Zakończony właśnie szczyt pokojowy w Szwajcarii rzecz jasna nie przyniósł pokoju Ukrainie. Tylko pozornie jednak był on w takim razie porażką. W rzeczywistości szczyt był sukcesem. Wbrew nazwie bowiem wcale nie pokój był jego celem.
PAP/EPA/MICHAEL BUHOLZER / POOL
Szczyt pokojowy w Szwajcarii. Wśród uczestników Wołodymyr Zełenski
Istotą szczytu w Szwajcarii nie było wypracowanie jakiegokolwiek porozumienia z Rosją, ale zwiększenie presji na Moskwę. Fakt, iż wzięło w nim udział prawie 100 państw reprezentujących ok. dwie trzecie światowego PKB jest sygnałem, którego Moskwa nie jest w stanie zignorować, szczególnie że jej gospodarka — jakkolwiek oczywiście nie pada pod ciosami sankcji (co było, dodajmy, od początku oczywiste i czego nikt znający mechanizm stosowania sankcji nigdy nie oczekiwał) — to zaczyna coraz wyraźniej buksować.
Oś dobra
Szczyt w Szwajcarii był też okazją do policzenia się Zachodu, który, jak pokazała lista państw, które wzięły udział w spotkaniu oraz – co nie mniej ważne – złożyły podpis pod proukraińską deklaracją końcową — tworzą dziś nie tylko USA, Kanada, państwa członkowskie UE, będące członkami NATO Wielka Brytania i w mniejszym, ale jednak istotnym stopniu również Turcja. To też m.in. Australia, Nowa Zelandia, Japonia i Korea Południowa.
Oś państw (mniej lub bardziej) neutralnych
Inaczej niestety wygląda sytuacja z będącymi regionalnymi potęgami Indiami, Brazylią, Arabią Saudyjską oraz RPA, które wzięły udział w konferencji, ale nie podpisały deklaracji końcowej. Kraje te z Rosją współpracują, ale równocześnie trudno nazwać je, biorąc pod uwagę udział w szczycie, sojusznikami Moskwy.
Najwięcej komentarzy wywołała jednak nieobecność Chin. Rzecz w tym, że nawet w ich wypadku trudno jest mówić o jednoznacznym wsparciu dla Rosji. Nawet jeśli w sprawie Ukrainy Chiny są bliższe Rosji niż Zachodowi, to w ich wypadku można mówić co najwyżej o życzliwej neutralności w stosunku do Rosji.
Oś zła
Moskwa, jeśli przyjrzeć się temu, które państwa stoją po jej stronie, może liczyć dziś tak naprawdę wyłącznie na Białoruś, Koreę Północną, Iran, Syrię i kilka mniejszych państw afrykańskich.
Istota dyplomacji
Rosja wszystko powyższe oczywiście doskonale rozumie. Szczyt w Szwajcarii po raz kolejny jedynie pokazał zarówno jej, jak i państwom, które zachowują neutralność to, że Moskwa jest dyplomatycznie osamotniona i już to czyni spotkanie w Szwajcarii sukcesem. Niestety nie dostrzega tego opinia publiczna, która oczekując prostych i jednoznacznych sygnałów, nigdy w historii nie rozumiała istoty dyplomacji, którą rzadko są wielkie przełomy i jednoznaczne zwycięstwa, a znacznie częściej ucieranie się stanowisk w wyniku żmudnych i nie tylko mało widowiskowych, ale wręcz zakulisowych negocjacji.
Celem negocjacji – wbrew emocjom opinii publicznej – są zaś moralnie niedoskonałe porozumienia, których miarą nigdy nie było i nigdy nie będzie to, na ile są moralne, ale to, czy są trwałe. Współczesna opinia publiczna mając iluzję wglądu do światowej polityki i międzynarodowej dyplomacji, którą dają jej media społecznościowe, ową istotę dyplomacji rozumie jeszcze mniej niż kiedykolwiek w przeszłości.
Z jednej bowiem strony widząc teoretycznie więcej, ale z drugiej – nie rozumiejąc istoty sprawy — widzi tak naprawdę jedynie coraz mniej. Istotę dyplomacji najlepiej oddał bohater serialu "Dyplomatka" emitowanego jakiś czas temu na platformie Netlix, który stwierdził: "Dyplomacja nigdy nie działa. Dyplomacja nie otwiera drzwi jednym ruchem nadgarstka. Dyplomacja to 40 dni i nocy w pokoju hotelowym w Wiedniu, to słuchanie tych samych pustych rozmów (...). To ciągłe mówienie »nie«. Dyplomacja nigdy nie działa. Aż do chwili, gdy działa".
Zawód po szczycie w Szwajcarii jest przejawem owego niezrozumienia tego, czym jest dyplomacja. W rzeczywistości to, że szczyt nie doprowadzi do pokoju, było jasne nie tylko w chwili rozpoczęcia obrad, ale od pierwszego dnia, w którym w ogóle zaczęto planować jego organizację.
