|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
my rating |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
8381350336
| 9788381350334
| 8381350336
| 4.13
| 42,411
| Sep 10, 2019
| Jul 06, 2020
|
it was ok
|
Uwaga, uwaga. Marudna ciotka Ryšavá przybywa, by zepsuć Wam wigilijny ranek! O książce "Kiedy umrę, zjesz mnie, kocie?" dowiedziałam się z kanału Zaksi Uwaga, uwaga. Marudna ciotka Ryšavá przybywa, by zepsuć Wam wigilijny ranek! O książce "Kiedy umrę, zjesz mnie, kocie?" dowiedziałam się z kanału Zaksiążkowanych. Bardzo szybko dodałam ten tytuł do listy lektur, które chcę jak najszybciej przeczytać i kiedy tylko biblioteki otworzyły się na nowo, natychmiast pobiegłam wypożyczyć książkę, by móc zapoznać się z jej treścią jeszcze w tym roku. Uwielbiam literaturę popularnonaukową, która napisana jest w lekki, żartobliwy sposób. Każdorazowo po takiej lekturze zostaje mi w głowie mnóstwo anegdotek i ciekawostek, które mogę potem sprzedawać znajomych, zachwycając ich swoją wiedzą (sic!). Ta książka jednak kompletnie mi nie podeszła. Autorka już we wstępie zaznacza, że większość - jak nie wszystkie - z pytań, na które stara się znaleźć odpowiedź, zostało jej zadanych przez dzieci. I to czuć, bo dla dorosłego czytelnika, który już coś tam wie, książka nie będzie niczym odkrywczym, zwłaszcza, że poszczególne rozdzialiki są szalenie króciutkie i mało jest w nich faktów per se. Być może mogły mnie zainteresować kwestie prawne związane z pogrzebami etc., ale stało się to wyłącznie połowicznie, bo to zagadnienie interesuje mnie z perspektywy polskiej tudzież europejskiej, a nie amerykańskiej, którą prezentuje autorka. Poza tym, kompletnie nie kupuję tego żartu. Poczucie humoru Caitlin znajduje się na drugim biegunie aniżeli moje. Często miałam raczej poczucie zażenowania niż rozbawienia. Nie powiem, że odradzam, czy polecam tę książkę. Wszystko zależy od tego, czego będziecie oczekiwać od tej książki, co już wiecie o śmierci i pogrzebach i co Was bawi. Może Was ta lektura zachwyci? Ja jednak mam takie meh. Spore rozczarowanie. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 22, 2020
|
Dec 23, 2020
|
Dec 24, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
9788380322622
| 3.39
| 4,810
| May 23, 2018
| May 23, 2018
|
it was ok
|
Wystawiam tej książce ocenę w połowie stawki. Przesłuchałam ją w formie audiobooka, czytanym przez samą autorkę i sądzę, że fakt ten zawyża trochę w m
Wystawiam tej książce ocenę w połowie stawki. Przesłuchałam ją w formie audiobooka, czytanym przez samą autorkę i sądzę, że fakt ten zawyża trochę w moim odczuciu tę ostateczną ocenę. Nie do końca wiem, czym jest ta książka. Jej treść sprawdziłaby się w przypadku krótkich wstawek radiowych, wpisów na blogu, albo jako krótkie artykuły w gazetach, ale jako książka...? Może chodzi o to, że tematy poruszane przez Nosowską są nie tylko mało odkrywcze i przewałkowane na milion sposobów, ale i też takie, że ja nie odnajduję w nich siebie i nie umiem identyfikować się z przemyśleniami autorki. Ileż już mówiono o facetach, zdradzieckich przyjaciółkach, dietach i byciu grubą? Dużo za dużo. Przy chęci dowiedzenia się o samej Nosowskiej czegoś więcej jest to na pewno książka warta poznania. Ale poza tym...Nie widzę w niej nic więcej. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 10, 2020
|
Dec 17, 2020
|
Dec 10, 2020
|
Audiobook
| |||||||||||||||||
832471037X
| 9788324710379
| 832471037X
| 2.97
| 215
| 2004
| 2007
|
did not like it
|
Po przeczytaniu „Hera moja miłość” rzutem na taśmę zabrałam się za kolejny tom z cyklu o Komecie i Jacku. Byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy b
Po przeczytaniu „Hera moja miłość” rzutem na taśmę zabrałam się za kolejny tom z cyklu o Komecie i Jacku. Byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, a i chciałam sprawdzić, czy z zagadnieniem sekty autorka poradzi sobie lepiej niż z ukazaniem uzależnień (co jej nie wyszło, nie ma żadnej wiedzy odnośnie tego, jak ludzie reagują na różnego rodzaju używki). I tak oto poszłam latać z Kometą (wiem, nie wyszedł mi ten tekst). Kometa i Jacek są po odwyku. Nie utrzymują ze sobą kontaktu. Każde z nich próbuje krok po kroku odbudowywać swoje życie. Ona mieszka z rodzicami, jej siostra wyjechała do Hiszpanii na studia. Wsparciem dla niej w czasie wychodzenia z nałogu okazała się Rodzina, tajemnicze ugrupowanie religijne. Jacek w tym czasie zamieszkał z ojcem i psem w niewielkim mieszkaniu. Kamil przestał pić i stara się odbudowywać pozycję w firmie, sam Jacek zaczął studia. Traf sprawia, że chłopak ponownie trafia na Kometę – czy też Alę, jak teraz chcę by ją nazywano – i na nowo zaczynają się spotykać. Na drodze do ich szczęścia staje jednak Rodzina, której Kometa jest „dzielnym żołnierzykiem”. Jacek zrobi wszystko, by wyrwać swoją ukochaną z ich szponów. Tyle jeżeli chodzi o fabułę. Akcja trzyma w napięciu mniej niż w pierwszym tomie, a i do większej liczby rzeczy przyczepić się można. Widać wyraźnie, że o sektach też za wiele autorka nie wie. Wydaje się, jakby wiedzę czerpała z artykułów z „Pani Domu” i nie weryfikowała swojej wiedzy w naukowych źródłach. Jest sekta, a zatem wyciągają kasę od ludzi. Wciskają swoje książki zagubionym, które mają przeciągnąć ich na „ciemną stronę mocy”. I nie dadzą się wykiwać! A. No i oczywiście jak sekta, to i seks. Naprawdę uważam, że można było fenomenalnie poprowadzić ten wątek i szkoda, że Onichimowska nie przyłożyła się bardziej. Rodzice tak Jacka, jak i Komety to jakiś dramat. Nic nie widzą, a jeśli już, to z niczym sobie nie radzą. Ich dzieci nie mają w nich żadnego wsparcia. Matka Komety ciągle tylko płacze i lata do kościoła klepać zdrowaśki. Rodzice Jacka – podobnie jak w tomie pierwszym – są oderwani od rzeczywistości. Już na początku książki dowiadujemy się, że jego matka również należy do sekty i pogrąża się w niej jeszcze bardziej aniżeli nastoletnia Kometa. Jacek – choć świeżo po odwyku od ciężkich narkotyków – wydaje się być najdojrzalszy z całej rodziny. Słaba książka. Już widzę, o co autorce w serii o Komecie chodziło. To miała być taka przestroga. Na przełomie XX i XXI wieku sporo mówiło się o sektach i o tym, że te „piorą mózgi” młodym ludziom. Domyślam się zatem, że „Lot Komety” miał uświadamiać dzieciakom, że jak dają Ci do ręki religijną książkę, która nie jest Biblią to znak, że trzeba uciekać. Przeczytam trzeci tom już chyba z czystej frajdy, żeby pośmiać się trochę nad tym, przed czym znowu autorka będzie próbowała nieudolnie przestrzegać. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 08, 2020
|
Dec 09, 2020
|
Dec 08, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8324710361
| 9788324710362
| 8324710361
| 2.95
| 509
| 2003
| 2007
|
liked it
|
Ta książka na moich półkach stała już od – bagatela – trzynastu lat. Pamiętam doskonale, że rodzice ten i drugi tom zakupili mi przez katalog wysyłkow
Ta książka na moich półkach stała już od – bagatela – trzynastu lat. Pamiętam doskonale, że rodzice ten i drugi tom zakupili mi przez katalog wysyłkowy(!) Świata Książki. Pech chciał, że z tym samym zamówieniem dotarły do mnie Simsy 2 i jakoś tak, no sami wiecie...Ale! Wreszcie nadszedł i na nie moment i postanowiłam, że jeszcze przed świętami przeczytam całą trylogię (tak jest, bo w międzyczasie dokupiłam gdzieś tam jeszcze trzeci tom), realizacja planu przebiega sprawnie, skoro już dziś mogę opowiedzieć Wam o „Hera moja miłość”. Książka podzielona jest na dwie części. W pierwszej z nich, z perspektywy trzecioosobowej, poznajemy Jacka i jego rodzinę: tatę, mamę, braciszka i gosposię z Ukrainy. Niwiccy są zamożni. Mają wielki dom, pomoc domową, udane kariery zawodowe. Żyją w przeświadczeniu, że ich życie jest idealne, a dzieci doskonale im się udały. To jednak tylko zasłona dymna, bowiem Kamil – ojciec rodziny – ma spory problem alkoholowy, zaś jego żona to skończona karierowiczka, niezauważająca swoich synów. Nic zatem dziwnego, że nie zauważają, że ich syn zaczyna popalać marihuanę. Po pewnym tragicznym wydarzeniu – który kończy nam jednocześnie pierwszą część książki – chłopak sięga po ciężkie narkotyki. Druga połowa pisana jest już z perspektywy Jacka właśnie. Chłopaka opowiada w niej o rozbiciu swojej rodziny oraz o znajomości z dziewczyną, która go pogrąży. Zresztą – nie tylko jego. Książka mnie zainteresowała, choć ma jedną potężną wadę, o której za chwilę. Początkowo ciężko było mi się wkręcić, bo autorkę cechuję oszczędny w wyrazie. Zdanie są krótkie, ogólnikowe. Kiedy już jednak do tego przywykłam, czytało mi się całość bardzo przyjemnie i faktycznie wciągnęłam się w fabułę. Jacek jest całkiem fajnym gościem, nie można nie zauważyć niewymuszonego dowcipu, jaki charakteryzuje jego przemyślenia, co znacząco wpływa na przyjemność lektury. Jasne, powieść trąci myszką – dzisiejsza młodzież pewnie częstokroć nawet nie wie, po co aparatom potrzebne były rolki – ale dla sentymentalistów będzie to sporym plusem. Wspominałam o wielkiej wadzie powieści. No cóż. Autorka nie ma kompletnie żadnej wiedzy o tym, jak marihuana i narkotyki działają na ludzki organizm. W jej powieści wszyscy reagują na niego identycznie, wszystkich „kopie” w tym samym czasie, a jedyna różnica jest taka, że im cięższy narkotyk tym wizje (tak, bo tu jednym skutkiem przyjmowania czy palenia czegokolwiek jest doświadczanie wizji…) są groźniejsze i intensywniejsze. No, nie. Po wzięciu bucha skręta wokół człowieka nie zaczynają nagle tańczyć kolorowe delfiny i wielkie kwiatki. Książka oryginalnie wydana została w 2003 roku. Miałam wtedy 10 lat i niespecjalnie pamiętam, jak wówczas wyglądał „narkotykowy problem” wśród młodzieży i studentów, ale domyślam się, że książka ta miała stanowić dla młodych ludzi przestrogę. Oparta na stereotypach ukazuje im bowiem ‘łopatologicznie’ – nie wpadajcie w złe towarzystwo, nie palcie trawki (bo wiadomo, że od niej to tylko krok do heroiny!), nie uprawiajcie seksu bez zabezpieczenia, uczcie się i tak dalej i tym podobne. Nie wydaje mi się, aby tak wówczas jak i teraz taka lektura była w stanie kogokolwiek przekonać do życia w prawości, ale zrzućmy winę na jej wiek. Podsumowując, mnie się całkiem podobało. Przefiltrowałam sobie trochę tę treść, bo – jak już wspominałam – autorkę trochę poniosła fantazja jeżeli o działanie używek chodzi. Jednak jako taka ciekawostka literatury młodzieżowej sprzed dwudziestu lat...Na pewno nie polecałabym tej książki współczesnym dzieciakom, bo bardziej ją wyśmieją niż się wciągną, ale dla starszych, którzy chcą trochę na nowo wczuć się w klimat początku lat dwutysięcznych może to być całkiem interesująca lektura. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 08, 2020
