Tytułowy slogan jest zarazem heretycki i banalny. Heretycki, bo przecież cenimy ekspertów i chcemy, żeby to oni zajmowali się tym, na czym znają się najlepiej. Oczywistością jednak jest, że przy sprawach o ogromnym znaczeniu, globalnych warto postawić na różnorodność i spojrzeć na temat z wielu perspektyw.

Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski powołał specjalny komitet ds. AI złożony z polskich ekspertów, którzy mają doradzać rządowi, jak podbić świat sztucznej inteligencji. "To mistrzowie świata" – mówił na specjalnej konferencji prasowej o nowym projekcie wicepremier Gawkowski. Powołanie Rady i w ogóle skupienie się na sztucznej inteligencji to bez wątpienia dobry ruch polityka. Na konferencji prasowej inicjującej projekt można było usłyszeć, że "Polska może być liderem sztucznej inteligencji".

Nasz kraj dołącza do wyścigu AI i nie ma wątpliwości, że przyszłość gospodarek zależy od wykorzystania nowych technologii. AI powinno być strategiczną inwestycją krajów takich jak Polska w narodowe bezpieczeństwo, być czymś tak samo oczywistym jak posiadanie własnej armii. Rację ma minister Gawkowski, że to największe polskie talenty technologiczne, które chcą rozwijać AI w Polsce. Tylko nawet gdyby minister powołał nie tyle największe polskie, co w ogóle światowe talenty, to miałbym wątpliwości.

Czy chciałbym, żeby Radę AI w Polsce tworzyli giganci, jak Mark Zuckerberg, Elon Musk czy Jeff Bezos? Nie przekreślam dokonań i kompetencji obecnych członków Rady. Uważam wręcz, że Miron Mironiuk, Kamila Staryga, Agnieszka Mikołajczyk, Marek Cygan, Tomasz Czajka i Karol Kurach to osoby wybitne, które odniosły niebagatelny sukces i mówienie o nich "mistrzowie świata" nie jest tylko PR-ową nowomową. Z pewnością daleko polskim Avengersom (jak ich określono na konferencji) do Muska czy Bezosa, ich technokratycznego myślenia, to tym tekstem, może prowokacyjnie, zachęcam do spojrzenia na AI z poziomu "robotnika cyfrowego" a nie "władcy algorytmów".

Awans i jego konsekwencje

Łyżką dziegciu w tej beczce miodu było więc pytanie, postawione przeze mnie na konferencji, ale też obecne w dyskusjach wokół projektu: czy do Rady dołączą także osoby, które na AI patrzą bardziej krytycznie? Takie jak etycy, prawnicy nowych technologii, a także technologiczni aktywiści – lista potencjalnych kandydatów jest długa, pozwolę sobie wymienić tylko kilka kandydatur, by nie być gołosłownym: Aleksandra Przegalińska, Dariusz Jemielniak, Katarzyna Szymielewicz, Magdalena Bigaj czy ks. Grzegorz Strzelczyk. Nie, to nie są żadni hamulcowi, ale osoby, które mogłyby patrzeć na działania Rady inaczej. 

Bardziej różnorodna Rada to ogromna wartość: osoby pracujące nad rozwiązaniami AI mają szersze pojęcie na temat ich realnych możliwości, zaś osoby pracujące w określaniu AI mogą wyolbrzymiać lub nie doceniać negatywnych (lub pozytywnych) konsekwencji dla użytkownika. Strona biznesowo-praktyczna i społeczna mogłyby wiele się od siebie nauczyć. Z korzyścią dla nas wszystkich, a nie tylko biznesu. 

Inicjator Rady i jej lider, Miron Mironiuk, podczas konferencji w ministerstwie powtórzył to, co mówił podczas startu ważnego społecznie projektu "Raz na 120 lat" (którego celem jest upowszechnienie w Polsce nauki programowania), że sztuczna inteligencja może dać nam przewagę w globalnym wyścigu i uczynić Polskę światową potęgą.

Mironiuk przekonuje, że chce Polskę uchronić przed konsekwencjami rozwoju technologii. Sztuczna inteligencja może stworzyć nierówności o skali, jakiej jeszcze nie znaliśmy. Lepiej, żeby Polska odczuła tę rewolucję najłagodniej.

