Farsa na aukcji koni. Co się dzieje z polskimi stadninami?

Kiedyś na aukcję przyleciał człowiek o imieniu Maher i jak rasowy macher kupował konie dla hecy, a potem urwał się z nim kontakt. Teraz przyjechał znany w środowisku mitoman i zepsuł aukcję. A pójść miało o kobietę...

28.10.2022 05.56
Farsa na aukcji koni. Co się dzieje z polskimi stadninami?

Miało być znów pięknie. Za organizację aukcji wziął się Polski Klub Wyścigów Konnych i zaangażował jako konsultantów osoby ze środowiska koni arabskich. To wąskie towarzystwo, wszyscy się tu znają, więc odpowiednie nazwisko na liście organizatorów znaczy więcej, niż się wydaje.

Połowa sierpnia, Janów Podlaski. Tym razem aukcja, jak za dawnych lat, urządzana jest nie w hali, ale na otwartym powietrzu. Licytujący i inni posiadacze kart VIP rozsiadają się przy eleganckich stolikach pod ikoniczną, znaną z pocztówek stajnią zegarową. Są trzej spotterzy, czyli osoby, które przyjmują oferty od licytujących i przekazują je aukcjonerowi. Wśród nich nawet jeden Egipcjanin – oddelegowany specjalnie do obsługi klientów z Bliskiego Wschodu, który o polskich arabach opowiada po arabsku. Takie rozwiązanie zastosowane jest tu po raz pierwszy. Jest wielki ekran pokazujący aktualną cenę. I jest zagraniczny, doświadczony aukcjoner Erik Blaak z Belgii. Równo o siedemnastej Blaak otwiera aukcję, objaśnia zasady i rozpoczyna licytację pierwszego konia. To klacz o imieniu Egiria.

Rękę podnosi tajemniczy gość w dżokejce z daszkiem bielutkim niczym kula do gry w polo i w granatowej koszuli, na której naszywki wskazują fascynację właśnie tym sportem. Wygląda na to, że nikt go nie zna. – 10 tys. euro – przekazuje. 12 tys. – ktoś przebija. – 15! – nieznajomy wraca do gry. Chwila ciszy. Licytacja na chwilę się zawiesza.

– 150 tys. euro! – krzyczy nagle spotter, który przyjął ofertę od gościa w czapce z daszkiem. Raz, dwa, trzy uderzenia młotkiem aukcyjnym. Egiria sprzedana!

Egiria, jeden z koni na aukcji koni w Janowie Podlaskim 2022. Fot. Tymon Grabowski

Tajemniczy, nie znany nikomu mężczyzna kupuje drogiego konia z samego początku listy? Podejrzane, ale może się przecież zdarzyć. Może działa jako agent innego nabywcy? Wiadomo, że pierwszy z wylicytowanych przez mężczyznę w czapce koni jedzie do Francji. Są gratulacje, podpisanie kontraktu i brawa. Obecnym na aukcji coś jednak zgrzyta: ten człowiek podczas licytacji przelicytował sam siebie, nagle podbijając wartość konia z kilkunastu do ponad stu tysięcy euro.

Takie szalone postąpienia zdarzały się lata temu, gdy konie licytowała Shirley Watts, żona Charliego Wattsa z The Rolling Stones, ale wtedy przynajmniej wszyscy wiedzieli, że pani Shirley ma z czego zapłacić.

Jednak jej w Janowie już nie ma. Shirley Watts słynęła ze składania bardzo wysokich ofert na klacze, których inni szczególnie nie chcieli, tylko dlatego że pasowały jej do kolekcji, nawet jeśli nie przedstawiały wysokiej wartości hodowlanej. Watts niektóre ze swoich koni trzymała w Janowie, ale gdy w 2016 r. posadę stracił wieloletni dyrektor Marek Trela – z wykształcenia weterynarz – pojawiły się kłopoty.