|
Dec 08, 2020
|
Dec 08, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
9788308054475
| 8308054471
| 4.24
| 51,967
| 1921
| 2015
|
it was amazing
| Jestem chwilę po skończeniu lektury więc wybaczcie, jeżeli moje myśli będą nieuporządkowane, a słowa będą zdawać się wyrwane z kontekstu. Ale po prost Jestem chwilę po skończeniu lektury więc wybaczcie, jeżeli moje myśli będą nieuporządkowane, a słowa będą zdawać się wyrwane z kontekstu. Ale po prostu nie mogę czekać z moją opinią do jutra i muszę podzielić się swoimi wrażeniami już teraz, na gorąco! Rilla to najmłodsze z dzieci Ani i Gilberta. W pierwszych stronach tej historii to prawie piętnastoletnia dziewczyna, która bardzo pragnie aby uznawano ją już za dorosłą kobietę i okrutnie złości się na każdego, kto określa ją mianem dziecka. Jest próżna i uwielbia zabawę, kompletnie nie przejmując się przyszłością. Wywołuje to spojrzenia politowania jej matki, gosposi Zuzanny oraz nauczycielki i przyjaciółki Rilli, panny Gertrudy Oliver. Dziewczyna jest przekonana, że gdy skończy 15 lat to zacznie żyć swoim „najlepszym okresem w życiu”, który ma trwać aż do czasu jej 20 urodzin. Na horyzoncie majaczą jednak chmury Wielkiej Wojny, która – choć mieszkańcy Złotego Brzegu jeszcze tego nie wiedzą – znacząco wpłynie na życie i charaktery wszystkich. „Rilla ze Złotego Brzegu” to kompletnie inna książka z serii o Ani niż wszystkie poprzednie. Pierwsze pięć tomów było piękną, ciepłą historią dla dziewczynek i młodych kobiet. Ileż już pokoleń z nas śmiało się z Ani, gdy farbowała swoje rude włosy na zielono, ile z nas wzruszało się, kiedy przystojny Gilbert wyznawał jej miłość, cieszyło się wraz z nią gdy brała ślub i zakładała z ukochanym rodzinę, ileż z nas płakało wraz z nią, gdy umierała jej córeczka. „Dolina Tęczy”, czyli tom siódmy, była opowiastką o dzieciach i ich przygodach, co mogło stanowić pewne rozczarowanie dla czytelników, którzy pragnęli dalszej historii o Ani. Nie ukrywam, mnie ta część bardzo nie przypadła do gustu i miałam spore obawy zaczynając lekturę ósmego tomu. Na początku ciężko czytało mi się tę książkę. Infantylna Rilla była koszmarną bohaterką. Może ja – dwudziestosiedmioletnia kobieta, która dla książkowej nastolatki stanowi już wizję starej kobiety – nie byłam w stanie wczuć się w rolę kilkunastoletniej dziewczyny, choć przy Ani w tym samym wieku nie natrafiałam na podobne problemy. Kiedy jednak Rilla zaczyna dorastać pod naporem ciężkich czasów, polubiłam tę bohaterkę i momentami nawet udawało mi się z nią identyfikować. Szalenie współczułam jej, kiedy jej myśli zaprzątały ból i cierpienie. Podobne odczucia odnosiłam w stosunku do Ani, która mierzy się tutaj z rodzajem cierpienia, którego żadna kobieta nigdy nie chciałaby musieć przeżywać i które wydaje się wręcz zabójcze. Książka została opublikowana po raz pierwszy na początku lat 20. XX wieku i jest to bardzo odczuwalne. Autorka wplotła tu sporo historii i wydarzeń z czasu I wojny światowej, polityki oraz po raz pierwszy posiłkuje się tutaj konkretnymi dziennymi datami, które wyznaczają nam bieg całej historii. Ukazuje również losy rodziny na tle wojny z jej wszystkimi najczarniejszymi scenariuszami. To książka bardziej patetyczna i pełna patriotycznego patosu, ale nie raziło mnie to może dlatego, że oddawało spojrzenie samej Lucy Maud Montogomery. Jedynie niekiedy, gdy bohaterowie wspominają o tym, że mają nadzieję, iż nigdy więcej podobna wojna nie nawiedzi świata miałam ochotę płakać nad ich losem, z którego jeszcze nie zdają sobie sprawy. Autorka zmarła w 1942 roku i pozostaje tylko mieć nadzieję, że jeżeli w tych ostatnich latach wracała wspomnieniami do swojej kochanej Ani – która wówczas byłaby już wówczas babuleńką – oszczędzała im okropieństw wojny jeszcze straszniejszej, która nawiedziła cały świat. Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Kilkukrotnie uroniłam nad nią łzy, tak wzruszenia, jak i najprawdziwszego smutku. Gorąco polecam Wam przeczytać całą serię, a jeżeli tak jak i ja zawiedliście się „Doliną Tęczy”, to zaklinam Was – nie porzucajcie tej historii na tymże tomie, bo „Rilla ze Złotego Brzegu” to absolutnie jedna z lepszych książek z cyklu, choć jednocześnie najsmutniejsza i też najbardziej melancholijna w swym wyrazie, porzucająca ciepło i swojskość tak nam już dobrze poznane. Będę wracać do tego tomu w całości i we fragmentach. A Ania Shirley i jej bliscy już na zawsze będą mieli specjalne mieszkanko w moim książkowym sercu. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 06, 2020
|
Dec 07, 2020
|
Dec 06, 2020
|
Hardcover
| ||||||||||||||||
836237683X
| 9788362376834
| 836237683X
| 3.85
| 2,046
| Mar 16, 2015
| Mar 16, 2015
|
really liked it
|
Są takie książki, o które gdy ktoś mnie zapyta, nie umiem szybko odpowiedzieć. Jestem w stanie powiedzieć, czy mi się podobały, czy nie, ale ciężko sp
Są takie książki, o które gdy ktoś mnie zapyta, nie umiem szybko odpowiedzieć. Jestem w stanie powiedzieć, czy mi się podobały, czy nie, ale ciężko sprecyzować mi, na czym konkretnie skupiała się ich treść. Właśnie takim „nieokreślonym autorem” jest dla mnie Marcin Wicha. Jego „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” szalenie mi się podobały i do dziś wspominam je jako jedną z najważniejszych dla mnie książek w życiu. Wcześniejsza z jego książek musiała trochę poczekać na swoją kolej, ale i po nią wreszcie sięgnęłam. „Jak przestałem kochać design” to książka o – uwaga, uwaga – designie właśnie. Początek tym tekstom dały przemyślenia autora, jakie miał krótko po śmierci swego ojca – architekta – kiedy to dumał nad wyborem odpowiedniej urny dla skremowanego Taty, a która każda z nich zdawała mu się kiczowata i tandetna. Na bazie właśnie takich myśli dostaliśmy zbiór krótkich, czy wręcz króciutkich esejów dotyczących światowego i polskiego designu, z naciskiem na ten drugi zwłaszcza z okresu schyłkowego PRL-u. Wicha operuje słowem jak mało kto, więc jego teksty czyta się wręcz fenomenalnie. Pisząc nawet o kwestiach prostych i błahych potrafi tak ubrać je w słowa, że czytelnik rozpływa się podczas lektury. Myślę też jednak, że nie do końca byłam w stanie docenić tę książkę. Powód jest prozaiczny, kompletnie nie interesuję się zagadnieniami designu i grafiki, a właśnie na tym autor oparł swoje teksty. Fakt, że pomimo to i tak się wciągnęłam wyraźnie sugerują jednak, że warto sięgać po wszystko, co wychodzi spod pióra Marcina Wichy, a przynajmniej ja robić to będę na pewno. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 06, 2020
|
Dec 08, 2020
|
Dec 04, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8311158665
| 9788311158665
| 8311158665
| 3.83
| 96
| Aug 19, 2008
| Oct 14, 2020
|
really liked it
|
Od kilku już lat żywo interesuję się historią piractwa z mocnym naciskiem na początek XVIII wieku, znany w powszechnej świadomości jako „złoty wiek pi
Od kilku już lat żywo interesuję się historią piractwa z mocnym naciskiem na początek XVIII wieku, znany w powszechnej świadomości jako „złoty wiek piractwa” (choć nie trwał on nawet i pół wieku). Kiedy tylko wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wiedziałam, że będę chciała jak najszybciej ją zdobyć i przeczytać. Mam już na swojej półce kilka innych książek dotyczących tego temu, ale są to lektury już mające po kilka lub kilkanaście lat, a ta to świeży głos w dyskursie, bowiem oryginalnie została wydana trzy lub dwa lata temu. Tym co mnie zaskoczyło, to jak ta książka jest wydana. I skupiam się tu tylko na wizualnym odczuciu, bowiem do redakcji i korekty jeszcze sobie dojdziemy. „Świat Piratów” to książka w twardej oprawie, wydana na kredowym papierze z mnogością ilustracji, rycin i poglądowych mapek. W tym przedświątecznym okresie zdecydowanie polecałabym ją na prezent, bo robi wrażenie. Jest większego formatu, ma przyjemną dla oka czcionkę. Na regale prezentuje się pięknie i aż szkodą chować ją koło innych lektur. Co do treści, to autor w ciekawy i – co ważne – przystępny sposób serwuje nam wiedzę o piratach od czasów starożytnych po współczesność. Ostatni rozdział poświęca piratom w popkulturze. Mnie oczywiściej najbardziej zainteresował ten poświęcony piratom z Karaibów XVI-XVIII wieku, ale z wielkim zainteresowaniem przeczytałam całą książkę, bo Angus Konstam – który jest historykiem, specjalizującym się w historii morskiej i marynarki wojennej – odpowiada na wiele pytań i rozwiewa sporo wątpliwości, które jeszcze do niedawna miałam. Opisuje ze szczegółami jak to się stało, że przez tyle wieków Karaiby były tak atrakcyjnym miejscem dla korsarzy, bukanierów, flibustierów i piratów (tłumacząc przy okazji czym ci różnili się między sobą i dlaczego nazwa tych nie wolno używać synonimicznie), jak to się