Ta podróż zaczyna się w Fécamp, miejscowości, która istniała już w czasach Asteriksa i Obeliksa. W X wieku żył tu Ryszard Nieustraszony, a od początku XVI mnisi, którzy zostawili po sobie słynne opactwo i jeszcze słynniejszy benedyktyński likier ziołowy. Tu znajdują się też największe ruiny poniemieckich bunkrów. Na tle innych normandzkich miasteczek – nic specjalnego.
Normandia, Bretania i Pikardia są przesycone historią. Od tysięcy lat toczono tu wojny, czczono bogów, tworzono wielką sztukę. Tkanina z Bayeux niczym średniowieczny komiks opowiada losy Wilhelma Zdobywcy i inwazji na Anglię, a pozostałości dwudziestowiecznych fortyfikacji i cmentarze przypominają całkiem inną historię. Prehistoryczne menhiry sąsiadują z gotyckimi katedrami i gigantycznymi współczesnymi figurami w Dolinie Świętych. Kiedyś bywało głodno, dziś można do woli sycić żołądek – serem, ostrygami, gryczanym naleśnikiem lub mulami, jak kto woli. Nad wszystkim zaś czuwają latarnie morskie, milczący strażnicy, dziś już w większości obsługiwane zdalnie z głębi lądu.
Krzysztof Varga podróżuje po północnym wybrzeżu Francji w towarzystwie Flauberta, Chateaubrianda i innych nieśmiertelnych mieszkańców tych krain, żeby w końcu dojść do prostego wniosku: są miejsca, które przypadają nam z urodzenia. Inne należą do nas z wyboru.
Oficjalnie dopisuję północną Francję do listy moich pomysłów wyjazdowych. Książkę czytało się bardzo dobrze, drażniły mnie tylko fragmenty, w których autor powtarzał, jak to w Polsce wszystko jest gorsze niż we Francji.
Dla mnie Varga to taki pisarz, że niech pisze o czymkolwiek, byle pisał, bo wyśmienicie się go słucha/czyta. Nie obchodzi mnie Normandia, Bretania, ani kulinarne gusta autora, po prostu lubię jak opowiada, więc polecam wszystkie jego książki. Czasem jest trochę taki śmieszny, snobuje się, jak to intelektualista, niby autoironizujący i z dystansem, ale jednak trochę zadufany ;) Mimo wszystko świetnie opowiada o ludziach i nie tylko.