Było piękne majowe popołudnie, 14-letni Bobby Franks, syn bogatego, chicagowskiego fabrykanta wracał ze szkoły. Gdy od domu dzieliły go dwie przecznice, usłyszał klakson auta. Na tylnym fotelu błękitnego kabrioletu Willys-Knight model 64 siedział sąsiad, 18-latek Richard Loeb, za kierownicą – znany chłopcu z widzenia, starszy od Richarda o rok Nathan Leopold. Zaproponowali podwiezienie. Bobby się wzbraniał, ale Loeb wytłumaczył, że chce mu coś doradzić w sprawie rakiety tenisowej, sam właśnie kupił nową. Grywali razem na prywatnym korcie Loebów, świeżo upieczonemu gimnazjaliście zaimponowała troska starszego kolegi, więc wsiadł. Chwilę później tenże kolega kilka razy uderzył go w głowę ciężkim, stalowym przecinakiem owiniętym taśmą izolacyjną, wciągnął na tylne siedzenie i zakneblował. Bobby zmarł wskutek obrażeń mózgu. Nie wypalił plan uduszenia go sznurem zaciskanym równocześnie przez obu aspirujących do nadczłowieczeństwa zwyrodnialców.
Żenująca niefrasobliwość
Oprawcy przykryli zwłoki kocem i ruszyli na południe. Przekroczyli granicę Indiany, nieopodal Hammond skręcili w polną drogę, zatrzymali się, zdjęli ofierze buty, spodnie oraz skarpetki. Sądzili, że rozrzucenie odzieży w kilku oddalonych od siebie miejscach utrudni policji dochodzenie. Czekając na zapadnięcie zmroku, odwiedzili przydrożną knajpkę, zamówili po hot dogu na ostro (Chicago Red Hot) i butelce korzennego piwa. W końcu zrobiło się ciemno, wówczas pojechali do upatrzonego wcześniej przepustu wodnego pod linią kolejową łączącą Illinois z Pensylwanią. Tam rozebrali sztywne już zwłoki i zaczęli polewać kwasem solnym, ze szczególnym uwzględnieniem twarzy oraz genitaliów. Bobby był obrzezany, a w latach 20. XX w. napletek usuwali dzieciom niemal wyłącznie Żydzi. Sprawcom chodziło o uniemożliwienie identyfikacji chłopca.
Umyli zakrwawione ręce w wodzie spływającej przepustem i natychmiast odjechali. W drodze powrotnej Leopold zatrzymał się, żeby zadzwonić do rodziców. Było po godzinie 21, mogli się niepokoić. Drugi raz mordercy stanęli przy aptece, gdzie przepisali z książki telefonicznej adres ojca Bobby’ego – Jacoba Franksa – i za pomocą automatu pocztowego wydrukowali na kopercie. Pozostałe części ubrania ofiary spalili w piecu centralnego ogrzewania u Loeba. Natomiast przesiąknięty krwią koc, nie wiedzieć czemu, schowali koło ogrodowej szklarni. Wnętrze wypożyczonego pod fałszywym nazwiskiem samochodu umyli po ciemku mydłem i szczotką. Innymi słowy, nawet biorąc pod uwagę prymitywne metody śledcze epoki, domorośli geniusze zbrodni wykazali żenującą niefrasobliwość.
Jeszcze tego samego wieczoru wysłali do Franksów napisany uprzednio na maszynie Leopolda marki Underwood list z żądaniem 10 tys. dol. (dziś około pół miliona) za uwolnienie rzekomo żyjącego wciąż chłopca. 2 tys. chcieli dostać w używanych dwudziestkach, 8 tys. w pięćdziesiątkach. Resztę wieczoru spędzili, pijąc i grając w karty. Rodzina Bobby’ego otrzymała list rano następnego dnia – 22 maja 1924 r. Początkowo zamierzała spełnić żądanie, ale Leopold i Loeb wymyślili tak zawikłane instrukcje dostarczenia okupu, że próbujący przekazać pieniądze Jacob Franks zapomniał, dokąd powinien jechać. Na marginesie: zeznania Loeba dotyczące przebieranek w ciuchy taty, zakładania dla niepoznaki okularów, krążenia po mieście dwoma samochodami – wynajętym i należącym do Leopolda, a wszystko w celu zmylenia policji tudzież zatarcia śladów – czyta się jak scenariusz slapstickowej komedii.