dzieje, że piractwo rozwija się na poszczególnych terenach i przybliża sylwetki najsłynniejszych piratów wyjaśniając przy tym, skąd wzięła się ich sława i czy za każdym razem brała się ona z okrucieństwa – albo męstwa – wykazywanego przez tych mężczyzn (i kobiety) na morzach. Powiedziałabym, że to dobra książka tak dla kompletnych laików w temacie, którzy chcą poznać od podszewki historię piractwa, jak i dla znawców tematu, ponieważ są tam interesujące informacje, które mogą Was zaciekawić, czy zaskoczyć. Autor cytuje źródła z epoki, posiłkuje się też bogatą bibliografią dlatego książka ta może być traktowana jako materiał źródłowy do poważniejszych prac. Muszę jednak wspomnieć o wadach. Wadach, które pomimo mojego zachwytu nad książką mocno wpłyną na moją ocenę. I nie jest to ocena „Świata Piratów” per se, ale tego konkretnego wydania. Niestety, ale redaktorzy i korektorzy wydawnictwa Bellona dali ciała. Książka jest bowiem upstrzona bykami nie z tej ziemi. Jest mnóstwo literówek, praktycznie co kilka stron można na jakąś natrafić, a pierwsza jest już we wstępie. Jakby tego było mało, są byki i w datach. I to błędy tego typu, gdzie nie jest potrzebny historyk, który by je wyłapał, ale uważna lektura. Jeżeli w pierwszym zdaniu o piracie X mamy podaną datę jakiegoś jego ataku na statek, a dwa zdania później pisząc o tym samym panu X mamy już datę 100 lat do przodu to chyba coś nie halo, prawda? Taki błąd, który szczególnie mocno rzucił mi się w oczy to pisanie o francuskich osadnikach na Tortudze w...1267 roku. Dobrze czytacie. Zapomnijcie o Kolumbie, według Bellony Francuzi byli już na Karaibach w XIII wieku. To błędy z gatunku tych irytujących, które praktycznie wymuszają po Was kreślenie po książce, a ta jest – poza błędami – tak cudownie wydana, że naprawdę serce pęknąć może przykładając do kartki długopis. Podsumowując, ja bardzo polecam tę lekturę, bo w interesujący i przystępny sposób przedstawia historię piratów na przestrzeni dziejów. Jasne, to nie jest szczegółowa historia, ale dla wielu może być doskonałą bazą wiedzy, dla innych może poszerzyć ich znajomość tematu o poszczególne zagadnienia, które wcześniej im znane nie były. Jedyne co, to zwracam uwagę na te nieszczęsne błędy w korekcie. Jeżeli dobrze władacie angielskim i nie macie oporów przed czytaniem literatury – nomen omen – fachowej w oryginale, to polecam sięgnąć po nie zamiast po tłumaczenie. W przeciwnym wypadku uzbrójcie się w cierpliwość i nie krzywcie się na pana Konstama, a na tę nieszczęsną redakcję właśnie. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 27, 2020
|
Dec 2020
|
Nov 27, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
8328710471
| 9788328710474
| 8328710471
| 4.16
| 97,235
| Jun 12, 2018
| Mar 25, 2020
|
it was amazing
|
Tygodniowy maraton z "Ember In The Ashes" mogę uznać za zakończony. To była wspaniała przygoda, do której jeszcze na pewno niejednokrotnie będę chciał
Tygodniowy maraton z "Ember In The Ashes" mogę uznać za zakończony. To była wspaniała przygoda, do której jeszcze na pewno niejednokrotnie będę chciała wracać, a teraz pozostanie w moich myślach do czasu, aż wreszcie w swoje ręce dostanę czwarty, finałowy tom tej pasjonującej sagi opowiadającej o najwyższym poświęceniu, zdradzie i miłości, choć nie tak oczywistej, jak mogłoby się wydawać. W tym tomie ponownie historię poznajemy z perspektywy trojga bohaterów - Eliasa, Lai i Heleny, choć tym razem przez zdecydowaną większość książki wszyscy oni przebywają w różnych miejscach. Laia wraz ze swoim bratem przybywa do Kraju Morzan, by u ich władcy szukać pomocy, jak uchronić Scholarów przed zagładą i jak powstrzymać Zwiastuna Nocy przez uwolnieniem dżinnów. Elias uczy się swojej nowej roli jako Łowca Dusz, ale to zadanie zdaje się go przerastać, wciąż jest bowiem mocno przywiązany do ludzi, których kocha i na których mu zależy. Helena, po tym co spotkało jej rodzinę, wreszcie stała się takim Krukiem Krwi, jakim chciał widzieć ją imperator - jest bezwzględna i krwiożercza. Ścieżki tej trójki połączą się raz jeszcze, choć miejsce i okoliczności będą co najmniej mało sprzyjające ku takim spotkaniom. Sabaa Tahir już w poprzednich tomach cyklu udowodniła mi, że potrafi zaskakiwać swoich czytelników. Ponownie bowiem udało jej się wpleść w fabułę takie wydarzenia, po których musiałam odkładać książkę na bok, odetchnąć, raz jeszcze przeczytać to, co zgotowała swoim bohaterom, a potem iść do kuchni i zrobić kolejną herbatę trzęsącymi się rękoma. Pisałam już o tym w poprzednich recenzjach, a teraz powtórzę - ta autorka naprawdę jest świetna w kreowaniu świata i wydarzeń. Co więcej, te wszystkie plot-twisty nie biorą się znikąd. Autorka daje nam pewne podpowiedzi, które jednak znaczenia nabierają dopiero wówczas, gdy bum - dane wydarzenie nadchodzi. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem tego, jak udało jej się przemyśleć cały cykl i jak skrupulatnie wrzucała nam w poszczególne tomy te okruszki, z których teraz buduje przed nami okazały zamek. Ten tom podobał mi się chyba najbardziej. Głównie dlatego, że wątek romansowy odszedł na jakiś piętnasty plan i tak bardzo nie kuje mnie on już w oczy. Co więcej, z tego nierealnego miłosnego trójkąta - czy też kwadratu, biorąc pod uwagę, co działo się przez większą część drugiego tomu - wypadł nam jeden z elementów. Wiem, że mówię enigmatycznie, ale bardzo chcę ustrzec się przed jakimikolwiek spoilerami, choć wydaje mi się, że jeśli zabieracie się za "Żniwiarza u bram" mając wciąż w pamięci wydarzenia z "Pochodni w mroku" to dobrze wiecie, kogo mogę mieć na myśli. Podobało mi się też to, jak rozwijały się kobiecie postacie. Helena i Laia to już tutaj pełnoprawne, waleczne heroiny, a takich bohaterek ciągle jest za mało w literaturze, a kiedy już są, to raczej nie budzą sympatii czytelników. Tu jest inaczej, dlatego z wielką przyjemnością czytało mi się rozdziały z ich perspektywy. Co więcej, końcówka pokazuje nam, że te dwie, tak różne od siebie kobiety, które mają kompletnie inne doświadczenia i charaktery, są tak naprawdę do siebie podobne i bliskie są im te same wartości. Kompletnie natomiast nie kupiła mnie tutaj postać Eliasa, który z groźnego wojownika, hardego mężczyzny, Maski przez duże M stał się trochę rozgotowaną kluską, a pod koniec zmienił się w starego kotleta. Mam nadzieję, że jego postać zostanie naprawiona w finałowym tomie, bo nie podoba mi się ten "nowy" Elias, który jest zaprzeczeniem samego siebie z pierwszego tomu. I ja wiem - jego nowa rola wymogła na nim tę zmianę, ale przez większą część książki naprawdę jest on bohaterem wyłącznie irytującym i dopiero sam koniuszek pozwala znów go lubić (choć Laia i Helena uważają pewnie zgoła inaczej, no ale...). Z niecierpliwością czekam na czwarty tom tej historii. Fabuła kupiła mnie kompletnie i liczę na to, że końcówka nie zostanie zepsuta. Niech i mi autorka złamie serce i wypruje flaki - nieważne! ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 24, 2020
|
Nov 27, 2020
|
Nov 24, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8379769864
| 9788379769865
| 8379769864
| 3.89
| 66,383
| Apr 04, 2017
| Oct 31, 2018
|
really liked it
|
Dziś o książce, której nawet nie planowałam czytać. A na pewno nie planowałam tego robić tak szybko. Raptem wczoraj skończyłam fenomenalną "Opowieść o
Dziś o książce, której nawet nie planowałam czytać. A na pewno nie planowałam tego robić tak szybko. Raptem wczoraj skończyłam fenomenalną "Opowieść o dwóch miastach" Dickensa i sądziłam, że teraz ponownie sięgnę po jakiś klasyk. Okazało się jednak, że historia przedstawiona przez Charlesa Dickensa - choć absolutnie wybitna - przytłoczyła mnie swoim wyrazem i nie mogłam dziś zebrać się ani za "Wojnę światów", ani za - znacznie lżejszego kalibru - kolejny tom z serii książek Lucy Maud Montgomery. Uznałam zatem, że spróbuję poczytać coś lekkiego. I tak oto połknęłam praktycznie na raz "Geekerellę"... Opowieść to retelling Kopciuszka w świecie współczesnych geeków. Elle to nastolatka mieszkająca wraz z macochą i przyrodnimi siostrami. Właśnie zaczęła wakacje, które spędza pracując w food trucku Magiczna Dynia oraz pisując na swoim blogu poświęconym serialowi Starfield, który dla dziewczyny jest absolutnie szczególny bowiem stanowił też ważny element życia jej rodziców. Właśnie ogłoszono, że serial po wielu latach doczeka się swojego filmowego pierwowzoru, a główną rolę zagra w nim Darien Freeman, wschodząca gwiazda Hollywood. Elle nie ejst szczególnie zadowolona tym wyborem, czemu wyraz daje w jednym wpisów. Oglądając jednak wywiad z gwiazdorem dowiaduje się, że na najbliższym konwencie organizowany jest kostium na najlepszy cosplay. Ze względu na rodziców dziewczyna postanawia wziąć w nim udział. Cała historia okraszona jest wydarzeniami, które doskonale znamy z bajki o Kopciuszku. Obok złych sióstr i jeszcze gorszej macochy jest zatem i pewna dobra wróżka, dyniowa karoca i książę z bajki. Nic w tej książce nie ma zatem prawa Was zaskoczyć, a nawet na pewne sceny czeka się z wypiekami, zastanawiając się, jak autorce udało się włączyć je w fabułę. To przyjemna lektura. Czyta się ją piorunem, bohaterowie są może skonstruowani prosto i mocno schematycznie, ale jeżeli nie macie wysokich oczekiwań do tej opowieści to będziecie zadowoleni. Mamy tu do czynienia z romansem dla młodzieży, który wpleciony został w jedną z najpopularniejszych światowych baśni. I skłamałabym mówiąc, że momentami się nie wzruszyłam, czy że nie zrobiło mi się cieplutko na sercu. To bajka, którą - a jakże - sama chciałabym przeżyć! Napisałam "bajka" i właśnie tak starajcie się podchodzić do tej historii. Czarne charaktery, kryształowy "Kopciuszek", piękna miłość, dzielny książę i tak dalej i tym podobne. Ja bawiłam się pysznie, przemile spędziłam czas z tą historią i jako rozrywkę ku pokrzepieniu serduszek oceniam ją naprawdę wysoko. I polecam! ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 18, 2020
