Wszystkie grzechy refundacji. Lekarka t�umaczy, dlaczego nie zawsze dostajesz zni�k� na leki

Kacper Kolibabski
- Przychodz� wkurzeni pacjenci gotowi do konfrontacji i pytaj�: "Czy pani doktor si� wydaje, �e mnie sta� na te leki?", "Czy pani wydaje si�, �e nie powinienem dostawa� tego leku?". A to kompletnie nie o to chodzi - m�wi w rozmowie z Gazeta.pl lekarka z warszawskiego POZ. I krok po kroku t�umaczy, dlaczego z gabinetu wychodzimy bez recepty ze zni�k�.
  • Polska na ochronę zdrowia przeznacza oficjalnie 6 proc. PKB. Z budżetu NFZ na refundację leków idzie tylko 15 proc., mimo zapowiedzi rządu, że zwiększą wydatki do nawet 17 proc. 
  • W ustawie refundacyjnej ogranicza się grupy osób objętych refundacją i tworzy ścieżki refundacyjne, by zrównoważyć budżet przeznaczony na leki.
  • Dlatego pacjenci nie zawsze i nie od razu dostają najlepsze możliwe leczenie. Trzeba też pilnować limitów. Jeśli zostaną przekroczone, to np. za inhalator na astmę pacjent zapłaci nie 10, a grubo ponad 100 zł. 
  • Lekarze zamiast zajmować się leczeniem, w ciągu 15 min. wizyty muszą poświęcać kilka minut na roszyfrowanie ścieżki refundacyjnej napisanej językiem urzędniczym, z którego czytania nikt ich nigdy nie szkolił.
  • Sprawę mocno utrudnia brak dostępu do całości dokumentacji medycznej pacjenta, mimo że trzeba sporządzać ją elektronicznie.
  • Refundację mógłby wyliczać system elektroniczny, ale rząd dopiero teraz zapowiedział, że trwają nad nim prace.

Kiedy lekarz bardzo chce, ale bardzo nie może. Dlaczego nie dostaniesz recepty ze zniżką?Kiedy lekarz bardzo chce, ale bardzo nie może. Dlaczego nie dostaniesz recepty ze zniżką? grafika: Marta Kondrusik/Gazeta.pl

Kwestia refundacji budzi sporo napięć między pacjentami a lekarzami. Ludzie nie rozumieją, czemu dostawali leki z refundacją od jednego lekarza, a kolejny nie może wystawić im zniżki.

- Przychodzą wkurzeni pacjenci gotowi do konfrontacji i pytają: "Czy pani doktor się wydaje, że mnie stać na te leki?", "Czy pani wydaje się, że nie powinienem dostawać tego leku?". A to kompletnie nie o to chodzi. Przyznawanie refundacji, a potrzeby pacjenta to są dwie kompletnie ze sobą niezwiązane rzeczy. I to jest bardzo przykre - mówi nam lekarka rodzinna z warszawskiego POZ, która prosiła o zachowanie anonimowości. Zgodziła się jednak opisać nam, jakie problemy dla lekarzy wynikają ze skomplikowanych przepisów refundacyjnych. 

Jak mówi, nawet jeśli lek był wielokrotnie wypisywany z refundacją (ale przez innego lekarza), a w dokumentacji nie ma podstaw do przyznania zniżki, to lekarz nie może tego zrobić. Musi wówczas wystawić receptę na 100 proc.

- Robię to z bólem serca, bo chcę dobra pacjentów. Uczę się jak najlepiej leczyć, a potem nie mogę tego realizować przez przepisy Ministerstwa Zdrowia. Uważam, że pacjentom należy się nowoczesna terapia i najlepsze z możliwych leków, które powinny być łatwo dostępne. Natomiast MZ bardzo mocno to obwarowuje. Mogę przepisać najlepsze możliwe leczenie, ale Polaków na to nie stać, co jest zupełnie zrozumiałe. Więc muszę miotać się między tymi przepisami - mówi lekarka.

