9 listopada, wczesne godziny poranne. Grupa blisko dwóch tysięcy uzbrojonych nazistów maszeruje ulicami Monachium, zmierzając do centrum miasta. Zamierzają zebrać siły, ruszyć na Berlin, obalić stacjonujące tam władze i ustanowić nowe rząd – na wzór Benita Mussoliniego, który w podobny sposób w 1922 r. przejął władzę we Włoszech. Choć już wiedzą, że zostali "zdradzeni" przez "wspólników", niezłamani idą przez miasto, licząc, że spontanicznie dołączą do nich mieszkańcy Monachium. Nie przyłącza się praktycznie nikt. Na ulice wychodzi za to policja – i otwiera ogień.
Dochodzi do regularnej bitwy. Jeden z pocisków dosięga mężczyznę, który maszeruje ramię w ramię z organizatorem puczu w pierwszym szeregu. Kula trafia prosto w serce. Ranny upada, pociągając za sobą towarzysza i ratując go od niechybnej śmierci. Tym mężczyzną jest Max Erwin von Scheubner-Richter, Niemiec, którego uratował, to natomiast Adolf Hitler. Przyszły Führer przeżył pucz i postanowił wypełnić plan, który zapoczątkował razem z poległym wspólnikiem.
Przeciwko bolszewikom
Nic w młodości Richtera nie wskazywało na to, że jego historia potoczy się w takim właśnie kierunku. Syn Niemca z Saksonii i bałtyckiej Niemki urodził się w 1884 r. w Rydze, gdzie spędził znaczną część swego życia. Choć jako sześciolatek wyjechał do szkoły z internatem, do której wysłała go matka po śmierci jego ojca, po zdaniu matury wrócił do rodzinnej miejscowości i podjął studia chemiczne na Politechnice Ryskiej.
To właśnie tam, w jednym z bractw uczelnianych, poznał ludzi, którzy w przyszłości stali się kluczowymi postaciami w nazistowskim aparacie władzy. Wśród nich był chociażby Alfred Rosenberg – jeden z głównych ideologów NSDAP i twórca najbardziej zbrodniczych teorii nazistowskich czy Otto von Kursell pracujący w Ministerstwie Nauki Trzeciej Rzeszy.
Zanim jednak do tego doszło, los rzucił Richtera na inne fronty. Jak wiele młodych ludzi wziął udział w rewolucji bolszewickiej – wstąpił w szeregi oddziałów prorządowych walczących z rewolucjonistami, próbując chronić dóbr Niemców bałtyckich. Nie potrwało to długo – z racji poniesionych obrażeń musiał zrezygnować ze służby. Los się jednak do niego uśmiechnął – mniej więcej w tym czasie poznał Mathilde Mundel, córkę właściciela fabryki, którą miał chronić. Choć była od niego starsza o 29 lat (albo 19, w zależności od źródeł), co wywołało dużą sensację, Richter się tym nie przejmował.
Nie wiadomo, czy serce mocniej zabiło mu do wybranki, czy do jej pozycji społecznej i majątku. Pewne jest natomiast, że dobrze wyszedł na tym małżeństwie – zyskał nie tylko pieniądze, ale i przychylność krewnej swojej żony, arystokratki Klary von Scheubner. Swoje względy dla nowego członka rodziny kobieta potwierdziła aktem adopcji. Od tego momentu Richter zaczął dodawać ów przedrostek do swojego nazwiska. Był ustawiony do końca życia – choć nie dane mu było przeżyć go za długo.
Świadek ludobójstwa Ormian
Niedługo po tym Max Erwin von Scheubner-Richter wyjechał do Niemiec, gdzie dokończył studia, uzyskując tytuł doktora inżynierii. Niedługo po tym wybuchła I wojna światowa i Scheubner-Richter zaciągnął się jako ochotnik do armii bawarskiej. I tym razem nie sprawdził się zbyt długo w walkach – choć przez krótki czas walczył na froncie zachodnim i wschodnim, władze niemieckie miały dla niego inne zadanie. Powierzyły mu stanowisko wicekonsula Niemiec w Erzurum w Turcji.
Pełniąc tę funkcję, był świadkiem ludobójstwa dokonywanego przez armię turecką na Ormianach i wiernie dokumentował zbrodnie. W jednym ze sprawozdań pisał:
"Osobiście odwiedziłem przesiedleńców obozujących wokół miasta. Nędza, rozpacz i gorycz są ogromne. Kobiety rzucały się z dziećmi przed mojego konia i błagały o pomoc. Widok tych płaczących biednych ludzi był żałosny i zawstydzający – ale jeszcze bardziej zawstydzające było dla mnie poczucie, że nie jestem w stanie pomóc. Ormianie postrzegają przedstawiciela Rzeszy Niemieckiej jako swoją jedyną ochronę i oczekują od niego pomocy".
Dalej deklarował, że organizował pomoc dla Ormian, zbierając i przekazując im żywność.
"(…) Uznałem za swój obowiązek, jako przedstawiciela rządu niemieckiego, nie patrzeć w milczeniu na działania rządu [tureckiego] wobec Ormian i podjęte wobec nich środki. Z jednej strony nie możemy zasadniczo zapobiec tym środkom, z drugiej – będziemy musieli wziąć za nie odpowiedzialność moralną (…). Pogodziłem się z kłopotami, a nawet niebezpieczeństwem, na które od czasu do czasu naraża mnie moja postawa, także dlatego, że przypuszczałem, że w późniejszym terminie rząd będzie mógł ogłosić, że jego przedstawiciel stanął w obronie humanitarnego i zgodnego z prawem traktowania niewinnych cierpiących przy użyciu wszelkich dostępnych mu środków prawnych".
Scheubner-Richter interweniował w sprawie Ormian u władz w Konstantynopolu oraz u swoich przełożonych w Berlinie, ale na nic się to zdało – i jedni i drudzy zignorowali jego apele. Niektórzy historycy twierdzą, że Hitler zapoznał się dokładnie z tureckimi zbrodniami na Ormianach z czasów I wojny światowej i utwierdził się w przekonaniu, że europejskie kraje podobnie milcząco zareagują na eksterminację Żydów.
Marsz po władzę
Scheubner-Richter nie doczekał końca wojny w Turcji. W czasie służby w tym kraju zachorował na malarię, przez co został odesłany do Monachium. Po szybkim leczeniu trafił zaś do Rygi, obejmując funkcję kierownika prasowego 8 Armii. Kiedy w 1918 r. Niemcy skapitulowały, został szefem niemieckiej komórki dyplomatycznej. Zajmował się m.in. zabezpieczaniem niemieckich aktywów finansowych w Rydze – ale znów niedługo. Gdy do miasta wkroczyła Armia Czerwona, Scheubner-Richter wyjechał do Berlina. A że ciągnęło go do walki, znów znalazł się w samym jej środku – wziął udział w puczu.
Nacjonaliści pod wodzą Wolfganga Kappa nie zaakceptowali warunków traktatu wersalskiego narzuconego Niemcom. Fakt, że socjalistyczny rząd Republiki Weimarskiej to zrobił, uznali za akt zdrady i postanowili odsunąć rządzących od władzy.
"Rzesza i naród są w poważnym niebezpieczeństwie. Szybko zbliżamy się do całkowitego załamania państwa i ładu prawnego. (…) Nieudolna władza, pozbawiona autorytetu i podatna na korupcję, nie potrafi zaradzić niebezpieczeństwu. (…) Można to zrobić tylko poprzez przywrócenie autorytetu silnego państwa (…), odbudowę porządku i świętego szacunku dla prawa. Obowiązkowość i rozsądek niech znów zapanują w krajach niemieckich. Niech odżyje niemiecki honor i uczciwość".
Z takimi hasłami na ustach nacjonaliści niemieccy zorganizowali pucz, próbując przejąć władzę w kraju. Wolfgang Kapp miał zostać kanclerzem nowego, rewolucyjnego rządu, Walter Luettwitz – współorganizator buntu – ministrem obrony, Scheubnerowi-Richterowi obiecali zaś stanowisko szefa wywiadu. Próby wstrząśnięcia sceną polityczną spełzły jednak na niczym – pucz zakończył się niepowodzeniem i Scheubner-Richter znów musiał uciekać – tym razem do Monachium. Tam poznał nieznanego jeszcze szerzej Austriaka, który porwał go swoimi radykalnymi ideami.
Na drodze do nazizmu
Początkowo Adolf Hitler był dla niego – jak wówczas dla wielu – zupełnie anonimowym działaczem. Szybko jednak przekonał go do siebie swoimi poglądami. Odrzucenie postanowień krzywdzącego – w opinii wielu Niemców – traktatu wersalskiego i stworzenie silnego państwa narodowego liczącego się w Europie – to było spełnienie marzeń Scheubnera-Richtera. Wyartykułowanie ich przez Hitlera, całkowicie przekonanego o ich słuszności, sprawiło, że wydały się one Richterowi jak najbardziej realne. Zaczął traktować je jak plan, a Hitlera – jako wspólnika, który pomoże mu go zrealizować.
Aby to się udało, potrzeba było jednak więcej osób, które również uwierzą w jego zasadność – i to najlepiej takich, które swą wiarę poprą pieniędzmi. Bo tych Niemieckiej Partii Robotników – prekursorce Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) w owym czasie mocno brakowało. Scheubner-Richter postanowił to zmienić. Zajął się pozyskiwaniem funduszy dla partii oraz jej promowaniem i był w tym bardzo skuteczny. Dzięki jego licznym znajomościom i sile perswazji kasa ugrupowania coraz szybciej się zapełniała, a głos Hitlera stawał się coraz bardziej słyszalny.
Scheubner-Richter pozyskał dla niego i dla całej NSDAP wsparcie wielu wpływowych osób – m.in. "barona stalowego" Fritza Thyssena (sam twierdził, że przekazał nazistom milion reichmarek) czy bawarskiego arystokraty Theodora von Cramer-Kletta, będącego zagorzałym faszystą. Raczkującą NSDAP wsparł również Erich Ludendorff. Cieszący się statusem bohatera I wojny światowej generał, rozgoryczony kapitulacją Niemiec w 1918 r., za namową Scheubnera-Richtera przekazał partii spore sumy, które posłużyły m.in. na powołanie i wyszkolenie bojówek SA – przybocznej armii Hitlera.
Promotor NSDAP
Szukając wsparcia dla NSDAP, Scheubner-Richter uderzał we właściwe struny – gromadził wokół partii ludzi rozgoryczonych przegraną wojną i warunkami narzuconymi Niemcom. Wiele z nich wywodziło się z kręgów niemieckiej skrajnej prawicy oraz z rosyjskiej emigracji. Scheubner-Richter, jako człowiek walczący w młodości z bolszewikami, nawiązał kontakty z grupą carskich emigrantów w Monachium. Mieli oni nadzieję, że zwycięstwo rewolucjonistów w Rosji jest tylko chwilowe i lada moment powróci w kraju stary porządek – być może z pomocą niemieckich działaczy.
Hojnie przekazywali więc Scheubnerowi-Richterowi środki finansowe, mające oficjalnie posłużyć do rozwoju współpracy między niemieckim rządem a carską opozycją. Aby jeszcze bardziej skłonić ich do ofiarności, przedstawił im szanowane osobistości z ich kręgów, na które oficjalnie miały iść darowizny. Wśród nich znalazła się chociażby wygnana wielka księżna Wiktoria Fiodorowna, której mąż – Cyryl Władimirowicz Romanow – ubiegał się o wakujący tron carski oraz były rosyjski generał Wasilij Biskupski. Marzył on o stworzeniu "kontrrewolucyjnej armii", która doprowadziłaby do restauracji monarchii w europejskich krajach. Biskupski skontaktował Scheubnera-Richtera z emigracyjnymi działaczami rosyjskimi w innych krajach.
W liście z 1939 r. oszacował on wysokość wpłat finansowych udzielonych przez wygnanych Rosjan w odpowiedzi na apel Scheubnera-Richtera na pół miliona marek w złocie. Wszystkie te środki, za sprawą założonych przez niego organizacji "charytatywnych", trafiły na konto NSDAP. Pozyskała ona zaplecze finansowe, którego tak bardzo potrzebowała – Scheubner-Richter wraz z Adolfem Hitlerem postanowili więc przejść do działania.
Nieudany marsz po władzę
Plan był jasny – doprowadzić do obalenia rządu, przejąć władzę w kraju i ustanowić narodowosocjalistyczną dyktaturę. Pomysł, choć radykalny, wydawał się Hitlerowi i Scheubner-Richterowi mieć szanse powodzenia – sytuacja gospodarcza w kraju się pogarszała, a wraz z nią nastroje społeczne. Ludzie chcieli zmiany. Nie tylko jednak naziści dostrzegli w tym szansę. Podobne plany – obalenia rządu i przejęcia władzy – mieli również bawarscy politycy. Hitler postanowił więc dłużej nie zwlekać i przejść do działania.
8 listopada 1923 r. w monachijskiej piwiarni Burgerbraukeller zgromadzili się zwolennicy utworzenia bawarskiego rządu na czele z Gustavem von Kahrem – komisarzem generalnym Bawarii – by przedyskutować plany marszu na Berlin. Spotkanie zakłócili jednak nieproszeni goście. Do lokalu wkroczyły narodowosocjalistyczne bojówki. Tuż po nich weszli Adolf Hitler, Rudolf Hess i Hermann Goering. Oznajmili zebranym, że budynek otoczony jest przez członków SA, w kraju wybuchła rewolucja i że nie mają oni innego wyjścia, jak porzucić swoje plany i dołączyć do NSDAP.
