Od mojego pierwszego przeczytania „Wiecznej Księżniczki” minęło prawie dziesięć lat. Kiedy pierwszy raz wgłębiałam się w historię Katarzyny AragońskieOd mojego pierwszego przeczytania „Wiecznej Księżniczki” minęło prawie dziesięć lat. Kiedy pierwszy raz wgłębiałam się w historię Katarzyny Aragońskiej byłam nastolatką, która dopiero odkrywała przed sobą fascynujący świat powieści historycznych i powoli zakochiwała się w okresie Wojny Dwu Róż i Tudorów w Anglii (miłość zapoczątkowana przez Phillippę Gregory zresztą!). Dekadę później, przeczytawszy setki innych książek powracam do Katarzyny i nie ukrywam, że był to powrót udany, choć nie do końca, ale o tym za chwilę. „Wieczna księżniczka” opowiada historię Katarzyny Aragońskiej, pierwszej żony niesławnego Henryka VIII. Poznajemy ją jako kilkuletnią dziewczynkę, kiedy u boku rodziców wkracza do zdobytej przez nich Alhambry. Mała Catalina żyje trochę poza konwenansami obowiązującymi w tamtym czasie całą resztę Europy. Jej matka jest prawdziwą wojowniczka i ramię w ramię rządzi ze swoim mężem Hiszpanią. Dziewczynka podziwia swoją nieugiętą matkę i chce być taka, jak i ona, kiedy w końcu dorośnie. Od maleńkości przyucza się ją do roli, jaką niedługo przyjdzie jej grać – Catalina ma być poślubiona młodemu księciu Walii, Arturowi i w przyszłości zostać angielską królową. Kiedy jako nastolatka przybywa do Anglii okazuje się jednak, że kraj ten różni się od jej rodzimych stron nie tylko pod względem pogody, czy ubioru i spożywanych posiłków, ale tez – a może przede wszystkim – pod względem mentalności i wyjątkowo ograniczonej roli, jaką w społeczeństwie może przyjąć kobieta, nawet wysoko urodzona. Szybko okazuje się, że również Artur – jej młody mąż – odbiega trochę od marzeń księżniczki. Buńczuczny chłopak nieszczególnie zainteresowany jest swoją małżonką i można wręcz odnieść wrażenie, że jej nie lubi. Jednak stopniowo rodzące się między młodymi uczucie zapowiada świetlaną przyszłość. Problem jednak w tym, że wszyscy wiemy, jak kończy się ich wspólna historia… Kiedy po raz pierwszy czytałam „Wieczną księżniczkę” pamiętam, że byłam zachwycona. Narracja, relacje pomiędzy bohaterami, charakter Katarzyny… Jednak dziesięć lat później, kiedy zapoznałam się już ze znaczną ilością książek Philippy Gregory stwierdzam, że ta powieść podoba mi się jak na ten moment najmniej. Szczerze powiedziawszy, kompletnie nie pamiętałam, że znaczna część tego tomu pisana jest z perspektywy trzecio osobowej. Jakoś wbiło mi się do głowy i przyzwyczaiłam się do tego, że autorka narrację w swoich powieściach kreuje z perspektywy pierwszoosobowej jednej, konkretnej bohaterki. Tutaj taka występowała tylko od czasu do czasu i ciężko było mi się przestawić na inny typ narracji. Poza tym, co uderzyło mnie jeszcze bardziej – nie polubiłam się kompletnie z Katarzyną. Wiem, że kiedy czytałam tę książkę po raz pierwszy bardzo wczułam się w tę postać, jej emocje, przemyślenia, a teraz kompletnie nie byłam w stanie jej zrozumieć w niektórych momentach i choć jej historia jest bez miar tragiczną, to nie byłam w stanie jej współczuć, a jej los był mi obojętny. Zachodziłam w głowę, dlaczego teraz jest inaczej, aż wreszcie mnie oświeciło – to dlatego, że przez całą książkę Katarzyna zachowuje się jak nastolatka. Chociaż przeżywa moc traumatycznych wrażeń, robi się starsza, bardziej doświadczona i tak dalej, to jako postać zdaje się nie dorastać. Tak samo mam pewien problem z szalenie przez nią idealizowanym związkiem z Arturem, który – w prawdziwie miłosnej formie – trwał kilkanaście tygodni. To jeszcze podbijało mi infantylność Katarzyny. To nadal jest świetna książka i na pewno, kiedy za ileś lat od dziś będę robić re-read całej serii, to znów przeczytam ten tom i znów – mniej lub bardziej – mi się on spodoba, ale wyraźnie widzę jego mankamenty i jednak Katarzyna wyraźnie spada w moim rankingu ulubionych postaci.
Zostawiam 4 gwiazdki, ale bardziej to jednak 3.5!...more