|
Nov 18, 2020
|
Nov 18, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8381910021
| 9788381910026
| 8381910021
| 3.90
| 2,482
| Jan 31, 2012
| Aug 12, 2020
|
it was ok
|
Tematem życia i historii rdzennej ludności Ameryki Północnej mocniej interesuję się od ponad dwóch lat, kiedy to przeczytałam "Powrócę jako piorun" Ma
Tematem życia i historii rdzennej ludności Ameryki Północnej mocniej interesuję się od ponad dwóch lat, kiedy to przeczytałam "Powrócę jako piorun" Marcina Jarkowca, czyli sprawnie napisany reportaż biograficzny traktujący o Russellu Meansie, prawdopodobnie nakjbardziej znanym i najzacieklejszym aktywiście społecznym Indian drugiej połowy XX wieku. Książka ta rozbudziła we mnie ciekawość losem rdzennych Amerykanów. Zapragnęłam dowiedzieć się więcej o ich życiu przed przybyciem na tereny współczesnych USA i Kanady Europejczyków, o ich największych wodzach, bitwach. Dziś o historii Indian wiem już sporo, ale ciągle mam dosyć mierną wiedzą o ich teraźniejszości. Jak żyją? Czym się zajmują? Jak kultywują swoje tradycje, swoją historię? Pragnąc choć cząstkowej odpowiedzi na te pytania sięgnęłam po "Witajcie w rezerwacie" Davida Treuera. To nie jest typowy reportaż. Jest w nim bowiem bardzo dużo autora, można wręcz powiedzieć, że momentami książka bardziej przypomina biografię jego rodziny aniżeli rezerwatów per se. Treuer pochodzi z plemienia Odżibuejów, o którym wcześniej nie wiedziałam prawie nic, bowiem do tej pory czytałam głównie o Komanczach i Siuksach, zatem z wielkim zainteresowaniem czytałam o stereotypach dotyczących tego plemienia, ich wodach, historii i języku oraz kulturze. Z bólem serca muszę w tym momencie wspomnieć zatem, że te nawiązania do historii Odżibuejów traktuję po lekturze całości jako jedyny plus tej książki. Dlaczego? Kiedy zaczynałam ją czytać sądziłam, że to będzie ta lektura, którą będę polecać wszystkim tym, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś na temat Indian, ale nie do końca wiedzą, gdzie zacząć pozyskiwanie informacji. Treuer wydał mi się bowiem dowcipnym reportażystą mogącym pochwalić się lekkim piórem, który w ciekawy sposób opisywał losy swojej rodziny i swojego plemienia. Bardzo szybko wciągnęłam się w czytanie i byłam przekonana, że skończę lekturę jeszcze tego samego dnia. Zajęła mi ona jednak tych dni kilka bowiem szybko David Treuer zaczął mnie irytować. Książką rządzi chaos. Autor dał jej podtytuł "Indianin w podróży przez ziemie amerykańskich plemion", co jest o tyle nietrafione, że wcale tych podróży nie odbył jakoś wiele, a i wypowiada się jedynie o kilku rezerwatach. Wstawek osobistych jest tutaj mnóstwo, cała książka jest wręcz upstrzona różnego rodzaju anegdotkami, które totalnie nic nie dodają do tematu, a jedynie sprawiają, że poszczególne rozdziały pęcznieją w strony. Dla osób, które lubią ten typ pisania literatury faktu na pewno będą zadowolone, mnie natomiast to szalenie przeszkadzało, ponieważ nie tylko kompletnie mnie dekoncentrowało, ale i miałam wrażenie, że przez to umyka temat, który autor chciał w danym rozdziale podjąć. Ja przywykłam jednak do bardziej usystematyzowanego sposobu pisania reportaży i mnie się to nie podobało. Kolejna rzecz, autor jest bardzo, ale to bardzo jednostronny w swoich opiniach. W pewnym momencie cytuje jednego ze swoich rozmówców - Indianina w średnim wieku - który mówi "(...) Indianie ciągle chcą za wszystko winić białych. Nie myślą o wyborach, których dokonują". Interesujące, że możemy przeczytać to zdanie w tej książce bowiem to jest dokładnie to, co stara się przedstawić Treuer. Pisząc o alkoholizmie i problemie narkotykowym współczesnych Indian, o odbieraniu dzieci z patologicznych rodzin, o gwałtach etc. za każdym razem przemyca on myśl, że to wszystko przez Białych. I równą winą za wszystko obarcza on tak tych z XVIII wieku, jak i współcześnie. Kiedy wspomina o "dobrych" Białych to zawsze z jakąś wbitą szpileczką jak na przykład opisując białoskórego chłopaka, których wychowywał się w rezerwacie: "Ryan to dobry chłopak, chociaż dorastał na ziemi odebranej Indianom na przełomie XIX i XX wieku na mocy Dawes Act, w zasadzie naruszającym i prawo, i zasady moralne". Rozumiecie o co mi chodzi? To spora wada, książka traci przez to na autentyczności. Z każdą kolejną stroną ma się bowiem takie "och, tak, tak, po prostu nie lubisz białych ludzi, chowasz urazę, okej, okej". I dlatego tak jak w początkach lektury miałam ochotę bardzo ją polecać, tak teraz nie wydaje mi się już taką konieczną książką do napisania. Są inne reportaże prezentujące historię Indian i jej wpływ na życie współczesnych rdzennych Amerykanów, które jednak podchodzą do tematu "na chłodno" i przedstawiają czarno na białym krzywdy wyrządzone Indianom, ale prezentują też uczciwie to, co złego zrobili oni sami. I właśnie takie książki moim zdaniem warto czytać i z takich książek warto poznawać te historie. Ta chyba niespecjalnie jest tego warta. Wystawiam dwie gwiazdki, choć realnie dałabym tej książce co najwyżej półtora. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 08, 2020
|
Nov 11, 2020
|
Nov 08, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
8381438152
| 9788381438155
| 8381438152
| 4.13
| 1,345
| Nov 12, 2020
| Nov 12, 2020
|
it was amazing
|
Za oknem zimowa plucha, przygotowania do świąt trwają...a ja zamieniam krakowskie szare realia na upalne lato w Zielonej Górze, gdzie na horyzoncie ma
Za oknem zimowa plucha, przygotowania do świąt trwają...a ja zamieniam krakowskie szare realia na upalne lato w Zielonej Górze, gdzie na horyzoncie majaczy postać kolejnego zwyrodniałego, psychopatycznego mordercy terroryzującego miasto. Ginie prokurator Brunon Kotelski. I to ginie śmiercią makabryczną. Jego nagie, zmasakrowane zwłoki zostają odnalezione w piwnicy szwalni. Mężczyzna zginął od wielokrotnych uderzeń batem. W jego ustach znajduje się knebel używany w BDSM, a ostatnia aktywność mężczyzny w sieci wskazuje, że umówiony był na seks z uległą, chętną na ostrzejsze zabawy dziewczyną. Zabójca zostawia przy ofierze ślady wskazujące na to, że wątek hieronimek i Igora Brudnego nie został jeszcze do końca zamknięty. Zmusza to Brudnego do ponownego pojawienia się – wraz z Julką – w mieście, w którym jeszcze niedawno pomagał pojmać innego groźnego mordercę. Wszystko wskazuje na to, że to śledztwo będzie znacznie trudniejsze. Zwyrodnialec bierze bowiem na cel całą grupę śledczą zaangażowaną w jego ujęcie. Przemysław Piotrowski dał mi się w tym roku poznać jako jeden z najlepszych pisarzy kryminału w Polsce. Pierwsze dwie części cyklu o Igorze Brudnym były fenomenalnie przemyślanymi lekturami. Z pozoru nieistotne elementy fabuły z „Piętna” okazywały się mieć wielkie znaczenie dla „Sfory”. Z „Cherubem” nie jest inaczej. Pewne wzmianki ze „Sfory” okazują się być ważne dla fabuły. Nie chcę podawać Wam tutaj żadnych konkretów, bo zdecydowanie wpłynęłoby to na przyjemność płynącą z lektury...o ile czytanie o brutalnych morderstwach może nieść ze sobą jakąkolwiek przyjemność, ale wiecie o co mi chodzi! Piotrowski bardzo zaskoczył mnie tą książką. Może nie do końca czymś odkrywczym było dla mnie samo zakończenie, ale już pewne wybory fabularne, których dokonał oraz to, kogo zdecydował się uśmiercić sprawiły, że naprawdę nie mogłam oderwać się od lektury i w napięciu czekałam na to, co jeszcze będzie w stanie zaserwować mi autor. Ostatnie rozdziały to już jazda bez trzymanki, a sama końcówka...no chapeau bas! Nie mam nawet za bardzo do czego się tutaj przyczepić. To bowiem bardzo dobry kryminał od A do Z. Kompletny, sprawnie zamykający większość wątków, choć zostawiający autorowi furtkę na to, by powrócić do historii Igora Brudnego. Najprościej mówiąc – polecam! ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 14, 2020
|
Dec 21, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8308054463
| 9788308054468
| 8308054463
| 4.01
| 51,617
| 1919
| 2015
|
liked it
|
To już siódmy tom perypetii Ani Shirley-Blythe. Kiedy ją poznawaliśmy, była zagubioną sierotką przygarniętą przez podstarzałe rodzeństwo mieszkające n
