Sam projekt trafił do Sejmu 14 lutego 2024 r. z inicjatywy posłów Lewicy.- Mamy przestać się zastanawiać czy jakaś część winy za zgwałcenie leży po stronie osoby pokrzywdzonej. Za gwałt odpowiada zawsze gwałciciel - tłumaczyła potrzebę zmian Anita Kucharska-Dziedzic, wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy. - To jest naprawdę kluczowe, żebyśmy przestali stosować w naszym systemie prawnym coś, co nazywa się z angielska "victim blaming" czyli obwiniania osoby pokrzywdzonej - wskazywała. Sejm uchwalił zmiany w czerwcu.

Warto przypomnieć, że przygotowała  go mec. Danuty Wawrowskiej (Kancelaria Adwokacka Danuta Wawrowska). Razem z posłanką Kucharską-Dziedzic stoją też za kampanią "Tylko TAK oznacza zgodę". Definicję zgwałcenia próbowały zmieniać już za poprzedniej kadencji Sejmu, ale bezskutecznie.

Nowa definicja gwałtu - potrzebne mądre przepisy, a nie notariusz>>

 

Ciężar dowodu po stronie sprawcy

Obecnie - z powodu konstrukcji art. 197 k.k. - pokrzywdzeni często muszą wykazywać, że stawiali sprawcy opór.  Pierwotna wersja zakładała, że z treści tego przepisu znikną znamiona: przemocy, podstępu i groźby bezprawnej. Znowelizowany przepis miał brzmieć: kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego bez wcześniejszego wyrażenia świadomej i dobrowolnej zgody przez tę osobę, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3. Czyli oprócz zmiany definicji, zmianie miał ulec także wymiar kary - czyn miał się stać zbrodnią. Zmianie miały ulec również przepisy, które dotyczą wykorzystania seksualnego osoby bezradnej, nieprzytomnej lub pozostającej w stosunku zależności od sprawcy.

Oprócz wymuszenia zmiany praktyki sądów, nowela ma też na celu dostosowanie polskich przepisów do standardów nałożonych przez Konwencję Stambulską. Według art. 36 Konwencji Stambulskiej definicja gwałtu powinna opierać się na braku dobrowolnej zgody osoby pokrzywdzonej na jakąkolwiek czynność seksualną, a nie np. na konieczności przełamania oporu bądź użycia przemocy przez sprawcę.

Ostatecznie przyjęto wersję, zgodnie z którą art. 197 k.k. brzmi: "kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15". Znamię braku zgody będzie więc występować obok przemocy, groźby i podstępu. Dodany został paragraf 1a, według którego tej samej karze podlegać będzie osoba, która doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, wykorzystując brak możliwości rozpoznania przez nią znaczenia czynu lub pokierowania swoim postępowaniem. Łagodniejsza kara - niż we wstępnej wersji - grozić będzie za doprowadzenie do obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej osoby, wykorzystując znaczne ograniczenie możliwości pokierowania swoim postępowaniem (od 6 miesięcy do lat 8).

Poprawka RPD przepadła

Rzeczniczkę praw dziecka Monika Horna-Cieślak podkreślała podczas senackich prac, że zmiana definicji zgwałcenia bez zmiany przepisów dotyczących zgwałcenia osoby poniżej 15 lat spowoduje, że każde doprowadzenie małoletniego do obcowania seksualnego, będzie kwalifikowane jako zbrodnia zagrożona karą nie krótszą niż 5 lat pozbawienia wolności albo dożywotniego pozbawienia wolności.

Wskazał, że każde doprowadzenie do obcowania seksualnego małoletniego poniżej 15. roku życia odbywa się bez jego zgody. Wynika to z tego, że 15 lat to tzw. wiek zgody, czyli minimalny wiek, od którego uznaje się, że dana osoba jest zdolna do wyrażenia ważnej zgody na czynności seksualne. - Sprzeciw musi budzić stworzenie pola dla choćby potencjalnej odpowiedzialności dzieci jak za zbrodnię za czyny związane z wzajemnymi relacjami seksualnymi w wieku zbliżonym do tzw. wieku zgody, w których nie występowała przemoc, groźba użycia przemocy ani podstęp – podkreślała.

