Krew, oktagon i miliony. Freak-fighty pompują influencerski przemysł

Kontrakty na setki tysięcy złotych, influencerzy z milionami fanów, wyprzedane ogromne liczby płatnych streamingów a hale zapełnione kibicami. Freak-fighty stały się potężnym biznesem i motorem do powstawania nowych influencerskich karier. Tylko nikt nie pyta jakim kosztem się to kręci.

26.09.2022 07.29
Freak-fighty pompują influencerski przemysł

Na hali gasną światła, w głośnikach słychać tykający zegar. Białe światła w rytm głośnej muzyki zaczynają wirować dookoła oktagonu. Psychodeliczne czarno-białe wizualizacje oślepiają z telebimów. Wtem zapalają się światła. Zaczyna się pokaz bohaterów wieczoru. Przedstawi ich znany w środowisku fanów freak-fightów konferansjer Arkadiusz "Pan" Pawłowski.

Ubrany w zieloną à la kameleon marynarkę, jak rasowy ring announcer na bokserskich walkach przeciąga samogłoski, przedstawiając walczących. – Cezary, Czaro, Nyyyyyyykieeeeeeeel. Kuba Nooooowaaaaczkieeeeeeewiiiiiiiicz, Ewa, Mrs. Honey Wyyyyszaaaatyyyyyckaaaaaaaa – krzyczy do mikrofonu Pawłowski.

Zawodnicy w blasku fontann iskier stoją na wielkiej scenie zbudowanej na wzór podium. Tłum skanduje imiona wywoływanych gwiazd. W eter niosą się piski, gwizdy, buczenie, wyzwiska. Na sam koniec w anturażu buchających ogni, wychodzi wytatuowany, wysoki mężczyzna.

To włodarz wydarzenia – raper Malik Montana. Wydziarany, z zawadiackim uśmiechem. W jego przeciwsłonecznych okularach odbijają się płomienie. Można odnieść wrażenie, że jest się w środku sceny koreańskiego serialu "Squid Games". Kilkanaście metrów dalej znajduje się grupka ludzi, którzy za ogromne pieniądze zaraz skoczą sobie do gardeł. Będą uderzać tak mocno, żeby drugi przeciwnik stracił przytomność. Będą bić się po twarzach, kopać po brzuchach, próbować uduszeń. A wszystko ku uciesze rozochoconego tłumu. Już za chwilę klatka zapłonie.

Przede wszystkim niemalże płoną łącza streamingowe, bo każda freak-fightowa gala to setki tysięcy sprzedanych dostępów Pay Per View do transmisji wydarzenia. Pieniądze płyną tak szerokim strumieniem, że własne gale MMA próbuje rozkręcać coraz więcej zaradnych biznesmenów wespół z marzącymi o wielkich zasięgach influencerami.

Te igrzyska może z założenia nie toczą się na śmierć i życie. Ale dla walczących w nich jest szansa na to, by wygrać sławę i niezłe pieniądze. I nikt nie pyta, jakim kosztem. 

Biznes i show

Modus operandi jest proste: bierze się osoby znane w internecie, wyraziste, mające bardzo duże zasięgi i najlepiej duży negatywny elektorat. Czyli takich, którzy wywołują emocje. Jeszcze większe emocje będą, gdy odpowiednio dobranych bohaterów postawi się naprzeciwko siebie na oktagonie i sprawi się, by niesnaski prawdziwe lub całkiem wymyślone wyjaśnili sobie, waląc się po twarzach.


Teoretycznie to nic nowego. Amerykański show-biznes ma od dekad będący mieszanką teatru i sztuk walki wrestling. W Meksyku rekordy popularności biją nie tylko same walki, ale i bohaterowie ukrywający się za barwnymi maskami Lucha Libre. Nawet walki celebrytów już były. Na konfrontowaniu sławnych i kontrowersyjnych bazował legendarny program MTV Celebrity Deathmatch, w którym walczyły ze sobą takie postaci jak Paris Hilton i Nicole Richie czy Chris Rock i Dwayne "The Rock" Johnson. Tyle że były to postaci animowane. We freak-fightach mamy idealną mieszankę sławy, przemocy i cyrku, a wszystko w wykonaniu żywych gladiatorów.

Jak to wygląda w praktyce? W oktagonie stają przeciwko sobie: lewicowy publicysta Jaś Kapela i kontrowersyjny pracownik TVP Ziemowit Kossakowski. Mini Majk, czyli niskorosły Mateusz Krzyżanowski, znany z Ekipy, kontra Lord Kruszwil, czyli Marek Kruszel, który wsławił się ostentacyjnie drogim stylem życia i zarzutami prokuratorskimi. Ale bywa, że we freak-fightach walczą i sportowcy jak choćby bokser Artur Szpilka. Najważniejsze jest, by się działo!

