Sam zaś fakt wizyty też nie jest niczym szczególnym. Były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder był w Chinach z sześcioma wizytami oficjalnymi. Jego następczyni Angela Merkel z dwunastoma, a obecny kanclerz Olaf Scholz w kwietniu przebywał w Pekinie z drugą już wizytą. Próba przekonania opinii publicznej, że Andrzej Duda, składając wizytę w Chinach, prowadzi jakąś szczególnie aktywną politykę i jest tak, a nie inaczej podejmowany, jest niepoważna.
- Zobacz także: Andrzej Duda spotkał się z Xi Jinpingiem. Ciepłe przyjęcie prezydenta w Chinach [ZDJĘCIA]
Miraże
Inną sprawą jest niewątpliwa w swoim czasie fascynacja polskiej prawicy Chinami, które — w marzeniach całkowicie oderwanych od rzeczywistości kawiarnianych geopolityków — mogłyby wyrwać Polskę z tego, co jest przekleństwem naszej polityki zagranicznej, czyli z jej bezalternatywności. Wizja ta była od początku do końca nie tylko mirażem, ale co gorsza, szkodliwym mirażem. Andrzej Duda, którego prezydenturę charakteryzuje to, że nigdy nie miał w swoim otoczeniu nikogo dysponującego realnym, liczącym się doświadczeniem międzynarodowym, w ów miraż na pewnym etapie prezydentury wydawał się wierzyć.
Wojna w Ukrainie, jak wszystko na to wskazuje, sprowadziła go jednak na ziemię i uświadomiła prezydentowi, że zarówno Pekin, jak i Ankara (w pewnym momencie równie modna na polskiej prawicy) żadnej istotnej roli w polskiej polityce nie odegrają. W przypadku Pekinu — również dlatego, że przywódcy Chin o polskich fascynacjach Pekinem nawet nie słyszeli, a Polska jest dla nich jednym z wielu, oczywiście liczących się, ale niekoniecznie najistotniejszych, partnerów.
Liberalne pseudoargumenty
Niestety, prawicowym zachwytom nad wizytą Andrzeja Dudy towarzyszą równie niemądre kpiny płynące z kręgów liberalnych. W tej narracji Andrzej Duda w ogóle nie powinien pojechać do Pekinu, gdyż Chiny w sprawie Ukrainy rzekomo stoją po stronie Rosji. Problem polega na tym, że po pierwsze stoją bliżej Moskwy niż Kijowa, a nie po stronie Moskwy, a po drugie, nawet gdyby tak było, to tym bardziej należy z nimi na ten temat rozmawiać.
Innym argumentem, który często się pojawia po stronie liberalnej, jest ten, że prezydent Duda, jadąc do Pekinu, "legitymizuje" prezydenta Chin Xi Jinpinga. Argument ten jest tak absurdalny, że aż dziw bierze, że w ogóle pojawia się w przestrzeni publicznej. Chiny są drugim mocarstwem współczesnego świata i ich prezydent żadnej legitymizacji nie potrzebuje. Idea, że przywódca niedemokratyczny czy też autorytarny z samego faktu, iż jego władza nie pochodzi z wolnych i demokratycznych wyborów, jest wspomnianej legitymizacji pozbawiony, a tym samym nie należy z nim utrzymywać relacji, jest kuriozalna.
Nie można poważnie zajmować się polityką zagraniczną i przyjmować jako punktu wyjścia całkowicie oderwanych od rzeczywistości idei. Polska, tak jak każde inne państwo demokratycznego Zachodu, utrzymywała i będzie utrzymywać relacje z państwami niedemokratycznymi, a nawet z dyktaturami. Z tego prostego powodu, że takowe istnieją. Co więcej — gdyby któraś z owych dyktatur stanęła po stronie Zachodu przeciw Rosji, to będziemy ją — dokładnie tak samo, jak nasi demokratyczni sojusznicy — fetować, a jej autorytarnych liderów komplementować i jakkolwiek może być to odległe od ideałów — również przymykać oczy na ich występki.
Wśród argumentów krytycznych wobec wizyty Andrzeja Dudy pojawia się również i ten, że spotkał się on nie tylko z prezydentem, ale również z premierem Chin, co rzekomo miałoby być swego rodzaju despektem wobec prezydenta RP. W rzeczywistości intensywny program spotkań obejmujący rozmowy nie tylko ze swoim odpowiednikiem, czyli prezydentem, ale również szefem rządu, to zawsze i wszędzie, w każdym kraju i w każdej epoce, dowód sukcesu, a nie porażki wizyty. Prezydent Nixon, składając legendarną wizytę w Chinach w 1972 r., spotkał się nie tylko z Mao, ale też – i to kilka razy – z premierem Zhou Enlai.
Skrajności są do siebie podobne
Nieco tylko poważniej brzmi argument, że Polska nie powinna rozmawiać z Chinami, bo te znajdują się na kursie kolizyjnym ze Stanami Zjednoczonymi, które — to jest skądinąd prawdą — są naszym podstawowym gwarantem bezpieczeństwa.
Argument ten jest jednak chybiony i pokazuje przy okazji, jak bardzo podobne do siebie są polska prawica i polski liberalny mainstream. Oto polska prawica, obserwując zaostrzenie relacji niemiecko-amerykańskich, w pewnym momencie uwierzyła w to, że Polska może zająć miejsce Niemiec na amerykańskiej mapie interesów. Powyższe było od początku do końca snem na jawie. Polska, mając kilkukrotnie mniejszą gospodarkę od Niemiec, nigdy nie miała na to szans, po prostu dlatego, że nie można być Niemcami bez niemieckiego PKB. Dla polskiej prawicy nie było to jednak zrozumiałe, bo świat wyobrażeń polskiej prawicy był i pozostaje czarno-biały. I tak oto skoro relacje pomiędzy Waszyngtonem a Berlinem nie były doskonałe, to musiały być one — wedle prawicowej logiki — już tak złe, że Waszyngton zapewne musiał rozglądać się za państwem, które zastąpiłoby Amerykanom Republikę Federalną.
Spór USA i Chin rzecz jasna zasadniczo różni się od sporu USA i Niemiec tym, że Niemcy były, są i pozostaną sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Z kolei Chiny były, są i pozostaną konkurentem, przeciwnikiem, a czasem być może również wrogiem. W tym przypadku świat nie jest czarno-biały, a relacje Waszyngtonu i Pekinu wcale niekoniecznie muszą skończyć się wojną o Tajwan. Rozumieją to przywódcy Niemiec, którzy, choć przecież bliscy Waszyngtonowi, w stosunku do Chin prowadzą własną politykę. Rozumie to też prezydent Francji, który niedawno z pompą podejmował prezydenta Chin w Paryżu.
Tym, co oczywiście różni Polskę od Niemiec i od Francji, jest to, że mamy w odróżnieniu od Niemców i Francuzów granice z Rosją. Tym samym nasze pole manewru wobec USA, w tym punkcie rozumiane jako możliwość prowadzenia polityki, która, choć podobna, niekoniecznie musi być identyczna jak ta, którą prowadzą Stany Zjednoczone, jest oczywiście mniejsza. Owa zależność od USA nie może jednak oznaczać, że politykę w stosunku do Chin mogą prowadzić Niemcy i Francja, a nie może jej prowadzić Polska. Tymczasem dokładnie to mówią ci, którzy potępiają wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w Pekinie. O ile oczywiście to, co mówią, ma cokolwiek wspólnego z polityką zagraniczną i nie chodzi w owych wypowiedziach li tylko o nasze krajowe zapasy w kisielu.