Po kolei, w odstępie kilku tygodni padły klacze Preria i Amra. Obie były źrebne, w obu przypadkach bano się przyjmowania porodu na miejscu, więc zawieziono je do szpitala dla koni na warszawskim Służewcu, czego w przypadku klaczy tuż przed porodem nie powinno się robić. Obie zakończyły życie z powodu (jak podano oficjalnie) skrętu jelit. W rzeczywistości niemała jest szansa na to, że przewóz samochodem w stanie tuż poporodowym przyczynił się do powstania zakażenia. Każdy rolnik, zootechnik czy hodowca koni wie, że taka wyprawa jest niczym wsadzenie kobiety w dziewiątym miesiącu na rollercoaster.

Jak było, już się zapewne nie dowiemy. Jedno jest natomiast pewne: Shirley Watts w 2016 roku zabrała wszystkie swoje konie z Janowa i już nigdy więcej na aukcji się nie pojawiła. Co najwyżej zdarza jej się kupić polskiego konia przez wynajętego agenta, ale bez jej obecności to już trochę nie to samo. A to był dopiero początek rozkładu stadniny w Janowie.

Gwiazdy dla nieznajomego

Po pierwszej sierpniowej licytacji niektórzy może i są skonfundowani, ale nie takie rzeczy już w Janowie widzieli. Kolejne konie "idą" spokojnie, ale wiadomo, że gorąco zrobi się znów przy licytacjach nr 4 i 5. Licytowane będą najbardziej wartościowe konie: Poganinka ze stadniny w Michałowie i janowska Euzona.

Po dwóch kolejnych licytacjach na wybiegu pojawia się Poganinka. Erik Blaak rozpoczyna licytację. 10, 20, 40, 60, 100 tys. euro...

– 160!
– 200!
– 220 tysięcy! – tajemniczy klient wraca do gry, znów zaskakując i budząc podejrzenia.
– Sprzedane! – ogłasza Erik Blaak.

Podczas aukcji koni kolejne postąpienia, czyli zgłoszenia wyższej ceny, spływają powoli. Ktoś oferuje 200 tys. euro, więc aukcjoner poszukuje wyższej np. o 20 tysięcy oferty. Zaczynają się gorączkowe konsultacje wśród kupujących: ktoś gdzieś dzwoni, ktoś się z kimś kłóci, jeszcze ktoś inny nerwowo wertuje katalogi. Aż w końcu, po długich minutach nerwówki, pada postąpienie, wyższa cena.

A "dżokej" robi zupełnie inaczej: podnosi rękę natychmiast i bez zastanowienia, gdy tylko ktoś przebija jego ofertę. Bierze Poganinkę, jedną z gwiazd tego wieczoru, za 220 tys. euro, to ponad milion złotych.

Erik Blaak, prowadzący aukcję koni w Janowie Podlaskim 2022. Fot. Tymon Grabowski

– Już przy pierwszym koniu zaczęło mi się coś nie podobać – opowiada Alina Sobieszak, wieloletnia wydawczyni czasopisma "Araby Magazine". – Dostałam SMS, że licytującym jest osoba znana w środowisku z oszukiwania i zmyślania. Przy drugim i trzecim koniu byłam już tego pewna, ale nie udało mi się dobić do organizatorów, żeby im tę wiedzę przekazać. Zresztą od czasu zwolnienia dyrektorów stadnin państwowych w 2016 r., moim zdaniem, aukcję organizują dyletanci – dodaje.

Tajemniczy "dżokej"

Bywały już takie historie. W 2005 r., czyli za czasów, gdy aukcję organizowała prywatna firma Polturf, przybył na nią kupiec z Australii – mężczyzna pochodzenia indonezyjskiego o imieniu Maher. Machając radośnie ręką, Maher kupował kolejne konie, a potem wyjechał i kontakt z nim się urwał. Wtedy go nikt nie znał, więc nie budził on szczególnych podejrzeń.