"Dzięki wynalezieniu elektryczności, Stany Zjednoczone wyprzedziły Wielką Brytanię jako najbogatszy kraj świata. Dzisiaj, dzięki najlepszym inżynierom, to Polska ma szansę wykorzystać rewolucję sztucznej inteligencji i stać się jednym z dziesięciu najbogatszych krajów na świecie do połowy tego stulecia" – mówił twórca Cosmose AI. 

Rzadko jednak mówi się o ofiarach czy kosztach tego postępu. Czy niesamowity rozwój Stanów Zjednoczonych byłby możliwy bez niewolniczej pracy czarnoskórych, a potem masowej migracji biedoty z Europy? Czy rewolucja przemysłowa w Wielkiej Brytanii byłaby możliwa, gdyby nie ogromny wyzysk przybyłych do miast ludzkich mas? 

To znów banał, bo oczywiście rozwój ma swoje koszty i swoje ofiary. Tak było w XIX wieku, ale tak nie musi być w XXI wieku. Co do tego, że rozwój AI będzie miał swoją cenę, nie mam wątpliwości. Wysokość ten ceny, którą płacimy wszyscy, a najbardziej ci bezbronni, ma ogromne znaczenie.

Tak jak rewolucja przemysłowa zbudowała nowe majątki i nowe nierówności (które potem były paliwem ruchów socjalistycznych), tak i teraz powstaje, a nawet częściowo już powstała nowa technokracja. 

Może być tak, że w ostatecznym rozrachunku wszyscy zyskamy. Rewolucja przemysłowa przyniosła wiele ofiar, ale jej długofalową konsekwencją było wyciągnięcie z biedy milionów ludzi i emancypacja kobiet. 

"200 lat temu tylko 10 procent dorosłych potrafiło czytać i pisać. I teraz proszę sobie wyobrazić, że byłby jeden kraj, który szkoli całe społeczeństwo w błyskawicznym tempie. Na całym świecie tylko 10 procent dorosłych potrafi czytać i pisać, a w tym jednym kraju aż połowa. Nietrudno przewidzieć wpływ na jego rozwój. Nagle ludzie mogą się szybciej komunikować, łatwiej uczyć i efektywniej pracować. Tak samo będzie z programowaniem i Polska ma największą szansę, żeby być tym pierwszym krajem, który prześcignie inne. Wymaga to jednak mocnej korekty kursu i strategicznego podejścia do tematu” – mówił Miron Mironiuk przy okazji startu omawianego wyżej projektu.

Kto w Polsce ma największe zasługi w nauce czytania i pisania? Otóż powojenni komuniści. 

W 1945 roku wciąż 18 procent Polek i Polaków nie potrafiło czytać ani pisać. Cztery lata później, 7 kwietnia 1949 roku, władze ogłosiły “walkę z analfabetyzmem” i zorganizowano w całym kraju kursy czytania i pisania dla dorosłych. Już po dekadzie poziom analfabetyzmu spadł do 4,6 procent. Nikt nawet nie próbował ukrywać, o co w tym wszystkim chodzi. Jeszcze w marcu 1949 roku premier Józef Cyrankiewicz mówił: "[...] analfabeci są i nie przestaną być podstawową bazą reakcji, w szczególności kleru, podczas gdy my chcemy z wyzwolonych analfabetów uczynić jeden z bardzo ważnych czynników realizacji planu sześcioletniego, nie mówiąc już o innych politycznych i społecznych korzyściach wyzwolenia tak dużej ilości analfabetów".

Komuniści nie byli altruistami, ich pobudki były czysto pragmatyczne. Wówczas prasa i ulotki to były najtańsze narzędzia propagandy. Dziś takimi narzędziami są technologie, w tym media społecznościowe. Dlatego nie chciałbym w Radzie AI, czy to polskiej czy światowej, Elona Muska czy Marka Zuckerberga. Chciałbym zaś usłyszeć, jak ci, którzy rozwijają nowe technologie, sztuczną inteligencję, podchodzą do kosztów tego rozwoju. Jak chcą sprawić, by koszty były jak najniższe społecznie, a zyski i korzyści dotyczyły wszystkich, a nie garstki najbogatszych stojących za potężnymi koncernami.