To już siódmy tom perypetii Ani Shirley-Blythe. Kiedy ją poznawaliśmy, była zagubioną sierotką przygarniętą przez podstarzałe rodzeństwo mieszkające na Zielonym Wzgórzu. Obserwowaliśmy, jak zawiera pierwsze przyjaźnie, jak stara się odnaleźć swoje miejsce w Avonlea. W kolejnych tomach czytaliśmy z wypiekami na twarzy o tym, jak Ania się zakochuje i jak postanawia z ukochanym Gilbertem stworzyć rodzinę. Dowiadywaliśmy się też o tym, jak wyglądały studia w tamtych czasach oraz mieliśmy okazję zobaczyć Anię w roli nauczycielki. Sięgając po „Dolinę Tęczy” miałam nadzieję, że po świetnie opowiedzianej historii dziewczynki, a później młodej kobiety tutaj dostaniemy opowieść o kobiecie już dojrzałej, żonie i matce. Zakładałam, że będzie to książka, do której będę wracać za kilka, kilkanaście lat aby w mojej ukochanej Ani podbierać dla siebie jakieś życiowe prawdy, tak jak to było, gdy jako nastolatka wracałam do pierwszych dwóch tomów, a później – na studiach – do kolejnych. Uczciwie przyznać muszę, że pod tym względem srogo się zawiodłam. Ale po kolei. Głównymi bohaterami książki są dzieci. Te ze Złotego Brzegu, oraz z plebanii. Poza tym poznajemy też szalenie czupurną i trochę jak na tamte czasy wulgarną Marysię Vance. Opowieść jest przepełniona swojskim klimatem nadmorskiej, kanadyjskiej wsi końca XIX wieku. Dzieci spędzają swój wolny czas bawiąc się w Dolinie Tęczy, czyli przyjemnej polance nieopodal strumyka, która – w zależności od ich wyobraźni – jest polem bitwy, wystawną salą jadalną, albo miejscem nawiedzonym przez duchy. Obok dzięcięcych zabaw jesteśmy też świadkami nowych i starych romansów, których głównymi bohaterkami są dwie stare panny, siostry West. Ania i Gilbert to postacie nawet nie drugoplanowe, a trzecioplanowe. Czasem są wspominani w rozmowach i myślach innych mieszkańców wioski, ale to wszystko. Niestety, o naszych ulubieńcach z poprzednich części nie dowiadujemy się tutaj praktycznie niczego nowego. Ot, Maryla się starzeje. Tyle, koniec, kropka. Szkoda, bo przyjemnie byłoby dowiedzieć się, co tam słychać u naszych starych znajomych. Co do samej Ani jeszcze...ech. Kiedy autorka już dopuszcza ją do głosu, to Ania płynie. Naprawdę, mówi niczym na haju. I jasne, ta bohaterka zawsze miała tendencję do snów na jawie i kwiecistych opisów, ale tutaj to już szaleje. Nie można z nią porozmawiać o niczym, bo zaraz odlatuje i zastanawia się - na przykład - czy jak po śmierci wróci jako duch, to czy będzie mogła być niczym wiaterek, który muska delikatnie łodyżki żonkili. Pogadane. Gdyby podobne teksty były wyrównane scenami z Anią, która zachowuje się jak na matkę i żonę przystało, byłoby to jeszcze do zniesienia. Myślę, że dlatego kompletnie nie przeszkadzało mi to w poprzednich tomach. A tak, jest po prostu karykaturalnie. Autorka zaskoczyła mnie jednak, sięgając tutaj po postać Mary Vance. Jest to dziewczynka z tragiczną przeszłośćią, której się przed nami nie ukrywa. Bohaterka ta otwarcie opowiada o tym, jak kobieta, z którą mieszkała, ją maltretowała i pokazuje przy tym siniaki. Lucy Maud Montgomery robi z niej w pewnym momencie czarną owcą pośród dzieciarni, ale jest to jedna z lepiej opisanych postaci w tym tomie i chyba taka, którą polubiłam najbardziej ze wszystkich dzieci z Doliny Tęczy. Tak jak po inne tomy z serii sięgam i sięgać będę często powtónie, tak nie sądzę, żeby ciągnęło mnie jakoś prędko do "Doliny Tęczy". Ze wszystkich części ta podobała mi się najmniej. Zależało mi na dojrzałej powieści, tymczasem dostaliśmy kolejną opowiastkę o dzieciach, dodatkowo dość miałkich i wyidealizowanych. Ania - lepiej nie mówić. Szukajac plusików, mogę wspomnieć jeszcze o przygotowywaniu czytelnika na to, co spotka nas w kolejnej części, bowiem autorka zapowiada nam już tutaj zbliżającą się Wielką Wojnę i przepowiada, że nasi mali chłopcy wyrosną na mężczyzn, którzy pojadą się bić, a dziewczynki będą musiały zmierzyć się ze złamanymi sercami. Za "Rillę ze Złotego Brzegu" sięgam natychmiast. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 03, 2020
|
Dec 05, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
9788328058804
| 8328058804
| 4.08
| 848,303
| Dec 17, 1843
| Nov 13, 2019
|
it was amazing
|
Ponadczasowa historia świąteczna, która wzrusza i zachwyca już od kilku pokoleń! Chyba każdy już zna tę opowieść, jak nie z książki, to z licznych ada
Ponadczasowa historia świąteczna, która wzrusza i zachwyca już od kilku pokoleń! Chyba każdy już zna tę opowieść, jak nie z książki, to z licznych adaptacji filmowych i teatralnych. Ja po latach postanowiłam sobie odświeżyć tę historię w nowym dla mnie wydaniu, a mianowicie przy pomocy fenomenalnego słuchowiska, w którym występują m.in. Andrzej Ferenc, Andrzej Blumenfeld, Kacper Cybiński, Grzegorz Damięcki.. Możecie je znaleźć na Spotify, gorąco polecam! Ebenezer Scrooge to nieprzyjemny człowiek. Skąpiec jakich mało, mający w pogardzie wszystko i wszystkich. Od lat już samotnik, bez przyjaciół i stroniący od własnej rodziny. Poznajemy go w wigilię, kiedy – łaskawie – pozwala swojemu pracownikowi nie przychodzić do pracy następnego dnia, w Boże Narodzenie. Wracając do domu stary mężczyzna utyskuje wciąż na święta i rozpasanie, które wówczas się odbywa niepotrzebnym kompletnie kosztem. Kiedy w podłym nastroju zasiada przed kominkiem, odwiedza go jednak pewien kompletnie niezapowiedziany gość. Oto bowiem – ciągnąc za sobą wielki, ciężki łańcuch – w jego pokoju znajduje się Jakub Marley, nieżyjący już wspólnik Scrooge’a. Piętnuje on skąpstwo i bezuczuciowość Ebenezera i zapowiada mu, że w niedługim czasie odwiedzą go trzy duchy, które są jego jedyną nadzieją na odkupienie. I tak też się dzieje. Scrooge poznaje Ducha Przeszłych Świąt, Teraźniejszych i Przyszłych. A podróże, które z nimi przeżyje i wydarzenia, których będzie świadkiem znacząco wpłyną na jego dalszy los. Czy wiecie, że Charles Dickens napisał tę opowieść aby...spłacić swoje karciane długi? Zapewne przyjemniej byłoby wiedzieć, że miał bardziej wzniosłe cele opisując nam przemianę skąpiradłą Scrooge’a, ale cóż…;) Wiem, że będę sięgać po tę historię jeszcze wielokrotnie. Głównie dlatego, że ona naprawdę ukazuje czytelnikowi, czym jest Boże Narodzenie. Nie jest to pompatyczna opowieść, piętnująca grzeszników, którzy nie chodzą do kościoła co niedzielę, spokojna głowa. To historia o tym, że bliskość innych ludzi, serdeczność, nawet ta najmniejsza, oraz dobroć i uczynność to coś, co wpływa nie tylko na innych, ale i na nas samych, bo sami ze sobą czujemy się lepiej, kiedy jesteśmy – najzwyczajniej – dobrymi ludźmi. Charles Dickens zachwycił mnie już miesiąc temu swoją „Opowieścią o dwóch miastach”, teraz zakochałam się w jego „Opowieści wigilijnej”. Z największą przyjemnością sięgnę po kolejne dzieła tego pisarza, bowiem jego styl oraz kreowanie fabuły są kompletnie ‘moje’. Autor co prawda miał tendencję do przerysowywania charakterów swoich postaci, ale za każdym razem był to zamierzony efekt. Tutaj Scrooge po prostu musi być taką łajzą, żebyśmy już na wstępie nie polubili tego bohatera. Kiedy odwiedzają go duchy i poznajemy jego przeszłość, z początku ciężko nam czuć współczucie do tego bohatera. Musimy trochę wyjść z własnej strefy komfortu, żeby wyciągnąć do niego przyjacielską dłoń. Fabuła zdałoby się prosta, ale jednocześnie magiczna. Fakt, że w ponad 170 lat po pierwszym wydaniu jest ciągle wznawiana i ciągle nas zachwyca świadczy o tym, że jest historią ponadczasową zawierającą w sobie uniwersalne przesłanie. Myślę, że w szkole, kiedy czytałam ją po raz pierwszy, zrobiła na mnie mniej piorunujące wrażenie, bo i dziecku ciężko odnaleźć się w tej klasycznej historii. Scrooge, który stał się takim, a nie innym człowiekiem przez zgorzknienie, które dopadło go w następstwie pewnego strasznego wydarzenia w jego przeszłości. Wydaje mi się, że dorosłemu człowiekowi łatwiej w tym bohaterze odnaleźć tę złą cząstkę samego siebie. Dla dziecka to po prostu skąpy starzec, którego nawiedzają duchy, ot i cała filozofia. Tymczasem nie. W ów odwiedzinach chodzi głównie o to, że nasz bohater ma sposobność wejrzeć w głąb siebie. Odnaleźć człowieka, którym był, zastanowić się nad tym, co go spotkało i co go jeszcze czeka. W tym tkwi siła tej historii. Podsumowując, „Opowieść wigilijna” to cudowna historia do której warto wracać w każdym wieku, choć im jesteśmy starsi, tym pełniej możemy z niej czerpać. Wiem, że Dickens napisał wiele takich świątecznych opowiastek i myślę, że w przyszłym roku zapoznam się z kolejnymi, a i do tej z przyjemnością wrócę. Na koniec jeszcze raz chciałabym polecić Wam słuchowisko, które znajdziecie chociażby na Spotify, bo to bardzo ciekawy sposób na zapoznanie się z tą historią, jak i na odświeżenie jej sobie. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Dec 02, 2020
|
Dec 02, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Hardcover
| ||||||||||||||||
8371800797
| 3.83
| 319,731
| 1898
| May 1997
|
it was amazing
|
Po przesłuchaniu tej książki w audiobooku w wykonaniu Filipa Kosiora wcale nie dziwię się, że jej czytanie w radiu w niedługi czas po wydaniu wywołało
Po przesłuchaniu tej książki w audiobooku w wykonaniu Filipa Kosiora wcale nie dziwię się, że jej czytanie w radiu w niedługi czas po wydaniu wywołało w słuchaczach panikę i popłoch. Pisana z pierwszoosobowej perspektywy w iście reporterskim stylu faktycznie wydaje się być relacją ocalałego z inwazji Marsjan na Ziemię. Nieznany nam z imienia i nazwiska narrator – pisarz i filozof – w przejmujący sposób opisuje nam swoje przeżycia z kilkutygodniowej inwazji przybyszy z Marsa na Ziemię. Zaczyna się bez polotu. Ot, na Marsie zaobserwowano jakieś błyski, a w niedługi czas potem na ziemię, gdzieś w Anglii, spada – jak się wydaje – meteor. Szybko jednak okazuje się, że w rzeczywistości jest on statkiem kosmicznym, którym na Ziemię przybyły istoty, które tę planetę będą chciały przejąć we władanie. Nasz narrator już w niedługi czas później pakuje do dorożki swoją żonę i służącą i uchodzi z nimi z miasteczka, ratując ich przed niebezpieczeństwem. Sam musi jednak wrócić i nie będzie mu już dane połączyć się z małżonką, bowiem oto rozpoczyna się jego walka o przetrwanie. W przeciągu następnych kilkunastu dni mężczyzna będzie musiał zmierzyć się nie tylko z Marsjanami i ich śmiercionośnymi machinami wojennymi, ale i z ludźmi, którzy nie zawsze w obliczu niebezpieczeństwa są w stanie zachować się prawie. Również i sam narrator niejednokrotnie będzie musiał stawić czoła wielu moralnym zagadnieniom, które do tej pory spędzały mu sen z powiek wyłącznie w swoim teoretycznym kontekście. „Wojnę światów” poznałam kilka lat temu z jej filmowej adaptacji z 2005 roku. Do tej pory chętnie do niej wracam ze względu na te liczne momenty zaniepokojenia, które – przed ekranem – są dla widza wyjątkowo podniecające. Nie spodziewałam się jednak, że i w książce jest ich cała mnogość. Wydawało mi się, że powieść będzie nosiła raczej znamiona infantylnej, znacznie ugrzecznionej w porównaniu do filmu. Tymczasem jest ona naprawdę krwawa i brutalna. Nie licząc użytego języka