W piątek pojawiły się medialne doniesienia o rzekomym ataku na urządzenia, z których korzystali pracownicy i kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli. "Eksperci NIK wciąż jeszcze pracują nad danymi, które uzyskali i ich interpretacją. W przyszłym tygodniu mają poinformować o swych ostatecznych ustaleniach" - podaje RMF FM.
Łukasz Pawelski z Najwyższej Izby Kontroli przekazał stacji, że "pracownicy odpowiedzialni za kwestię bezpieczeństwa prowadzą intensywne prace w tym zakresie. O ustaleniach poinformujemy w przyszłym tygodniu. Planujemy zwołać konferencję prasową na poniedziałek godz. 13:00".
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
O komentarz do wciąż jeszcze niepełnych doniesień poprosiliśmy eksperta. Adam Haertle, redaktor naczelny serwisu ZaufanaTrzeciaStrona.pl, w rozmowie z Gazeta.pl podkreśla, że na pełną ocenę trzeba poczekać.
- Nie mamy dostępu ani do danych źródłowych, ani do raportu, a jedynie do relacji dziennikarzy z sami nie wiemy nawet której ręki. Ale doniesienia, jakoby zainfekowanych Pegasusem było kilkaset urządzeń, wydają się mało prawdopodobne - stwierdza.
Jak wyjaśnia ekspert, skala ataku byłaby bezprecedensowa. - Po pierwsze to ogromna liczba, znacznie przekraczająca możliwości realizacji po stronie organów ścigania. Po drugie na liście urządzeń rzekomo zainfekowanych znajdują się wg raportu RMF serwery i laptopy - a o ile wiemy, Pegasus atakuje wyłącznie urządzenia mobilne - wyjaśnia.
Rozmówca Gazeta.pl podkreśla też, że sposób analizy, wskazany w raporcie, czyli weryfikacja, jakie urządzenia łączyły się z konkretnymi adresami w internecie, nie jest miarodajna. - Aby potwierdzić infekcję Pegasusem, trzeba przeanalizować zwartość samego urządzenia. To proces, który wymaga w najbardziej okrojonym wariancie co najmniej kilku godzin analizy, a w przypadku głębszej analizy pewnie znacznie dłuższego badania - wyjaśnia ekspert.