Internetowa zabawa w chowanego. Czego rodzice nie wiedzą o sieciowym życiu dzieci

Dla dzisiejszych rodziców internet nie jest czarną magią i nieznanym terytorium. Sami przecież już w nim aktywnie żyją. Jednak ich świat online to zupełnie inne miejsce niż świat online dzieci. Czasem zresztą najmłodsze pokolenie specjalnie ukrywa się w swoich sieciowych zakątkach przed opiekunami. Nic dziwnego – skoro najchętniej rodzice byliby jak Wielki Brat, który wszystko wie i kontroluje.

27.01.2022 06.37
Internetowa zabawa w chowanego. Czego rodzice nie wiedzą o dzieciach

Rok 2022 ledwie się zaczął, a w branży polskich influencerów już wybuchł skandal. Popularny youtuber Leksiu, członek superpopularnej wśród młodzieży grupy TeamX (jej fenomen porównywany jest do Ekipy Friza), został oskarżony o to, że wysyłał prywatne wiadomość do 14-letniej fanki, w których namawiał ją do seksu, a nawet obnażał się, wysyłając jej zdjęcie swojego penisa. O wszystkim jako pierwszy poinformował inny youtuber Konopsky, który opublikował dowody w postaci screenów z prywatnych rozmów, a następnie film pod wiele mówiącym tytułem „Leksiu lubi młode widzki”.

Machina internetowego śledztwa ruszyła. Popularny youtuber SA Wardęga wykazał, że wspomniana 14-latka faktycznie jest o rok starsza. Więc teoretycznie nie była już małoletnia – powyżej 15. roku życia w Polsce obowiązuje tzw. wiek zgody, powyżej którego uznane jest, że osoba jest zdolna do świadomego wyrażenia zgody na kontakty seksualne. Ale to już nie miało większego znaczenia, choćby dlatego, że sprawa dotyczy tak naprawdę prezentowania osobie małoletniej treści pornograficznych (zdjęć sextingowych), a to jest nielegalne (art. 202 KK) i nie ma związku z możliwością wyrażenia zgody na kontakty seksualne. Leksiu przeprosił za swoje czyny i zapowiedział wycofanie się z internetowej działalności.

Afera Leksia – materiał SA Wardęgi

Drogi rodzicu, nawet nie wiesz, o kim mowa? Nie ty jeden. Zapytaj swoje dziecko, a na pewno wyjaśni, kim są wymienieni internetowi celebryci. Jeżeli nie znasz tych influencerów i nie słyszałeś o tej aferze, powinien to być wyraźny sygnał pokazujący, że najmłodsi funkcjonują w zupełnie innej cyfrowej rzeczywistości. A stare hasło brzmiące „w internecie nikt nie wie, że jesteś psem” wciąż zachowało resztki swojej aktualności.

Tekstem o tym jak, kiedy i jaką edukację medialną powinniśmy wprowadzić do naszych szkół, zaczęliśmy w Spider’sWeb+ cykl artykułów pod hasłem „Homotechnicus. Pokolenie Alfa”.
Zastanawiamy się w nim nad wyzwaniami, przed jakimi stoimy, by zapewnić bezpieczny i pozwalający na zachowanie dobrostanu start w życie. Opisujemy jakie podejścia do cyfrowego wychowania mają rodzice, badamy jak zrozumieć najmłodsze pokolenie i wypracować wspólny języka do międzypokoleniowej komunikacji.

Wystarczy bowiem spuścić dziecko w sieci z oczu, nie wiedzieć, kogo ogląda, podziwia, z kim rozmawia, aby spotkały je rzeczy, na które mało kto jest gotowy.

Online i... online

Teoretycznie przez lata wiele się zmieniło. Dawniej internet rzeczywiście był miejscem przede wszystkim dla młodych. Dziś rodzice i ich dzieci korzystają z sieci niemal tyle samo. Facebook, Instagram, Friz, Ekipa czy TikTok – przynajmniej w teorii – nie brzmią starszym obco. Tyle że to często jest świadomość dosyć powierzchowna. Trendy, idole zmieniają się na tyle szybko, że łatwo się pogubić. Szczególnie że dorośli sami wcale nie są aż tak świetnie zorganizowani i odpowiedzialni w świecie online.

