Dla Wisły Kraków to był wstrząs! Trener Moskal zdradził bolesną prawdę o transferze! "Po latach, z czystym sumieniem"

Dla Wisły Kraków to był wstrząs! Trener Moskal zdradził bolesną prawdę o transferze! "Po latach, z czystym sumieniem"
Polsat Sport
Trener Kazimierz Moskal przygotowuje Wisłę do rywalizacji o Ligę Euopy

- Transfer do Lecha to był jeden z trudniejszych momentów w mojej karierze. Ledwie co urodził nam się syn i bardzo chciałem zostać w Krakowie, ale, patrząc na rodzinę, na przyszłość i na to, że zapisy w moim kontrakcie nie mogły zostać przez Wisłę spełnione, musiałem podjąć decyzję o przejściu do Lecha. Część ludzi słuchała moich słów z przymrużeniem oka, ale taka była prawda i dzisiaj, po latach, mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że tak było – powiedział nam trener Wisły Kazimierz Moskal.

Michał Białoński, Polsat Sport: Jako nastolatek, w połowie lat 80., dołączył pan z Gościbii Sułkowice do Wisły Kraków, w której nie brakowało gwiazd reprezentacji Polski. Jak pan wspomina tamten okres?


Kazimierz Moskal, trener Wisły Kraków: Zawsze marzyłem, żeby trafić do Wisły, ale moje przejście do niej nie było łatwe. W pewnym momencie pojawiły się problemy. Koniec końców udało się spełnić marzenia i zacząłem treningi w trzecim zespole juniorów Wisły. Dobrze pamiętam, gdy stałem za siatką i obserwowałem treningi pierwszego zespołu, jak Marek Motyka z boku dośrodkowywał Andrzejowi Iwanowi, a ten uderzał z woleja, przewrotką, albo głową. Stałem za siatką z otwartymi ustami. Dla mnie to był coś niesamowitego. Ci zawodnicy byli dla mnie jak bogowie. Później okazało się, że z wieloma z nich mogłem zagrać na jednym boisku.

 

ZOBACZ TAKŻE: Wisła Kraków chce spełnić marzenia kibiców! Uryga: Wracamy na salony. Magia pucharów przyciąga!


Czyli śp. Andrzej Iwan był pana wówczas największym idolem?


Tak, ale w tamtych czasach w Wiśle grali sami zawodnicy z wielkimi nazwiskami: Adam Nawałka, Piotrek Skrobowski, Jasiu Jałocha, Michał Wróbel, Janusz Krupiński, Marek Motyka. Mieli nazwiska wyrobione w lidze, ale też w reprezentacji Polski. Obcowanie z nimi było naprawdę ogromnym przeżyciem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zostałem zabrany na mecz ligowy na wyjazdowy mecz ligowy z Górnikiem Zabrze, w 1985 r. Po treningu pojechaliśmy do restauracji i ja nie byłem w stanie normalnie zjeść obiadu. Tak bardzo trzęsły mi się ręce, bo siedziałem z moimi idolami przy jednym stole. To było dla mnie wielkie przeżycie.


Dobrze pana przyjęli?


Nie przypominam sobie drastycznych scen związanych z moim wejściem do tamtej szatni. W głowie mam bardziej stres związany z obcowaniem z ludźmi, których podziwiałem i nawet sobie nie wyobrażałem, że mogę razem z nimi tworzyć zespół. Teraz młodsze pokolenie ma dużo łatwiejsze do zawodowego futbolu niż za moich czasów.


Bardzo szybko z zawodnika trzeciej drużyny juniorów przeobraził się pan w lidera seniorów Wisły. Co było kluczem w tym szybkim rozwoju?

 

Nie odbieram tego, że byłem liderem, kimś, kto ciągnie zespół. Przed każdym meczem miałem nastawienie takie samo: trzeba dać z siebie wszystko. W moim przypadku kluczowym czynnikiem był charakter, upór. Byłem w stanie odmówić sobie wielu rzeczy, po to, żeby zdążyć na trening, a po nim do szkoły.


Czego pan sobie odmawiał?