Gustaw von Kahr, wraz z innymi przywódcami Bawarczyków – Ottonem von Lossowem i Hansem von Seisserem – przystał na tę "propozycję". Okazało się jednak, że był to fortel. Kiedy "na słowo honoru" został uwolniony przez nazistów przekonanych o tym, że "pokonali" Bawarczyków, Kahr potajemnie zmobilizował armię i policję. Przekazał im plany puczystów, zapewniając, że sam nie ma nic wspólnego z próbami obalenia władzy. Podziałało. Gdy kilka godzin po rozpoczęciu puczu Kahr ogłosił, że NSDAP oraz wszystkie jej przybudówki militarne zostają rozwiązane, Hitler zrozumiał, że został oszukany. Nie zrezygnował jednak ze swoich planów.
Rankiem 9 listopada razem z grupą liczącą blisko dwa tysiące osób ruszył ulicami Monachium, zmierzając do centrum miasta. Był przekonany, że żaden policjant czy żołnierz nie odważy się podnieść broni na generała i bohatera wojennego Ericha Ludendorffa, który wraz z nim maszerował w pierwszym szeregu. Mylił się – podobnie jak z przypuszczeniem, że do puczystów dołączą mieszkańcy Monachium. Mimo pojawienia się uzbrojonego po zęby kordonu policji naziści niezrażeni, ze śpiewem na ustach, szli przed siebie. Wkrótce padł pierwszy strzał.
"Niepowetowana strata"
Doszło do regularnej bitwy. Jeden z pocisków tracił w Scheubnera-Richtera, który maszerował w pierwszym szeregu. Mężczyzna upadł, pociągając za sobą Hitlera i tym samym być może ratując mu życie – podczas ostrej wymiany ognia leżał on na ziemi ze zwichniętym ramieniem i wszystkie kule przelatywały mu nad głową. Policja dość szybko spacyfikowała manifestantów – Hitler ostatecznie został skazany na 5 lat więzienia. Policja pojmała również Ludendorffa i innych puczystów.
Śmierć Scheubnera-Richtera mocno poruszyła Hitlera – uznał ją za "niepowetowaną stratę". "Można zastąpić każdego, ale nie Scheubnera-Richtera" – miał powiedzieć, dowiedziawszy się o tym, że jego sojusznik nie przeżył puczu. Postanowił go uhonorować. Tak jemu, jak i 15 pozostałym działaczom NSDAP, którzy zginęli w puczu, poświęcił pierwszą część swojego manifestu "Mein Kampf". Kiedy w 1933 r. doszedł do władzy, nakazał czcić go jak bohatera narodowego, jako Blutzeuge (niem. świadek krwi) – tak w Trzeciej Rzeszy nazywano "męczenników" ruchu nazistowskiego, zabitych przez "przeciwników politycznych" przed dojściem NSDAP do władzy.
Nazwisko Scheubnera-Richtera, podobnie jak nazwiska innych nazistów poległych w puczu monachijskim, znalazło się na tablicy przymocowanej do Feldherrnhalle (Portyk Marszałków, doszło tam do krótkiej bitwy, która zakończyła pucz). Miejsca tego strzegła gwardia honorowa SS, a przechodząc koło niego, należało wykonać hitlerowskie pozdrowienie. Na cześć Scheubnera-Richtera nazwano również wiele niemieckich ulic.
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się historia, gdyby przeżył pucz – czy zyskujący coraz większe wpływy działacz próbowałby w pewnym momencie odsunąć Hitlera na bok i sam sięgnąć po władzę, czy pozostałby w cieniu, pociągając stamtąd za sznurki. Nie wiadomo też, dlaczego dyplomata interweniujący w sprawie Ormian i domagający się zaprzestania ludobójstwa sam przesiąknął ludobójczą ideologią antysemicką i opowiadał się za tak radykalnymi rozwiązaniami.
Jedyne, co jest pewne, to fakt, że "wódz wodza" – jak nazywali go członkowie NSDAP – wywarł znaczący wpływ na Adolfa Hitlera. Pomógł mu też zrealizować jego zbrodniczy plan przejęcia władzy w kraju i ustanowienia zbrodniczej dyktatury – mimo że sam już jej nie doczekał.