– Fakt, że jako starsi również korzystamy z internetu, wcale nie oznacza, że będzie nam łatwiej się z dziećmi porozumieć. Jest nawet wręcz przeciwnie – internet wciąga, kradnie czas, a więc zabiera chwile, które można byłoby spędzić razem lub poświęcić na rozmowę. Nowe technologie sprzyjają temu, abyśmy zamykali się we własnych światach. Wystarczy spojrzeć w restauracji na rodziny, jak spędzają czas – wielu z nosami w urządzeniach – mówi Magdalena Bigaj, wiceprezeska Fundacji Dbam o Mój Zasięg, zajmującej się cyfrową higieną i profilaktyką e-uzależnień.

Fot. Lucien Fraud / Shutterstock

I faktycznie – badanie firmy Kaspersky z 2019 roku wykazało, że 70 proc. rodziców przyznało się do bycia w pewnym stopniu uzależnionym od internetu. Nie można być więc zdziwionym, że aż 60 proc. uczniów poskarżyło się w przeprowadzonym w Polsce badaniu naukowym „Młodzi Cyfrowi”, że rodzice nie uczą ich odpowiedzialnego korzystania z internetu oraz telefonu. To smutny paradoks, bo większość (52 proc.) dorosłych, którzy przyznają, że się uzależniają, wierzy, że dziecko samo będzie wiedziało, kiedy odłożyć telefon bądź odejść od komputera.

– Trudno wymagać od dziecka refleksji, jeśli widzi, że dorosły robi to, czego sam zakazuje. Musimy uderzyć się w pierś i być może bardziej zwrócić uwagę na to, jak wpływają na nas nowe technologie i internet – mówi w rozmowie ze Spider's Web+ Marta Witkowska, psycholog, ekspertka NASK.

Dorośli zapominają, że pokolenie młodych wręcz urodziło się i wychowało w świecie, gdzie sieć jest naturalnym elementem życia. A to zupełnie zmienia sposób myślenia. Jako dorośli pamiętamy czasy bez internetu albo że funkcjonował on w ograniczonym zakresie. Inaczej się też w nim zachowujemy, co wpływa na kontakt z dziećmi. Różnice pokoleniowe były od zawsze, ale nowe technologie je pogłębiają. Dla nas normalne było to, że istniał czas „online” i „offline”. Młodzi tej granicy nie znają, bo ona się po prostu zatarła.

To zatarcie widać choćby w danych podawanych przez NASK w listopadzie ubiegłego roku w raporcie „Nastolatki 3.0”. Według rodziców ich dzieci spędzają w sieci średnio 3 godziny i 38 minut dziennie. Tymczasem same zbadane nastolatki wskazały, że czas przy ekranie wynosi 4 godziny 50 minut. Czyli niemal o połowę więcej niż było to zaobserwowane przez opiekunów.

Kogo podziwia twoje dziecko?

Jeszcze bardziej to onlinowe życie pogłębiła pandemia. Dzieci musiały być przed ekranem także w godzinach szkolnych, więc życie w sieci rozlało się na większą część doby.

– W okresie zdalnej edukacji było to średnio blisko 12 godzin dziennie! To zdecydowanie za dużo, szczególnie jeżeli chodzi o młodsze dzieci, które dla prawidłowego rozwoju potrzebują ruchu i relacji offline z rodzicami i rówieśnikami – komentuje w rozmowie ze SW+ Łukasz Wojtasik, ekspert do spraw bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w internecie z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Fot. Iconic Bestiary / Shutterstock

Problemem jest jednak nie tylko to, że rodzice nie wiedzą, ile czasu latorośl spędza w sieci, ale przede wszystkim co w niej robi. Sami młodzi zdradzają, że korzystają z komunikatorów i czatów internetowych (77,9 proc.), słuchają muzyki (64,9 proc.), grają w gry online (53,8 proc.) czy oglądają filmy i seriale (50,5 proc.).