Zgodnie z poprawką, którą poparły komisje senackie ale nie Senat, art. 197 par. 4 Kodeksu karnego miałby brzmieć: Jeżeli sprawca dopuszcza się zgwałcenia wobec małoletniego poniżej 15 lat poprzez doprowadzenie go do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem lub gdy sprawca czynu określonego w par. 1-3 (zgwałcenie, wymuszenie czynności seksualnej – PAP) działa ze szczególnym okrucieństwem lub następstwem tego czynu jest ciężki uszczerbek na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 5 lat albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.

 

Problemem nie przepis, lecz praktyka?

Już sam pomysł zmiany definicji gwałtu wywołał gorącą dyskusję - w internecie pojawiły się katastroficzne wizje, że od wejścia w życie zmiany każdy akt seksualny będzie potencjalnym przestępstwem i by ustrzec się przed fałszywym oskarżeniem trzeba będzie podpisać umowę u notariusza. Eksperci, oceniający projekt, nie podeszli do sprawy równie emocjonalnie, natomiast samą nowelę ocenili krytycznie.

- Moim zdaniem problemem w zakresie definicji zgwałcenia jest praktyka, a konkretnie definiowanie, a raczej dowodzenie przez sądy zgwałcenia związanego ze stosowaniem przemocy - mówił serwisowi Prawo.pl prof. Włodzimierz Wróbel,  przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. - Tę przemoc - bardziej z punktu widzenia dowodów – określa się dość wąsko przyjmując, że zachodzi ona dopiero wtedy, gdy ofiara stawia trwały, widoczny opór. Tymczasem bezpośrednio takiego warunku nie ma w przepisie kodeksu karnego (art. 197), ale sądy, szukając dowodów, odwoływały się właśnie do takiego kryterium. Obserwując, jak zmienia się ustawodawstwo w tym zakresie w innych krajach myślę, że choćby ze względów edukacyjnych, to jest ten moment, kiedy zmiana ustawy może wpłynąć na zmianę praktyki - wskazuje.

W swojej opinii do noweli odniósł się także do wspomnianych już problemów z udowodnieniem, czy doszło do popełnienia przestępstwa. Podkreśla, że do czynu dochodzi najczęściej w warunkach, w których jedynymi środkami dowodowymi są relacje osób w nich uczestniczących. - Może to prowadzić do zasadniczych trudności z ustaleniem rzeczywistego stanu faktycznego i wiarygodności sprzecznych relacji. To z kolei może stać się przyczyną błędnych rozstrzygnięć - wskazywał prof. Wróbel.

 

Czy zgoda jest stopniowalna?

Profesor Wróbel odniósł się też krytycznie do koncepcji, by o zgwałceniu przesądzał brak zgody "świadomej i dobrowolnej" - wskazał bowiem, że po pierwsze - będzie to niespójne terminologicznie z innymi przepisami k.k., a po drugie - wbrew intencjom autorów projektu doprowadzi to do zawężenia katalogu zachowań objętych tym przepisem. - W przypadku oddziaływania groźbą, czy też wykorzystania stanu bezradności, stopień ograniczenia autonomii ofiary może być bardzo zróżnicowany i nie zawsze będzie tożsamy z absolutnym brakiem dobrowolności, zakładającym brak możliwości wyrażenia zgody - zwraca uwagę. -  W praktyce wymiaru sprawiedliwości już dziś zdarza się oceniać, czy motyw ekonomiczny lub chęć uzyskania określonych korzyści osobistych (zawodowych, sportowych) skłaniający niekiedy określoną osobę do podejmowania kontaktów seksualnych, wyklucza w każdym przypadku dobrowolność zgody czy jedynie ogranicza autonomię jednostki, nawet jeżeli jest inspirowana przez inną osobę. Motywacje podejmowania aktywności seksualnej są bardzo różne, a rolą ustawodawcy jest wskazanie tych sytuacji, w których oddziaływanie na wolę określonej osoby, w celu skłonienia jej do podjęcia lub poddania się aktywności seksualnej, ma charakter karygodny i powinno być zagrożone karą, nawet jeżeli nie doprowadziło do absolutnego ograniczenia autonomii decyzyjnej ofiary - uważa prof. Wróbel. Podkreślił także, że jego zdaniem ustawodawca nie powinien w ten sam sposób traktować zgwałcenia z użyciem przemocy, podstępu lub groźby, jak wykorzystania bezradności lub krytycznego położenia.

To m.in. ta opinia zaważyła na decyzji o modyfikacji noweli. 

 

Daleko do standardów Konwencji

Zmianę krytycznie ocenia Agata Bzdyń, radczyni prawna współpracująca z Fundacją Feminoteka. - Profesor Wróbel wychodzi z założenia, że problem nie leży w błędnej redakcji obecnego brzmienia przepisu, a w praktyce jego stosowania przez sądy, gdyż obecna definicja nie wymaga manifestowania sprzeciwu przez pokrzywdzoną wprost, a to głównie badały organy ścigania i sądy. Szukały oznak stosownej przemocy przez sprawcę w postaci siniaków czy zadrapań. Tyle że, choć orzecznictwo Sądu Najwyższego faktycznie w ostatnich miesiącach zaczęło zmierzać w kierunku takiej wykładni, to z praktyką sądów niższej instancji bywa różnie i nie zawsze, w mojej ocenie, dojdzie do zaakceptowania właśnie takiej zmiany. Zmianę samej treści przepisu art. 197 kk zatem uważam za potrzebną, ale krytycznie oceniam zarówno pierwszą, jak i zmodyfikowaną przez komisję wersję projektu - mówi. Wskazuje, że nowe brzmienie art. 197 KK, które trafi pod obrady Sejmu, nie czyni zadość standardom wynikającym z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oraz Konwencji Stambulskiej.

- Wymagają one od Polski rozszerzenia karalności również na takie sytuacje, w których sprawca działa z zamiarem ewentualnym, tj. nie ma wyraźnej zgody osoby na odbycie z nią stosunku seksualnego, ani też nie ma oznak sprzeciwu, czy nie słyszy zwykłego „nie” z jej strony, ale kontynuuje swoje działania, a zatem godzi się z tym, że popełni przestępstwo. Ta nowela, którą zaproponowano, nic w tej kwestii nie zmieni - po pierwsze nadal ścigane będą tylko czyny popełnione w zamiarze bezpośrednim, gdy sprawca chce takie właśnie przestępstwo popełnić i do niego dąży, a po drugie sądy i organy ścigania nadal będą w pierwszej kolejności badać, czy sprawca działał z użyciem przemocy, co sprowadzi się do udowadniania, czy pokrzywdzona osoba wyrażała sprzeciw lub stawiała opór - podkreśla prawniczka.  

Dopisanie małej wzmianki o tym, że działanie przemocą w braku zgody pokrzywdzonej nie spowoduje osiągnięcia celu, który stawiany był przed tym projektem nowelizacji. Podziela przy tym zdanie komisji dotyczące niepodnoszenia dolnej granicy zagrożenia karą. - Taka zmiana wymagałaby wnikliwej analizy prawnoporównawczej i rozważenia, czy nie wylano by dziecka z kąpielą, bo organy ścigania - rozliczane ze statystyk - mogłyby jeszcze mniej chętnie podchodzić do stawiania sprawcom takich zarzutów, zwłaszcza gdy przy popełnieniu przestępstwa nie zastosowano drastycznej przemocy - mówi. Ocenia również, że zagrożenie karą już jest surowe, w tym wypadku problemem jest to, że sądy często orzekają w okolicach dolnego zagrożenia. - Tu faktycznie problemem jest praktyka, która wymaga zmiany. W dodatku problem to nie tylko wysokość kary pozbawienia wolności, na jaką skazuje się sprawców, sądy urealnić też muszą kwoty nawiązek, jakie otrzymują osoby pokrzywdzone od sprawców, bo codziennością jest orzekanie od zamożnego sprawcy kwoty około dziesięciu tysięcy dla pokrzywdzonej, która na wyrok czekała sześć lat. Wątpię, by pokryło to koszty terapii - podkreśla mec. Bzdyń.