Ludzie przychodzą do nowej przychodni i wydaje im się, że jak kiedyś zostało im coś rozpoznane i mają te leki ze sobą, to ja mam możliwość przypisania ich ponownie z refundacją. Niestety tak nie jest. Muszę mieć na wszystko papier, muszę mieć wszystko udokumentowane

- wyjaśnia. 

NFZ kontroluje bowiem wszystkie refundacje i wystawia do pięciu lat wstecz kary z odestkami. Niedawno taka sytuacja przydarzyła się polskim lekarzom. Od Jolanty Tyczyńskiej NFZ domaga się 160 tys. zł za przepisywanie na refundację mleka, bez którego dzieci mogły umrzeć. Kary za to samo wystawiono setkom innych lekarzy. 

I choć NFZ na własny użytek interpretuje przepisy, by wystawić kary, to nie pomaga już lekarzom w rozszyfrowaniu ustawy, gdy ci zwrócą się do niego o to po prośbie. Dziennie natomiast wypisuje się od kilkunastu do kilkudziesięciu leków refundowanych. Lekarz, nawet gdy chce, to nie zawsze ma możliwość przepisania najlepszej dostępnej terapii, bo jeśli pominie ścieżkę refundacyjną, to pacjenta nie będzie stać na leczenie. 

Czemu lekarz nie może przepisać ci zniżki na leki? Problemów z refundacją jest bez liku

Lista leków refundowanych zmienia się co dwa miesiące. Siłą rzeczy lekarz nie jest w stanie tego ogarnąć. Wspiera się więc różnymi systemami komputerowymi, ale te są dość prymitywne. W jednym potrafi być stara niezaktualizowana refundacja i dopiero na drugiej platformie okazuje się, że nie można wypisać leku z refundacją, bo zmieniły się przepisy. 

- Gdybym nie sprawdziła dwa razy, wystawiłabym refundacje na ryczałt i pacjentka zamiast prawie 200 zł zapłaciłaby około 30 zł. Ale że refundacji nie ma, to za tę receptę zapłaciłabym karę. A NFZ może sprawdzić recepty do pięciu lat wstecz - wyjaśnia lekarka. 

Głównym problemem jest jednak brak dostępu do pełnej dokumentacji medycznej pracjenta w systemie elektronicznym. Lekarka przypomniała, że były zapowiedzi wprowadzenia takiej bazy danych, dzięki czemu lekarze mieliby dostęp do wszystkich informacji o pacjencie i jego badaniach. Wprawdzie 2 marca ministerstwo ogłosiło, że specjalny zespół rozpoczął prace nad podobnym systemem, ale te prace najpewniej nie zakończą się szybko.

Według zapowiedzi resortu, system będzie sam określał poziom refundacji leków dla każdego pacjenta, lekarze nie będą musieli tego robić ręcznie. Obecnie jednak takiego systemu ani bazy danych z pełną dokumentacją pacjenta nie ma, więc lekarze muszą polegać na tym, co im przyniosą pacjenci. I jeśli receptę wystawił inny lekarz, to za każdym razem muszą przejść całą ścieżkę refundacyjną od nowa - sprawdzić na co pacjent jest chory, jak był leczony i przez jaki czas. Gdyby był jakiś system - a o jego potrzebie mówił nam też były wiceminister zdrowia prof. Marcin Czech, ekspert w sprawie refundacji - to cała ścieżka byłaby rozpisana bądź przez poprzednich lekarzy, bądź przez sam system. 

Dziś natomiast lekarz ma 15 minut na zbadanie pacjenta, ustalenie, na co jest chory, dobranie leków, a na koniec jeszcze sprawdzenie, czy obejmuje je refundacja. Gdy lekarz nie wypisze zniżki, to również grozi mu kontrola NFZ, jeśli pacjent postanowi zgłosić skargę. Ostatnie zadanie z listy bywa jednak bardzo skomplikowane i czasochłonne. Przepisy są bowiem pisane urzędniczym i bardzo ogólnikowym językiem, z którym lekarze mają spore problemy. 