można by spokojnie uznać ją za powieść współczesną, zwłaszcza, że autor sięgnął w niej po narzędzia i maszyny, które w tamtym okresie przekraczały wyobrażenia naukowców. Czyż „śmiercionośne promienie”, którymi w ludzi strzelają ze swych machin Marsjanie nie przywodzą Wam na myśl laserów? A dymy przesłaniające niebo i zatruwające powietrze nie przypominają gazów bojowych, których ludzkość użyła w prawie dwadzieścia lat po wydaniu książki, podczas I wojny światowej? Autor zaprezentował na kartach swojej powieści wojnę totalną i zagładę cywilów, zanim stała się ona faktem. Podobno w krótko po wybuchu wojny w 1914 Wells stał się pacyfistą, a II wojna była dla niego wydarzeniem iście traumatycznym. Książka dziś może nie zachwyca akcją jako taką, ale na pewno wrażenie robi fakt, że to powieść sprzed ponad stu lat, a płynie się przez nią jak przez dobre, współczesne historie science-fiction. Szeroka perspektywa zastosowana przez Wellsa i swego rodzaju przepowiedzenie tego, co nadejdzie, jeśli o prowadzenie wojny chodzi, jednocześnie zadziwia, zachwyca i przeraża dzisiejszych czytelników. Nie ukrywam, na początku ciężko było mi się wkręcić w tę historię, ale już po kilku rozdziałach słuchałam audiobooka z wypiekami na twarzy i niecierpliwie czekałam na to, co dalej przydarzyło się narratorowi i czy dane mu będzie ponownie połączyć się z żoną. Gorąco polecam Wam zapoznanie się z tą historią, bo to jedna z tych powieści klasycznych, które nie bolą przy czytaniu ;) i sprawiają frajdę oraz dobrą rozrywkę, zdaje się ona kompletnie nie trącać myszką i jest szalenie aktualna, a niektóre z wypowiedzi narratora można by śmiało przypisać współczesnym czasom i aktualnej sytuacji na świecie. Naturalnie, polecam przesłuchać ją w formie audiobooka bądź słuchowiska, bo robi wtedy wrażenie faktycznie snutej gawędy. Bardzo warto! ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 17, 2020
|
Dec 04, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||||
8381161533
| 9788381161534
| 8381161533
| 3.87
| 958,050
| Nov 26, 1859
| Nov 21, 2016
|
it was amazing
|
Charles Dickens od lat pojawiał się na mojej liście z książkami do przeczytania. Miałam z tym autorem dziwną relację bowiem tak szybko jak dodawałam,
Charles Dickens od lat pojawiał się na mojej liście z książkami do przeczytania. Miałam z tym autorem dziwną relację bowiem tak szybko jak dodawałam, którąś z jego powieści do owej listy, tak szybko ją z niej ściągałam. Coś sprawiało, że każdorazowo dochodziłam do wniosku, że nie jest to pisarz dla mnie, że na pewno nie będzie pasował mi jego styl. Lata temu, przy okazji omawiania w szkole "Opowieści wigilijnej" zaczęłam czytać rzeczoną powieść i bardzo szybko tę lekturę przerwałam, bo mi się nie spodobała. Tak oto kilkunastoletnia ja pokłóciła mnie z Dickensem na dobrze ponad dekadę. Ale zachęcona pozytywnymi opiniami o autorze podczas październikowej akcji czytania lektury wiktoriańskiej uznałam, że dam mu szansę. I - o Boże - jak dobrze, że to zrobiłam! "Opowieść o dwóch miastach" to historia o grupce osób, których losy zostają trwale ze sobą połączone na kilkanaście lat przed wybuchem Rewolucji Francuskiej. W towarzystwie Jarvisa Lorry'ego i panny Pross Łucja Manette przybywa do Paryża, by zabrać do Anglii dopiero co uwolnionego z Bastylii ojca, dr Aleksandra Manetta. Nikt nie wie, za co mężczyzna tak naprawdę był tam więziony. Spędził w celi długich osiemnaście lat, które - jak się zdaje - kompletnie załamały tego człowieka, pomieszały mu w głowie i postarzały o lat co najmniej trzydzieści. Po uwolnieniu opiekuje się nim jego dawny służący, a dziś szynkarz monsieur Defarge. W Londynie dr Manette zdaje się powoli dochodzić do siebie. Niedługo później ścieżki jego samego i jego córki zostaną jednak przecięte z drogą Karola Darneya, Francuza mieszkającego w Anglii oraz Sydneya Cartona, zapijaczonego prawnika. Znajomości te będą miały długofalowe skutki nie tylko dla wyżej wymienionych, ale i (bez)pośrednio dla wydarzeń w Paryżu w trakcie Rewolucji. O fabule tej książki ciężko pisać, bowiem jest tutaj tylu istotnych bohaterów, tyle przeplatających się wątków, że bardzo łatwo jest powiedzieć za dużo i tym samym zaspoilerować całą historię. Dickens popisał się wyśmienitym kunsztem tworząc powieść tak rozbudowaną, której jednocześnie wszystko połączone jest ze sobą w logiczną całość, a zakończenie wynika z wydarzeń opisanych wcześniej, gdzie nawet na pewne wątki, czy wypowiedziane słowa nie zwracamy uwagi. No, miód! Ciężko było mi się wbić w tę historię. Pierwsze rozdziały były dla mnie średnio angażujące i bałam się, że nie dotrwam do końca, zwłaszcza, że książka ma ponad pół tysiąca stron. Kiedy jednak fabuła zaczęła się gmatwać, a na światło dzienne poczęły wychodzić pewne cechy co poniektórych bohaterów, wsiąkłam kompletnie. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że nie mogłam oderwać się od lektury, a ostatnią część powieści czytałam już z roziskrzonymi oczami (i wywieszonym językiem). Nie do końca polubiłam się z bohaterami, przede wszystkim Łucją, która była tym typem bohaterki, które irytują mnie w powieściach okrutnie, niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że Dickens wykreował ją tak a nie inaczej przez wzgląd na epokę w której żył i pewne ideały ducha, które wówczas były najbardziej pożądane. Najmilszy mojemu sercu okazał się Carton, któremu współczułam i którego kochałam od momentu, kiedy go poznajemy w londyńskim sądzie po ostatnią stronę. Zakończenie - oczywiście - wycisnęło ze mnie łzy (naprawdę) i całkowicie wbiło w fotel. Jest odrobinkę przewidywalne, ale staje się takim wtedy, kiedy autor daje nam już niejako przyzwolenie na to, żebyśmy domyśli się, jak potoczą się losy bohaterów. Dla mnie było wybitne i choć złamało mi serce na sto kawałków, to i tak uznaję, że nie mogło być lepsze. Polecam z całego serca. Jeżeli tak jak i ja macie złe wspomnienia z lekturami Dickensa ze szkoły, to zachęcam Was do dania mu jeszcze jednej szansy właśnie z tą książką, bo czyta się ją jak najlepsze współczesne powieści historyczne i obyczajowe. Naprawdę warto poznać tę historię. Dla mnie mocne pięć na pięć gwiazdek. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 06, 2020
|
Nov 17, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
8381232910
| 9788381232913
| 8381232910
| 4.74
| 38
| unknown
| Jul 24, 2018
|
it was amazing
|
W szkole nigdy nie przepadałam za poezją. Ba, mam wszelkie podstawy by sądzić, że moja kariera na polonistyce zgasła tak szybko, ponieważ na lekcjach
W szkole nigdy nie przepadałam za poezją. Ba, mam wszelkie podstawy by sądzić, że moja kariera na polonistyce zgasła tak szybko, ponieważ na lekcjach poetyki dosłownie cierpiałam katusze analizując kolejne wiersze i 'rozbierając' je na czynniki pierwsze. Niemniej jednak Krzysztofa Kamila Baczyńskiego zawsze darzyłam jakimś rodzajem szczególnej atencji. Teraz ciężko mi powiedzieć, czy chodziło o to, że był poetą czasu wojny; a okres II wojny światowej od około 16 lat stanowi jeden z najchętniej przeze mnie zgłębianych tematów w dziejach, czy też może był mi bliski, bo kiedy umierał, był niewiele ode mnie starszy (oczywiście z perspektywy mnie-nastolatki). Przez lata od ukończenia liceum nie sięgałam po poezję w ogóle, po Baczyńskiego też. Ale kiedy na stronie księgarni zobaczyłam to cudownie wydanie wszystkich jego wierszy uznałam, że koniecznie muszę je mieć na swojej półce. Przez kilka miesięcy stanowiło ono tylko ozdobę mojego regału, ale teraz - przy tej listopadowej, późnojesiennej aurze, kiedy przez zakażanie koronawirusem jestem zamknięta w domu - uznałam, że wreszcie mogę na spokojnie przysiąść do poezji i podelektować się twórczością poety. Wiersze ułożono w porządku chronologicznym. Niewielki ich zbiór jest umieszczony na końcu. Są to utwory niedatowane, których przybliżonej daty powstania nijak nie można było ustalić. Pozwala to obserwować, jak na przełomie kilku lat twórczość Baczyńskiego rozwijała się, z jakich porównań - początkowo szczególnie chętnie przez siebie stosowanych - przestał używać, jakie tematy były bliskie jego sercu. Z wierszyków dorastającego chłopca do utworów dojrzałego poety, żołnierza. Baczyński pisał fenomenalnie. Nawet jego pierwsze utwory noszą znamiona świetności. Język, którym się posługiwał, rymy, nieoczywiste zabiegi stylistyczne...Jego poezję się nie czyta, a delektuje się nią, choć temat utworów - zwłaszcza w około dwa lata przed jego śmiercią w powstaniu - jest ciężki. Nie powinno dziwić, że uznano go za najlepszego poetę okresu wojny i za jednego z lepszych, jakich Polska wydała w XX wieku. To poezja kompletna. Dojrzała. Emocjonalna, ale i emocjonująca. Kilka z jego wierszy czytałam po kilka(naście) razy, nie mogąc usiedzieć w miejscu i krążąc z książką po całym mieszkaniu. Skłamałabym mówiąc, że przeczytałam dokładnie każdy wiersz. Kilka z nich - dłuższych form, tytułowanych przez samego Baczyńskiego poematami - przekartkowałam. Chyba nawet Krzysztof Kamil Baczyński nie przekona mnie do tej formy poezji. Najlepiej czytało mi się - i czyta - krótsze wiersze, również te kilkuwersowe. Nie wiem, czy jest sens polecać poezję. Każdy z nas ma inną uczuciowość i inaczej do niej podchodzi. Być może Was ona nudzi, może nie jesteście w stanie się przy niej skupić. Jeśli jednak czytacie sporo współczesnej poezji, to dajcie też proszę szansę Baczyńskiemu. Był wybitny. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 06, 2020
|
Nov 13, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
8308069460
| 9788308069462
| 8308069460
| 4.31
| 1,434
| Oct 16, 2019
| Oct 16, 2019
|
it was amazing
|
Zaczynam pisać tę opinię po raz wtóry. Ciężko mi bowiem wciąż poskładać myśli na tyle, aby jak najsprawniej opowiedzieć Wam, o czym ta książka tak nap