Ciało Bobby’ego już nazajutrz znalazł polski robotnik Tony Manke, który wracał z nocnej zmiany w fabryce. Widząc sensacyjne nagłówki gazet, mordercy zniszczyli koc i maszynę do pisania. Loeb przy użyciu kombinerek ukręcił czcionki, które wrzucił do zatoki East Lagoon, resztę zatopił kawałek dalej. Koc wywieźli za miasto, polali benzyną i spalili. Pobieżnie umyty kabriolet oddali do wypożyczalni. Policja aresztowała ich 29 maja. Przy zwłokach znaleziono okulary ze standardowymi szkłami i ramkami, ale nietypowymi zawiasami. Taki model kupiło tylko troje mieszkańców Chicago. Dwoje miało alibi, trzecim był Leopold. Zeznał, że mógł zgubić binokle na wycieczce ornitologicznej podczas minionego weekendu. Śledczy nie uwierzyli. Podobnie jak w opowieść podejrzanych, że krytycznego wieczoru poderwali dwie dziewczyny, zabrali samochodem Leopolda na pole golfowe, tam zostawili, zaś nazwisk przygodnych partnerek nie znają, tylko imiona: Mae i Edna. Szybko sprawdzono, że wspomniany samochód stał wówczas w garażu.
Tacy mądrzy, a tacy głupi
Pierwszy zaczął sypać Loeb. Przysięgał, że jedynie prowadził kabriolet, a morderstwo zaplanował kolega i on również zabił Bobby’ego. Leopold nie pozostał dłużny. Zeznał, że było na odwrót. Dowody rzeczowe, wywiad środowiskowy, analiza wyjaśnień obu podejrzanych potwierdzały jego wersję. Dziś przychyla się do niej zdecydowana większość historyków oraz kryminologów. Przy czym nadal powstają książki czy artykuły, których autorzy dokonują krytycznej rewizji sprawy, stawiają nowatorskie hipotezy, by zarobić parę dolarów.
Cynizm, brak skrupułów, poczucie bezkarności rozwydrzonych bachorów z najbogatszych rodzin Chicago można zrozumieć. Byli tak przekonani o własnej wyższości nad "hołotą" zatrudnioną w policji, że realizując zamysł zbrodni doskonałej, popełnili dziesiątki błędów, których ustrzegłby się "głupszy", zawodowy kryminalista. Choć warto podkreślić, że nie było wówczas seriali ani filmów pokazujących, jak prowadzone są śledztwa i co sprawia, że morderca ostatecznie zostaje zdemaskowany.
Leopold nauczył się mówić, mając niecałe pięć miesięcy. Skończył szkołę średnią w trybie przyspieszonym, na studia wyższe poszedł, ukończywszy 14 lat. Jako 19-latek uzyskał stopień bakałarza, szykował się do magisterki w Harvardzie. Znał 15 języków, z czego biegle – pięć. Jego ilorazu inteligencji nie dawało się zmierzyć przy użyciu standardowych testów, bo przekraczał 200. Loeb zdał do liceum, mając 12 lat, maturę zaliczył w wieku 14, trzy lata później zrobił licencjat. Legitymował się IQ przekraczającym 160.
Obaj mieszkali w najzamożniejszej dzielnicy miasta Kenwood, dwie przecznice od siebie, ale przyjaźń nawiązali dopiero na Uniwersytecie Chicagowskim, gdzie Nathan kończył studia licencjackie, Richard zaczynał magisterskie. Leopold zakochał się w Loebie, spełniał wszystkie jego zachcianki za seks. Żywił przekonanie, że odnalazł drugiego nadczłowieka. Nietzscheański koncept interpretował dość prostacko jak na intelektualistę. "Nadczłowiek wskutek pewnych przyrodzonych, wyższych cech, zostaje wyłączony spod praw rządzących losem zwykłych śmiertelników. Nie ponosi odpowiedzialności za nic, co robi" – pisał do kochanka.
Przesiąknięty krwią koc schowali koło ogrodowej szklarni. Wnętrze wypożyczonego samochodu umyli po ciemku mydłem i szczotką. Nawet biorąc pod uwagę prymitywne metody śledcze epoki, domorośli geniusze zbrodni wykazali żenującą niefrasobliwość
Nietzsche odpowiadał za megalomanię morderców w znacznie mniejszym stopniu niż ich rodzice. Tata Richarda był znanym korporacyjnym adwokatem, kierował działem prawnym Sears, Roebuck & Co., następnie został wiceprezesem firmy. Synowi dawał kieszonkowe w wysokości 250 dol. miesięcznie, czyli trzykrotność ówczesnej średniej pensji. Ponadto majordomus miał polecenie wypłacać paniczowi każdą sumę, jakiej zażąda na specjalne wydatki.
Ojciec Nathana zarobił miliony, produkując opakowania. Chłopak dostawał 125 dol. miesięcznie wyłącznie na przyjemności, bo wszystko inne – łącznie z paliwem, wystawnymi kolacjami w restauracjach, ciuchami szytymi przez najlepszych krawców – opłacała rodzina. Kiedy przed podjęciem studiów prawniczych w Harvardzie zażyczył sobie odwiedzić Europę, dostał na ten cel 3 tys. dol. (obecnie 150 tys.). Senior bez mrugnięcia okiem płacił jego mandaty, grzywny, załatwiał zezwolenia na polowanie w okresie ochronnym. Prawa rządzące losem zwykłych śmiertelników faktycznie nie dotyczyły przyszłego dziedzica fortuny.
Ukształtowani przez to samo środowisko Leopold i Loeb różnili się zewnętrznie. Pierwszy był niski, drobny, miał wyłupiaste oczy pod zrośniętymi brwiami. Unikał kontaktów towarzyskich, wolał amatorskie badania ornitologiczne, w ramach których zabił i spreparował ponad 3 tys. ptaków. Przystojny, wysoki, atletycznie zbudowany Richard brylował na rautach, bankietach, ale również uniwersyteckich seminariach. Homoseksualizm stanowił wówczas przestępstwo i społeczne tabu, więc obaj randkowali z dziewczynami. Oczywiście Loeb częściej, co było przyczyną zajadłych awantur i scen zazdrości.
Nadczłowiek nie czuje empatii
Para rozpoczęła testowanie bezwładności organów ścigania i swego nadludzkiego intelektu od drobnych przestępstw. Rolę prowodyra odgrywał Loeb. W przypadku wahań partnera odmawiał współżycia. Nie tyle z wyrachowania, ile za sprawą niższego libido. Adrenalina zwiększała jego apetyt na seks, dodawała kontaktom pikanterii. Demolowali razem parkowe ławki i kosze na śmieci. Nie płacili za przejazdy mostami. Włamali się do akademika Uniwersytetu Michigan, kradnąc kilka scyzoryków, aparat fotograficzny i maszynę, na której później pisali list do Franksa. Ośmieleni bezkarnością dokonali kilku podpaleń. Parokrotnie aresztowano ich za chuligaństwo, lecz tatusiowie błyskawicznie uiszczali kary i nie wyciągali konsekwencji, uznając, że młodość musi się wyszumieć.
Morderstwo miało na zawsze przypieczętować związek, zagrożony wyjazdem Leopolda do Europy, a potem do Harvardu. Kochankowie sądzili, że wybór ofiary na chybił trafił sparaliżuje śledztwo, bo przecież w powieściach kryminalnych epoki do rozwiązania zagadki prowadziło zwykle uprzednie wykrycie motywów sprawcy. Skąd żądanie okupu? Otóż podsycanie nadziei rodziców Bobby’ego ze świadomością, że chłopiec nie żyje, gwarantowało pełne wzniesienie się nad miałkie uczucia zwykłych zjadaczy chleba. Nadczłowiek nie odczuwa wobec nich litości, współczucia, empatii.
Początkowo Leopold upierał się, że "przedmiotem eksperymentu" winna być dziewczyna, którą przed zabiciem obaj by zgwałcili. Loeb odrzucił pomysł, argumentując, że panny są pilniej strzeżone przez guwernantki niż kawalerowie. Upadł także koncept uśmiercenia jednego z ojców. Nastręczyłoby to trudności przy odbiorze pieniędzy, bo żyjące w cieplarnianych warunkach, otoczone służbą matki dostałyby histerii i nie potrafiły wypełnić instrukcji.
Loeb uporczywie lansował kandydaturę bliskiego kolegi Dicka Rubela, ponieważ niósłby jego trumnę, co zdawało się ogromnie podniecające. Jednak tata nastolatka słynął z tchórzostwa – zamiast spełnić żądania "porywaczy", prawdopodobnie zawierzyłby bez reszty policji. Hamlin Buchman zasłużył na śmierć, rozpowszechniając plotki, że Nathan i Richard uprawiają seks, ale był zbyt duży i silny. Billy Deutsch – wnuk szefa Sears Juliusa Rosenwalda – zdawał się wymarzonym kandydatem, uratowała go obawa, że zostanie skojarzony z Loebem.
Wreszcie zabójcy zdecydowali się wybrać ofiarę w ostatniej chwili, choć trudno uznać, że losowo – jak pisała prasa. Musiał nią być chłopiec, wątłej budowy ciała, pochodzący z rodziny zdolnej zapłacić okup i Żyd. Grupy etniczno-religijne funkcjonowały wtedy w ścisłej izolacji. Przedstawiciel odmiennej nie wsiadłby do samochodu. Dla porządku dodajmy, że Żydem z pochodzenia i wiary był tylko Leopold. Loeb miał matkę Niemkę oraz żydowskiego ojca, a praktykował chrześcijaństwo naukowe. Bobby mimo aszkenazyjskich korzeni nie wierzył w Boga i odrzucał tradycje przodków.