To, że Rosja nie zakończy wojny przed listopadowym wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, było zawsze oczywiste. Rosjanie niezmiennie liczą na zwycięstwo Donalda Trumpa i na to, że gdyby to on w styczniu zajął miejsce Joego Bidena w Białym Domu, mogliby wynegocjować lepsze dla siebie warunki pokoju. Chociażby dlatego wojna raczej potrwa jeszcze co najmniej kilka miesięcy.
Równocześnie jednak coraz więcej wskazuje na to, że jakkolwiek niezmiennie się ona toczy, to równocześnie zmierza ku końcowi. Wiele wskazuje bowiem na to, że Władimir Putin rozumie, że nie zdoła wygrać wojny i że będzie musiał na tych lub innych warunkach porozumieć się z Ukrainą.
Pośrednie sygnały
Paradoksalnie pośrednim sygnałem, iż rosyjski prezydent powyższe doskonale rozumie — a sam fakt, iż szczyt się odbywa, odebrał jako porażkę — były jego słowa sprzed kilku dni, w których, podczas przemówienia do rosyjskich dyplomatów, zadeklarował gotowość natychmiastowego zakończenia wojny pod warunkiem uznania przez Ukrainę aneksji przez Rosję czterech ukraińskich obwodów.
Słowa Putina, które oznaczały, że Ukraina musiałaby nie tylko pogodzić się z utratą już zajętych przez Rosję terytoriów, ale jeszcze dodatkowo bez walki oddać część terytoriów, których Rosja nie okupuje, były oczywiście bezczelne i aroganckie, szczególnie że Putin powtórzył żądania "denazyfikacji i demilitaryzacji" Ukrainy. To, że Putin jest nie tylko mordercą, ale też moralnym degeneratem, nie zmienia faktu, że błędem jest skupianie się przy okazji analizy jego słów wyłącznie na tym, co prowokacyjne i bezczelne i równoczesne pomijanie tego, co powiedział między wierszami.
Błędem jest też zakładanie, że rosyjska dyplomacja, której twarzą jest dziś znana z wulgarnego i prostackiego zachowania rzeczniczka MSZ Marija Zacharowa, utraciła możliwość takiego formułowania myśli, by były zrozumiałe dla dyplomatów, a równocześnie wprowadzały w konfuzję tych, dla których liczy się tylko politura.
Nigdy nie chodziło o Kijów, czyli może nie chodzić o Kijów
Fakt, że Putin wystąpił z przemówieniem w rosyjskim MSZ na dzień przed szczytem w Szwajcarii, dowodzi tego, że nie mówił wcale do własnych, ale do zachodnich dyplomatów. Wybór akurat MSZ jako miejsca wystąpienia to, znając skłonność Rosjan do dyplomatycznej symboliki, sygnał, by słuchając jego przemówienia zauważać to, co rosyjski dyktator powiedział między wierszami.
Tym, co było najważniejsze, wcale nie były tymczasem wszystkie znane nam już od dawna kłamstwa Putina, ale to, że stwierdził, że Rosjanie nigdy nie planowali zajęcia Kijowa, a próbując go otoczyć, jedynie chcieli zmusić Kijów do negocjacji. Powyższe jest oczywistym kłamstwem, a warunki, które Putin sformułował, są niezmiennie nie do przyjęcia. Nie zmienia to faktu, że mówiąc, że Kijów nigdy nie był celem, Putin dał do zrozumienia, że może z tego celu zrezygnować w przyszłości.
Istotne były również słowa Putina o tym, że chce zakończenia wojny, a nie jedynie jej zamrożenia oraz stwierdzenie, że Rosja mogłaby zaakceptować fakt, iż Kijów nie wchodząc do NATO, otrzymałby (w domyśle – od NATO) gwarancje podobne do tych, którymi cieszą się członkowie paktu.
W języku dyplomacji znaczy to tyle, że Putin podjął rękawicę rzuconą mu zarówno przez prezydenta USA Joego Bidena, który niedawno mówił o tym, że Ukraina po zakończeniu wojny nie musi stać się członkiem NATO, jak i przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który sugerował, że Ukraina musi otrzymać od Zachodu jakieś gwarancje bezpieczeństwa.
Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, iż Putin jest patologicznym kłamcą, a Rosjanie zdolnymi do masowych mordów bandytami, niczego, co mówi rosyjski przywódca, nie wolno brać za dobrą monetę. Tyle że słowa Putina można, tak jak czyni to opinia publiczna, traktować jako stanowisko Rosji, albo, tak jak czynią to dyplomaci, punkt wyjścia do rozmowy, w czasie której trzeba pamiętać, że dyplomacja nigdy nie działa. Aż do chwili, gdy działa.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.