Zaczynam pisać tę opinię po raz wtóry. Ciężko mi bowiem wciąż poskładać myśli na tyle, aby jak najsprawniej opowiedzieć Wam, o czym ta książka tak naprawdę opowiada i jakie były emocje, które odczuwałam w początkach lektury, w jej trakcie i już po odłożeniu jej na bok. "Stramer" to minimalistyczna w formie opowieść o żydowskiej rodzinie Stramerów zamieszkującej w jednoizbowym mieszkanku na ulicy Goldhammera w Tarnowie. Początkowo poznajemy tylko Nathana i Rywkę - młodych ludzi, którzy w początkach XX wieku decydują się pobrać i założyć rodzinę. On to typ nieudacznika. Po powrocie z Nowego Jorku, gdzie odwiedzał starszego brata, kompletnie nie potrafi odnaleźć się w tarnowskiej, biednej rzeczywistości. Co rusz próbuje nowych interesów, które finansuje z pieniędzy przesyłanych przez Bena z Ameryki, ale każdorazowo kończą się one mniejszym lub większym fiaskiem. Rywka to kobieta, która jest niczym uosobienie domowego ogniska, które opatula ciepłem wszystkich domowników. To właśnie w jej ramionach mąż, a później dzieci i wnuczka szukają pocieszenia i otuchy. Z biegiem lat w rodzinie Stramerów pojawiają się dzieci. Czwórka synów i dwie córki. Najstarszy Rudek to zdecydowany przywódca rodzeństwa, czy też może bardziej - pionier. Przeprowadza się do Krakowa, gdzie rozpoczyna studia i układa sobie życie, by następnie próbować ściągnąć do dużego miasta braci i sióstr. Hesio i Salek są wpatrzeni w brata, ale w przeciwieństwie do niego, im sercom najbliższa jest idea komunizmu. Fascynacja ta rzuci obu braci w objęcia wielkiej historii, w której sami stanowić będą jednak jedynie pionki. Najmłodszy ze Stramerskiej braci - Nusek - wyrasta na chłopaka, który z jednej strony próbuje dorównać swoim braciom, ale z drugiej robi wszystko, aby jak najbardziej się wśród nich wyróżnić. Dziewczęta - Rena i Wela - wydają się być do siebie szalenie podobne mimo dzielącej je różnicy wieku. Przyszłość pokaże jednak, że przeznaczony jest im kompletnie różny los. To nie jest typowa saga rodzinna. To nie jest nawet standardowa powieść historyczna. Charakteryzuje ją przede wszystkim ogromna stateczność akcji. W życiu Stramerów wiele się dzieje, a tłem ich losów jest Wielka Historia XX wieku. Tarnów w jego początkach jest niewielkim miastem, niejaką prowincją dużego Krakowa. Ale mimo to wiele się w nim dzieje, czego świadkami są właśnie Stramerowie. Poszczególne rozdziały, pisane co prawda w narracji trzecioosobowej, ale z perspektywy poszczególnych członków rodziny, to pojedyncze historie powiązane ze sobą dziejące się na przestrzeni dekad. Początkowo czułam się przez to lekko zagubiona. Bo jak to, rozdział A opisuje jeden szczególny dzień, B to już opowieść streszczająca kilka miesięcy z życia Stramerów, a C to już w ogóle dzieje się kilka lat do przodu. Również opisy zdarzeń nie mają standardowej formy. W książce bowiem praktycznie w ogóle nie ma akcji. Nawet najbardziej dramatyczne zdarzenia opisywane są bowiem albo z perspektywy czasu, kiedy to są jedynie ułamkiem myśli któregoś z bohaterów, albo poznajemy je z przytaczanych listów czy dialogów pomiędzy poszczególnymi postaciami. Sądziłam, że obie te cechy charakteryzujące tę książkę będą mi przeszkadzać, ale szybko okazało się, że jest wręcz przeciwnie i zaczęłam postrzegać to jako jeden z jej głównych atutów. Mikołajowi Łozińskiemu udało się bowiem stworzyć powieść pełną zdarzeń, dynamiczną, dramatyczną...a jednocześnie spokojną, niczym opowieść snuta przez nestora rodu swoim wnukom. Ładunek emocjonalny płynący z poszczególnych rozdziałów - zwłaszcza tych z samej końcówki, kiedy dochodzimy już do okresu II wojny światowej - jest przeogromny, ale również dawkowany w sposób subtelny, wręcz nieśmiały i jakby wstydliwy. To sprawia, że czytelnik ma wręcz wrażenie, że nie powinien dalej poznawać tej historii, że wchodzi z butami w intymne życie rodziny, które oni chcieliby przed nim ukryć. Jeden z recenzentów wspomniał o tym, że w książce wiele jest niedopowiedzeń, które mówią o losach rodziny nawet więcej niż to, co opisane jest czarno na białym. Totalnie mogę się pod tym podpisać, bo też tak uważam. Na pewno to nie jest książka dla każdego. Wielu znudzi. Wielu nie przebrnie przez sam początek, kiedy to czytelnik musi wdrożyć się w tę statyczną formę wybraną przez Łozińskiego do opowiedzenia tej historii. Jeżeli jednak dacie autorowi szansę, by poprowadził Was przez opowieść o rodzinie Stramerów to jestem pewna, że przepadniecie. To bowiem przede wszystkim fascynująca historia o pierwszej połowie XX wieku przedstawiająca nie wielkich i możnych, ale tych maluczkich, którzy jednak uparli się, aby wziąć od życia jak najwięcej. Którzy na żadnym z etapów nie przestraszyli się tego, co gotuje im los i nawet w beznadziejnych sytuacjach starali się odnaleźć światło. Ale nie w ten ckliwy sposób, o nie. Żaden z bohaterów nie jest kryształowy, wielu ciężko jest polubić. Ale mimo to w każdym w nich jest życie. Łozińskiemu udało się tak skonstruować obraz postaci, że czytając można wierzyć, że kiedyś w Tarnowie faktycznie żyła ta rodzina. A może faktycznie tak było? Może tych rodzin było tysiące, rozlokowanych po całej Polsce, ale nigdy nie było im dane opowiedzieć swojej historii. Cóż, sądzę, że autor tą książką pozwolił im odzyskać głos. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Nov 03, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Nov 06, 2020
|
Hardcover
| |||||||||||||||
8366553353
| 9788366553354
| 8366553353
| 3.53
| 1,918
| May 20, 2020
| May 20, 2020
|
really liked it
|
Aura za oknem nie pozostawia żadnych złudzeń. Nadszedł listopad, czyli - jak chcą niektórzy - najbardziej szary i ponury miesiąc w roku. Cóż, ten tego
Aura za oknem nie pozostawia żadnych złudzeń. Nadszedł listopad, czyli - jak chcą niektórzy - najbardziej szary i ponury miesiąc w roku. Cóż, ten tegoroczny faktycznie na taki się zapowiada, bo obok mgieł i deszczu wciąż cały świat zmaga się z pandemią koronawirusa. Listopad to jednak też w kalendarzu książkoholików miesiąc szczególny, bowiem to właśnie wtedy obchodzimy Nonfiction November, kiedy to zaczytujemy się w literaturze faktu. Ja obchody tego książkowego święta postanowiłam zacząć od lektury o której wiedziałam, że nie będzie należała do najłatwiejszych. "Pudło. Opowieści z polskich więzień" to debiutancki reportaż córki funkcjonariusza więziennego. Nina Olszewka w posłowiu mocno podkreśla, że do napisania książki opowiadającej o więzieniu słowami samych więźniów w głównej mierze zachęciło ją właśnie jej dzieciństwo, które spędzała "zwiedzając" różne więzienia oraz bawiąc się na koloniach resortowych, gdzie rolę obsługi wyjazdu sprawowali sami więźniowie. Jak przyznaje autorka, po latach narodziła się w niej potrzeba, by ukazać społeczeństwu, że więzień to nie to samo co bandyta. Książka opowiada o każdym etapie pobytu w więzieniu. Mamy tu więc historie o pierwszych godzinach i dniach w zamknięciu, kiedy to skazany poznaje wewnętrzny świat za murami. Dalej opowiada nam się o możliwościach spędzania czasu w więzieniu, o pracy więźniów, o sposobach resocjalizacji oraz o relacjach z rodziną, z partnerkami i dziećmi. Całość kończy się próbą zdefiniowania, co więźniów czeka już po odsiedzeniu swojego wyroku na wolności. Czytelnik może dowiedzieć się o całej masie przeszkód, jakie na takiego człowieka czekają wtedy, kiedy - teoretycznie - jest on już wolny. To właśnie ten ostatni rozdział doskonale moim zdaniem odpowiada na pytanie, które zapewne zadaje sobie wielu, kiedy myśli o tych, którzy do więzień powracają. Nina Olszewka mocno stara się, aby przytaczane wypowiedzi jej rozmówców dobrze oddawały ich charakter dbając jednocześnie o to, aby nie dało się ich zidentyfikować, chroniąc tym samym ich anonimowość. Nie wiem, jak to się jej udało, ale podczas lektury można faktycznie poczuć zapach wiezienia. Metalowych krat, mocnej kawy, papierosowego dymu i potu kilku mieszkających ze sobą mężczyzn. Umyślnie piszę "mężczyzn", a nie "ludzi" bowiem bohaterami książki są głównie więźniowie, a nie więźniarki, co dobrze oddaje stosunek płci osadzonych w więzieniach, gdzie mężczyzn jest o wiele więcej niż kobiet. Dokładne dane przytacza zresztą sama autorka. Książkę czytałoby się szybko, gdyby nie spory ładunek emocjonalny, który autorka serwuje czytelnikowi. Bo choć narracja poszczególnych rozdział jest stateczna, to jednak sama tematyka sprawia, że po przeczytaniu kilkunastu stron potrzebowałam oderwania się na trochę od lektury. Naprawdę jest tak, że czytając o życiu więźniów, można spojrzeć na to, co oferuje wolność z zupełnie innej perspektywy. Fakt, że mogę zadzwonić do kogo chcę i rozmawiać z nim tyle, ile mam ochotę wiedząc, że strażnik za ścianą nie podsłuchuje każdego mojego słowa. To, że mam dostęp do milionów tytułów książek, a nie do raptem setek czy tysięcy, z których nie mogę znaleźć nic dla siebie. Możliwość załatwienia potrzeb fizjologicznych bez obecności kilku osób za przepierzeniem. Szczerze polecam tę książkę. To dobry, sprawnie napisany reportaż, który ukazuje polskich więźniów w kompletnie inny sposób, niż przyzwyczaiły nas do tego media czy literatura z gatunku true crime. Tutaj bowiem faktycznie ukazuje nam się bandyty, mordercy, złodzieja, ale człowieka, który zdaje sobie sprawę ze swoich błędów, często szczerze ich żałując. Ma rodzinę, zainteresowania, wrażliwość i kodeks moralny. Często jego przemyślenia są zbliżone do tych, które mają ludzi na wolności. Inne z kolei są kompletnie inne lub skupione na rzeczach, o których wolności w ogóle się nie myśli, jak czy rolka papieru wystarczy do końca miesiąca. Czytajcie, bo warto! ...more |
Notes are private!