Ale z kim rozmawiają? W co grają? Kogo oglądają i podziwiają? Czyje słowa piosenek wpadają do ich uszu? O tym rodzice nie zawsze wiedzą. Wojtasik zauważa, że w większości domów nie rozmawia się o doświadczeniach dzieci online i o bezpieczeństwie w sieci. Nie obowiązują też zasady dostępu do treści online. – W konsekwencji wiele dzieci zaczyna korzystać z mediów społecznościowych długo przed osiągnięciem regulaminowych 13 lat. Nie tylko narażone są w nich na kontakt z nieodpowiednimi treściami, ale też publikują treści, narażając swoją prywatność – zauważa. Słowem: stają się łatwym celem.

Odmienne podejście oznacza też inne spojrzenie na kwestie, które związane są z korzystaniem z sieci. Witkowska jako przykład podaje podejście do prywatności. Dla starszych to po prostu niepublikowanie poufnych informacji czy powstrzymanie się przed dzieleniem każdym wydarzeniem. Młodzi postrzegają to jednak inaczej.

– Dla dzieci jednym z podstawowych sposobów ochrony swojej prywatności jest kasowanie historii wyszukiwania. To chroni prywatność pod tym względem, że inni użytkownicy komputera nie dowiedzą się, co na nim robi. Ale już w żaden sposób nie wpływa na ogólną ochronę danych czy bezpieczeństwo w sieci – wyjaśnia Witkowska.

A potencjalnych zagrożeń jest przecież wiele: pornografia, przemoc, samobójstwa na żywo. Dzieci nie muszą od razu wpaść w sidła pedofili, ale wystarczy, że obserwując internetowe gwiazdy, zaczną je naśladować. Przykład pierwszy z brzegu: idolka wielu młodych ludzi, Julia Pelc, znana również jako Queen of the Black, okaleczyła się w trakcie transmisji na żywo na Instagramie.

Ale zagrożenia pochodzące od tych, którzy „mają wpływ”, mogą przybrać też zupełnie inne formy. Do porządku dziennego przechodzimy nad tym, że czołowi polscy influencerzy sprzedają produkty bez oznaczania reklamy. Manipulując, robią niemałe zamieszanie w głowach młodych osób. Ostatnio pod lupę takie praktyki wziął Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Skoro dzieciaki nabierają się na ściemy internetowych celebrytów, a rodzice tego nie widzą, to do ofensywy ruszyli urzędnicy. UOKiK bada działania m.in. członków wspomnianej Ekipy Friza, którzy nie tylko nie oznaczali swoich postów jako reklamy, ale też mieli reklamować oszustwa czy produkty szkodzące zdrowiu.

Problemy w sieci moglibyśmy wyliczać bez końca: patotransmisje z alkoholem i biciem innych, niebezpieczne trendy, które potem są naśladowane przez użytkowników, grooming i epatowanie pornografią czy stary, wszechobecny hejt. To niestety nie teoria, lecz codzienność. Potwierdzają to badania. Co piąty uczeń i uczennica zadeklarowali, że doświadczyli przemocy w internecie. Co zaskakujące, aż trzy czwarte rodziców uważa, że ich dzieci nie dotknęło to zjawisko. Jedynie 10 proc. przyznało, że zdaje sobie sprawę z istnienia problemu.

W wielu przypadkach winna jest ignorancja lub zwykłe lenistwo opiekunów – zauważa Magdalena Bigaj. Nawet jeśli podejrzewają, że w internecie może czaić się zło, to wolą o tym nie myśleć, a co dopiero rozmawiać o zagrożeniach.

– Zainstalowanie kontroli rodzicielskiej to kwestia kilku chwil. Tymczasem z mojego doświadczenia z rozmów z rodzicami wynika, że często poruszanie problemu cyfrowej higieny budzi zakłopotanie. Rodzice wiedzą, że coś jest na rzeczy, ale lekceważą te kwestie. Przykład to publikowanie przez rodziców zdjęć mogących naruszyć prywatność pociech, ale jednocześnie usprawiedliwianie się, że to nic takiego. Wolą odsuwać od siebie myśl o zagrożeniach i tłumaczyć sobie, że ich dziecka wszelkie nadużycia nie dotyczą, bo przecież ono wykorzystuje internet wyłącznie do gry w Minecrafta. Minecraft jest super, ale dwa kliki i dziecko jest samo w przeglądarce internetowej – przestrzega Bigaj.