Za takie emocje i takie widowisko fani i antyfani naszych bohaterów chętnie zapłacą. Szczególnie chętnie, gdy jest to transmisja na żywo. Wystarczy opłacić Pay Per View. Gwarantem sukcesu w wyprzedaniu tych dostępów do streamingu – w zależności od pakietu kosztują po 25-40 zł – są sami influencerzy. Im bardziej rezonujący influencer, tym lepiej sprzedające się PPV. Rekordziści jak Sylwester Wardęga mogą dać nawet 50 tys. wykupionych streamingów.

Fame MMA podaje, że średnio na trzech ostatnich galach sprzedawała po 507 tys. PPV. Zaś rekordową sprzedaż PPV w historii polskich freak-fightów miała 14. gala Fame MMA z maja tego roku – 524 tys. PPV i to bez tych dystrybuowanych przez Polsat Box. Do tego każde show ma po kilka tysięcy widzów na miejscu. Nie jest więc trudno obliczyć, z jak wielkim biznesem mamy do czynienia.

Aby taki biznes był możliwy, niezbędne jest show. Skoro największe robią najgorętsi influencerzy, to ich stawki bywają oszałamiające. Wynagrodzenie na Fame MMA składa się z podstawy, procentu od sprzedanych PPV, premii za wygraną i premii za sprzedaż gali w ogóle. – Sukces całej gali jest dla wszystkich istotny, bo to, jak dobrze sprzeda się wydarzenie, ma wpływ na ostateczne wynagrodzenie – mówi nam osoba związana z freak-fightami.

Karta walk, czyli suma wszystkich gaż dla uczestników na jednej gali kosztuje kilka grubych milionów, influencerzy dostają średnio od 100 tys. do nawet miliona złotych za walkę. Jak pisaliśmy w cyklu "Zły wpływ" o influencerskim przemyśle, gdy w połowie sierpnia Wardęga wyzwał na pojedynek w MMA Nitrozyniaka, czyli Sergiusza Górskiego, ten odparł, że zawalczy, ale za półtora miliona złotych.

Takie pieniądze bardzo rzadko uświadczą profesjonalni zawodnicy klasycznego MMA. Mateusz Rębecki, zawodnik MMA wagi lekkiej, mistrz organizacji Fight Exclusive Night na pytanie od fana, czy jako mistrz FEN zarabia za walkę więcej niż 100 tysięcy złotych, odparł krótko: "Rok temu musiałem normalnie pójść do pracy. Sam sobie odpowiedz na to pytanie". 

Trzy kręgi piekła

Na schodach przed Areną Gliwice ustawiają się do zdjęcia dwie dziewczyny, najprawdopodobniej matka z córką. Matka ubrana w czarną kurtkę i jeansy, córka, na oko 10-letnia, ma na sobie czarną błyszczącą, tiulową spódniczkę i różową kurtkę. – Team Natsu? – zagadujemy, ale dziewczyny nie odpowiadają, tylko patrzą się podejrzliwie.

Biorąc pod uwagę wiek jednej z nich, pewnie przyszły obejrzeć główną walkę wieczoru, w której idolki nastolatków, czyli Natalia Natsu Kaczmarczyk i Lexy Chaplin, influencerki wywodzące się z Teamu X, zmierzą się o pas wagi muszej. To już drugi raz, kiedy staną ze sobą w ringu. Pierwszy raz walczyły rok temu podczas pierwszej gali High League. Wtedy wygrała Natsu. Teraz starcie wywołuje jeszcze większe emocje, bo Natsu zaczęła spotykać się z byłym chłopakiem Lexy, influencerem Marcinem Dubielem, który zresztą też walczy we freak-fightach.

Hala Areny Gliwice, jeden z ostatnich rzędów. – Tu były najtańsze miejsca. Za jeden bilet zapłaciłem 150 zł. Przyjechałem dla syna, ale ja też chętnie zobaczę Szpilkę na żywo – mówi mi mężczyzna, który właśnie się tam umościł. Jego 15-letni syn przyjechał kibicować raperowi Maciasowi, członkowi łódzkiej grupy hip-hopowej White Widow.

Oglądamy wspólnie walkę streamerów Jakuba Krawczyka Holaka i Jakuba Świtały Kubxa. Zaraz obok na trybunach: grupa wsparcia Holaka. "Bij tę pizdę", "Jebnij mu" – krzyczą z trybun, gdy chłopaki ganiają się na ringu. W trzeciej rundzie Kubx dostaje mocny cios kolanem, który powoduje bezdech. Holak rusza z ciosami na rywala. Po serii kopnięć i sierpów sędzia przerywa walkę w trzeciej rundzie. Kubx przegrywa w klatce z Holakiem. – Widać, że to amatorzy. Sportowców się lepiej ogląda – kwituje ojciec 15-letniego fana rapsów i oktagonu.

