Reklama

Polscy i litewscy narodowcy przeciw Józefowi Piłsudskiemu? Jeśli chodzi o losy ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego (WKL), jak najbardziej, choć był to dosyć egzotyczny, a i nigdy niesformalizowany sojusz. I endecy, i Litwini kategorycznie sprzeciwiali się planom polskiego Naczelnika Państwa, który po zakończeniu I wojny światowej dążył do odtworzenia Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Skąd ten pomysł? O ile Dmowski i jego zwolennicy postrzegali naród jako wspólnotę etniczną, opartą na kulturze, języku, religii itd., Piłsudskiemu było o wiele bliższe rozumienie polskości, wywodzące się jeszcze z I RP. Zgodnie z nim, Polak nie musiał mówić po polsku czy być katolikiem, mógł równie dobrze posługiwać się językiem litewskim, ukraińskim, wyznawać prawosławie, islam itp. Ważne, aby miał świadomość, że jego ojczyzną jest historyczna Polska (w granicach przedrozbiorowych), odczuwał więź z mieszkańcami tego terytorium i był gotów do poświęceń dla tej wspólnoty. Tak polskość (na wzór brytyjskości) postrzegali też np. Kościuszko czy Mickiewicz. 

Konflikt obojga narodów

Upraszczając, Dmowski oddzielał Polaków od Litwinów, Żydów czy Tatarów. Według Piłsudskiego mogli zaś należeć do narodu polskiego pod warunkiem działania dla dobra Rzeczpospolitej. Jak pisał prof. Andrzej Nowak, “Naród jest w owym ujęciu [...] "grupą statusową". Polakiem, jest każdy [...], kto się dla Polski zasłużył". Co z tego wszystkiego wynika? Wbrew pozorom, bardzo wiele, bo “Pan Roman" stawiał na państwo narodowe, podczas gdy Komendantowi marzyło się odnowienie federacji polsko (koronno)-litewskiej. Zarazem, Piłsudski był politykiem i zdawał sobie sprawę, że jego najambitniejsze plany mogą się nie doczekać realizacji. W razie gdyby Litwini nie chcieli przystąpić do budowy wspólnego kraju, dopuszczał istnienie odrębnego państwa litewskiego, ale z jednym zastrzeżeniem. Wilno i Wileńszczyzna miały pozostać po polskiej stronie.

Reklama

Z kolei litewscy nacjonaliści (ale i czołowi tamtejsi politycy) nie wyobrażali sobie ojczyzny bez miasta nad Wilią. Co więcej, tylko ono mogło być według Litwinów stolicą odrodzonej Litwy. W związku z tym nie widzieli wielkiej różnicy między Piłsudskim i Dmowskim, a o powrocie do federacji nie chcieli nawet słyszeć. Marszałek zdecydował się więc z czasem na przymuszenie ich do tworzenia jednego państwa, ale po kolei. Gdy w grudniu 1918 roku, już jako Naczelnik, spotkał się z delegacją litewską, oświadczył jej, że “Polska nie ma nic przeciwko temu, aby powstało niezależne państwo litewskie, ale zdaje się, że Litwa będzie państwowo zespolona z Polską". Jak widać, na politycznym stole leżały 2 rozwiązania i dopiero czas miał pokazać, które z nich się ziści. Dodajmy jeszcze, że Piłsudski, dążąc do odnowienia Rzeczpospolitej Obojga Narodów, kierował się nie tylko swoim rozumieniem polskości czy sentymentem do I RP. Rolę grała też, a może przede wszystkim twarda kalkulacja: tylko taka Polska mogła według Marszałka oprzeć się rosyjskiemu imperializmowi.

Warszawa - Wilno - Kowno

Jak taka federacja polsko-litewska miała wyglądać w praktyce? Piłsudski wypowiadał się w tej sprawie dość mgliście, ale z pewnością stolicą członu "litewskiego" byłoby Wilno. Obszar tej części federacji obejmowałby zaś swoim zasięgiem, jeśli nie całość, to większość ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, od Żmudzi aż poza Mińsk. Więcej konkretów przynosi rozmowa premiera Ignacego Jana Paderewskiego, który wiosną 1919 roku spotkał się w Warszawie z wysłannikiem litewskiego rządu, Jurgisem Šaulysem. Szef rady ministrów również sympatyzował z koncepcją federacyjną i dzięki niemu wiemy, że filarami państwa polsko-litewskiego miały być wspólne polityka zagraniczna i obronność. Warszawę i Wilno łączyłyby też komunikacja - system kolejowy i pocztowy - oraz skarb. W innych kwestiach członkowie federacji zachowaliby zapewne daleko idącą autonomię, ale Šaulys podsumował wywody Paderewskiego wymownym milczeniem. Niezmiennie domagał się za od Polaków uznania niepodległości Litwy i to ze stolicą w Wilnie.