Czy minister Gawkowski i Rada chcą dobrze? Co do tego nie mam wątpliwości, ale historia zna przypadki, gdy wybitne jednostki próbowały za wszelką cenę uczynić świat lepszym. 

Sztuczna inteligencja ma charakter globalny i totalny.

Przeciw technokracji 

Ktoś mógłby się zżymać, że w tej opowieści mieszam ministerialną radę, komunistów i technokrację, ale takie prawa felietonu: zajrzenie pod podszewkę opisywanego świata. 

Sztuczna inteligencja ma charakter globalny i totalny. Dziś za sterami rewolucji AI stoją utalentowani ludzie, którzy czasem starają się czynić dobro i pracują nad stworzeniem najlepszej możliwej wersji bardziej połączonego i bogatego w dane globalnego społeczeństwa. 

Musk, Zuckerberg, a także inni utalentowani ludzie zbudowali ciekawe produkty. Jednak narzędzia bywają również systemami manipulacji i kontroli. Tak jest z mediami społecznościowymi: obiecują wspólnotę, ale sieją podział; twierdzą, że są orędownikami prawdy, ale ułatwiają szerzenie kłamstw. Obawiam się, że z nadziejami, jakie niesie sztuczna inteligencja, może być jak z obietnicami mediów społecznościowych. Sam pamiętam czas, gdy media społecznościowe były przyjmowane z powszechnym entuzjazmem: w końcu mogliśmy być z przyjaciółmi i rodziną na jedno kliknięcie, świat stał się tak bliski i dostępny. Dziś moja, ale też wielu innych osób, relacja z mediami społecznościowymi to przymus i forma uzależnienia. Mówię także o uzależnieniu czysto zawodowym: media społecznościowe stały się głównym miejscem debaty, znikając z nich, w pewien sposób podcinam gałąź, na której siedzę. A alternatyw brak. O problemie wyjścia z mediów społecznościowych, gdy te stały się zarówno wszechpotężne, jak i destrukcyjnie uzależniające, pisał na naszych łamach Marek Szymaniak

Mark Zuckerberg i Elon Musk zdają sobie sprawę z władzy, jaką mają. Obaj twierdzą, że wyznają wartości oświeceniowe, nie widząc, że ich działania bywają niedemokratyczne i totalitarne. Nie zwracają jednak uwagi na niuanse, gdy w grze jest postęp oraz ogromna władza i pieniądze. Obaj wyznają ideologię, która rzadko jest nazywana tym, czym jest: autorytarną technokracją.  Dziś ta ideologia staje się coraz silniejsza, bardziej zadufana, bardziej pełna urojeń. Jednak w obliczu rosnącej krytyki zyskuje status prześladowanej. Gdy pytamy o etyczne aspekty AI, gdy tylko przypominamy, że warto się zastanowić, zaczekać, przemyśleć, stajemy się sabotażystami, hamulcowymi, a nawet pożytecznymi idiotami Chin (bo tam przecież nie ma regulacji i dlatego oni wygrają wyścig AI).

Technokraci mają rację, że technologia jest kluczem do uczynienia świata lepszym. Ale najpierw musimy opisać świat takim, jakim chcielibyśmy, żeby był – problemy, które chcemy rozwiązać w interesie publicznym oraz zgodnie z wartościami i prawami, które służą zwiększeniu godności ludzkiej, równości, wolności, prywatności, zdrowia i szczęścia. Musimy też nalegać, aby przywódcy reprezentujących nas instytucji – dużych i małych – wykorzystywali technologię w sposób odzwierciedlający to, co jest dobre dla jednostek i społeczeństwa, a nie tylko to, co wzbogaca technokratów. 

W tekście "The Rise of Techo-Authoritarianism" na łamach "The Atlantic" autorka Adrienne LaFrance przywołuje historię technokracji, wskazując, że pierwsze narracje technokratyczne pojawiły się po II wojnie światowej, ale powstrzymały je decyzje polityczne. Jak wskazuje LaFrance, to prezydent Dwight Eisenhower ostrzegł naród przed niebezpieczeństwami związanymi z nadchodzącą technokracją.

"Tak, jak powinniśmy szanować badania naukowe i odkrycia, tak musimy być także wyczuleni na niebezpieczeństwo, że polityka publiczna sama w sobie może stać się jeńcem elity naukowo-technologicznej. Zadaniem mężów stanu jest kształtowanie, równoważenie i integrowanie tych i innych sił, nowych i starych, w ramach zasad naszego systemu demokratycznego – zawsze dążących do najwyższych celów naszego wolnego społeczeństwa" - mówił Eisenhower cytowany w tekście.

Eisenhower przestrzegał przed tanim entuzjazmem i zachwytem. Czy chciałbym potęgi AI na wzór Chin? Być może, ale z pewnością bez politycznych i społecznych konsekwencji, jakie ten rozwój przyniósł Chińczykom. 

W kontekście rozwoju AI chciałbym powiedzieć, że nie jesteśmy biomasą, nie jesteśmy zbiorem danych czekającym na policzenie, prześledzenie i sprzedaż. Nasz dorobek intelektualny nie jest jedynie podręcznikiem szkoleniowym dla sztucznej inteligencji, który będzie używany do naśladowania nas. 

Moja walka

"Światy wzniesiemy nowe" to w końcu hasło, pod którym podpisałby się i Mironiuk, i Gawkowski, ale też i Karol Marks, Benito Mussolini (kolejnego kandydata nie wymienię, bo zabrania mi to prawo Godwina), ale chyba najbardziej Filippo Tommaso Marinetti, włoski ideolog, poeta, wydawca, jeden z twórców i głównych teoretyków futuryzmu na początku XX wieku.

Przywołuję Marinettiego, bo właśnie na niego powoływał się główny ideolog Doliny Krzemowej i wyznawca technokracji Marc Andreessen w swoim manifeście "Fighting" opublikowanym w lipcu minionego roku na Substacku. 

Argument Andreessena były prosty: technologia jest dobra, a wybitne jednostki dokonują przełomu wbrew masom. Stara się atakować tych, którzy w imię bezpieczeństwa mogliby spowolnić rozwój sztucznej inteligencji i nazywa takie osoby “socjalistami”.

Ideolog Doliny Krzemowej wierzy w siłę, sprawczość, cytuje Marinettiego i jego "Manifest futuryzmu", w którym włoski poeta pisał, że trzeba "gloryfikować pęd, agresywność dążenia, czujność gorączkową [..] Nie ma piękna poza walką". 

Swój tekst Andreessen kończy cytatem z Nietzschego, że "Ziemia stała się mała, a po niej skacze ostatni człowiek, który wszystko czyni małym".

Nietzsche i Marinetti stali się głównymi filozofami faszyzmu. Karykaturalne odczytanie nietzscheanizmu i futuryzmu było paliwem dla Mussoliniego. 

Czy technokracja ma znamiona faszyzmu? To trudne pytanie. Z pewnością bezrefleksyjny zachwyt okraszony PR-ową scenografią nad sztuczną inteligencją może mieć zwodniczy charakter. Tak zwodnicze i fałszywe może być hasło "albo dołączymy do wyścigu AI za wszelką cenę, albo zginiemy". 

Na koniec chcę podkreślić: kibicuję Radzie AI i projektowi "AI dla Polski" (mam nadzieję z członkami jeszcze porozmawiać), liderowi programu powiedziałem wprost, że czekam na afekty (po owocach nas poznacie – odpowiedział), ministrowi Gawkowskiemu życzę zaś wizji i konsekwencji w działaniu (a o szczegóły zapytam podczas obiecanego wywiadu).


Ten głos w tym krótkim tekście, którym zbieram też obawy i refleksje wielu osób komentujących działania Ministerstwa Cyfryzacji, to tylko realizacja tytułowego hasła: sztuczna inteligencja jest zbyt ważna, by zostawić ją programistom.

Takich debat zabrakło, gdy powstawały media społecznościowe, dziś są one możliwe – i to głównie dzięki tymże mediom – więc trzeba wyraźnie powiedzieć: tak dla rozwoju, nie dla technokracji.