W weekendy wypadów na miasto, a latem wyjazdów na wakacje chociażby. Oczywiście, wtedy nie było internetu i komórek. Dla mnie liczyła się nauka i przede wszystkim treningi w Wiśle. Kolegów spotykałem tylko na lekcjach w szkole, a poza tym absorbowały mnie tylko treningi.


Wokół mnie byli zawodnicy, którzy odgrywali większą rolę w tamtym czasie i często trzeba było siedzieć na ławce i robić swoje na treningach. Tylko tak człowiek może zapracować na swoją karierę. Teraz często się zdarza tak, że młody zawodnik, które się raz, czy drugi posadzi na ławce, zaraz artykułuje pretensje i oczekiwania: "Kiedy dostanę szansę, kiedy zagram?", do tego dochodzą naciski ze strony agentów. Pod tym kątem nastąpiła bardzo duża zmiana. W mojej młodości trzeba było się wykazać większym hartem ducha, większym charakterem. Jak sobie przypomnę, jakie były warunki do treningu, gdzie się trenowało, ile się trenowało…


Błoto, śnieg, mróz?


W styczniu biegało się po górach i nie dotykało się piłki. Teraz to jest niewyobrażalne, bo 10 lutego zaczynamy ligę.


Gdyby miał pan wymienić jednego trenera, który położył kamień węgielny pod pańską karierę, to na kogo by padło?


Miałem wielu dobrych trenerów, ale zawsze ciepło wspominam śp. trenera Lucjana Franczaka. Za jego kadencji przychodziliśmy na treningi z wielką przyjemnością. Na boisko przychodziliśmy 20 minut, pół godziny wcześniej, ustawialiśmy sobie grę "w dziadka", dopiero później przychodził trener i zaczynaliśmy właściwe zajęcia.


Dużo wniósł także trener Moshe Sinai podczas mojej czteroletniej gry w Izraelu.

Kazimierz Moskal wspomina rekordowy transfer do Lecha Poznań

W 1990 r. został sprzedany za rekordową sumę do Lecha Poznań, żeby ratować znajdujący się na krawędzi bankructwa klub. Odchodził pan pewnie z bólem serca, bo Wisła była klubem pana marzeń.


To prawda, był to jeden z trudniejszych momentów w karierze. Ledwie co urodził nam się syn i bardzo chciałem zostać w Krakowie, ale w cudzysłowie zostałem zmuszony do transferu, bo to ja musiałem dokonać tego wyboru. Patrząc na rodzinę, na przyszłość i na to, że zapisy w moim kontrakcie nie mogły zostać przez Wisłę spełnione, więc musiałem podjąć decyzję o przejściu do Lecha. Zdawałem sobie sprawę, że część ludzi na mojej pożegnalnej konferencji słucha moich słów z przymrużeniem oka, ale taka była prawda i dzisiaj, po tylu latach, mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że tak było. Gdyby tylko warunki z mojego kontraktu zostały spełnione, to najchętniej w ogóle nie ruszałbym się z Krakowa.


Po karierze w Lechu, Izraelu i Hutniku Kraków, wrócił pan do Wisły w 1999 r., do drużyny, która właśnie zdobyła, pod batutą Franciszka Smudy, mistrzostwo Polski z rekordową przewagą. Klub napędzały już środki finansowe Bogusława Cupiała, czyli najlepszego mecenasa Wisły w historii. Od razu widać było tę różnicę?


Powrót z Izraela wiązał się z tym, że chciałem wrócić do Krakowa. Na moje "nieszczęście" Wisłę przejął pan Cupiał, bo liczyłem na to, że od razu z Izraela wrócę do Wisły, bo to też nie był najlepszy okres w historii klubu, ale po przyjściu pana Cupiała to się diametralnie zmieniło. Widać było, że klub przejął ktoś, kto może wiele. Świadczyły o tym najlepiej transfery. Do klubu trafiali Polacy, którzy grali w reprezentacji i mieli kontrakty w zagranicznych klubach, jak Krzysiek Bukalski, Rysiek Czerwiec, Kazek Węgrzyn. Wydawało się, że oni są nieosiągalni dla polskich klubów, jeśli chodzi o spełnienie ich warunków finansowych, a Wisła Kraków prezesa Cupiała potrafiła temu sprostać. Ja wróciłem we wrześniu 1999 r., gdy pojawiły się pierwsze za czasów pana Cupiała kłopoty kadrowe. Było sporo kontuzji, doszło do zmiany trenera i nowy szkoleniowiec Jurek Kowalik, z którym grałem w Hutniku, pociągnął mnie za sobą. Po prostu z braku wystarczającej liczby zawodników. Dzięki temu mogłem w Wiśle zostać na dłużej i spełnić swoje marzenia o występie z nią w europejskich pucharach.

Cud nad Wisłą II. Kazimierz Moskal wspomina wyeliminowanie Realu Saragorssa

I strzelić bramkę Realowi Saragossa, która pozwoliła odrobić straty i wyeliminować zespół z Primera Division. To chyba jeden z piękniejszych momentów w pana piłkarskiej karierze?


Zawsze marzyłem o tym, żeby z Wisłą zdobyć mistrzostwo Polski i zagrać w europejskich pucharach. Wcześniej, gdy w 1984 r. Wisła grała z Fortuną Sittard, siedziałem na trybunach, gra w takim meczu była moim marzeniem, ale wiedziałem, że najpierw muszę zaistnieć w lidze, najlepiej zdobyć mistrzostwo. Po powrocie udało się to zrealizować.


A co do meczu z Saragossą, to takie mecze zdarzają się raz na nie wiem ile lat. To historia nieprawdopodobna. Zwłaszcza, jeśli spojrzy się na sprawy okołomeczowe. Ktoś mógłby nie uwierzyć w to. Ciągle widzę ten moment, gdy strzeliłem bramkę na 3:1, bo wtedy cała drużyna uwierzyła, że możemy odrobić stratę, jaką była porażka w pierwszym meczu 1:4.


Pierwszy mecz w Hiszpanii nie wyszedł wam.


Ta porażka była najmniejszym wymiarem kary. O ile początek na to nie wskazywał, bo Radek Kałużny strzelił fantastyczną bramkę, ale po przerwie było tylko gorzej. Przed rewanżem śp. trener Orest Lenczyk powiedział na odprawie, że najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się nam wydarzyć, to szybka strata bramki. I oczywiście, w czwartej minucie, Marcin Baszczyński strzela nam samobójczą bramkę. Panującej wówczas na trybunach atmosfery nie da się opisać. W przerwie, przy wyniku 0:1, trener Lenczyk dokonuje trzech zmian podstawowych zawodników i nagle, nie wiadomo jak, nie wiadomo czemu, zaczęliśmy odrabiać straty. Te zmiany były dokonane nie zamiarem ich odrobienia, tylko z myślą o kolejnym meczu ligowym.

Kazimierz Moskal o elementach, które zaczerpnął od Roberta Maaskanta

Budując swój warsztat trenerski, kogo z tamtych trenerów Wisły cenił pan najbardziej? Pracował pan nie tylko z trenerem Lenczykiem, ale też Danem Petrescu, Dragormirem Okuką, Robertem Maaskantem.


Nie chciałem naśladować żadnego z tych trenerów. Patrzyłem bardziej w drugą stronę: jak wyeliminować rzeczy, które, wydawało mi się, że nie pomagają, zawodnicy mogę je inaczej, gorzej odbierać. Cenię sobie ten czas. Gdybym miał siebie przypisać do jednego z tych trenerów, to najbliżej jest mi do Roberta Maaskanda, jeśli chodzi o sposób prowadzenia drużyny, o zarządzanie, o relacje trener – szatnia.


Jest pan znany jako ekspert od awansów do Ekstraklasy, ale w 2012 r. osiągnął pan spory sukces w europejskich pucharach – z Wisłą wyszedł pan z silnej grupy Ligi Europy, z Fulham, Odense i Twente Enschede, pokonując Holendrów 2:1. Gdyby wówczas bramka strzelona na wyjeździe nie miała większego znaczenia, nie odpadlibyście w fazie pucharowej ze Standardem Liege, z który zremisowaliście w Krakowie 1:1 i 0:0 na wyjeździe.