Wystarczy sprawdzić, czym jest niezwykle popularne obecnie wśród młodzieży FAME MMA, by już nieco szerzej otworzyć oczy na cyfrowy świat dziecka. To bójki w klatce, w których biorą udział między innymi niektórzy internetowi idole najmłodszych w Polsce. Zaczynali od relacji wideo na żywo w sieci, w których pili alkohol, wyzywali się lub bili swoje matki. Teraz na oczach setek tysięcy młodych piorą się po twarzach w zamkniętej klatce. Tymczasem FAME MMA to zaledwie zalążek tego, co dziecko może znaleźć w internecie.

Zagrożenia czyhają w zaskakujących miejscach. Teoretycznie Twitch to platforma służąca do pokazywania gier na żywo. Od jakiegoś czasu stała się jednak miejscem, gdzie skąpo ubrane kobiety prezentują swoje wdzięki, a wszystko to w zgodzie z regulaminem.

Jakby nie było już skomplikowanie, to dodatkowo mnóstwo internetowych celebrytów nie działa na tych najbardziej znanych platformach. Wbrew pozorom tacy ludzie jak Daniel Magical czy Gural swoją popularność budowali poza YouTubem. Choć i tam ich materiały trafiały, to niszę znaleźli m.in. na Wykopie czy prywatnych grupkach facebookowych, gdzie ich nagrania lub wycinki streamów były powielane, komentowane, nakręcane. To zachęcało ich do przekraczania kolejnych granic.

Fot. FGC / Shutterstock

Choć o ich ekscesach już od dawna wiedzieli i urzędnicy, i eksperci, to ich ściganie wcale nie było łatwe. Daniel Magical, który na żywo m.in. bił własną matkę, dopiero pod koniec ubiegłego roku został skazany na rok więzienia. Jednak wcale nie przez to, co wyprawiał na tzw. patostreamach swoim bliskim. Służby wkroczyły dopiero po tym, jak mężczyzna pochwalił nożownika, który zamordował prezydenta Gdańska.

Wspomniany wcześniej Gural przed laty namawiał dzieci do seksu, rozbierania się, przeklinał i promował wartości demoralizujące. W 2018 roku został zatrzymany przez poznańską policję i przez jakiś czas było o nim cicho. Jednak niedawno wrócił. Jak donoszą organizacje zajmujące się ochroną zwierząt, na jego najnowszych streamach było widać, jak znęca się nad kotem.

Problem w przypadku transmisji na żywo, które cieszą się sporą popularnością (niektórzy wpłacają „twórcom” nawet pieniądze, finansując ich działalność), polega głównie na tym, że często znikają one z sieci. Tylko ci, którzy widzieli je na żywo, wiedzą, do czego tam doszło. Czasami fragmenty są nagrywane i trafiają do internetu, ale pocięte, bez kontekstu. Trudno złapać więc sprawcę na gorącym uczynku.

Zabawa w chowanego

Rodzice nie mają pojęcia również o tym, co złego bezpośrednio spotyka dzieci w sieci. Różnice między wyobrażeniami a rzeczywistością, co pokazał raport „Nastolatki 3.0”, były zatrważające. Młodzi ankietowani wskazali, że najczęściej (29,7 proc.) jest to wyzywanie, natomiast jedynie 13,5 proc. rodziców wybrało tę metodę hejtu. Sprzeczne dane występowały również przy innych internetowych przewinieniach, jak ośmieszanie (22,8 proc., a według rodziców 12,5 proc.) czy poniżanie (22 proc., a według rodziców 9 proc.).

Niezrozumienie problemu doprowadza do tego, że dzieci zostają z nim same – zarówno w sieci, jak i w świecie rzeczywistym. 32,4 proc. młodych ankietowanych nie informuje nikogo o aktach cyberprzemocy. Co trzeci wybiera przyjaciół, a tylko 24,1 proc. zgłosiłoby sprawę rodzicom. Natomiast dorośli są przekonani, że ich pociechy powiedzą im o wszystkich złych rzeczach. Aż 70 proc. pytanych rodziców spodziewało się takiej reakcji.

