybko okazało się, jak kiepski był to pomysł. Okazało się, że Saudyjczycy nie chcą wpuścić na boisko piłkarzy w koszulkach z wizerunkiem Mustafy Kemala Ataturka. To były prezydent Turcji, jedna z najważniejszych postaci w jej historii. W ubiegłym roku minęło sto lat od powstania tego kraju, do czego Ataturk się przyczynił. Święto w restrykcyjnie podchodzącej do wszystkiego Arabii Saudyjskiej zostało zatem storpedowane. W dodatku organizatorzy nie chcieli się zgodzić się na odegranie tureckiego hymnu państwowego. Pi�karze wspólnie z prezesami postanowili zatem, że na murawę nie wyjdą. Pojechali do hoteli, po czym wrócili do kraju. Republikańska Partia Ludowa (CHP) pogratulowała obu klubom "honorowej postawy". Nie wiadomo, kiedy i gdzie ekipa Sebastiana Szymańskiego zagra swój mecz z Galatasaray oraz jak będzie wyglądało rozliczenie za mecz, którego nie było.

Miliony dla Hiszpanii i Włoch

To wydarzenie było impulsem do dyskusji, gdzie leży kompromis między organizowaniem poważnych sportowych wydarzeń a objazdowym teatrem, za który kluby mogą nieco podreperować swój budżet. Tych objazdowych teatrów jest wśród europejskich topowych marek coraz więcej. Hiszpanie od 2020 r. powiększyli krajowy superpuchar do czterech drużyn, bo podpisali umowę z Arabią Saudyjską na jego organizację. Imprezę przenieśli na styczeń. Pomysł był krytykowany przez szefów państwowego nadawcy telewizyjnego, którzy zbojkotowali udział w przetargu do praw na pokazywanie tych zawodów (przez łamanie praw człowieka w Arabii Saudyjskiej). Z podobnych powodów decyzje krytykował Javier Tebas, prezes tamtejszej ligi, ale na wiele się to nie zdało. Innym klubom nie przeszkadza nawet, że Barcelona czy Real Madryt, które grają w turnieju, utrzymują kilka razy większe startowe niż inne drużyny. Wynik sportowy tych proporcji nie odwróci. Gdyby w zeszłym roku Superpuchar rozgrywany w Rijadzie wygrał Real Betis, dostałby mniejsze pieniądze niż Barcelona, która mogłaby przegrać już pierwszy mecz, nie dochodząc nawet do finału rozgrywek.

W ubiegłym roku wzorem Hiszpanów poszli też Włosi. Oni również zmienili zasady Superpucharu Włoch, rozszerzając go do czterech drużyn. Od teraz w zawodach zagra zwycięzca i wicemistrz Serie A oraz dwóch finalistów Pucharu Włoch. Liga zaaprobowała ofertę Arabii Saudyjskiej, która będzie organizatorem tych zawodów. Formuła czterozespołowa ma dać Włochom 23 mln euro, a jeśli wróciliby do starych zasad, przychód spadnie do 12 mln euro.

Mecze daleko od Półwyspu Apenińskiego to możliwość zarobku, ale też niespodziewane komplikacje. Przed najbliższą edycją rozgrywek włoskie media na jesieni obiegła informacja, że Napoli i Fiorentina były gotowe zbojkotować turniej. Prezes z Neapolu wyjaśnił, że chce jedynie przenieść rozgrywki do Włoch. Po wybuchu konfliktu izraelsko-palestyńskiego boi się o wyjazd do Arabii. Superpuchar Włoch (wcześniej w formule jednego meczu) rozgrywany jest u Saudyjczyków z przerwą od 2018 r. Związanie się arabskim państwem też było w Italii kilka lat temu krytykowane. Szef MSW Włoch wicepremier Matteo Salvini denerwując się na taką decyzję, skomentował, że futbol jest "na usługach biznesu, telewizji, milionów i interesów".

Na zagraniczne mecze o Superpuchar nie zdecydowała się jeszcze wierna tradycji Anglia czy Niemcy. W tych państwach superpucharowa rywalizacja nadal ma formułę jednego, domowego meczu. Na jak długo?

Wi�cej o: