"Trwa w�a�nie zawstydzanie Polek i Polak�w za to, �e ma�o si� ruszaj�". Te wykresy wiele t�umacz�

Kacper Kolibabski
"Trwa w�a�nie zawstydzanie Polek i Polak�w za to, �e ma�o si� ruszaj�"- napisa� socjolog prof. Adam Leszczy�ski na Facebooku. Od razu te� zwr�ci� uwag�, �e trzeba por�wna� wykresy czasu pracy z tymi dot. aktywno�ci fizycznej, by zrozumie� czemu Polacy ma�o si� ruszaj�. Zrobili�my to i przy okazji sprawdzili�my, czy dodatkowy ruch mo�e wp�yn�� pozytywnie na bud�et pa�stwa.

"Za mało się ruszamy! Trzy piąte Polaków nie wypełnia zaleceń WHO odnośnie aktywności fizycznej", "Polacy za mało się ruszają", "Polacy za mało się pocą, czyli o negatywnych skutkach małej aktywności fizycznej", "Sport po polsku, czyli jak często się ruszamy i dlaczego tak mało". To tylko pierwsze pięć wyników z Google na hasło "Polacy uprawiają mało sportu". Przy kolejnym takim badaniu, socjolog prof. Adam Leszczyński napisał, że trwa "zawstydzanie Polek i Polaków za to, że mało się ruszają"

Oczywiście, aktywność fizyczna jest ważna i powinniśmy kierować się w tym zakresie wskazaniami WHO. W końcu to najwyższa instancja w kwestiach zdrowotnych, w której specjaliści swoje zalecenia popierają badaniami i która przekonuje, że potrzebujemy więcej ruchu. Ale w dyskusjach o aktywności fizycznej omijamy nadwyraz istotne w tym aspekcie kwestie socjoekonomiczne. 

Wystarczy zestawić ten wykres z innym - pokazującym, ile średnio w tygodniu ludzie pracują. I nagle niespodzianka się wyjaśnia - najwięcej sportu uprawiają te narody, które spędzają najmniej czasu w pracy. Czyli Skandynawowie, Holendrzy, Niemcy. Zaskakujące? Nie bardzo. Ale zawstydzaczom nie przychodzi to do głowy

- napisał prof. Leszczyński.

Takie podejście rodzi sporo pytań: jak na naszą aktywność wpływa to, czy mamy siłę i czas uprawiać sport? Czy mamy gdzie zagrać w siatkówkę, czy stać na to, by pójść na basen? Jak ruch wpływa na budżet i gospodarkę kraju? 

By uprawiać aktywność fizyczną, trzeba mieć na nią czas

Zacznijmy od zestawienia wykresów dot. czasu pracy i aktywności sportowej. Rzeczywiście, tak jak zauważył prof. Adam Leszczyński, wyraźnie widać, że w krajach, w których pracuje się mniej, obywatele uprawiają więcej sportu. Zależność choć istnieje, to nie sprawdza się w 100 proc. bo chociażby Portugalczycy ruszają się najmniej w Unii Europejskiej, mimo że to nieco częściej uprawiający sport Polacy i Grecy w pracy spędzają więcej czasu. Z kolei Chorwaci, którzy są w czołówce najdłużej pracujących narodów plasują się w połowie stawki jeśli chodzi o aktywność fizyczną. 

Dane OECD dot. ilości godzin spędzanych w pracy przez rokDane OECD dot. ilości godzin spędzanych w pracy przez rok fot. money.pl

Procent osób, które nigdy ćwiczą i nie uprawiają sportu. 65 proc. Polaków się nie rusza, podczas gdy w Finlandii tylko 8 proc. obywateli nigdy nie zażywa ruchuProcent osób, które nigdy ćwiczą i nie uprawiają sportu. 65 proc. Polaków się nie rusza, podczas gdy w Finlandii tylko 8 proc. obywateli nigdy nie zażywa ruchu fot. Eurostat/ Specjai Eurobarometr 525 on Sport and Physical Activities https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/en/ip_22_5573

Okoliczności mogące zachęcić do zwiększenia aktywności ruchowejOkoliczności mogące zachęcić do zwiększenia aktywności ruchowej fot. 'Sposoby zwiększania poziomu aktywności fizycznej pracowników biurowych'.

Związek poziomu aktywności fizycznej z czasem pracy wykazano w badaniu zleconym przez GUS "Czas na aktywność czy aktywność na czas? Brak czasu wolnego jako bariera aktywności fizycznej dorosłych Polaków". Brak czasu jest najczęściej deklarowanym przez dorosłych Polaków powodem niewystarczającej Aktywności Fizycznej w czasie wolnym (znacznie częściej niż preferowanie innych form wypoczynku, słabe zdrowie, czy wiek). W badaniu podkreślono też, że "braku czasu na podejmowanie aktywności fizycznej może wynikać z niedostatecznej świadomości i nieefektywnych strategii w tym względzie". 

Argumentacja ta przypomina dyskusje na temat czytelnictwa, która co kilka lat odbywa się w Polsce. Tak jak Polacy uprawiają mało sportu, tak też względnie mało czytają. W tym kontekście niektórzy twierdzili, że nie powinniśmy w ten sposób zawstydzać osób, które nie miały czasu sięgnąć po książkę, bo gdy wracają do domu po ciężkiej fizycznej pracy, mogą zwyczajnie nie mieć na to siły. Analogiczne argumenty można przywołać w sprawie zalecanej dawki ruchu. Po 40 godzinach w pracy nie jest łatwo wygospodarować czas na sport, szczególnie osobom, które nie lubią w ten sposób spędzać czasu. 

Otyłość i ruch to problem całego społeczeństwa, a nie tylko jednostki

Ruch jest kwestią polityczną, o czym świadczy to, że wytyczne w tej materii posiada zarówno Polska, jak i Unia Europejska. A to z powodu jego powiązań ze zdrowiem publicznym. Otyłość jest bowiem jednocześnie indywidualnym problemem każdego człowieka, jak i kwestią społeczną. Problem ten jest globalny i na tyle duży, że choćby Brytyjczycy już 10 lat temu zaczęli wypłacać obywatelom pieniądze za dokonywanie zdrowych wyborów, w tym za zrzucenie wagi. Przed dwoma laty pomysł znów na chwile wrócił na sztandary. 

Wprowadzenie rzeczonych programów wiązało się z tym, że system ochrony zdrowia ponosi spore koszty leczenia chorób, którym mogłaby zapobiegać dodatkowa dawka ruchu. Mowa o chorobach cywilizacyjnych, takich jak nowotwory, choroby układu krążenia, cukrzyca czy otyłość - podkreślają autorzy badania "Sposoby zwiększania poziomy aktywności fizycznie pracowników biurowych". Również w "Impact of physical activity on healthcare costs: a systematic review" oraz innych zagranicznych opracowaniach czytamy, że brak aktywności fizycznej jest związany z wyższymi kosztami w ochronie zdrowia oraz że ruch obniża również indywidualne wydatki zdrowotne.

Brak dostatecznej dawki aktywności fizycznej podejmowanej przez dorosłych Polaków w czasie wolnym, będzie prowadzić do dalszego rozpowszechniania chorób cywilizacyjnych i wzrostu obciążeń finansowych im towarzyszących

- czytamy w przywoływanym już badaniu "Czas na aktywność czy aktywność na czas?".

Wymienione wcześniej choroby (na które wpływ ma aktywność fizyczną), mogą mieć szeroki wachlarz innych przyczyn niż niedostateczna dawka ruchu. Inaczej niż kwestię cukrzycy czy nowotworów postrzega się jednak związek otyłości z ruchem. Z tego też powodu skupienie się w kontekście tego tekstu tylko na kosztach leczenia otyłości wydaje się kuszące. Tyle, że również otyłość nie jest tak w oczywisty sposób związana z uprawianiem sportu, jak mogłoby nam się wydawać. To choroba często wynikająca z wielu innych czynników zdrowotnych i spłaszczanie problemu do braku aktywności fizycznej oraz diety jest zwyczajnie niezgodne z rzeczywistością, do czego jeszcze wrócimy. Na koszty leczenie otyłości zwracam więc uwagę nie przez wzgląd na jej fałszywie "oczywiste" powiązanie z aktywnością fizyczną, a ze względu na to, jak olbrzymie środki są przeznaczane na leczenie tylko tej jednej choroby spośród tysięcy innych.

Otyłość kosztuje nas bowiem rocznie około 7 proc. budżetu, a uwzględniając jej powikłania liczba ta sięga 20 proc. W 2017 roku koszty te przekroczyły już odpowiednio 5 i 15 mld zł. Szacuje się, że koszty opieki zdrowotnej nad osobami otyłymi mogą być nawet o 44 proc. wyższe niż nad osobami z prawidłową masą ciała piszą naukowcy w badaniu "Otyłość - choroba kosztowna". Na otyłość w Polsce choruje 28 proc. Polaków i 21 proc. Polek. A do tego dochodzą trudne do oszacowania wydatki pośrednie związane z nieobecnością w pracy, zasiłkami zdrowotnymi i przedwczesną śmiercią. I w drugą stronę - z badania WHO wynika, że podniesienie aktywności fizycznej mogłoby obniżyć wydatki na ochronę zdrowia w Unii Europejskiej o 8 mld euro (więcej niż budżet na zdrowie w Litwie i Luksemburgu razem licząc). Z kolei projekcja długoterminowa dla Polski pokazuje, że większa aktywność tylko wśród starszych obywateli pozwoliłaby na wzrost PKB o 0,4-1,2 proc. 

Jak zachęcić ludzi do ruchu?

Brak ruchu jest więc problematyczny zarówno dla konkretnych obywateli, jak i ogółu społeczeństwa. Pytanie co z tym zrobić? Prof. Leszczyński w swoim wpisie podkreśla, że "zawstydzanie nie pomoże". I rzeczywiście, tzw. fatshaming nie polepsza, a wręcz pogarsza sprawę. Ludzie zawstydzeni, zamiast zrzucać na wadze, tyją i czują się bardziej chorzy, o czym mówili już parę lat temu naukowcy na Canadian Obesity Summit. Naukowczyni Angela Alberga podkreśla, że szkody spowodowane fatshamingiem są dobrze udokumentowane. 

Powiązanie tych kwestii z aktywnością fizyczną zdaje się być oczywiste. Jeśli więc zawstydzanie nie działa, a głównym czynnikiem, który zachęciłby obywateli do częstszej aktywności jest większa ilość czasu wolnego, to być może trzeba spoglądać w stronę skrócenia czasu pracy? Polacy są w czołówce Europy pod względem przepracowanych rocznie godzin. A "intensywny codzienny harmonogram przepracowanie i niedogodne godziny pracy wydają się być obiektywną trudną do przezwyciężenia barierą", by podjąć wysiłek fizyczny - czytamy w badaniu "Czas na aktywność czy aktywność na czas?".

W Polsce skrócenie czasu pracy do 35 godzin od lat postuluje lewica, a w 2022 roku partie Lewica oraz Razem złożyły nawet w tej sprawie projekt w Sejmie. Postulat krótszego czasu pracy przebija się jednak coraz mocniej do mainstreamu, o czym świadczy m.in. deklaracja Donalda Tuska, który zapowiedział, że PO do wyborów będzie miała gotowy projekt pilotażu na czterodniowy tydzień pracy.Skrócenie czasu pracy jest też korzystne dla przedsiębiorców, bo pracownicy są bardziej wydajni. A ponadto badania pokazują, że aktywność fizyczna pracowników dobrze wpływa na biznes, więc zwiększenie jej dawki również leży w interesie firm. 

Optymalnym rozwiązaniem zwiększania ruchu jest więc tworzenie warunków do aktywności fizycznej, a nie trąbienie na lewo i prawo, że za mało się ruszamy i musimy uprawiać więcej sportu. Fakt, ruch jest gwarantem lepszego zdrowia, ale jego brak i powodowane nim choroby, przede wszystkim otyłość, to problemy systemowe, a nie jednostkowe, o czym świadczy ich skala i powszechność. Polski rząd zresztą również widzi problem otyłości i stara się z nią zawalczyć, np. wprowadzając podatek cukrowy. Jego celem było zmniejszenie spożycia cukru, a jak pisał rząd choćby w 2019 roku "nadmierne spożycie cukru jest przyczyną otyłości". Ale tak jak sama kwestia aktywności fizycznej, tak leczenie otyłości jest skomplikowanym problemem i wymaga działań na wielu polach, jeśli nie chcemy dalej wydawać jednej piątej budżetu ochrony zdrowia na jedną tylko chorobę. 

Nie tylko ruch jest nam potrzebny, by zawalczyć z otyłością

Zgodnie z obietnicą wracam też do indywidualnego podejścia w leczeniu otyłości. Na stronie NFZ możemy znaleźć plany żywieniowe, w naszym systemie funkcjonują też Poradnie Chorób Metabolicznych. Ale już najnowsze leki na odchudzanie oparte na semaglutydzie i jego pochodnych, które skutecznie pomagają zmniejszyć wagę nie są refundowane dla osób z chorobą otyłościową, a jedynie dla cukrzyków. Taka terapia kosztuje miesięcznie kilkaset złotych lub nawet więcej, ponadto w Polsce i na świecie są kłopoty z dostępnością tych leków. To spory problem, bo jak tłumaczy Michał Rolecki na łamach OKO.Press, nie wystarczy chcieć by schudnąć. Ewolucja bardzo utrudniła nam ten proces, a do tego dochodzą osobiste uwarunkowania, które sprawiają, że bez farmakologii odchudzanie jest trudne, a czasem nawet niemożliwe. Dodajmy do tego kwestie psychiczne, które są nader istotne w procesie odchudzania, połączmy to z niską dostępnością terapii w Polsce (co dopiero mówić o psychodietetykach) i mamy przepis na katastrofę, której jesteśmy świadkami.

Warto więc w nadchodzących wyborach wyczulić się nie tylko na kwestię skrócenia czasu pracy, ale również na propozycje w sprawie reformy ochrony zdrowia. Wydajemy na nią bowiem oficjalnie tylko 6 proc. budżetu (a przez inflację realnie jest to 4,81 proc. w relacji do PKB prognozowanego na 2023 rok, wynika z wyliczeń Federacji Przedsiębiorców Polskich z Monitora Finansowania Ochrony zdrowia), niemal najmniej w UE i ponad 3 pkt. proc. mniej niż czołówka. Z tych około 160 mld złotych, tylko 15 proc. idzie na leki, co z pewnością nie ułatwia wspierania osób z chorobą otyłościową. Czesi na leki wydają 1,5-2 razy więcej na pacjenta niż Polska. Niemcy na ten cel przeznaczają 11 proc., ale dużo pojemniejszej kasy Skarbu Państwa. 

Warto też pomyśleć o dzieciach, bo te w Polsce tyją najszybciej w Europie. Rząd szykuje reformę w zakresie wychowania fizycznego, ale inne rozwiązania chciałby wprowadzić minister edukacji Przemysław Czarnek, a inne minister sportu Kamil Bortniczuk. Żaden z obranych kierunków nie wydaje się jednak słuszny, jak przekonuje Michał Tomasik w OKO.Press. Do tego okazuje się, że nawet obecnośc baru typu fastfood w okolicy zamieszkania dzieci jest znaczącym czynnikiem, który wpływa na wzrost ich wagi. Jak sugeruje autor artykułu, Michał Rolecki, można "zastanowić się, czy nie powinniśmy bardziej skupić się na edukacji związanej z żywnością i żywieniem - i regulacjach prawnych".

Rolecki słusznie zauważa, że arsenał narzędzi państwa w walce z otyłością nie kończy się jednak na edukacji, tworzeniu szans do ruchu i aktywnym wspieraniu na każdym polu osób z chorobą otyłościową. Państwo dysponuje też do tego stosownymi narzędziami prawnymi, które okazywały się skuteczne w kwestiach kreowania zdrowych nawyków wśród obywateli. Jeśli mogliśmy wprowadzić akcyzę na szkodliwe dla zdrowia alkohol oraz papierosy, a dwa lata temu polityką fiskalną zdecydowano się zawalczyć z nadmiernym spożyciem cukru, to czemu nie zastosujemy tych samych narzędzi w przypadku innych niezdrowych produktów? Być może czerwone mięso (którego Polacy jedzą za dużo) i fastfoody powinny by droższe, niż zdrowe alternatywy? Nawet jeśli nie przyniesie to zmniejszenia otyłości (badania w tej materii są niekonluzywne), zwiększy przynajmniej dochody budżetu, które można przeznaczyć na jej leczenie.

Jeśli zakazaliśmy reklam papierosów i ograniczyliśmy promocję alkoholu, to czemu nie może to dotyczyć również jedzenia? Branża mięsna stosuje przecież różne sztuczki marketingowe, które w stosunku do klientów nie są sprawiedliwym podejściem, szczególnie uwzględniając to, jak jedzenie wpływa na naszą kondycję. Z punktu widzenia zdrowia publicznego, budżetu i całej gospodarki trzeba zastanowić się, czemu czekoladowy batonik jest tańszy niż paczka znacznie zdrowszych orzechów?

Trudno też sobie wyobrazić, że zaszkodziałby nam większa dostępność obiektów sportowych, zarówno pod wzgledem ceny, jak i w ogóle ich istnienia. Bo choć na te czynniki jako zachęte do aktywności fizycznej wskazywało wyraźnie mniej osób, niż na ilość wolnego czasu, to wciąż kilkadziesiąt procent osób (w zależnosci od badanej grupy) mogłoby zażywać więcej ruchu, gdyby tylko mieli gdzie, za co i kiedy to robić. A to pozwoliłoby odciążyć budżet i przekierować środki NFZ na inne potrzeby. 

Wi�cej o: