Olaf Scholz odkąd przejął władzę w 2021 roku, regularnie podnosi minimalne wynagrodzenie godzinowe w Niemczech. Z 9,35 euro w 2020 roku stawka wzrosła dziś do 12,41 euro. W przyszłym roku będzie wyższa o kolejne 41 centów. Dla Scholza to jednak za mało. Niedawno w rozmowie z tygodnikiem "Stern" kanclerz Niemiec zadeklarował, iż jest zwolennikiem podniesienia godzinowej stawki najpierw do 14, a potem do docelowych 15 euro. Być może to zachęciłoby Polaków, by wyjechać za zachodnią granicę do pracy. Obecnie bowiem wyjazdy na saksy, by zbierać szparagi czy truskawki są coraz mniej opłacalne.
Przygraniczne fabryki w Niemczech zazwyczaj płacą minimalną pensję. To oznacza zarobki na poziomie 1985 euro miesięcznie, czyli około 8,5 tys. zł brutto. Propozycja Scholza podniosłaby te kwoty odpowiednio do 2,4 tys. euro i 10,2 tys. zł. To dwa razy więcej niż pensja minimalna w Polsce (4 242 zł brutto).
Póki co jednak różnica nie jest tak duża. Podobne albo nawet większe pieniądze można zarobić w Polsce na przewozie osób. Jednocześnie taka praca niekoniecznie wymaga zmiany miejsca zamieszkania czy znajomości języka. Często więc pozostanie w Polsce jest bardziej opłacalne - mówi w rozmowie z Business Insiderem jeden z rekruterów z pogranicza polsko-niemieckiego. Z kolei osoba, która szuka pracy na wakacje, stwierdziła, że na taksówce dość często można wyciągnąć nawet 14 tys. zł miesięcznie przy założeniu, że bierzemy piątkowe czy sobotnie noce.
Na niekorzyść pracodawców w Niemczech, którzy chcieliby zatrudniać Polaków działa też silna złotówka. I ogólnie korzystna sytuacja dla pracowników w Polsce. Bezrobocie mamy jedno z najniższych w Europie (5,1 proc.), pracodawcy konkurują więc wysokimi stawkami za pracę.
W Niemczech sytuacja nie jest jednak tak dobra. W kraju spada konkurencyjność, co może poskutkować zwolnieniem nawet 50 tys. osób w przemyśle - pisze "Deutsche Welle". Z kraju zaczynają się też wycofywać niektórzy zagraniczny inwestorzy. Sytuacja wygląda na tyle źle, że brytyjski "Economist" nie tak dawno zadał pytanie, czy Niemcy znowu są "chorym człowiekiem Europy"?