Dzisiaj, podczas jednodniowego nieformalnego szczytu w Brukseli, szefowie państw i rządów dokonają pierwszych przymiarek na trzy najważniejsze w Unii Europejskiej stanowiska. Wydaje się, że karty są przynajmniej wstępnie rozdane.

W grze jest oczywiście szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, którą na drugą kadencję zaproponuje premier Donald Tusk, jako oficjalny negocjator unijnych stanowisk z ramienia krajów należących do zwycięskiej EPL. 

W tej układance szefem Rady Europejskiej miałby być socjalista, były premier Portugalii Antonio Costa, a liberałowie otrzymaliby dla premier Estonii Kai Kallas stanowisko szefa unijnej dyplomacji. 

Stanowiska wydają się zyskiwać coraz większy konsensus. Kraje Południa "nieco kręcą nosem" na Kallas, bo obawiają się, że będzie się skupiać wyłącznie na Ukrainie, z uszczerbkiem dla tzw. Globalnego Południa, ale Giorgia Meloni nie zgłasza obiekcji.

Na niekorzyść byłego premiera Portugalii przemawiają z kolei podejrzenia o nadużycie władzy w związku z aferą korupcyjną, jednak kraje skandynawskie nie podnoszą już tej sprawy, tym bardziej że nie ma zarzutów wobec Costy.

Często się zdarzało, że pierwsze nazwiska nie znajdowały potem potwierdzenia, jednak tym razem wielu przywódcom zależy na szybkiej zgodzie w sprawie stanowisk, bo chodzi o stabilność i przewidywalność Unii w obliczu wojny. 

Uniknięcie chaosu i rywalizacji między krajami UE jest szczególnie ważne dla Polski. Jak usłyszała dziennikarka RMF FM, trio von der Leyen - Costa - Kallas to scenariusz do zaakceptowania dla Polski, bo priorytetem dla polskich władz w tym rozdaniu trzech najwyższych stanowisk w UE jest równowaga geograficzna. Chodzi o to, żeby także nasz region Europy był reprezentowany, a to zapewnia Kallas. 

To jednak nieformalny szczyt, oficjalnego potwierdzenia i decyzji należy się spodziewać dopiero na kolejnym szczycie pod koniec miesiąca.