Przed karą śmierci uratowały morderców rodzinne pieniądze. Ojcowie wynajęli najsłynniejszego chicagowskiego adwokata Clarence’a Darrowa. Krążyła plotka, że wziął milion dolarów, ale naprawdę honorarium wynosiło 65 tys. Mecenas nie zawiódł oczekiwań. Nakłonił klientów, by przyznali się do zbrodni, wytrącając oręż prokuraturze, która szykowała proces poszlakowy. A także eliminując z postępowania żądnych zemsty przysięgłych. W USA orzekają oni wyłącznie o winie podejrzanych, zaś sąd ocenia stopień odpowiedzialności, bierze pod uwagę okoliczności łagodzące i samodzielnie feruje wyrok.
Od zbrodniarza do samarytanina
Obrońcy i oskarżyciele walczyli o przychylność sędziego powiatu Cook Johna R. Caverly’ego przez 30 dni. Darrow szermował zeznaniami biegłych psychiatrów, psychologów, lekarzy. Pewien endokrynolog wywodził, że zawiniły hormony. Inny spec obarczył odpowiedzialnością za morderstwo bonę, która ponoć molestowała małego Loeba. Prokurator Robert E. Crowe wezwał z górą stu świadków dyskredytujących opinie kolegów powołanych przez obronę. Na deser adwokat wygłosił ośmiogodzinną mowę końcową o wszechobecnej w dziejach Ameryki przemocy, okrucieństwie wymiaru sprawiedliwości, barbarzyństwie kary śmierci. W rezultacie obaj podsądni dostali dożywocie plus 99 lat za porwanie.
Skazańców umieszczono w oddzielnych zakładach karnych, jednak po siedmiu latach trafili do tego samego – w Stateville nieopodal Chicago – dzięki obietnicy, że poprowadzą szkołę dla więźniów obejmującą nie tylko program podstawówki, lecz również liceum i dwóch lat college’u. Słowa dotrzymali. Leopold zreorganizował ponadto więzienną bibliotekę. W 1936 r. niejaki James Day zaatakował Loeba pod prysznicem, gdy ten odmówił świadczeń seksualnych. Zadał mu brzytwą ok. 50 ran, a ostatecznie poderżnął gardło. Trudno orzec, czy przysięgli uwierzyli, że bronił się przed gwałtem. Raczej zapiekła nienawiść wobec zabójców Bobby’ego sprawiła, że uniewinnili Daya.
Leopold wyszedł na wolność wiosną 1958 r. Wydał bestsellerową autobiografię "Życie plus 99 lat" dobrze przyjętą przez krytyków, gorzej przez środowisko prawnicze, które uznało, że merytorycznie książka stanowi naiwną i nieudolną próbę wybielenia się kosztem zmarłego kumpla. Dużo szumu zrobiła też powieść "Kompulsja", napisana przez Meyera Levina – kolegę Leopolda ze studiów. W jej ekranizacji adwokata Jonathana Wilka wzorowanego na Darrowie zagrał sam Orson Welles. Na agregującym głosy recenzentów portalu Rotten Tomatoes film utrzymuje niezwykle wysoką notę 100 pkt proc.
O 7 pkt proc. wyższą niż "Sznur" (1948) Alfreda Hitchcocka z jego ulubionym gwiazdorem Jamesem Stewartem. Mistrz zaadaptował sztukę brytyjskiego dramaturga Patricka Hamiltona o tym samym tytule. Zastosował nowatorską technikę długich, dziesięciominutowych ujęć i wbrew hollywoodzkiej cenzurze wyeksponował wątek homoseksualizmu morderców. W głównych rolach obsadził geja Johna Dalla i biseksualnego Farleya Grangera. Historię opowiedział bez typowej dla siebie ironii, czarnego humoru, dwuznaczności. To zbrodnia serwowana sauté, narracja pozbawiona formalnych ozdóbek i zbędnego komentarza. Mniej znane, gorsze książki, sztuki oraz filmy trudno zliczyć.
Kazus Leopolda i Loeba stał się kolejnym przyczynkiem do infamii Nietzschego, którego wcześniej odsądzili od czci i wiary (to akurat słusznie) chrześcijańscy moraliści, a później zawłaszczyli oraz wypaczyli hitlerowcy. Leopold przeszedł modelową drogę ekspiacji od zbrodniarza do samarytanina. Honorarium za książkę przeznaczył na pomoc więźniom, pracował jako sanitariusz i nauczyciel. Nie wiadomo, czy pokutę odbył z potrzeby serca, dla uzyskania wybaczenia oraz społecznego szacunku czy po prostu – umorzenia kary. Ciekawsze byłoby prześledzenie psychicznej ewolucji Loeba, gdyby taka nastąpiła. Póki żył, wciąż uważał się za nadczłowieka, żałował tylko, że wpadł. Z poderżniętym gardłem nie mógł już zmienić zdania.
Wszystkie teksty z "Magazynu Kryminalnego Newsweeka" możesz przeczytać TUTAJ.