Nic dziwnego, że negocjacje zakończyły się fiaskiem, podobnie jak i polityczno-militarna gra Piłsudskiego z Litwinami. Marszałek podjął ją w kwietniu 1919, z jednej strony organizując ofensywę Wojska Polskiego przeciw bolszewikom. Kluczowy punkt tej akcji stanowiło wyzwolenie Wilna, a dalszy los oswobodzonego miasta zależał od drugiego elementu -powodzenia misji Michała Römera. Ten prawnik i polityk, wydawca “Gazety Wileńskiej", a także autor “Studium o odrodzeniu narodu litewskiego" był odpowiednim kandydatem do roli pośrednika na linii Warszawa-Kowno (tam rezydował rząd litewski). Piłsudski skierował go zatem na Kowieńszczyznę, aby podjął poufne rozmowy z tamtejszymi politykami. Römer miał ich przekonać do powołania wielonarodowościowego rządu, złożonego z Litwinów, Polaków i przedstawicieli innych nacji zamieszkujących teren dawnego WKL (sam stanąłby na jego czele).

Ów gabinet, w myśl założeń Piłsudskiego, przeniósłby się z Kowna do wolnego już Wilna i rządziłby tam do momentu inauguracji obrad Konstytuanty. To zgromadzenie, również składające się z reprezentacji wszystkich narodów na historycznej Litwie, ogłosiłoby natomiast przystąpienie kraju do federacji z Polską. Tyle plany, a rzeczywistość? Obróciła projekty polskiego Naczelnika w pył - Römer nie tylko usłyszał od Litwinów (m.in. od ministra finansów) “nie" w sprawie rządu, ale został poinformowany, że równoległa wyprawa wileńska to “gwałt ze strony Polski". Wizyta w Kownie kolejnego emisariusza Marszałka, Zygmunta Jundziłła, zakończyła się jeszcze większą katastrofą. Wysłannik zdążył raptem zamienić kilka słów z ministrem spraw wojskowych, po czym został na jego polecenie, zakuty w kajdanki i odesłany do aresztu. Co prawda za kratkami spędził tylko dobę, a po wyjściu na wolność odbył rozmowę z prezydentem Antanasem Smetoną, ale niesmak pozostał.

Wyzwolenie Wilna czy okupacja Wilna?

Większe sukcesy niż na płaszczyźnie dyplomatycznej, Piłsudski odniósł na polu militarnym.  Polscy żołnierze dotarli do Wilna 19 kwietnia i po kilku dniach zaciętych walk wyparli Armię Czerwoną z miasta. Mogli przy tym liczyć na intensywne wsparcie mieszkańców: “widziano uczniaków pod gradem kul, pomagających w obsłudze karabinów maszynowych, panienki niosące żołnierzom w ogniu walki mleko, wodę, biedne zapasy domowe, zajmujące się rannymi". Czyżby więc zwykli, wileńscy Litwini mieli inne zdanie niż politycy? Nic bardziej mylnego, bo wśród wilnian dominowali Polacy. Stanowisko miejscowych Litwinów (stanowiących kilka procent ludności) dobrze obrazuje zaś list, jaki Tymczasowy Komitet Litewski wystosował na ręce zarządzającego wyzwolonym terytorium, generalnego komisarza Ziem Wschodnich, Jerzego Osmołowskiego. Obecność Wojska Polskiego nad Wilią została w nim określona jako “okupacja".

W tej sytuacji Marszałek zdecydował się grać na czas i ogłosił odezwę "Do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego". Już sam tytuł jest dość sugestywny, a kolejne linijki tekstu nie pozostawiały złudzeń - Piłsudski nie zamierzał na razie włączać Wilna i okolic do Rzeczpospolitej. Zapowiadał za to przeprowadzenie na tym obszarze (a w miarę możliwości na jak największym terenie dawnego WKL) demokratycznych wyborów, które wyłonią władze, zdolne do rozwiązania spraw wewnętrznych “bez jakiegokolwiek gwałtu lub ucisku ze strony Polski". Odezwa, choć odwołująca się do szczytnej idei samostanowienia narodów, nie zadowoliła nikogo. Litwini chcieli przecież wcielenia Wileńszczyzny do swojego państwa, analogicznie wśród Polaków (i tych z Wilna i tych z głębi kraju) dominował prąd inkorporacyjny.

Endecka "Gazeta Warszawska" poczynania Naczelnika Państwa komentowała zjadliwie: "Kto Wilna nie zna, niech sobie wyobrazi, że do zajętej przez wroga Warszawy wkracza zwycięska armia polska i wydaje odezwy do ludności jako “Do mieszkańców b. Księstwa Mazowieckiego". Kolejne tygodnie nie przyniosły przełomu w relacjach polsko-litewskich i stawało się jasne, że wizja federacji na wzór I RP nie tylko się oddala, ale, niestety, stanowi mrzonkę. Piłsudski nie zamierzał jednak zaakceptować oporu rzeczywistości i zamiast marchewki, postanowił zastosować wobec Litwinów kij. Konkretnie, doprowadzić do powstania w Kownie bardziej propolskiego rządu, w razie potrzeby nawet siłowo. Marszałek był przekonany, że zamach stanu może się powieść, ponieważ rządzący Litwą to w większości cyniczni karierowicze, pozbawieni przy tym oparcia społecznego. Czas pokazał, jak bardzo się mylił...

Puczyści potrzebni od zaraz

Decyzja o dokonaniu przewrotu to jedno, jego wykonanie to drugie. Oficjalne wkroczenie Wojska Polskiego na Litwę kowieńską nie wchodziło w grę, nie tylko dlatego, że Piłsudski nie chciał, nieuniknionego w tej sytuacji, przelewu krwi między Polakami i Litwinami. Taki krok, podjęty przez Warszawę, z pewnością zostałby potępiony przez zachodnie mocarstwa jako przejaw "polskiego imperializmu". Polska w wielu kwestiach liczyła natomiast na ich pomoc, czy to żywnościową, czy amunicyjną...W związku z tym Naczelnik preferował pucz w białych rękawiczkach - kto odpowiadałby za jego realizację? Na początku lipca 1919 w rozmowie z Michałem Kossakowskim polski przywódca zdradził, że Dywizja Litewsko-Białoruska. Złożona z ochotników, mogłaby teoretycznie wypowiedzieć posłuszeństwo Naczelnemu Wodzowi, a tym samym “bez odpowiedzialności za to państwa polskiego pójść wprost na Kowno, by obalić znienawidzoną przez wszystkich “Tarybę" [Radę Litewską] i zażądać “wskrzeszenia łączności z Polską".

Inną opcją było wykorzystanie Polskiej Organizacji Wojskowej, której konspiracyjna sieć obejmowała niemal całe państwo litewskie. Tzw. kowieński okręg POW liczył w sierpniu około 400 członków i podlegał kierownikowi Ekspozytury Oddziału II Sztabu Generalnego (czyli wywiadu) w Wilnie, kapitanowi Marianowi Kościałkowskiemu. Z kolei na czele POW-iaków stał porucznik Rajmund Kawalec, który dla niepoznaki zatrudnił się jako sprzedawca w komisowym sklepie dla ubogich. Piłsudski miał zatem do dyspozycji i POW, i Dywizję Litewsko-Białoruską, ale to nie wystarczyło. Żeby przewrót był wiarygodny, a przede wszystkim udany, musieli w nim uczestniczyć oficerowie litewskiej armii. Tu sytuacja przedstawiała się o wiele gorzej - wprawdzie Kawalec pozyskał wielu Polaków służących w tamtejszym wojsku, ale Litwinów zaangażowanych w spisek można było policzyć na palcach jednej, ewentualnie dwóch rąk.

Optymista odpowiedziałby: ale za to jakich! Należał do nich major sztabu generalnego, Klemensas Voitiekunas, a zwłaszcza litewski Naczelny Wódz, Silvestras Žukauskas. Nie dość, że głównodowodzący miał polskie korzenie, to w trakcie spotkania z majorem Tadeuszem Kasprzyckim zadeklarował, że czuje się Polakiem. Mało tego, stwierdził, że jest gotowy na naprawdę wiele, aby doprowadzić do zgody na linii Warszawa - Kowno. W teorii Piłsudski nie mógł sobie wymarzyć lepszego scenariusza - wyglądało na to, że planom puczu, a w dalszej perspektywie federacji, sprzyja jego litewski odpowiednik. Prawdziwy as w polityczno-wojskowej talii? Jak się wkrótce okazało, raczej blotka, ale nie uprzedzajmy faktów. Niemniej, postawa Žukauskasa powinna od początku budzić wątpliwości Polaków. Raz, że podejrzewany o propolskie sympatie generał był na celowniku służb, na jakiś czas został nawet wcześniej odsunięty od dowodzenia armią. Dwa, że owszem, popierał polskie dążenia do porozumienia z Litwą, ale czy na tyle, aby wystąpić przeciw swoim władzom? Przyszłość dowiodła, że nie. Zdecydowanie nie.

Równie opornie, co kaptowanie wojskowych, szło spiskowcom werbowanie litewskich polityków. Prawicowych z góry można było uznać za straconych, podobnie jak endecja wykluczali wszelki kompromis w sprawie przynależności Wilna. Polacy zwrócili się zatem ku działaczom o centrowej i lewicowej orientacji, ale efekty były mizerne. Dotarli co prawda do kilku ministrów z rządu Mykolasa Sleževičiusa, ale żaden nie wyszedł poza wyrażenie sympatii dla koncepcji federacyjnej. W tej sytuacji liderzy spisku musieli się oprzeć na miejscowych rodakach, m.in. Tomaszu Zanie - współtwórcy Polskiej Partii Zjednoczenia Demokratycznego, a także Stanisławie Narutowiczu, ziemianinie i bracie Gabriela (przyszłego prezydenta). Z czasem do zamachowców dołączył też Jurgis Aukštuolaitis - podczas I wojny światowej tłumacz, chwalący się szerokimi kontaktami w litewskich sferach politycznych i wojskowych.

Jaka (nie)piękna katastrofa

Właściwą akcję poprzedziły intensywne przygotowania propagandowe. Z jednej strony, Kowieńszczyznę zalały polsko- i litewskojęzyczne gazety, z drugiej ulotki i odezwy. Pobrzmiewał w nich jeden, agresywny ton wobec gabinetu Sleževičiusa oraz wspomnianej Rady Litewskiej, Taryby. Przykładowo, jeden z numerów "Naszego Kraju" głosił, że “konieczność obalenia obecnego rządu Litwy staje się pilną rzeczą dla narodu litewskiego". Z kolei ulotne druki przekonywały Polaków i Litwinów, że “w wojsku litewskim jest więcej niż połowa oficerów Moskali [...]! Taryba i jej rząd jest wrogiem narodu polskiego, prześladują polski język, więzi polskich obywateli". Do celów propagandowych wykorzystano też nowoczesne środki komunikacji - 18 sierpnia nad Kownem przeleciał samolot, z którego polscy działacze zrzucili setki egzemplarzy “Naszego Kraju" (z przewodnim hasłem “rząd litewski to narzędzie Niemców").

Od propolskich i antytarybowskich materiałów ważniejsze były jednak czyny, dlatego między 20, a 22 sierpnia spiskowcy odbyli szereg spotkań w Wilnie. Stronę “warszawską" reprezentowali Tadeusz Kasprzycki, Walery Sławek i Leon Wasilewski - najważniejszy ekspert Piłsudskiego od spraw kresowych, były minister spraw zagranicznych. Stronę "wileńską" - Jurgis Aukštuolaitis i Stanisław Narutowicz. Zebrani ustalili, że przewrót nastąpi w nocy z 28 na 29 sierpnia: rząd kowieński zostanie obalony, Taryba rozwiązana, a na ich miejsce powstanie nowa rada ministrów z Narutowiczem jako premierem. Na dyktatora “odrodzonej Litwy" został wyznaczony generał Žukauskas, rola jego zastępcy przypadła Aukštuolaitisowi. Po zakończonych naradach ten ostatni i Stanisław udali się do Warszawy, aby uzyskać ostateczną zgodę Marszałka na dokonanie zamachu stanu.

Jak widać, spiskowcy zdążyli podzielić skórę na litewskim niedźwiedziu. Problem w tym, że polski myśliwy był kompletnie nieprzygotowany na polowanie - wyliczenie wszystkich błędów, niedopatrzeń i zaniechań zamachowców zajęłoby kilka akapitów. Przytoczmy te najważniejsze: okazało się, że przechwałki Aukštuolaitisa na temat znajomości z politykami i wojskowymi są warte tyle, co zeszłoroczny śnieg. Polacy mieli śladowe wsparcie wśród kowieńskich elit, a na dodatek Žukauskas zaczął się wycofywać z czynnego zaangażowania w pucz, apelować o przełożenie jego terminu itd. Od strony czysto wojskowej przewrót nie miał prawa się udać - kowieńska POW była zbyt słaba i pod względem liczebności, i uzbrojenia. W raporcie z 25 sierpnia dowodzący polską konspiracją, Kawalec pisał wprost, że “rządu litewskiego nam przychylnego tu w żaden sposób w obecnej chwili stworzyć nie można [...]. Można tylko opanować Kowno na krótki moment, kilka godzin, aby ułatwić wojsku polskiemu wkroczenie do niego". Na to jednak Piłsudski nie chciał się zgodzić.

Mało tego, 22 sierpnia wybuchło tzw. powstanie sejneńskie - rozpoczęły się polsko-litewskie walki na Suwalszczyźnie. I wisienka na torcie: gdy osobisty kurier Marszałka zjawił się w Wilnie z pieniędzmi dla spiskowców, przywiózł ze sobą 3 000 000 bezwartościowych rubli - w państwie litewskim obowiązywały bowiem marki niemieckie! Zdumiewające, że w tych okolicznościach Piłsudski dał zielone światło do przewrotu. Nie mógł się on zakończyć inaczej niż kompromitacją i tak się stało: POW-iacy zdążyli wysadzić cześć torów kolejowych w Kownie i okolicy, pościnać pobliskie słupy telegraficzne, a następnie masowo trafili za kratki. Do 30 sierpnia Litwini (poinformowani o planowym puczu przez podoficera Piotra Wróblewskiego z oddziału polskiego wywiadu w Wilnie) aresztowali około 150 Polaków, nie tylko POW-iaków.

A Žukauskas? Uchylił się od udziału w zamachu, a na domiar złego litewskie służby przejęły dzięki Wróblewskiemu archiwum POW (zakopane w ogrodzie jednego z kowieńskich domów, m.in. w blaszanym kotle pod kartofliskiem). W ten sposób poznały nie tylko kulisy działalności polskiej konspiracji, ale i nazwiska 369 członków POW na Kowieńszczyźnie oraz 122 Litwinów sprzyjających Polsce. Sam zdrajca nie tylko nie został wykryty, ale na koniec wyniósł z siedziby wileńskiego wywiadu co tajniejsze dokumenty i przekazał je swoim litewskim mocodawcom. Z kolei Kawalec i jego najważniejsi towarzysze (łącznie 21 osób) zasiedli na ławie oskarżonych, otrzymując wyroki wieloletniego, a w kilku przypadkach nawet dożywotniego więzienia. Wprawdzie po pewnym czasie większość odzyskała wolność - Warszawa wymieniła ich za Litwinów więzionych w Polsce - ale kilkoro, w tym najbliższy współpracownik Kawalca, Jan Niekrasz, w międzyczasie zmarło. Efekt tego wszystkiego? Zamiast polsko-litewskiej federacji, nastąpiła polsko-litewska zimna wojna, zakończona nawiązaniem stosunków dyplomatycznych dopiero w 1938 roku.

Przy pracy nad tekstem korzystałem z publikacji: “Bez emocji. Polsko-litewski dialog o Józefie Piłsudskim", “Siedem mitów Drugiej Rzeczypospolitej" Andrzeja Garlickiego, “Konflikt polsko-litewski 1918-1920" Piotra Łossowskiego, “Polska i trzy Rosje. Polityka wschodnia Piłsudskiego i sowiecka próba podboju Europy w 1920 roku" Andrzeja Nowaka oraz “Mundur na nim szary...Rzecz o Józefie Piłsudskim (1867-1935)" Włodzimierza Sulei.