Ten brak porozumienia prowadzi do błędnego koła. Rodzice myślą, że wszystko jest w porządku, a dzieci odpuszczają jakiekolwiek rozmowy z nimi, wiedząc, że nie rozumieją internetowych niuansów. – Brak kontaktu zaburza poczucie bezpieczeństwa. Zachęcamy rodziców do stawiania granic. Samo dziecko nie ma odpowiednich umiejętności samokontroli. Każdy psycholog zwraca uwagę, żeby pilnować rytmu dnia. Dziecko czuje się wówczas bezpiecznie i tego potrzebuje. Jeśli z nim nie rozmawiamy, zostawiamy go w poczuciu, że dorosły nie jest partnerem do rozmowy – wyjaśnia Bigaj.

Witkowska dodaje z kolei, że kontakt jest potrzebny choćby po to, by dziecko mogło zbuntować się w wieku nastoletnim.

– Żeby zarzucić mu, że się nie zna lub że nie ma racji, musi mieć rodzica, który w jakikolwiek sposób jest zaangażowany. Dlatego ważna jest rozmowa, będąca pretekstem do dyskusji na temat zagrożeń czy spraw, które dzieją się w sieci. Nie ma co się oszukiwać i liczyć na cud. Każde dziecko prędzej czy później natknie się na trudną sytuację w sieci – dodaje.

Rosnące różnice w odbiorze sieci widać w jednej z obecnie najpopularniejszych aplikacji – TikToku. Według agencji OpenObi 94 proc. łącznej bazy polskich użytkowników to osoby w wieku 13-34 lat. Starsi w wieku od 35 do 55 lat, a więc osoby, które mogłyby być już rodzicami nastolatków, to raptem 5,5 proc. rodzimych użytkowników użytkownika.
Odwrotne proporcje są na Facebooku. Odkąd portal Zuckerberga stał się też miejscem dla mam, cioć, wujków i dziadków, to młodzież musiała szukać alternatywy – najpierw w postaci Instagrama, a później TikToka.

Fot. Lucien Fraud / Shutterstock

Problem polega na tym, że młodzi naprawdę chcą się ukryć przed rodzicami. I wiedzą, jak to zrobić. Jeszcze w 2018 roku zauważono, że wśród dzieci w trakcie wakacji popularność zyskały takie hasła jak DuckDuckGo czy VPN. To pierwsze to przeglądarka stawiająca nacisk na prywatność, będąca w kontrze do technologicznych molochów zbierających dane na każdy temat. Z kolei prywatne, szyfrujące połączenie VPN-y pozwalają oglądać zagraniczne serwisy VOD, które jeszcze nie są dostępne w Polsce, ale też korzystać z usług, których autorzy celowo ukrywają się przed światłem dziennym. I to już powinno wzbudzać niepokój wśród rodziców.

Ale i same platformy społecznościowe pozwalają sprytnie oszukać dorosłych, że wszystko jest w porządku. Fikcją jest to, że z serwisów społecznościowych nie mogą korzystać osoby poniżej 13. roku życia – młodzi i tak mają tam konta, zresztą często nawet za zgodą rodziców. Być może dorosłych ma uspokajać fakt, że jeśli będą w gronie znajomych swoich dzieci, to dzięki temu bardziej będą mogli kontrolować ich aktywność. To kolejna słodka naiwność. Młodzi zakładają dodatkowe, mniej oficjalne konta, by ukryć się przed spojrzeniami opiekunów.

To zresztą często efekt zbytniej kontroli. – Od lat widzę, jak moi uczniowie prowadzą w mediach społecznościowych „podwójne życie”. Mają dwa konta. Jedno oficjalne dla rodziców i nauczycieli, gdzie wszystko jest poprawne i grzeczne. I drugie nieoficjalne, pod pseudonimem, dostępne tylko dla zaufanych rówieśników. Może to być efektem zbyt dużej kontroli, zakazów, blokad, które skutkują tym, że rodzice otrzymują pozory kontroli, a faktycznie nie mają pojęcia o życiu ich dzieci w mediach społecznościowych – mówiła w SW+ Sabina Piłat, nauczycielka i pomysłodawczyni projektu filmowego „Nauka w plecaku”.

Potwierdzają to sami nastolatkowie. Edyta, która zgodziła się opowiedzieć nam o takich praktykach, przyznała, że sama wykluczyła rodziców z relacji na Facebooku i Instagramie. – Choć moja mama mnie obserwuje na Instagramie, to nie ma dostępu moich relacji, dzięki temu udaje mi się ukryć palenie papierosów – przyznaje dziewczyna i dodaje, że wiedza jej rodziców i rodziców jej znajomych dotycząca możliwości ukrywania się jest niewielka. – Większość nie korzysta z niczego poza Allegro i Facebooka – dodaje.

Ten trend jest bardziej rozległy, ma nawet swoją oficjalną nazwę: #finsta (od „fake Instagram”). Użytkownik ma dwa konta: jedno bardziej oficjalne i poważne, które może obserwować rodzina, nauczyciel czy nawet pracodawca (bo dotyczy to też starszych), zaś drugie – wyłącznie dla zaufanych, gdzie jest już się bardziej sobą i pokazuje, jak naprawdę spędza czas.

Stworzenie takiego alternatywnego konta jest banalnie proste, bo Instagram pozwala mieć kilka profili i wygodnie się między nimi przełączać. Tajne konto może mieć inną, bardziej tajemniczą nazwę i przede wszystkim być prywatne, więc nie ma ryzyka, że ktoś z bliskich na nie trafi.

W ukrywaniu prawdziwych zamiarów pomagają nawet specjalne aplikacje, na przykład udające zwykły kalkulator – przynajmniej na to wskazuje ikonka. Po uruchomieniu również zobaczymy urządzenie do wykonywania obliczeń. Wystarczy jednak wpisać hasło bądź zalogować się odciskiem palca, by przejść na drugą stronę lustra – do alternatywnej wersji telefonu, z pulpitem, na którym można ukryć zakazane aplikacje. Jeśli rodzic nawet dobierze się do smartfonu dziecka, przejrzy zainstalowane programy, nie zauważy niczego niepokojącego. Wszystko, co gorszące, ukryte będzie bowiem za magią liczb – w fałszywym kalkulatorze. Oczywiście kreatywność twórców takich aplikacji ogranicza się do wyłącznie udawania jednego programu. Istnieją też aplikacje do ukrywania w telefonie innych aplikacji – tych, których rodzice nie powinni widzieć.

Wielki Rodzic zawsze czuwa

Paradoksalnie może zdarzyć się tak, że to sami rodzice wpędzą dzieci w objęcia twórców podobnych programów. Bo zbyt ścisła kontrola nie zawsze jest rozwiązaniem. Co więcej, dziś dziecko obserwowane jest na niespotykaną wcześniej skalę. Za sprawą elektronicznych dzienników rodzic od razu wie, że pociecha dostała jedynkę z matematyki albo urwała się z ostatniej lekcji. Dawniej taki nastolatek miał czas, aby naprawić swoje błędy, zanim sprawa ujrzy światło dzienne. Obecnie takiej „swobody” nie ma, co ma też negatywną stronę.

Fot. pathdoc / Shutterstock

– To bardzo trudna psychologiczna sytuacja – tłumaczy Witkowska. I dodaje: – Technologia i dostępne dzięki niej narzędzia ułatwiają rodzicom życie, ale mogą mieć swoje negatywne konsekwencje. Nie da się zrobić czegoś pomiędzy: świat jest czarno-biały, dostaje się jedynkę albo uwagę, i na tym koniec. Czy to dobre dla młodych ludzi, że wszystko co robią, może być obserwowane przez rodzica?

Tej prywatności jest coraz mniej, więc nic dziwnego, że dziecko szuka jej w prywatnych kontach czy aplikacjach ukrywających prawdziwe użycie telefonu. Nawet jeśli niczego nie ukrywa, to sama obecność choćby na Instagramie – zazwyczaj przez rodziców dozwolona – powinna zwrócić uwagę. Gdy Meta (właściciel m.in. Facebooka i Instagrama) chciała stworzyć platformę dla dzieci Instagram Kids, prace zostały wstrzymane po tym, jak dziennikarze „The Wall Street Journal” opisali wewnętrzne dokumenty firmy dostarczone przez sygnalistkę Frances Haugen. Wynikało z nich, że Instagram ma dewastujący wpływ na psychikę młodych ludzi, szczególnie na nastolatki. Przeglądanie zdjęć w serwisie miało pogarszać opinie na temat swojego wyglądu u jednej na trzy dziewczyny. Co więcej, twórcy portalu byli świadomi problemu.

„Choć wstrzymujemy nasz rozwój Instagram Kids, będziemy kontynuować naszą pracę, aby umożliwić rodzicom nadzorowanie kont ich dzieci, rozszerzając te narzędzia na konta nastolatków (w wieku 13 lat i starszych) na Instagramie” – napisano w oficjalnym oświadczeniu. To najlepiej pokazuje, że rodzic nie może czekać, aż o ich dziecko zadba ktoś inny, bo na to będzie zwyczajnie za późno.

– Przede wszystkim powinniśmy budować relacje z dzieckiem wokół spraw, które są dla niego ważne. Kiedy więc zaczyna korzystać z sieci, to z jednej strony powinniśmy zadbać o to, aby było bezpieczne poprzez odpowiedni dobór treści i aplikacji, ale też musimy rozmawiać z dzieckiem o tym, co ogląda, jakich influencerów śledzi, co je fascynuje i dlaczego. Wtedy też możemy komentować to, co widzi w sieci, rozmawiać o internetowych trendach, nakładać nasz rodzicielski filtr na wartości promowane online, wplatać w ten kontakt kwestie bezpieczeństwa. Dzięki takiemu kontaktowi jesteśmy też w miarę na bieżąco z tym, jak dzieci korzystają z sieci. Inaczej nie tylko tracimy relację z dzieckiem, ale i kontakt z jego światem – mówi Łukasz Wojtasik.

Trzeba zacząć od samego początku, kiedy dziecko jest małe, bo później straconych lat, a przede wszystkim utraconego zaufania, się nie nadrobi. Jak mówi ekspert z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, w przypadku nastolatków jedynie rodzicielska uwaga i dobre relacje będą w stanie zagwarantować, że dziecko nie będzie ukrywać się w sieci ze swoimi pasjami oraz problemami.

Niestety, na razie wciąż mało którzy rodzice idą w tym kierunku.

– Nasze badania potwierdzają, że w 60 proc. domów w ogóle nie rozmawia się o cyfrowej higienie. Daje się smartfony dzieciom i tego nie kontroluje. Pociechą może być fakt, że dążymy do zmiany jako społeczeństwo: w końcu próbuje się założyć kaganiec Big Techom, więcej mówi się o prywatności w sieci, więc to wszystko powoli prowadzi do większej świadomości społecznej na temat zagrożeń. Póki co nie ma jednak badań, które potwierdzałyby, że rodzice stają się bardziej odpowiedzialni – stwierdza ze smutkiem Magdalena Bigaj.

Tymczasem rola rodzica jest kluczowa. Zadanie jest trudne, bo świat nowych technologii to jednocześnie przestrzeń pełna nieznanych nazw, zjawisk i niezrozumianych trendów. Jednak nie zawsze specjalistyczna wiedza jest potrzebna. Jak mówi Witkowska, nie da się uchronić dzieci przed różnymi zjawiskami, ale można je przed nimi przestrzec. Można im powiedzieć, żeby zgłaszały trudne i niepokojące sytuacje. Można wyrobić w nich nawyk budowania odpowiedzialności za internet – traktowania sieci jako wspólne dobro. To nie są rzeczy, które wymagają fachowej wiedzy czy podążania za trendami.

Ilustracja tytułowa: Natalia Varlamova / Shutterstock