|
2
|
Nov 2020
not set
|
Nov 04, 2020
not set
|
Nov 04, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8323346240
| 9788323346241
| 8323346240
| 3.69
| 294,685
| Jul 27, 2016
| Mar 15, 2019
|
really liked it
|
Keiko Furukura to kobieta, która choć dawno przekroczyła trzydziesty rok życia, wciąż pracuje dorywczo w jednym z tokijskich supermarketów. Kobieta je
Keiko Furukura to kobieta, która choć dawno przekroczyła trzydziesty rok życia, wciąż pracuje dorywczo w jednym z tokijskich supermarketów. Kobieta jest pracownicą sklepu już od 18 lat. Przez ten czas ani nie awansowała, ani nie dostała żadnej podwyżki, ani też nie podpisała zwyczajnie normalnie umowy o pracę. Nie wydaje się tym jednak przejmować. Praca i warunki jej odpowiadają, a problem z nią i z jej pracą zdają się mieć wyłącznie ludzie z zewnątrz. Keiko decyduje się poprawić nie tyle swoją sytuację, co spojrzenie innych na jej życie, gdy poznaje równie niedopasowanego społecznie mężczyznę. Autorka w tej książce obnaża kilka stereotypów, które wpasowują się nie tylko w kulturę Japonii, ale myślę całego świata. Keiko ma 36 lat. Nie jest to dużo. Pomimo to, wszyscy jej "życzliwi" postrzegają ją już jako starą kobietę, która nie może liczyć ani na korzystne zamążpójście, ani na zmianę pracę. Jej czas przeminął. Jeden z bohaterów bez zażenowania mówi kobiecie, że jej macica jest już prawdopodobnie "zdesperowana" i pomimo, iż jest dziewicą, to i tak - zachowując nomenklaturę spożywczą - jest już starym, zepsutym produktem, na który nikt nie ma ochoty patrzeć. Poza tym, dobrze odwzorowany jest przymus osiągnięcia sukcesu. Keiko pracuje w sklepie i - choć skończyła studia - nie ma potrzeby szukać nowej pracy. Jest zadowolona ze swojej pozycji, odnajduje się jako ekspedientka. Tymczasem cały świat nie jest w stanie pojąć, jak to możliwe, że ona sama nie widzi w tym nic złego. Przecież MUSI lepiej zarabiać, przecież MUSI odnieść sukces, przez MUSI zmienić pracę. Wyścig szczurów nie uznaje kotów, które chadzają własnymi ścieżkami. I choć jeden mały szczurek pewnie przestraszyłby się takiego kocura, to z całym ich stadem kot nie ma najmniejszych szans. Z lektury książki można przypuszczać, że Keiko cierpi na jakieś zaburzenie psychiczne, jednak poza ogólnymi stwierdzeniami innych, że jest "chora" i kiedyś była poddawana jakiemuś leczeniu, my jako czytelnicy nie wiemy nic. Ponieważ jednak narracja prowadzona jest z perspektywy samej Keiko nie ma się co ku temu dziwić, bowiem bohaterka zdaje się kompletnie nie zaprzątać tym swoich myśli. Czy książka mi się podobała? Nie mam pojęcia. Na pewno, gdyby była dłuższa, miałabym problem z jej skończeniem. Jest to bowiem powieść w której tak akcja, jak i emocjonalność bohaterów nie mają racji bytu. Po prostu tu nie występują. Biorąc pod uwagę, że to właśnie te dwie cechy są głównymi składowymi lektury trzymającej w napięciu, to ciężko "wciągnąć" się tutaj w fabułę. Nie mogę jednak stwierdzić, że "Dziewczynę z konbini" czytało mi się źle, że nudziły mnie perypetie - czy raczej szara codzienność - głównej bohaterki. Cieszę się, że przeczytałam lekturę tak odmienną od tego, co czytam zazwyczaj. To było ciekawe doświadczenie i miły oddech w tym książkowym świecie pełnym akcji i wybuchających jednorożców ;) Gdyby nie wyzwanie Lubimy Czytać na ten miesiąc, gdzie to zaproponowano nam czytanie książek z bliższego i dalszego Polsce wschodu, na pewno nie sięgnęłabym po tę książkę tak prędko, choć od dłuższego czasu miałam ją już na swojej liście. Myślę, że jeszcze kiedyś przeczytam coś z tej serii. Ot dla oddechu. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Oct 31, 2020
|
Oct 31, 2020
|
Oct 31, 2020
|
Paperback
| |||||||||||||||
8328713926
| 9788328713925
| 8328713926
| 3.90
| 663
| 2019
| Jun 17, 2020
|
it was amazing
|
Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam wpatrywać się w niebo. Z prawdziwą namiętnością oglądałam też wszystkie programy dotyczące astronomii, które
Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam wpatrywać się w niebo. Z prawdziwą namiętnością oglądałam też wszystkie programy dotyczące astronomii, które emitowano na Discovery Science (czy ten program jeszcze w ogóle istnieje?). Nie do końca rozumiałam, na co patrzę. Nie do końca też pojmowałam, co próbowali przekazać mi naukowcy ze srebrnego ekranu. Wiedziałam jednak, że to, co widzę, bezsprzecznie mnie fascynuje. Nie wiem, kiedy przestałam patrzeć w niebo. Nie wiem też, dlaczego przestałam to robić. Ostatnio jednak – dzięki Bogu! - znów zaczęłam odnajdywać w sobie fascynację gwiazdami i planetami. Kiedy więc znalazłam na Legimi książkę traktującą w przystępny sposób o Układzie Słonecznym po prostu m u s i a ł a m ją przeczytać. Paul Murdin to brytyjski astronom, który w historii nauki zapisał się tym, że wraz ze swoją naukową koleżanką - Betty Louise Webster – zlokalizował pierwszą czarną dziurę. Można by przypuszczać, że doświadczony, dojrzały naukowiec w swojej książce zaserwuje nam naukowy bełkot, który raczej średnio będzie zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba. Tymczasem wcale tak nie jest. Autor bazuje bowiem na wyjątkowo szczegółowo prowadzonych badaniach i danych, ale przedstawia to w tak przystępny sposób, że nawet jeśli Wasza wiedza jest raptem szczątkowa, to doskonale odnajdziecie się w treści. Naukowiec w swojej książce skupia się na planetach Układu Słonecznego, choć prezentuje też specyfikę ciał niebieskich, które zaszczytnego miana planety nie posiadają, jak choćby księżyce co poniektórych z planet, czy planety karłowate, z nieodżałowanym Plutonem włącznie. Czy wiedzieliście, że Jowisz śmierdzi? Albo że Uran krąży wokół Słońca „przewrócony”? O, albo że na Wenus wydarzyła się katastrofa klimatyczna, skądinąd pod pewnymi względami przypominająca to, co dzieje się na naszej planecie? Książka jest pełna tego typu informacji i ciekawostek. Czyta się ją dzięki temu piorunem, ale przystępność podania całej tej wiedzy sprawia, że mnóstwo tego typu wiadomości zostaje w głowie. Wartość merytoryczna samej książki jest moim zdaniem szalenie wysoka, bowiem nie tylko napisał ją uznany astronom, mający na swoim koncie sporo publikacji i odkrycia naukowe, ale i posiłkuje się on licznymi źródłami. Zatem kiedy Murdin mówi, że Jowisz śmierdzi to ja mu wierzę, o! I wiecie znów? Teraz jeszcze częściej patrzę w niebo. ...more |
Notes are private!
|
1
|
Oct 26, 2020
|
Oct 30, 2020
|
Oct 30, 2020
|
Paperback
|
|
|
|
|
|
my rating |
|
|
||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
4.13
|
it was ok
|
Dec 23, 2020
|
Dec 24, 2020
|
||||||
3.39
|
it was ok
|
Dec 17, 2020
|
Dec 10, 2020
|
||||||
2.97
|
did not like it
|
Dec 09, 2020
|
Dec 08, 2020
|
||||||
2.95
|
liked it
|
Dec 08, 2020
|
Dec 08, 2020
|
||||||
4.24
|
it was amazing
|
Dec 07, 2020
|
Dec 06, 2020
|
||||||
3.85
|
really liked it
|
Dec 08, 2020
|
Dec 04, 2020
|
||||||
3.83
|
really liked it
|
Dec 2020
|
Nov 27, 2020
|
||||||
4.16
|
it was amazing
|
Nov 27, 2020
|
Nov 24, 2020
|
||||||
3.89
|
really liked it
|
Nov 18, 2020
|
Nov 18, 2020
|
||||||
3.90
|
it was ok
|
Nov 11, 2020
|
Nov 08, 2020
|
||||||
4.13
|
it was amazing
|
Dec 21, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
4.01
|
liked it
|
Dec 05, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
4.08
|
it was amazing
|
Dec 02, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
3.83
|
it was amazing
|
Dec 04, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
3.87
|
it was amazing
|
Nov 17, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
4.74
|
it was amazing
|
Nov 13, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
4.31
|
it was amazing
|
Nov 06, 2020
|
Nov 06, 2020
|
||||||
3.53
|
really liked it
|
Nov 04, 2020
not set
|
Nov 04, 2020
|
||||||
3.69
|
really liked it
|
Oct 31, 2020
|
Oct 31, 2020
|
||||||
3.90
|
it was amazing
|
Oct 30, 2020
|
Oct 30, 2020
|