Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński pojawił się wieczorem na placu Piłsudskiego pod pomnikiem smoleńskim. Jego wizyta w dniu 10 lipca była związana z kolejną miesięcznicą katastrofy smoleńskiej, do której doszło 10 kwietnia 2010 r.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Pod pomnikiem znajdował się wieniec oraz tabliczka z napisem: "Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród polski". Osoby, które ją ustawiły, podkreślały, że jej wartość jest szacowana na ponad 1 tys. zł, co oznacza, że jej zniszczenie będzie przestępstwem, a nie wykroczeniem.

Gdy Kaczyński pojawił się pod pomnikiem, obecni tam byli aktywiści oraz policja.

— Panie pośle, nie wiem, co pan chce robić, mam nadzieję, że nie ma pan zamiaru dokonać żadnego czynu, który byłby uznany za czyn zabroniony — zwrócił się do Kaczyńskiego policjant.

— Pan żartuje. A to nie jest czyn zabroniony? — pytał Kaczyński, wskazując na wieniec i tabliczkę.

— Nie wiem. Są wyroki sądów, że nie jest. Jeżeli uważa pan, panie pośle, że tak jest, może pan złożyć zawiadomienie do prokuratury, że tak jest — odpowiadał policjant.

— Ja nie widzę powodu, żebym miał takie coś tolerować — odparł Kaczyński i podszedł do wieńca.

— Panie pośle, jeżeli pan coś zrobi, zostanie sporządzona stosowna dokumentacja — próbował interweniować policjant.

— Panie pośle, bardzo pana proszę — apelował policjant do Kaczyńskiego, któremu towarzyszyli m.in. Antoni Macierewicz, Mariusz Błaszczak, Zbigniew Rau, Stanisław Karczewski i Marek Suski.

— To jest putinada, którą wy tutaj popieracie — nie odpuszczał prezes PiS.

— Nie. Tym razem nie — broniła wieńca kobieta ubrana w niebieską koszulkę z żółtymi gwiazdkami przypominającą flagę Unii Europejskiej.

— Niech pan mi nie opowiada bajek o sądach, bo wszyscy wiemy, jakie są sądy — mówił do policjanta Kaczyński.

— Nie, wypad z tego baru. Nie dziś — wtrącała się kobieta.

— Naprawdę można atakować prezydenta Rzeczypospolitej? Naprawdę? — pytał policjanta Antoni Macierewicz, wskazując na treść tabliczki.

"Do widzenia panie Kaczyński"

Przebywający pod pomnikiem zaczęli się przekrzykiwać, przerzucać swoimi argumentami.

— Do widzenia panie Kaczyński. Pan powinien już spać. Dawno w łóżeczku powinien pan być przykryty kołderką — mówił do prezesa PiS jeden z mężczyzn.

Kłótnia trwała w najlepsze.

— Ja chcę złożyć skargę. Jak się pan nazywa? — dopytywał Błaszczak.

— Nie, wypad z tego baru — powtarzała jak mantrę kobieta w niebieskiej koszulce.

Utarczki słowne nie pomogły. W pewnym momencie Antoni Macierewicz chwycił za tabliczkę i za wieniec.

— O, pan Macierewicz niszczy. 984 zł wieniec kosztował. Kodeks karny się kłania — słychać było głos mężczyzny.

Delegacja Prawa i Sprawiedliwości zabrała wieniec i tabliczkę sprzed pomnika, a kilka metrów od niego doszło do kolejnej szamotaniny, gdy zabrany wieniec aktywiści próbowali odzyskać.

— Macie już kodeks karny na głowie, nie kodeks wykroczeń — wołał jeden z aktywistów.

— Kaczyński kradnie wieniec. Dlaczego policja nie reaguje? — słychać było wołanie kogoś innego.

Kłótnia koło samochodu. "Oskarżę pana"

Prezes PiS wraz ze współpracownikami udał się do samochodu, gdzie doszło do kolejnej kłótni.

— Oskarżę pana za te słowa — mówił Mariusz Błaszczak do jednego z mężczyzn.

— Czekam na ten proces — usłyszał w odpowiedzi.

Obecna na miejscu policja spisała kierowcę, gdyż — jak się okazało — auto stało w miejscu niedozwolonym.

Całość trwającej blisko 13 minut awantury można zobaczyć na nagraniu zamieszczonym w mediach społecznościowych.