Co prawda Maherowi udało się w ciągu dwóch lat zapłacić za większość koni, ale w międzyczasie niektóre z "jego" klaczy zdążyły paść, a innym porodziły się źrebaki. Wcześniej takie przypadki były dość rzadkie. Zdarzyło się może co najwyżej, że klient zapłacił za samego konia, ale już nie za transport.

Facet w dżokejce na machera nie wygląda, ale na aukcjach koni arabskich nikt na takiego nie wygląda. Tu spotyka się elita, ludzie naprawdę zamożni, a jeśli nie oni sami, to ich przedstawiciele zlatujący się z całego świata. I należy na nich chuchać i dmuchać, żeby czasem któregoś nie stracić.

Na przykład by taki klient nie wkurzył się o tzw. licytowanie ze ścianą, a to wielokrotnie się w historii aukcji zdarzało. Każdy koń ma swoją cenę minimalną, poniżej której sprzedający go nie puści. Dopóki cena minimalna nie zostanie osiągnięta, właściciel konia z ochotą będzie podbijał cenę przez podstawioną osobę. Dopiero gdy kupujący przebije cenę minimalną (której nie zna), zaczyna się prawdziwa licytacja. Wtedy już oczywiście licytować ze ścianą nie można, bo można niechcący wygrać własnego konia i stracić dobrego klienta. Jeśli jednak kupujący zorientuje się, że jest sztucznie podbijany w drodze do ceny minimalnej, to może się zdenerwować.

Tak stracono znakomitego klienta w postaci prezesa firmy budowlanej Ghelamco. Znany był z tego, że na aukcję przylatywał w ostatniej chwili helikopterem, kupował, co mu się podobało i znikał. Niestety, pewnego razu zorientował się, że jeden z koni, którego licytuje, jest sztucznie podbijany. Wsiadł w helikopter i tyle go widziano. Od tej pory już się na aukcji nie pojawił.

Czas na piątą licytację. Tym razem wybiega Euzona, kolejna gwiazda aukcji. Osiem postąpień i cena znów staje na 220 tys. euro. I znów aukcję wygrywa gość w dżokejce. Wszyscy już wiedzą, że coś jest tu bardzo nie tak.

Francuski przebieraniec

Organizatorzy sprawdzają, że klient w czapeczce zarejestrował się i wpłacił wadium. Przy okazji wychodzi też na jaw jego nazwisko: Thierry Barbier z Francji.

Barbier wygrywa kolejną licytację na aukcji koni w Janowie Podlaskim 2022. Fot. Tymon Grabowski

Już po całym wydarzeniu w internetowych relacjach z janowskiej aukcji zaczęły padać oskarżenia pod kątem organizatorów, jakoby wiedzieli o udziale Barbiera w licytacji – człowieka o tragicznej reputacji – i się na nią zgodzili. "Jest dobrze znany w środowisku osób parających się hodowlą i sprzedażą koni arabskich. Znany z tego, że jest mitomanem, jak mówią niektórzy wprost, kimś niezrównoważonym psychicznie. Nie ma stadniny koni arabskich, choć chce uchodzić za taką osobę" – pisze Marek Szewczyk, wieloletni redaktor naczelny magazynu "Koń polski" na swoim blogu "Hipologika".

Alina Sobieszak dodaje historię o tym, jak Thierry Barbier chciał kupić dwa konie ze Stanów Zjednoczonych od tamtejszego hodowcy i domagał się ich wysłania, zanim zostały opłacone. Kiedy agent amerykańskiego właściciela zażądał pieniędzy zamiast kolejnych wykrętów, dostał kserokopię... sprzedaży fabryki butów na Majorce, której rzekomo Barbier był właścicielem. Barbier rozpowiadał również, że jest właścicielem konia należącego w rzeczywistości do pewnej polskiej hodowczyni. Nie trzeba dodawać, że była ona tym mocno zdziwiona.