Pamiętajmy też, że w obu meczach ze Standardem graliśmy w "dziesiątkę". W Krakowie Michał Czekaj dostał czerwoną kartkę i był rzut karny, a w Liege wykluczony został Gervasio Nunez i to w momencie, gdy była przygotowana zmiana, jego potencjalny zastępca stał już przy linii, ale nie było przerwy w grze. Osłabienie było dużym kłopotem.


Natomiast mecz z Twente był kolejnym cudem, niemal jak mecz z Saragossą. Ok, my musieliśmy zrobić swoją robotę, wygrać, ale to nie dawało nam awansu. Równolegle toczył się mecz Fulham z Odense i potrzebny w nim był nam remis. Do 90. min Fulham prowadziło 2:1 i gdy my skończyliśmy mecz, byliśmy jeszcze na boisku, nagle pojawiły się szmery, poruszenie na trybunach. To było niesamowite, bo człowiek z tyłu głowy miał, że coś się dzieje, ale nie wiedział co, aż spiker ogłosił, że Odense strzeliło bramkę w doliczonym czasie gry i to my awansowaliśmy do 1/16 finału Ligi Europy. Mam przed oczami radość zawodników, jaka panowała w szatni. Sceny, które warto by pokazać.

Kazimierz Moskal o rywalizacji z FK Llapi

12 lat temu mieliście w zasięgu ręki 1/8 finału Ligi Europy, dziś marzycie o tym, aby do niej awansować, startując z poziomu zaplecza Ekstraklasy. Sytuacja kadrowa przypomina jedno wielkie gaszenie pożaru. Po odejściu dziewięciu zawodników Kacper Duda i Enis Fazlagić doznali kontuzji, a klub pozyskał tylko tercet: Oliwier Sukiennicki, Rafał Mikulec i Giannis Kiakos. FK Llapi to nie jest potentat, ale ma zespół zgrany, który w zeszłym sezonie został wicemistrzem Kosowa.


Na pewno korzystniej byłoby zagrać rewanż u siebie, ale UEFA zmieniła gospodarza pierwszego meczu i musimy się temu podporządkować. Sam udział w eliminacjach, gra w europejskich pucharach to jest marzenia dla każdego trenera i zawodnika. Wielu piłkarzy z naszej drużyny odeszło, kilku innych boryka się z kontuzjami. Mamy swoje problemy. Łatamy dziury jak możemy, ale nie wszystko zależy od nas. Rozmowy transferowe nie są łatwe, czasami wydaje się, że jest blisko, aż nagle sytuacja się zmienia i zawodnik, którego chcemy sprowadzić wybiera inną opcję. Potrzebujemy doświadczonego zawodnika na środek obrony, szukamy też napastnika, bo został tylko Rodado, a może się okazać, że wpłynie dla niego propozycja.

Kazimierz Moskal o transferach Sukiennickiego i Mikulca

Czy Sukiennicki i Mikulec, którzy trenują z wami od dłuższego czasu, to zawodnicy do wyjściowego składu?


Aż tak mocno bym nie szedł, natomiast mają potencjał. Sukiennicki to wyróżniający się piłkarz drugiej ligi, młody chłopak, bardzo przebojowy, bezkompromisowy, piłkarsko daje radę i wie, czego chce. Rafał grał na poziomie 1. Ligi w Resovii, może rozwiązać nasze problemy na lewej czy prawej obronie. W treningach też wygląda dobrze, jak na obrońcę jest agresywny, nieustępliwy. Kwestia wkomponowania się w drużynę, aklimatyzacji, utrzymania formy i wygrania rywalizacji na danej pozycji. To są chłopcy, którzy na pewno nie są najedzeni, wręcz przeciwnie – są głodni sukcesu, rywalizacji na trochę wyższym poziomie.


Jak pan tratuje dwumecz z FK Llapi. Byliście rozstawieni, więc siłą rzeczy jesteście na musiku, ale z drugiej strony, budowa zespołu jest mocno rozkopana.


Są to europejskie puchary, a w nich nie można nikogo zlekceważyć, tym bardziej nie można powiedzieć, że to nieistotny dla nas mecz. Z drugiej strony, ten mecz może ktoś nazwać dalszym etapem przygotowań, bo będzie to dopiero trzeci nasz mecz, licząc z dwoma sparingami. Dla kogoś może stoi to w sprzeczności, ale w praktyce tak to wygląda.


Idea ustawienia obrony a’la Kazimierz Moskal jest niezmienna – czwórka w linii?


Jestem otwarty na różne warianty, ale muszę patrzyć na to, kogo mamy w kadrze. Dlatego na dzisiaj nie widzę możliwości gry trójką środkowych obrońców. Po drugie, moja filozofia się nie zmieniła: chciałbym grać futbol ofensywny, atrakcyjny i sprawiający radość kibicom. Ważne, żeby w piłce się coś działo, żeby były emocje. Bez nich to trochę strata czasu i kibiców, którzy są żądni wrażeń, i mojego, bo by to oznaczało, że nie potrafiłem przekonać zespołu do swej wizji. Zgadzam się, że może być emocjonujący, pełen ciekawych akcji mecz, który się skończy wynikiem 0:0, ale musi w nim być pełne zaangażowanie. Wszystko zależy od obu drużyn. Jeśli obie chcą grać otwartą piłkę, to na boisku robi się mieszanka wybuchowa.


Tyle że taki energetyczny futbol wymaga sił i dobrych zmienników, zwłaszcza na skrzydłach.


To prawda, tego się nie da oszukać. Piłka nożna opiera się przede wszystkim na bieganiu. Do tego potrzebne są inne rzeczy na wysokim poziomie, ale przez 90 minut i do tego trzeba się przygotować. Trzeba mieć ludzi, którzy będą w stanie zastąpić partnera, nie obniżając jego poziomu.


Klub nie wyśrubował cen na mecz FK Llapi. Na stadion przyjdzie co najmniej 25 tys. ludzi. Na ile jest dla pana ważne wsparcie 12. zawodnika?


Nie ma co porównywać. Różnica między pełnym stadionem a garstką rozrzuconą po trybunach jest ogromna. Przy takiej garstce atmosfera jest jak na meczu z Saragossą. Kibice mają być dwunastym zawodnikiem gospodarzy i w Wiśle w zeszłym sezonie pełnili tę rolę. Mecz może się zakończyć różnym wynikiem i po meczu kibic ma prawo wyrazić niezadowolenie, ale zawsze do ostatniego gwizdka wspierali zespół.


Rywalizację o Europę traktuje pan jak zaszczyt, czy kulę u nogi, bo przecież niesie pan na sobie ciężar odpowiedzialności – walkę o powrót Wisły do Ekstraklasy?


Wszystko zależy od kadry, jaką finalnie będziemy dysponować. Żeby godzić rozgrywki europejskie z krajowymi, musi ona być liczna. Co do tego, jaki jest cel, nie musimy tego mówić, ale wszyscy wiemy, jakie są oczekiwania. Ja wychodzę z założenia, że im ciszej jedziesz, tym dalej zajedziesz. Nie chce mówić o celach, które będą za kilkanaście miesięcy, tylko o krótkoterminowych – interesuje mnie każdy kolejny mecz. Staram się raczej studzić emocje, a nie pompować balonik.


Wiem, że nie jest pan w stanie zagwarantować zwycięstwa, bo w sporcie nikt go nie może być pewien, ale czy jest pan w stanie rzucić na szalę cały swój autorytet, by przyciągnąć ludzi na stadion, bądź przed kanały Polsatu Sport i zagwarantować im, że nudy nie będzie, bo nikt z pańskiej drużyny nie będzie się oszczędzał?


12 lat Wisła czeka na występ w europejskich pucharach. Myślę, że kibice i zawodnicy są tego spragnieni. Z mojej strony mogę dać zapewnienie, że zrobimy wszystko, aby emocje były do końca.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie