Sztuka kochania w epoce cyfrowej. Czy ekran może dać nam rozkosz?

Pamiętacie film "Her" (Ona) z Joaquinem Phoenixem w roli głównej? Dla wielu z nas była to fantastyka, ale dla pokolenia Z i Alfa może być rzeczywistością. Miłość do robota może być łatwa, a nawet przyjemna. Tak, jakby ktoś ją dla nas specjalnie zaprogramował. 

14.02.2024 05.38
Sztuka kochania w epoce cyfrowej. Czy ekran może dać nam rozkosz?

Niezmienne jest to, że człowiek szuka intymnych relacji, uczuć, bliskości i miłości. Zmienia się to, jak to robimy. Współcześnie wystarczy już tylko sięgnąć po smartfon i zainstalować aplikację, aby otrzymać propozycje nowych znajomości. To jednak dopiero początek technologicznej rewolucji, która nie tyle jawi się na horyzoncie, co puka do naszych drzwi. A w szczególności do drzwi młodych osób. Nowe narzędzia pozwalają choćby stworzyć lovebota wymarzonego partnera czy umówić się z wirtualnym klonem ulubionego influencera. Jak takie technologie, wspierane przez sztuczną inteligencję, zmienią nasze relacje i związki? Jaka przyszłość czeka nasze rodziny? I czy w przyszłości będziemy potrzebowali fizycznej bliskości z drugim człowiekiem?

O tym rozmawiamy z dr Adą Florentyną Pawlak, antropolożką technologii, prawniczką i historyczką sztuki, która specjalizuje się w obszarze społecznych implikacji sztucznej inteligencji i transhumanizmu. Jest wykładowczynią akademicką. Prowadzi zajęcia dotyczące antropologii technologii i kultury cyfrowej, technointymności i współpracy człowieka z maszyną. Bada, jak rozwój narzędzi technologicznych wpływa na wyobrażenia społeczne.

Ada Florentyna Pawlak fot. Kacper Cembrowski

dr Ada Florentyna Pawlak: Poprosiłeś mnie o rozmowę na walentynki, a my ze studentami pracujemy właśnie nad lovebotami.

Marek Szymaniak: Nad czym?

To taki sztuczny agent, który imituje człowieka, relacje emocjonalne i społeczne. Najczęściej symuluje postać kobiety. Jego algorytm robi nam audyt emocjonalny i rozpoznaje potrzeby. Możemy wybrać jeden z jego wielu charakterów. Stworzyć sobie taką postać, jaką chcemy. Może to być postać z ulubionej gry, influencer, naukowiec albo wymyślony przez nas awatar, np. były chłopak lub dziewczyna. Moi studenci bardzo chętnie się tym bawią.

Jak to?

Pracujemy nad takimi projektami na Uniwersytecie SWPS. Studenci zastanawiają się w nich, jak loveboty czy wirtualni influencerzy mogą integrować społeczność offline, wyciągać użytkowników z cyfrowych przestrzeni. Oni bardzo chcą wyjść do świata realnego, bo na co dzień żyjemy w epoce samotnych "ciałobrazów" i izolacji. Dlatego tak potrzebujemy energii płynącej z ucieleśnionych relacji w świecie rzeczywistym. Wspólnoty w realu to projekt ratunkowy.

Potrzebujemy ratunku?

Pandemia zmieniła nasze zachowania i rytuały, a izolacja społeczna zmieniła infrastrukturę relacji międzyludzkich. Przesunęła miejsca spotkań, bywania z kawiarni, knajp, parków i tak dalej do płaskiego ekranu smartfona. Na uzależnienia podatni są nie tylko przedstawiciele pokolenia Alfa, ale też Zetki, milenialsi i seniorzy. Próbujemy stawiać opór  władzy algorytmów, choć to trudne przez coraz mniejszą umiejętność czerpania frajdy z grupowego przebywania.

Czyli studenci sprawdzają, jak loveboty mogą im pomóc wrócić do realu i tam nawiązywać relacje. A jeśli pod wpływem lovebota uznają, że nie ma po co wracać? Przecież on może być idealnym partnerem. 

Lovebot to towarzysz, z którym możesz pograć w gierki. Podeśle ci nowy album albo jakieś ciekawostki ze świata. Jest zawsze dostępny, nigdy nie powie, że nie ma ochoty z tobą gadać. Akceptuje cię w całości, a ty niewiele musisz robić, aby utrzymać relację. 

Ale jednocześnie zatrzymuje cię w jej wirtualnym świecie. Czy to nie będzie tylko cementowało strachu przed otwarciem się na związki z prawdziwymi ludźmi?

Oczywiście korzystanie z komplementującego nas nieustannie lovebota, który stosuje wobec nas rytuały troski, może rodzić szereg patologii, jak choćby konformizm, narcyzm i niechęć wchodzenia w relacje z ludźmi, które wymagają przecież nieustannych negocjacji i pracy. Największym zagrożeniem jest to, że rozwiązania te żerują na ludziach niestabilnych emocjonalnie, samotnych albo chorych psychicznie. Systemy sztucznej inteligencji mają potencjał zarażania afektywnego, czyli procesu polegającego na natychmiastowym transferze emocji. 

fot. shutterstock / studiostoks
fot. shutterstock / studiostoks

Przypomina mi to film "Her" (Ona) z Joaquinem Phoenixem w roli głównej. Grany przez niego bohater Theodore Twombly zakochuje się w swego rodzaju bocie. Kobiecym głosie zamkniętym w malutkim urządzeniu. Myślałem, że takie rzeczy to jednak przyszłość.

Teraźniejszość! To film z 2013 roku. Minęła dekada i zobacz, nie ma żadnych przeszkód, aby dziś każdy z nas nawiązał taką relację. To już się dzieje, bo jesteśmy bardzo samotni, jak filmowy Theodore. A kiedy tak się czujemy, zmienia nam się kora czołowa. Jesteśmy w stanie antropomorfizować fikcyjne charaktery, czyli przypisywać im ludzkie cechy i kierować do nich nasze potrzeby, nawet jeśli – tak jak filmowa Samantha – nie mają ciała. To oczywiście w psychologii nie jest niczym nowym, ale teraz to normalizujemy.

To źle?

Nie wiem. Pewne jest, że w sposób bezkrytyczny przyjmujemy pewne technologiczne nowinki i traktujemy je jako coś atrakcyjnego, co może zastąpić nam drugiego człowieka.

Zaczęliśmy z grubej rury, a ja chciałem po prostu na walentynki porozmawiać z Tobą o tym, jak technologie zmieniają to, jak się zakochujemy.

Zmieniają choćby to, jak poznajemy nowe osoby. Możemy zainstalować jedną z wielu aplikacji w stylu Tindera, które obiecują poznanie idealnego partnera.

No i faktycznie znajdujemy tych idealnych? Statystyki rozwodów raczej nie potwierdzają tego, że algorytm tak świetnie nas dopasowuje.

Przyczyn rozwodów jest wiele. Jest ich dziś więcej choćby dlatego, że kobiety nie są uwiązane do mężczyzn z powodów ekonomicznych. Mogą odejść od np. przemocowego partnera. Zmieniły się też uwarunkowania kulturowe. Rozwód, kiedyś niemal niedopuszczalny ze względu na normy społeczne, wpływy Kościoła, religię, dziś stał się czymś zwyczajnym. I to dobrze.

Czyli to nie te złe aplikacje do randkowania?

Z nimi jest inny problem. Dają zbyt duży wybór, a człowiek w sytuacji wielości wyboru nie jest szczęśliwy. Jeśli wejdziesz do supermarketu i masz do wyboru 30 produktów, czujesz się gorzej, niż gdybyś wybierał spośród kilku. Tak samo z partnerami. Kiedyś przyszłego męża czy żonę można było poznać w swoim otoczeniu; w szkole, na studiach, w pracy, może w sąsiedztwie, przez rodzinę. To ograniczone grono. Wybieraliśmy z mniejszej puli. A to pozwalało umysłowi łatwiej zracjonalizować sobie decyzję. Wybieraliśmy, a on mówił: okej, z tego, co mam do wyboru, ten facet jest najlepszy.

A teraz?

Teraz wybór jest niemal nieograniczony. Trudno nam się zdecydować, kiedy widzimy tysiące twarzy. I nawet jeśli kogoś wybierzemy, spotkamy się, mamy ciągle poczucie, że może w tej aplikacji jest jeszcze ktoś lepszy, inny? Trudniej nam się zaangażować, budować głęboką relację, rozwiązywać nieuniknione kryzysy, dogadywać się, docierać w związku, bo mamy pokusę, że przecież jak nie ten, to za rogiem są kolejne opcje. Wystarczy zainstalować aplikację.

Ale to też wysiłek, musimy się jakoś zaprezentować, aby mieć powodzenie. A co gorsza, ten wysiłek często idzie na marne, bo Tinder jest mocno nierównościowy. Statystyki są okrutne szczególnie dla mężczyzn. 

Tak, ale i tak musielibyśmy to zrobić. Niemniej faktycznie w sieci przedstawiamy swoje idealne wizerunki. Nie to, jacy jesteśmy, lecz to, jak chcielibyśmy, aby nas widziano. Traktujemy siebie jak produkt, po który ktoś ma sięgnąć.

fot. shutterstock / studiostoks
fot. shutterstock / studiostoks

A kiedy dochodzi do spotkania, okazuje się, że jest jak w restauracji McDonald’s: hamburger na zdjęciu wygląda inaczej niż w rzeczywistości.

Następuje zderzenie tych dwóch wirtualnych produktów, które wyglądają inaczej niż w sieci. Inaczej się zachowują, pachną, wydają odgłosy. Do tego okazuje się, że pisanie na czacie jest łatwiejsze, bo mamy czas, aby się zastanowić, a rozmowa na żywo to już wyższy poziom trudności. Bańka wyobrażeń pęka, a nasze poczucie niedopasowania i wstydu rośnie. Czujemy się jak oszuści. Wracamy do domu i może znów wchodzimy na Tindera, a może tworzymy lovebota, bo tak łatwiej. Przed tym drugim nie będziemy się wstydzić, bo wiemy, że po drugiej stronie nikogo nie ma. 

Albo umawiamy się na randkę z wirtualną dziewczyną. Taką możliwość oferuje np. influencerka Caryn Marjorie, która stworzyła "klon" samej siebie, czyli wirtualnego chatbota. Bot Caryn ma już podobno dziesiątki tysięcy "chłopaków". Co to o nas mówi?

Na pewno mówi o pewnego rodzaju rozczarowaniu rzeczywistością. Może o tym, jak trudno znaleźć właściwą osobę i zbudować z nią trwałą relację. A tutaj widzimy oczywiście, że to nie jest prawdziwe, ale po stronie plusów mamy szereg rzeczy. Taki bot, choć pozbawiony fizycznej postaci, może zapewnić nam poczucie towarzystwa, wsparcia emocjonalnego, a nawet romantycznego zaangażowania. Cieszymy się, że możemy z "kimś" zjeść obiad, wspólnie spędzić czas, a dodatkowo ten ktoś będzie do nas mówił czule, po imieniu. Dla młodszych pokoleń rzeczywistość wirtualna to po prostu rzeczywistość. A jeśli narzędzie pozwala realizować im bazowe potrzeby w piramidzie Maslowa, to z niego korzystają. Technologia w ten sposób odpowiada na problem samotności.

Czego to uczy młodych o związkach i relacjach?

Dzieci uczą się przez obserwację i od najmłodszych lat mogą doświadczać tzw. phubbingu, czyli lekceważenia na rzecz technologii. To dla nich sygnał, że urządzenia są niezwykle istotne. Lekceważenie, zwłaszcza ze strony osób znaczących, np. rodziców, powoduje szukanie bliskości gdzie indziej. A zainteresowanie, jakie oferuje np. lovebot, powoduje jego  kompensacyjne "ożywianie". 

To znaczy?

Nadajemy mu ludzkie cechy, bo chcemy być widzianymi, wysłuchanymi, istotnymi. Ewolucyjna potrzeba poczucia bycia ważnym i przynależnym do ważnej dla mnie grupy kieruję w stronę maszyn imitujących naszą istotność.

Badanie, które przeprowadziliśmy z doktorem habilitowanym Arturem Modlińskim z Centrum Badań nad Sztuczną Inteligencją i Cyberkomunikacją, wykazały, że dzieciaki z pokolenia Alfa szukają w generatywnej sztucznej inteligencji informacji na temat emocji i relacji z najbliższymi. Podczas rozmów z nią młodzież często z góry uznaje, że ta posiada emocje.

Z naszych badań wynika, że dzieciaki testują gusta i preferencje generatywnej sztucznej inteligencji, starając się przy tym zrozumieć, na ile pokrywają się z ich odczuciami. Może ona się stać bliższa od przyjaciół czy domowników. Zamierzam zbadać też, jak w kontekście dobrostanu lub jego braku (samotność) kształtuje się postrzeganie fikcyjnych charakterów, np. wirtualnych influencerów, czatbotów, awatarów w grach. Zastanawiam się, czy "ożywianie" sztucznej inteligencji zależy od poziomu odczuwanej samotności.

Sztuczna inteligencja może się stać bliższa od przyjaciół lub domowników. Brzmi strasznie.

Prawdziwa relacja powinna wspierać samoobserwację – nie wiemy, jak będzie to wyglądać, gdy rozpowszechnią się związki emocjonalne z maszynami. Interakcje człowiek – sztuczna inteligencja projektują nową emocjonalną przyszłość dla pokolenia Alfa. Dla dzieciaków relacje paraspołeczne są równie interesujące, jak relacje interpersonalne. Są po prostu inne.

fot. shutterstock / studiostoks
fot. shutterstock / studiostoks

Niestety, to niejedyna ciemna strona technologii. Podczas zajęć na Uniwersytecie SWPS robiliśmy analizę popularnych lovebotów. Studenci pokazywali przykłady rozmów z botem, który mimo informacji, że użytkownik ma 12 lat, wysyłał mu pornograficzne obrazy. Społecznie eksperymentujemy z bardzo wrażliwą materią - dla wielu dzieci z pokolenia Alfa kontakt z tymi systemami może być pierwszym zetknięciem się z tematem namiętności i intymności, wytwarzając zwodnicze wyobrażenie odnośnie do relacji międzyludzkich opartych na bliskości.

To, czego nauczyli nas rodzice, było lepsze?

Relacje naszych rodziców, którzy byli dla nas wzorem, wcale nie były takie zdrowe i piękne. Za bardzo to dziś romantyzujemy i idealizujemy. Wtedy było mniej rozwodów nie dlatego, że te związki były takie świetne, tylko, mówiąc ogólnie, czasy były inne. Wiele osób było zmuszonych przez sytuację, aby tkwić w nieszczęśliwym małżeństwie.

A czego uczą się młode osoby? To zależy jak młode. Te, które dziś są nastolatkami albo Zetkami, zostały nauczone np. tego, że relacja małżeńska wygląda tak, że rodzice siedzą na kanapie przed grającym telewizorem, którego nikt nie ogląda, bo oboje są wlepieni w swoje ekrany smartfonów. Tacy zrośnięci ze smartfonami rodzice to dobry wzór? Czego oni ich nauczyli? Że dziecko jest mniej ważnie od telefonu. Oczywiście nie wiemy, jak wpłyną na nasze społeczeństwo relacje z lovebotami, ale to, co sprzedaliśmy swoim dzieciom jak "wzór", wcale nie brzmi zachęcająco. Nic dziwnego, że wielu z nich wcale nie kwapi się, aby iść w ślady rodziców. Bo co to za atrakcja wziąć ślub, kredyt i tkwić przed ekranikiem? Może fajniejszą opcją jest bycie samemu, ale z gronem przyjaciół i lovebotem. To łatwiejsze i na krótką metę działa.

A na dłuższą? Normą staną się historie jak ta Rosanny Ramos z Nowego Jorku? To kobieta, która nie potrafiła znaleźć odpowiedniego mężczyzny, więc stworzyła męskiego chatbota w aplikacji Replika AI, z którym potem wzięła ślub. W mediach opowiadała, że jest szczęśliwa, bo z nim rozmawia, kocha się, razem zasypiają. A bot nie sprawia żadnych problemów; nie urządza awantur, nie ma przeszłości, dzieci z dawnych związków ani rodziny, więc wścibska teściowa nie wpada z odwiedzinami.