Tymczasem osoby, które przyjmowały wadia uprawniające do udziału w aukcji, nie były związane ze światem koni arabskich. Dla nich Barbier był po prostu jednym z klientów. Z twarzy nikt go wcześniej nie znał, bo pan Barbier nie pokazywał się do tej pory publicznie na tego typu wydarzeniach.

Wracamy na aukcję. W końcu ktoś znający środowisko łączy kropki i mówi, że pod numerem licytanta 31 kryje się Thierry Barbier. Organizatorzy, czyli Polski Klub Wyścigów Konnych, podejmuje interwencję. Siedzę w odległości kilku metrów od Barbiera, gdy dwóch wysłanników PKWK podchodzi do niego i mówi mu, że "very sorry, ale na dziś to już starczy". Francuz kończy aukcję z czterema zakupionymi końmi za prawie milion euro. Cała aukcja przynosi 1,6 mln przychodu, co jest dobrym wynikiem w porównaniu do poprzednich lat. Prawie milion z tej kwoty to konie kupione przez Barbiera.

Thierry Barbier dowiaduje się, że w tej aukcji janowskiej już nie policytuje. Fot. Tymon Grabowski

Choć zostaje on poproszony o zakończenie licytacji, to wcale nie ma takiego zamiaru. Mało kto wie, że po aukcji głównej, która odbywa się zawsze w niedzielę, jest jeszcze poniedziałkowa Summer Sale, czyli aukcja koni o nieco słabszych rodowodach i niższych cenach minimalnych. Tam można kupić sobie dobrego, hodowlanego konia arabskiego (najczęściej klacz, ogiery nie cieszą się zainteresowaniem) za kilka-kilkanaście tysięcy euro. Tam również pojawia się Thierry Barbier, tym razem podając się za... Austriaka i, co gorsza, wygrywa w licytacji klacz Tartinę za niebagatelną sumę 35 tys. euro. Potem na wszelki wypadek unika trudnych pytań i znika z Janowa. Za Tartinę również nie zapłaci.

Kim jest Thierry Barbier?

Mitomanem i – według ludzi ze środowiska, z którymi rozmawiałem – manipulantem. "Wsławił się" tym, że swego czasu ukradł skatalogowaną przez polskich hodowców bazę rodowodów koni i udostępnił ją na swojej stronie internetowej jako własną. Podaje się za właściciela rozmaitych koni, w tym polskich, których nigdy nie miał. Jego sława osoby kupującej i niepłacącej rozciąga się na cały świat hodowców.

Trudno powiedzieć, na co liczy, ponieważ nikt jeszcze nie wysłał mu konia w ciemno, oczekując na wpłatę. W Polsce znalazłem kilka osób, z którymi Barbier podpisał wcześniej kontrakty na zakup kilku koni, a potem kontakt z nim się urywał. Tyle że do tej pory Thierry Barbier robił to wszystko przez internet. W tym roku na aukcji w Janowie po raz pierwszy pokazał się publicznie, wykonując swój popisowy numer przy aplauzie publiczności, początkowo cieszącej się, że udało się sprzedać konie za dobre pieniądze.

W rzeczywistości jego licytacje rozłożyły aukcję na łopatki. To nie tak, że konie, które wylicytował, nie znalazłyby nabywców. Siedzieli oni po drugiej stronie strefy VIP, pochodzili z Bliskiego Wschodu (choć skutecznie licytowali także nabywcy z Polski), a dzięki Barbierowi oferty za niektóre klacze były naprawdę wyśrubowane. Jedną z klaczy dolicytował do 400 tys. euro, dwie do 220 tys., jedną "przybił" za 115 tys. euro.

Zaraz po aukcji organizatorzy publicznie chwalili się oczywiście tymi wynikami, twierdząc, że aukcja poszła świetnie, choć z drugiej strony wiedząc już, w jak bardzo trudnej są sytuacji – właściwie bez wyjścia. Przypominają się pionierskie czasy Allegro.pl, gdzie można było zostać zaskoczonym wysokim wynikiem licytacji, a potem kupujący w ogóle się nie odzywał. Chodzą plotki – choć tego nie widziałem – że Barbier licytował drogie konie, żeby popisać się przed partnerką, z którą przyjechał.

Upadły stan stadnin

Przeciętnemu człowiekowi aukcja w Janowie kojarzy się z "milionami". Niemal w każdym roku oglądam aukcję na żywo, a potem czytam medialne doniesienia na jej temat. Najwięcej uwagi poświęcane jest zawsze koniom, które osiągnęły rekordowe ceny, jak Kwestura, Perfinka czy Pepita (wszystkie przebiły milion). Prawie nikt jednak nie mówi o tym, że najważniejsze są konie w średnich cenach – te poniżej 100 tys. euro.

Łatwo jest sprzedać klacz-gwiazdę, która wygrywała pokazy, a zwłaszcza klacz młodą, bo dalsza kariera pokazowa stoi przed nią otworem. Takie "pewniaki" uwielbiają nabywcy z Bliskiego Wschodu, dla których liczy się pewność w zdobywaniu nagród, a wysoka cena nieszczególnie ich martwi. O wiele trudniej jest pozbyć się "zwyklejszych" koni, a to one muszą opuścić stadninę, żeby zrobić miejsce dla nowego przychówku.

Aukcja koni w Janowie Podlaskim 2022. Fot. Tymon Grabowski

Kiedy w 2016 r. bez żadnego powodu PiS zwolnił dyrektorów stadnin państwowych (jeden z nich wcześniej dostał nagrodę państwową – też od PiS!), ciesząca się ogromną estymą na świecie polska hodowla koni arabskich błyskawicznie podupadła. Jej powodzenie wynikało z budowanych przez wiele lat towarzyskich związków. Dyrektorzy stadnin w Janowie i Michałowie brali udział w licznych pokazach koni arabskich na Zachodzie i Bliskim Wschodzie, promując wydarzenie, jakim jest aukcja. Nic więc dziwnego, że na licytacjach padały rekordy i milionowe kwoty; zamożni nabywcy przyjeżdżali "do swoich" i chętnie kupowali konie, doskonale się przy tym bawiąc.

Po 2016 r. aukcja była organizowana przez coraz to nowe podmioty, z różnym skutkiem. Dyrektorzy stadnin państwowych zaczęli zmieniać się jak w kalejdoskopie. Przeważnie łączyło ich to, że nie szczególnie znali się na koniach – jak pełniący przez krótki czas obowiązki dyrektora stadniny w Janowie Marek Skomorowski, który przyznał się, że "konie będą jego nowym hobby". Do historii przeszła aukcja, podczas której ówczesny dyrektor (również krótkotrwały) stadniny w Michałowie Maciej Grzechnik odepchnął i próbował kopnąć operatora kamery TVN i w ogóle zachowywał się co najmniej niepokojąco. Wtedy, w 2018 roku, mówiono o tym więcej niż o samych koniach.

Do czasu "dobrej zmiany" polskie stadniny arabskie były dochodowe. Skończyło się to wraz ze zwolnieniem doświadczonych dyrektorów siedem lat temu. W szczególności odczuł to Janów Podlaski. Kontrole NIK wykazały, że już w 2018 r. stadnina była w tragicznej kondycji, wychudzone konie karmiono plewami. Dramatycznie podupadła też hodowla krów, która przez lata stanowiła istotny filar janowskiej stadniny, będącej przecież po prostu państwowym gospodarstwem rolnym.

Nieco lepiej sytuacja przedstawia się w Michałowie, co nie zmienia jednak faktu, że od czasu politycznej burzy i pozbycia się fachowców polskie konie arabskie przestały być poważane na świecie.

Wzajemna adoracja bogaczy

Konie arabskie – mowa o tych pokazowych, nie o wyścigowych – są zupełnie bez sensu. Ich jedynym zadaniem jest bycie pięknymi i pokazanie się na arenie w odpowiedni sposób, wyciągając głowę na polecenie trenera oraz kłusując we wdzięczny, lekki sposób, który sprawia wrażenie "zawieszenia" w powietrzu. Oceny zależą od międzynarodowych sędziów, którzy też mają swoje preferencje. Niby podczas pokazu sędzia nie ma pojęcia, jakiego konia ocenia (nie zna jego imienia, nie wie, z jakiego kraju pochodzi), ale to fikcja.

Dramatyczne wyniki koni z polskich stadnin na międzynarodowych pokazach potwierdzają, że dobra passa naszego kraju się skończyła. W pierwszej dekadzie obecnego wieku nasze konie zdobywały na świecie wszystko, co można było zdobyć. Obecnie przegrywają wszystko, co można przegrać, chyba że zostały sprzedane zagranicznym nabywcom. Przykładem jest ogier Fuerte hodowli Jana Dobrzyńskiego, który w barwach kuwejckiej stadniny Abhaa Arabians został wiceczempionem świata.

Aukcja koni w Janowie Podlaskim 2022. Fot. Tymon Grabowski

Jeśli ktoś chce kupić araba z państwowej hodowli, wcale nie musi brać udziału w aukcji Pride of Poland. Stadniny regularnie ogłaszają przetargi, pozbywając się nierokujących dla hodowli koni. Można kupić sobie janowskiego czy michałowskiego konia już za kilka tysięcy złotych, ale przecież wyobraźnię przeciętnego odbiorcy rozbudzają tylko te za kilkaset tysięcy euro.

Problem w tym, że zasadniczo z państwowych stadnin wyprzedano już wszystko, co odnosiło sukcesy i co miało szansę odnosić je dalej. Nie pojawiły się w ciągu ostatnich lat żadne nowe konie, które zdobywałyby światowe tytuły, więc z każdym rokiem coraz mocniej widać, że na aukcji w Janowie... nie ma czego sprzedawać. Wszystko oczywiście "dzięki" świetnemu pomysłowi wyrzucenia specjalistów i zastąpienia ich politycznymi aparatczykami bez krzty wyczucia.

Thierry Barbier przekroczył już kilka terminów zapłaty za wylicytowane konie i nie zanosi na to, by miał w ogóle pieniądze. Konie zapewne zostaną w Polsce albo wrócą na aukcję w przyszłym roku. Wyskok Barbiera zrobił istny cyrk z tegorocznej aukcji, dobijając to, co od kilku lat było skompromitowane. Organizator dalej będzie pewnie twierdził, że pieniądze w końcu dostanie, a przyszłoroczną edycję sfinansuje się, jak zwykle, z pieniędzy podatników. Pod warunkiem oczywiście, że znajdą się jeszcze jakieś konie do sprzedania, i że przyjadą kupcy, którzy z roku na rok mają do wyboru coraz więcej konkurencji poza Polską. Na samym Bliskim Wschodzie takich wydarzeń jest 30 rocznie.

Polska wcześniej punktowała tym, że dzięki zakupowi koni z naszego kraju można było do swojej hodowli dodać DNA czempionów. Teraz, kiedy polskie konie czempionami być przestały, zniknął powód, żeby przyjeżdżać akurat do nas. Chyba że chcesz popisać się przed partnerką, nie mając grosza przy duszy.

Zdjęcie główne: Tymon Grabowski
DATA PUBLIKACJI: 28.10.2022 r.

Tymon Grabowski jest twórcą kanału Złomnik na YouTube oraz redaktorem prowadzącym Autoblog.pl. Od wielu lat odwiedza janowskie aukcje koni arabskich. Początkowo przez powiązania rodzinne, następnie z własnego zainteresowania. W 2008 roku stał jako spotter na ringu, gdy sprzedawano klacz Kwesturę za rekordowe 1,125 mln euro.