Widzowie usadzeni są na trzech poziomach. Niczym w trzech kręgach piekła. Im niżej siedzisz, tym masz lepszy status. W górnym kręgu siedzą ci, którzy za bilet zapłacili najmniej. To są zwykli ludzie, którzy nie mogą albo nie chcą wydawać kroci na bilet. Ubrani w bluzy z kapturem, szare koszulki i granatowe swetry. Ot, zwykli Polacy. W środkowym kręgu przeważają chłopaki w obcisłych czarnych koszulkach z dużym napisem "Polo" i nastolatki w pluszowych bluzach. Ta część widowni jest zdecydowanie bardziej pewna siebie, głośno krzyczy. Tu bilety oscylowały w okolicach 300 zł. Ostatni krąg mieści się na płycie, na tym samym poziomie, co oktagon. Za bilety na te miejsca trzeba było zapłacić przynajmniej tysiąc złotych. Wśród zalet zakupu biletu typu Platinum są wymienione: oddzielne wejście na imprezę, dostęp do cateringu przed oraz w trakcie trwania gali, wstęp na after party, a także okazja do poznania gwiazd znanych z internetu. Rzeczywiście, wszyscy tam wyglądali na gwiazdy – dziewczyny z torebkami Louis Vuitton, faceci w bluzach Balenciagi – siedzieli oddzieleni od reszty metalową bramką. Wstępu do tego świata bogactwa pilnuje ochrona.

Tam udaje nam się trafić na walkę wieczoru. W drodze na płytę, na korytarzu między poziomami widać grupkę ludzi, którzy robią sobie zdjęcia z wychodzącym mężczyzną. – Kto to? – pytamy stojące tam dziewczyny. – Chyba mamy z nim zdjęcie – odpowiada rudowłosa, ale każe upewnić się ciemnowłosej koleżance. Dziewczyny z lekką paniką przeglądają galerię zdjęć i gdy już się upewniają, że tego faceta też sfotografowały, zaczynają się zastanawiać, kim on właściwie jest. – To Tańcula – stwierdza po namyśle jedna z nich.

Tańcula jest znany z serialu "Lombard. Życie pod zastaw", ale walczy także we freak-fightach. Ten 33-latek ostatnio podczas gali Fame MMA walczył z dwoma przeciwnikami: ojcem i synem Murańskimi. Obu pokonał. Dziewczyny, które spotkałyśmy, przyjechały na galę, bo mają blisko. Ale freak-fighty oglądają od początku, czyli od pięciu lat. Między walkami wychodzą na korytarz, żeby złapać kogoś sławnego i zrobić z nim zdjęcie. Szkoda by było przeoczyć taką okazję na lansiarskie zdjęcie, które może przecież zdobyć setki polubień. 

Sława, duma i wysokie progi

Wszystko zaczęło się w głowie youtubera Michała Boxdela Barona, który w 2015 r. zapytał swoich fanów na Facebooku o to, kto by oglądał walki youtuberów w MMA. Wśród komentarzy zachwyt. Dwa lata później jego pomysł zaczął nabierać kształtów. Za nazwę dla federacji wybrano Fame MMA, a zorganizowało ją czterech wspólników: Wojciech Gola, znany z udziału w emitowanym przez MTV Polska reality show "Warsaw Shore: Ekipa z Warszawy", wielkopolscy biznesmeni Rafał Pasternak i Krzysztof Rozpala oraz Boxdel. Był czerwiec 2018 roku, gdy odbyła się pierwsza gala nowej federacji, a w Koszalinie starli się właśnie Boxdel ze streamerem Jakubem "Guzikiem" Szymańskim. Boxdel znokautował Guzika, zaś gale freak-fight wręcz znokautowały klasyczne MMA.

Do tego stopnia, że gdy dziś prosimy o rozmowę Martina Lewandowskiego, legendarnego założyciela KSW, czyli największej organizacji MMA (Mixed Martial Arts, czyli mieszanych sztuk walki) i prezesa Stowarzyszenia MMA, to odmawia, bo "jako organizacja skupiająca się na stricte sportowej odsłonie mieszanych sztuk walki nie chcielibyśmy być kojarzeni z tematyką freak fightów, nawet w roli komentatorów tego zjawiska". Faktycznie, choć to KSW wprowadziło w Polsce MMA na szerokie wody – choćby pojedynkami między Mariuszem Pudzianowskim a Marcinem Najmanem – to dziś kolejne federacje MMA bazujące na walkach freaków spijają sporo śmietanki.

A najwięcej jej wypija wspomniane Fame MMA. Boxdel i Gola są włodarzami, czyli twarzami tej federacji. Pasternak i Rozpara pilnują biznesu. Wyraźnie ten podział zadań widać też w podziale udziałów w spółce. Krzysztof Rozpala i Rafał Pasternak mają ich po 30 proc., zaś po 20 proc. należy do Goli i Barona. Firma w 2021 roku, jak sama podaje w swoim najnowszym sprawozdaniu finansowym, osiągnęła przychód ze sprzedaży rzędu 6 mln 692 tys. zł.

Szybko w jej ślady poszli kolejni. Istny wysyp zaczął się w ubiegłym roku. Czy raczej zaczęło się pączkowanie, bo sporo nowych federacji wyłaniało się pod wpływem inicjatyw czy to włodarzy, czy uczestników walk z istniejących już organizacji. Boxdel i Gola założyli federację Hype MMA, coś w rodzaju wprowadzenia do Fame. Pięściarz Kasjusz "Don Kasjo" Życiński został twarzą Prime Show MMA, której właścicielami są włodarze znani z innej federacji promującej walki Fight Exclusive Night: Bartosz Szuba oraz Kamil Birka. To Prime wsławiła się pojedynkiem Kapeli z Kossakowskim, ale także wciągnięciem do swoich rozgrywek Łukasza W., czyli "Kamerzysty" oskarżonego o znęcanie się nad niepełnosprawnym intelektualnie chłopakiem.

Marcin Najman próbował rozkręcić MMA-VIP, które nie tylko wzbudziło kontrowersję organizacją walk między kobietami i mężczyznami, ale przede wszystkim wywołało skandal, zatrudniając jako "bossa" Andrzeja Zielińskiego, czyli Słowika. Jeszcze większy skandal wybuchł, gdy do freak-fightowego biznesu postanowił dołączyć aktor Antoni Królikowski i własną twarzą zareklamował nową federację Royal Division, która chciała organizować walki sobowtórów, zaczynając od tych Putina i Zełeńskiego. Skończyło się dramatyczną porażką, ucieczką Królikowskiego i streamingiem z jakiejś ubogiej sali z posklejanymi matami.



Porażkami okazały się też próby zorganizowania bardziej – powiedzmy – inkluzywnych federacji. Pink MMA reklamowało się jako federacja dla osób LGBTQ+. Odbyła się jedna gala, podczas której włodarkami były Ewa Lubert, modelka i żona Tomasza Luberta, założyciela zespołu Virgin oraz Agnieszka "Maschines" Skrzeczkowska – jedna z najbardziej znanych lesbijek w Polsce, mająca za sobą występ w programie "Top Model”. Tyle że po kilku tygodniach okazało się, że są problemy z wypłatami dla uczestników, w tym Mandaryny, która była muzyczną gwiazdą wydarzenia. Organizator tłumaczył się… atakiem hakerskim. Stars Fight MMA mające wprowadzić nowe, dobre wzorce promowane m.in. przez Aleksandrę Szwed czy tiktokerkę znaną jako Mama na Obrotach, mimo szumnych zapowiedzi z początku sierpnia do dziś nie wyszło z żadnymi konkretami. Do pełni freak-fightowego krajobrazu dochodzą jeszcze raczej niszowe Elite Fighters, OpenFightsNight i EFM Show.

Z tego wysypu nowych federacji najprężniej działa High League. Firma na tyle świeża – zarejestrowana ledwie w 2021 roku – że nie ma jeszcze jej sprawozdań finansowych. Za to spore kontrowersje budzi skład udziałowców: w zarządzie High League Bielski zasiadają Khazhbi Edelbiev, Diana Edelbiev, Sławomir Bielski oraz Magdalena Rzewnicka. Co więcej, ze spółką powiązana jest kolejna firma: H-Agency. Jej prezesem jest właśnie Khazhbi. I tu się zaczyna robić ciekawe, bo bratem Khazhbiego jest Baysangura Edelbiev, były szef Absolute Championship Akhmat, czyli rosyjskiej federacji MMA, a założycielem ACA jest sam przywódca Czeczeni Ramzan Kadyrow. To na High League zwróciły oczy polskie służby na czele z ABW. Co w ogóle jednak nie przeszkadza ani widzom, ani walczącym freakom.

Lexy kontra Natsu

Walczący do ringu wchodzą w akompaniamencie wybranej przez siebie muzyki. Przed ostatnią walką wieczoru wybrzmiewa kawałek "X Gon' Give It To Ya" DMX-a, który wybrała Lexy. Natsu wychodzi do piosenki Tommy’ego Casha i Quebonafide "Benz-Dealer". W pierwszej rundzie Lexy dystansuje rywalkę frontalnymi kopnięciami, z kolei Natsu próbuje sprowadzić przeciwniczkę do parteru. Widać determinację, obie zawodniczki są skupione, uderzają pewnie, słuchają trenerów, którzy co chwila krzyczą, dopingują i podpowiadają zza siatki.