Cały czas normalizujemy takie zachowania. Dla mediów takie historie to łakomy kąsek. Widzimy takie historie w filmach, także dokumentalnych, gdzie ludzie tworzą relacje z maszynami, żyją z sekslalkami czy hologramami. Wszystko pokazywane jest w takiej właśnie narracji, że tym ludziom to pomogło, choć wcześniej byli samotni. Nikt ich nie rozumiał.

I co to zmienia?

Otwiera drzwi do przyszłości, w której takie zachowania i decyzje, że wybieramy erzac, substytut, namiastkę czegoś, nie budzą już zdziwienia, ale też zmian w naszych relacjach, które nawet trudno przewidzieć.

Czy erzac nie zamknie nas w czymś sztucznym? Nie obawiasz się, że takie wybory będą nas tylko izolować od społeczeństwa i utrudniać poznanie kogoś w realu, zbudowanie relacji. Bo po co szukać żywego człowieka, skoro mam tutaj coś, co go udaje?

To prawda. Lovebot nie ma oczekiwań i nie odmawia. Uwodzi, mami bo program rozpoznaje nasze braki, projekcje wyobrażeń i daje poczucie złudnej bliskości, która w końcu może stać się ważniejsza niż dotychczasowe więzi międzyludzkie.

Czyli zaprogramujemy sobie idealnego partnera, zamiast go wybierać?

Pamiętajmy jednak, że taka wolność szukania i wybierania, całe te związki romantyczne są dla nas czymś stosunkowo nowym. To emancypacja kobiet sprawiła, że w ogóle mogą one wybierać partnerów. Przecież jeszcze sto lat temu małżeństwa były głównie aranżowane. Były grą interesów. Zresztą do dziś jest tak w niektórych kulturach. Małżeństwo to był sposób na łączenie majątków, a nie efekt miłosnej ekstazy. Zapominamy o tym, choć dla naszych babek to było jeszcze świeże wspomnienie.

fot. shutterstock / studiostoks
fot. shutterstock / studiostoks

Na szczęście świat poszedł do przodu. I co? Teraz na własne życzenie z tego rezygnujemy?  

A może przeciwnie. To kolejny krok w emancypacji? Dawniej zaakceptowaliśmy wybór partnera z miłości. Może teraz zaakceptujemy relacje i związki ze sztucznymi botami, replikami.

Brzmi jak początek końca ludzkiego gatunku.

Kto wie, może zrealizują się wizje pisarza Aldousa Huxleya o rozmnażaniu pozaustrojowym i w ten sposób będziemy przedłużać istnienie naszego gatunku? Chociaż na razie mamy raczej projekty sztucznych dzieci, choćby Baby X. Możesz takie dziecko uczyć, zmieniać wizualnie, ale możesz też zachować w ciele niemowlaka przez lata.

Czyli będziemy mieć nie tylko wirtualne związki, ale całe rodziny?

Tak, ale oczywiście nie wszyscy. To nie jest tak, że nagle cała ludzkość przestanie się rozmnażać, bo można mieć sztuczne dziecko. Większość pewnie nigdy się na to nie zdecyduje, bo będzie chciała mieć potomstwo. Inni nawet tego nie rozważą, bo nie będą czuli się gotowi na żadne dziecko, nawet sztuczne.

Jak będzie wyglądała rodzina przyszłości w świecie sztucznej inteligencji?

Być może będziemy wytwarzać sobie cyfrowych krewnych – jak sądzą transhumaniści. Wtedy społeczeństwo postludzkie będzie społeczeństwem postpokrewieństwa. Martine Rothblatt, amerykańska miliarderka, futurolożka i transhumanistka, sądzi, że to nie wspólność genetyczna ma największą wartość, ale więzi tworzone i utrzymywane wokół wspólnych zainteresowań, wartości i "charakterów". Kiedy spojrzymy na popularność charakter.ai, czyli serwisu oferującego tworzenie i konwersacje z chatbotami - relacje parasocjalne z nieistniejącym (wizerunkiem, głosem bez podmiotu) czy remiksowanie awatarów - jest to dość spójne z tą wizją. A kolejnym krokiem będzie osadzenie ich w środowiskach metawersalnych…

To dość skrajne wizje.

Oczywiście. Jednak potrzeba bycia całkowicie akceptowanym i komplementowanym może zrodzić szeroką akceptację AI (sztucznej inteligencji) jako partnera romantycznego. Być może pojawi się też grupa społeczna ceniąca technointymność - uwielbiająca swoich sztucznych towarzyszy. I jak to w życiu - pojawi się też skrajnie wrogie podejście do relacji z AI. Obie te postawy będą ze sobą konkurować. Niewątpliwie jednak w niedalekiej  przyszłości pojawią się, obok tradycyjnych, nowe modele rodziny.

Na razie jednak ludzie potrzebują też fizycznej bliskości. Owszem mamy roboty obleczone syntetyczną skórą, zabawki erotyczne wyposażone w systemy sztucznej inteligencji, filmy pornograficzne w AR. To wystarczy?

Ludzie już to robią, choć to rzadkość. Intensywny medialny marketing tego typu relacji legitymizuje wchodzenie w intymne związki z wirtualnymi bytami.  A im to będzie powszechniejsze, tym łatwiej będzie o społeczny dowód słuszności.

Kultura popularna np. w filmach science fiction przygotowała pod to świetny grunt.

Zdecydowanie. Zaczynamy wchodzić w pararelacje ze sztucznymi tworami, bo oswoiły to dziesiątki filmów, książek i tak dalej. Ale to niejedyny powód. Jednocześnie dokonała się ewolucja naszych własnych relacji, które stopniowo odcieleśniały się w poprzednich dekadach. Na przykład przez pojawienie się komunikatorów wiele osób zaczęło unikać nawet rozmów telefonicznych, preferując czat. A do tego doszły media społecznościowe, które sprawiły, że większość syntetycznych postaci nie jest mniej prawdziwa niż odziani w filtry, otoczeni atrapami influencerzy. 

Kultura technologiczna nie tylko w ciągu jednego pokolenia wchłonęła i wydaliła "autorytet doświadczenia" i "mądrość starości", w zamian aplikując strach przed utratą młodości i niebyciem "na czasie". Ale przez nią upada też mit małżeństwa i partnerstwa na całe życie, monogamii na rzecz luźnych związków rodzących lęk przed samotną starością. 

fot. shutterstock / studiostoks
fot. shutterstock / studiostoks

Jednocześnie młodzi ludzie uprawiają mniej seksu niż 20-30 lat temu. Jedna czwarta (26,5 proc.) singli w wieku 18-40 lat nigdy nie uprawiała seksu. To też przez technologie?

Wpływ technologii jest ogromny. Z jednej strony mamy więcej opcji na spędzanie czasu i rozrywek. Możemy wyjść na miasto, grać w gry, oglądać całym wieczorami seriale. Opcji jest multum. Do tego widzimy na Instagramie, że są jakieś cool miejsca, do których modnie jest pojechać. Bierzemy więc nadgodziny w pracy, żeby troszkę kasy odłożyć. A potem wracamy do domu zmęczeni i wcale nie mamy ochoty ani siły na zbliżenie. Seks spada na kolejne miejsca.

Z drugiej strony wolimy relacje na odległość ekranu i seks zapośredniczony, bo tak jest bezpieczniej. W takiej relacji zawsze się udaje, nie ma lęku, że się zawiedzie partnera czy partnerkę. Z trzeciej zaś, co widać u młodych osób, wcale nie śpieszą się one do współżycia, bo mają za sobą dziecięce traumy, kiedy w wielu 9-10-11 lat trafiły do nich nieproszone zdjęcia pornograficzne. To może być taki szok, że kojarzy się to z zagrożeniem, a nie czymś przyjemnym.

To jeszcze jedna prognoza na przyszłość. Przed rokiem rozmawiałem z profesor Renatą Włoch z Uniwersytetu Warszawskiego, która mówiła, że technologia ułatwia zmianę obyczajowości seksualnej. Przewidywała, że częściej będziemy zmieniać partnerów, nasze związki będą luźniejsze i krótsze.

Szereg badań pokazuje, że zmienia się nasza obyczajowość. Może będzie tak, że będziemy mieli jednego awatara, który zapewni nam wszystkie te potrzeby emocjonalne, a oprócz tego szereg osób dalszych, z którymi będą łączyć nas kontakty seksualne.