Faworytką zdecydowanie jest Lexy, to jej imię trybuny wykrzykują najgłośniej, a kiedy udaje jej się wykonać trafiony cios, krzyki na sali "Lexxxxyyyyy!" wchodzą na wysokie tony. Walka kończy się jej wygraną. Obie influencerki nie wyglądają na specjalnie pokiereszowane. Maja kilka zadrapań i siniaków. Żadnych lim, rozwalonych warg czy zadrapanych rogówek oka, jak miało to miejsce na poprzedniej walce.

– A wy, za kim jesteście? – pytamy kobietę, która siedzi w pierwszym rzędzie przed płytą. – Za Lexy, wiadomo – odpowiada bez zastanowienia. Wraz z synem, mniej więcej 11-letnim, przejechała 400 km, żeby dotrzeć na galę. To już trzecia ich gala w tym roku. – Syn pasjonuje się MMA, dlatego z nim jeżdżę. Najgorzej, jak walczą dziewczyny. Mam ciarki, jak kolanami kopią się po brzuchach, ale co zrobić? – mówi kobieta i dodaje, że sama za żadne pieniądze nie stanęłaby w oktagonie. Dziecku z podstawówki taką rozrywkę bez problemu jednak serwuje.

Freaky w fightcie

W Polskim świecie freak-fightów jest kilka najważniejszych nazwisk. Nie tylko samych właścicieli federacji. Szczególnie widoczni są włodarze. Nic dziwnego: specjalnie tak ich dobierano, by budzili emocje. 

Malik Montana promuje High League, a to mówiąc o chorych psychicznie feministkach, a to śpiewając w tonie: "kiedy idzie, jej dupa klaszcze". Przez chwilę, jak sam mówił, "potężnym trzecim włodarzem" federacji Hype był Sergiusz "The Nitrozyniak" Górski. Nitro to youtuber z niemal 2,4 mln subskrybentów na YT, który wybił się, pokazując na żywo, jak gra. Ale sławę zaczął podbijać złotymi bon motami – jak ten, gdy na pytanie, co by zrobił, gdyby był koniec świata, odpowiedział: "No nie wiem. Może kogoś zgwałcił".

Ale i tak najbardziej przebija się Wojciech Gola. Elżbieta Turlej, dziennikarka "Newsweeka" i autorka książki "F*ck, fame & game. Co faceci robią w sieci" obserwowała jego zmianę na przestrzeni ostatnich siedmiu lat, gdy z influencera wannabe z telewizyjnym doświadczeniem stawał się silną postacią świata freak-fight. – To nie jest biznesmen. On jest raczej pionkiem, wabikiem, działa wizerunkowo i chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Co więcej, jest naprawdę dumny z bycia włodarzem Fame MMA, bo w jego ocenie jego zmarły ojciec byłby dumny z tego, jakim facetem on się staje – mówi Turlej. W swojej książce opisuje go tak: "Umówiliśmy się niedługo przed kolejną edycją gali Fame MMA w poznańskim klubie sushi. Na rogu ulicy zostawił swojego forda mustanga z rejestracją P1GOLA. Starannie ostrzyżony, z modnie wycieniowaną brodą, spryskany perfumami Paco Rabanne Invictus, w białej koszuli, obcisłych spodniach i mokasynach Louis Vuitton. Kiedy zamawiał rolkę z łososiem, pod oknem klubu ustawiła się grupa chłopaków. Jadł oświetlany błyskiem ich smartfonów. I okrzykami: "WG – to inicjały Goli – wyjdź do nas!".

– Oczywiście, że odniósł spory sukces finansowy. Ale pieniądze, mam wrażenie, wcale nie są najważniejsze we freak-fightach. Ważniejsza jest sława, walka i ta realizacja wzorca męskości. Freak-fighterzy starają się takimi mężczyznami, jakimi im się wydaje, że facet powinien być: bojowymi, szybkimi, wściekłymi i otoczonymi wianuszkiem kobiet – uważa Turlej. I dodaje, że niezwykle ważnym elementem całego tego zjawiska jest to, że ono staje się pewnego rodzaju inicjacją. – Chłopaków zmienia w mężczyzn. Nawet tym bardzo sprawnym fizycznie daje szansę na to, by poczuć się prawie jak sportowcy. W końcu ćwiczą z prawdziwymi, doświadczonymi trenerami. Podobnie jest też w przypadku kobiet, które trafiają do freak-fight, dla nich to jest także okazja do zmiany, do zerwania ze swoim starym wizerunkiem – mówi dziennikarka.


Marta Linkiewicz, wchodząc do oktagonu jako LinkiMaster, odcięła się od imprezowo-alkoholowo-narkotykowej przeszłości i skupiła się na ćwiczeniach. Lil Masti, czyli Aniela Bogusz, walcząc, kopiąc i uderzając, przykryła swoją wieloletnią działalność w sieci jako SexMasterka. Lexy Chaplin z grzecznej dziewczynki stała się wojowniczką. Nawet Maja Staśko we freak-fightcie pokazała się już nie jako walcząca tylko słowami feministka, ale jako mocna, gotowa do użycia siły fizycznej kobieta. 

Walcz jak dziewczyna

Włosy ma zaplecione w dwa dobierane warkocze, na sobie czarny kusy strój z napisem High League i złote rękawice. Wystylizowała ją reżyserka Monika Strzępka, kontrakt negocjował Sylwester Wardęga. Ale w walce jest sama. Przed wejściem do oktagonu twarz wysmarowali jej wazeliną. Wazelina powoduje, że ciosy łatwiej się ześlizgują, poza tym, gdy twarz jest sucha, jest bardziej narażona na uszkodzenia. Wazelina ma to zminimalizować.

Maja Staśko, lewicowa aktywistka, do walki wchodzi do piosenki "Walcz jak dziewczyna", którą napisała i sama zarapowała. "Możecie poniżać, gardzić, ale nie wygracie tej walki. W końcu zrozumie to Nitro, Stanowski i Malik" – wybrzmiało z głośników. Po drugiej stronie Mrs. Honey, czyli Ewa Wyszatycka, streamerka, która ma konto na OnlyFans, a w przeszłości była seksworkerką w Niemczech.

Gdy rozbrzmiewa gong, dziewczyny rzucają się na siebie. Staśko walczy agresywnie, próbuje high kicków, systematycznie obija twarz Mrs. Honey. Gdy w drugiej rundzie Wyszatycka efektownie obala rywalkę na ziemię, widownia wrze. "Jedziesz z tą pizdą" – krzyczą z trybun panowie w czarnych obcisłych koszulkach. Staśko zdecydowanie nie jest faworytką sali, co chwilę ktoś rzuca w jej stronę głośne "Wypierdalaj". Nitrozyniak, będący w narożniku Mrs. Honey, krzyczy w stronę Staśko: "Jebać feministki!". Mimo wszystko Staśko przez większość walki dominuje, jest agresywna i zdeterminowana. Tak bardzo, że wygrywa na punkty.

Pojedynek zakończony według reguł po trzech rundach panie zwieńczyły pocałunkiem. "Ewa, gdy się przytulałyśmy, zapytała, czy możemy się pocałować" – tłumaczy później w mediach społecznościowych Staśko. – Wszystkim, którzy we mnie nie wierzyli, mówię: "Jestem silna. Walczyłam jak dziewczyna". Jestem dumna, bo było naprawdę ciężko. Nie jest łatwo, jak się słyszy te wszystkie krzyki na hali – mówi po wygranej walce. Ze złotym pucharem, triumfująco schodzi z oktagonu.

Nie ma jeszcze północy, gdy jest już po wszystkim. Widzowie wychodzą z niedosytem, ale zadowoleni. Było wszystko, za co zapłacili: emocje, adrenalina i show. Bez przeładowania kolejnymi występami, jakimiś losowaniami nagród i zmianami scenerii, jak to bywa na galach Fame MMA, konkurencyjnej do High League federacji. – Lepiej, że nie przeciągali tymi występami. Z ostatniej gali Fame wróciłam po trzeciej – wspomina blondynka w swetrze w paski.

After party trwa, kiedy po pierwszej w nocy, przed Areną Gliwice, na dworze, przed drzwiami, którymi wychodziły VIP-y, stoi kilkanaście osób, wśród nich także dzieciaki. Wyczekują w deszczu, licząc, że uda im się zrobić jeszcze jedno zdjęcie z jakimś wielkim influencerem.

– Chce wam się tak stać? Jest 9 stopni, siąpi deszcz.
– Może akurat będziemy mieli szczęście i ktoś sławny wyjdzie – odpowiadają. Tyle że nie wiedzą, że w Gliwicach już nie ma wielkich influ. Zaraz po gali uciekli do Katowic na bardziej wypasione, prywatne imprezy.

Sława z oktagonu

Nie tylko influencerzy i federacje zbijają dobrą kasę na freak-fightach. Do źródełka podłączyli się też trenerzy sztuk walki, którzy, dzięki przygotowywaniu do wyjścia na ring influencerów, sami zostali gwiazdami. Największym z nim jest Przemek Szyszka, trener Uniq Fight Club, który wybił się na tym, że zaczął szkolić influencerkę Lil Masti, jedną z najlepszych obecnie fighterek. – Z jednej strony masakra, katuje nas, co widać po mnie, bo wyglądam jakbym wyszła z jakiejś kopalni, ale z drugiej strony to jaki progres robię, jaki zawodnicy robią dzięki trenerowi… To jest najlepszy trener w Polsce – tak mówi o nim Aniela Bogusz w wywiadzie dla 6PAK, który przygotował filmik "Dzień z Przemkiem Szyszką". U niego trenuje także wspomniany wcześniej Marcin Dubiel, ale także zawodowi fighterzy jak Radosław Paczuski, Arek Wrzosek czy Bartosz Wydra.

Także WCA, czyli Warszawskie Centrum Atletyki, ma swoich trenerów gwiazdorów. To pochodzący z Czeczeni Arbi Szamajew i Anzor Ażijew. Oni z kolei trenują Kacpra Błońskiego czy Lexy Chaplin. Ostatni z najsławniejszych to Norbert Daszkiewicz, trener Marty Linkiewicz i MartiRenti. Prowadzi klub 5D GYM na warszawskim Muranowie. 

Trenerzy mają nie tylko smykałkę do walk wręcz, lecz także do biznesu. W ostatnim czasie wyczuli, że mogą zarobić więcej, gdy dogadają się na procent od sumy, jaką influencer dostaje za walkę. Osoba bliska środowisku freak-fightów twierdzi, że jest to średnio 10 proc. od sumy za walkę plus opłata za prowadzone treningi, które kosztują w granicach 200 zł za sesję. – Próbowałam ich zagadywać, namówić na zwierzenia. Nic z tego, nie chcieli. Czuć zresztą było, że w części są z lekka zazdrośni sławy, jaką ich przecież niebędący sportowcami podopieczni zdobywają – wspomina trenerów Elżbieta Turlej.

28-letni Kamil Gniadek, sam ze sporymi dokonaniami w MMA i jiu-jitsu, trenujący m.in. Sylwestra Wardęgę, MartiRenti czy Martę Linkewicz, spytany w wywiadzie dla TVP Sport, czy sam nie chciałby też zawalczyć za takie pieniądze i sławę, odpowiada: – Ja? Niestety nie mam jeszcze takich zasięgów. Być może kiedyś będą jakieś walki trenerów na galach freak fightowych. Wtedy z miłą chęcią.

Mocno na freak-fightach wybijają się ci, którzy zaczynają je relacjonować. Szczególnie gdy mają dostęp do influencerów. Tak choćby zrodziła się kariera opisywanego już w SW+ Ludwiczka, czyli Kamila Błońskiego, który prowadził rozmowy na ściankach z uczestnikami walk Fame MMA i tak się spodobał, że dziś aspiruje do influencerstwa. 

Monika Laskowska, znana szerzej jako Najlepsza Polska Dziennikarka, już nie aspiruje – ona już jest influencerką. Zaczynała w reklamach i polskich serialach, gdzie grała epizodyczne role, ale rozpoznawalność zyskała, prowadząc wywiady z zawodnikami na galach Fame MMA. – Subtelna kobietka w brutalnym męskim świecie jest zjawiskiem, pokazuje ogromny kontrast. Po moim sukcesie zaczęły dołączać kolejne dziewczyny, przetarłam te szlaki – mówi nam Laskowska.


Mówi o sukcesie, ale ten jest w znacznej mierze oparty raczej na kolejnych wpadkach na ściance. Wielokrotnie zdarzało jej się pomylić osoby, zadawać nietrafione pytania lub przejęzyczyć. – Nie przeszkadza mi to, że mnie postrzegają jako głupiutką laskę. To jest nawet łatwiejsze, taka zmyłka przeciwnika. Jest dużo osób, które chcą wykorzystać moją medialną naiwność, żeby mnie wygryźć z branży, m.in. przez zgłaszanie moich wywiadów, przez co obcinane są zasięgi, ale jestem świadoma swoich możliwości i tak łatwo się nie poddaję – zaznacza.

Laskowska początkowo współpracowała z Fame MMA, jednak ich drogi się rozeszły. Ona sama tego nie komentowała, ale Sylwester Wardęga na jednym ze streamów przekazał, że federacja miała zakończyć z nią współpracę, bo przekazała swoją przepustkę kolegom, co jest niezgodne z zasadami tej federacji. – To nie do końca prawda. To był zwykły zbieg okoliczności. Chciałam dobrze, a wyszło, jak wyszło – mówi nam Laskowska, która po krótkiej przerwie wróciła do współpracy z Fame MMA.

Laskowska, prowadzi wywiady także na galach High League, ale przyznaje, że chciałaby już wrócić do aktorstwa, na które ostatnio miała mniej czasu. Zapytana, czy w związku z popularnością, którą zdobyła na galach Fame MMA, częściej dostaje oferty aktorskie, zaprzecza. – Bardzo się temu dziwię, bo jednak za granicą jest zupełnie inaczej. Tam social media mają ogromny wpływ na karierę – mówi Laskowska.

Grafika: Maria Regucka

Największą jednak sławę zyskał Mateusz Kaniowski, który dziennikarską przygodę zaczynał w Telewizji Republika i TVN24. Trzy lata temu założył swój kanał na YouTubie, gdzie przeprowadza wywiady z gwiazdami freak-fightów, jest współprowadzącym gale High League, a jego popularność przekłada się nie tylko na liczbę followersów w mediach społecznościowych (jest ich tam teraz ponad 125 tys.), lecz także na liczbę zer na koncie. W jednym z wywiadów został zapytany, jak się poczuł, gdy zobaczył pierwszy milion na swoim koncie. – Miło. To jest piękny moment, bo wiesz, że drogą życiową, którą wybrałeś, nigdy nie powinieneś do tego dojść – odpowiedział Kaniowski.

Kaniowski pozostaje skromny. – Praca w dziennikarstwie nauczyła mnie pokory i szacunku do pieniędzy – mówi SW+ Kaniowski. Nie przeszkadza mu, że większość jego rozmówców ma niezbyt wiele do przekazania. – Staram się wykrzesać z nich, jak najwięcej wartości, ale zdaję sobię sprawę z tego i zdążyłem się już przyzwyczaić, że niewiele z nich ma coś do powiedzenia – tłumaczy.

Bóg Estetyki i Wiejski Koks

Wstęp na gale freak-fightowe jest oficjalnie od 12. roku życia pod opieką dorosłego. 16-latkowie i starsi mogą wejść i oglądać te igrzyska samodzielnie. PPV spokojnie wykupi każdy, kto ma tylko dostęp do płatności zdalnych. Kaniowski nie widzi problemu z tym, aby dzieci przychodziły na gale freak-fightowe. Sam przyprowadziłby swoje, gdyby je miał. – Młodzież przyciąga wszystko, co jest wulgarne. Jest w tym środowisku garść osób, które nie powinny być podziwiane przez młodych ludzi, ale skala zjawiska jest tak ogromna, że trudno byłoby wykluczyć jakąkolwiek grupę wiekową. Zresztą gala to jest ostateczny moment, najważniejsze są konferencje, a tam się dzieje.

Właśnie na tych konferencjach na nich kilka dni przed galą spotykają się zawodnicy i podkręcają atmosferę konfliktu. Na ostatniej z nich przed galą High League 4, do sprzeczki słownej między raperami Krystianem Maciasem Maciaszczykiem a Josefem Bratanem, wtrącił się starszy brat tego drugiego Alberto. Ten też walczy we freak-fightach. – Chcesz poczuć, dziwko, czarny smak wakacji – pytał czarnoskóry raper. – Będziesz załadowany w dupsko. Przyjdę po ciebie, kurwo – krzyczał do mikrofonu Alberto. Kiedy zdawało się, że wracał na swoje miejsce na widowni, z zaskoczenia wbiegł z powrotem na scenę i wymierzył kopniaka w twarz Maciasowi. Kilkanaście osób (w tym ochroniarze) odciągnęło mężczyzn od siebie.

– Na konferencjach nie da się upilnować tych ludzi, którzy są w amoku kłótni z drugą osobą. Z tego powodu przez długi czas nie chciałem prowadzić tych konferencji, bo nad nimi trudno zapanować – mówi Kaniowski, który był jednym z prowadzących tę konferencję. – Padają tam wyzwiska ciężkiego kalibru, z którymi nie chciałbym być utożsamiany, ale to nieodłączny element tego zjawiska – dodaje.

Live z tego wydarzenia na YouTubie ma niemal milion wyświetleń. Dużo i pewnie sporo z tego wyniku zrobiły dzieciaki. Tyle że coraz ciężej jest przyciągnąć nawet ich uwagę. Przesyt rynku tymi wydarzeniami jest ogromny. Właściwie co tydzień odbywa się jakaś konferencja czy gala. Nawet ludzie z wewnątrz tego świata dają mu góra dwa lata takiej popularności.

– Co wtedy zrobisz? – pytamy Kaniowskiego.
– Przejdę w wieku 30 lat na emeryturę – śmieje się.

Zanim to się jednak stanie, już dziś Kaniowski będzie przeprowadzał kolejne wywiady z gwiazdami freak-fightów, bo konferencję prasową przed kolejną galą organizuje federacja Fame MMA. Na zbliżających zawodach zmierzą się ze sobą m.in. tacy influencerzy jak Bóg Estetyki i Wiejski Koks.

Ilustracja tytułowa: Everyonephoto Studio/Shutterstock

DATA Publikacji: 26.09.2022