Ja jestem lekarką. Nie przeszłam żadnego szkolenia ekonomicznego czy prawniczego. Nie mam narzędzi, by czytać te refundacje. Nikt tego nie uczy, nie jesteśmy zupełnie na to przygotowani

- mówi lekarka, z którą rozmawialiśmy. 

- Uważam, że ja powinnam zrobić dokumentację, opisać co jest pacjentowi i wystawić lek - czyli dać mu najlepsze leczenie, jakie mogę. Kwestię refundacji powinien ogarniać NFZ czy MZ. Dodajemy adnotacje - do decyzji NFZ i tyle. Ja mam leczyć ludzi - proponuje. 

Weźmy przykład pasków do mierzenia poziomu cukru. W aptece bez refundacji można je kupić za 50 zł. Jak tłumaczy nam lekarka, jeśli masz cukrzycę typu II, to możesz mieć wpisane 30 proc. zniżki, jeśli masz cukrzycę typu I lub typu II i przyjmujesz insulinę przynajmniej trzy razy dziennie to dostajesz wtedy paski na ryczałt.

- Moją rolą jest opisanie w dokumentacji, ile razy pacjent korzysta z pasków, bo nie mogę wypisać nieskończonej liczby tych pasków refundacyjnych. Jeśli wpiszę, że pacjent mierzy sobie glikemię trzy razy dziennie, to muszę wyliczyć, ile w miesiąc zużyje pasków i wypisać odpowiednią receptę. Jeżeli zamiast jednego opakowania gdzie jest 50 pasków, pacjent zużyje ich więcej - bo np. uczy się dopiero ich używać, więc marnuje te paski, albo źle je pobrał, różne rzeczy mogą się stać - to wtedy nie przysługuje mu kolejna refundacja - wyjaśnia lekarka. 

Jak już było wspominane, NFZ wystawia kary, ale jednocześnie nie pomaga w rozwikłaniu zawiłości ustawy refundacyjnej. Jak mówi lekarka, gdy wraz z kolegami wysyłają zapytania do NFZ o to, czy konkretnemu pacjentowi przysługuje refundacja, w zasadzie zawsze otrzymują odpowiedź, że to kompetencje Ministerstwa Zdrowia. NFZ jest więc w stanie interpretować przepisy ustawy refundacyjnej, gdy musi znaleźć podstawę do wystawienia kary, ale jednocześnie, gdy lekarz pyta, jak interpretować przepisy, do których czytania nikt nigdy go nie przeszkolił, to NFZ umywa ręce. 

Nasza praca skupia się na tym by uniknąć wpadki związanej z refundacją. Zamiast skoncentrować się na leczeniu, skupiamy się na meandrowaniu między przepisami, by nie otrzymać kary, bo NFZ wlepia je regularnie

- mówi nam lekarka.

Poprosiliśmy NFZ o odniesienie się do przedstawionych przez lekarkę zastrzeżeń. Wciąż czekamy na odpowiedź.  

Leczenie a refundacja to oddzielne światy

Pacjent nie powinien leczyć się starymi, słabszymi lekami, bo są tańsze. Ja się uczyłam i wciąż uczę, że moim obowiązkiem jest to, by dostał jak najlepsze leki, jak najbardziej nowoczesne leczenie

- mówi lekarka.

Jednak, jak przyznaje, leczenie a przyznawanie refundacji to dwie całkowicie oddzielne rzeczy. Dlaczego? Tu wkracza refundacyjna machina. Owszem wiedza medyczna podpowiada lekarzowi, że od razu musi zastosować ten i ten lek.

A NFZ mówi ci jeszcze, że zanim weźmiesz to co najlepsze spróbuj tych słabszych, a może zadziałają i oszczędzimy trochę pieniędzy

- dodaje lekarka.

Rozdźwięk między najlepszą terapią dla pacjenta, a kwestię refundacji tłumaczy na lekach na nadciśnienie. Polskie Towarzystwo Hipertensjologiczne w rozporządzeniu na temat leczenie nadciśnienia wprost zapisało, że "Zalecenia ESC/ESH 2018 przyjęły całkowicie nowy algorytm leczenia NT, zakładający rozpoczęcie terapii u znakomitej większości pacjentów od leku złożonego (SPC, single pill combination) dwuskładnikowego". Czyli takiego, w którym są od razu dwa leki na nadciśnienie. Wszystko jasne i klarowne, a lekarz wie, co jest najlepsze dla pacjenta. Wtedy zaczynają się schody związane z refundacją. 

Bo, żeby dostać refundację na większość tych leków, pacjent musi najpierw osiągnąć odpowiednie ciśnienie na dwóch oddzielnych, takich samych lekach jak w tym preparacie dwuskładnikowym. Dopiero wtedy można wypisać z refundacją właściwy lek, tj. ten dwuskładnikowy - tłumaczy lekarka.   

Czyli leczenie sobie, refundacja sobie. Zalecenia medyczne jak leczyć mogą być jasne, ale jeśli kogoś nie stać na kupno bez zniżki refundacyjnej najlepszych leków, to muszę najpierw zastosować terapię starszymi lekami, by móc dopiero wypisać refundację na zalecany i docelowy, ale droższy lek

- mówi lekarka. 

Jak wyjaśnia, nie jest tak, że te starsze leki nie działają. Ale zalecania w tej materii są jasne, więc po co leczyć starszymi lekami? Tym bardziej że chodzi też o wygodę pacjenta, co poprawia skuteczność terapii. Starsi ludzie przyjmują nawet 10-15 tabletek dziennie. Więc jeśli są leki dwu-trzyskładnikowe i w jednej tabletce jest kilka leków, to bardzo poprawia complience, czyli wypełnienie zaleceń lekarskich, które pozwolą wrócić do zdrowia. Ponadto im mniejszą dawkę leku pacjent przyjmuje, tym mniejsze będą działania niepożądane. - Więc lepiej dać dwie mniejsze dawki dwóch leków w preparacie dwuskładnikowym niż walić wielką dawką jednego leku - tłumaczy lekarka. 

Podobnie wygląda sytuacja np. z lekami na cukrzycę zawierającymi GLP1. - To bardzo dobre leki, jedne z najlepszych i powinna dostawać je większość cukrzyków. Pacjenci mają z nich ogromne korzyści - tracą wagę, potrzebują mniej leków. To nie są stare leki, przy których glikemia się chwieje, one stabilizują wyniki i je polepszają. Pozwalają też zmniejszyć ilość łykanych tabletek - mówi lekarka. Są to jednocześnie bardzo drogie leki i bardzo mocno obwarowane refundacyjnie. 

Żeby je przepisać ciężko schorowanemu pacjentowi z wysokim ryzykiem powikłań muszę najpierw wypisać mu w moim mniemaniu gorsze leczenie i udowodnić, że przez trzy miesiące terapia ta była nieskuteczna. Wówczas dopiero mogę mu włączyć odpowiednie leczenie z refundacją

- tłumaczy. 

Wydaje mi się, że Ministerstwo Zdrowia pisząc ustawę refundacyjną  w żaden sposób nie kieruje się skutecznością leczenia i faktycznym dobrem pacjenta tylko kwestiami finansowymi

- dodaje z żalem.

Limity leków nie pomagają

Kolejny problem z refundacją to liczba dawek, jakie można przepisać na refundowane leki. Receptę na lek można wypisać mniej więcej dowolnie. Jeśli jednak chodzi o refundacje, to pacjent musi zmieścić się w limicie dawek, który wyliczył mu lekarz prowadzący Problem pojawia się, gdy dochodzi do zaostrzenia choroby, albo gdy pacjent zgubi leki.

Weźmy na przykład leki alergiczne. Lekarz przepisał jedną dawkę dziennie. Ale pojawiło się zaostrzenie alergii, ponieważ przyszła wiosna. Pacjent przyjmował więc podwójną dawkę, zgodnie z zaleceniem lekarza, dzięki czemu w gorszym okresie był w stanie normalnie funkcjonować. Leki mu się jednak szybciej skończyły, więc wraca do lekarza z prośbą o kolejną refundowaną receptę. Lekarz jednak poświęca kilka cennych minut na policzenie, ile wypisał już tabletek i porównanie tego z wcześniej oszacowanym limitem (co powinien za niego zrobić automatycznie system, którego niestety w Polsce nie ma). Wychodzi na to, że takich zaostrzeń choroby było kilka, pacjent zwiększał więc dawkę, przez co zużył swój przydział refundacji. Toteż tym razem zapłaci pełną cenę, bo zniżka mu nie przysługuje. 

Oczywiście, te obwarowania mają sens np. w odniesieniu do leków opioidowych czy benzodiazepin, które mają wysokie właściwości uzależniające. Zdarza się więc, że pacjenci się od nich uzależnią i przychodzą po kolejne recepty.

- Ale czy takimi obwarowaniami powinny być też obarczone leki na cukrzycę albo na nadciśnienie, które po prostu sprawiają, że pacjent może normalnie funkcjonować? - pyta lekarka. - Jesteśmy tylko ludźmi. Tabletka wpadnie do toalety, źle użyjesz paska do cukrzycy i potrzebujesz więcej leków. 

Innym przykładem są osoby, które pojechały na wakacje i zapomniały swoich leków czy osoby, które je zwyczajnie zgubiły, np. podczas podróży. - Inhalator na astmę potrafi kosztować 120-170 zł, a z refundacją płacą ledwie kilka złotych. Jeśli go zgubiłeś i wykorzystałeś limit refundacji na dany miesiąc, musisz zapłacić pełną kwotę.

Inhalatory to nie opioidy czy benzodiazepiny, od których można się uzależnić. Jedziesz na wakacje, zapomniałeś inhalatora i słyszysz, że "przykro mi, ale wykorzystał pan swój limit". I musisz zapłacić kilkaset złotych, by nie mieć codziennych duszności, choć normalnie płacisz tylko kilka złotych. To nie jest kierowanie się dobrem pacjenta

 - mówi lekarka. A wg jej słów NFZ sprawdza te limity bardzo dokładnie.

Na innych lekarzach też trudno polegać

Każda recepta jest imienna. Więc jak już wielokrotnie wspominaliśmy, wypisanie refundacji wymaga pełnego jej udokumentowania, bo lekarz nie ma żadnej ochrony na wypadek kontroli. Zdarza się, że pacjent domaga się wypisania zniżki i wymachuje lekarzowi zaświadczeniem od specjalisty, że ta refundacja mu się należy. Specjaliści jednak zazwyczaj nie rozpisują ścieżki refundacyjnej na takim oświadczeniu, więc lekarz który pod receptą podpisuje się imiennie, musi i tak sam sprawdzić i rozpisać w dokumentacji, czy zniżka na leki rzeczywiście się należy. 

Lekarka ma poczucie, że specjaliści przerzucają kwestie zajmowania się refundacją na lekarzy rodzinnych. Wypisują czasem jedno opakowanie leku - a mogą wypisać zapas nawet na rok - i potem te samą pracę z rozwikłaniem ścieżki refundacyjnej musi jeszcze raz wykonać lekarz w przychodni. Który często nie dysponuje wynikami badań, będącymi podstawą do zniżki. 

Nie jest tajemnicą, że środowisko lekarskie jest dość mocno podzielone. Lekarka, z którą rozmawialiśmy nie chce jednak przerzucać winy na kolegów po fachu. Zauważa po prostu, że musi czasem wykonać dodatkową pracę, którą specjalista i tak już wykonał, ale ona nie może z niej skorzystać, bo nie ma systemu lub rozpisanej ścieżki refundacyjnej od specjalisty. 

- Nie chcę wydawać sądów. Wiem tylko tyle, że leki refundowane, które mógłby przepisać specjalista od którego właśnie wrócił pacjent, muszę wypisywać ja i zamiast leczyć, to tracę na to kolejne cenne minuty. Dostaję co najwyżej informację, że "lek refundowany", ale nie ma w niej opisu dlaczego oraz tego jakie wyniki badań i wcześniejsze terapie kwalifikują pacjenta do refundacji - tłumaczy nasza rozmówczyni.

Innym problemem są nieuczciwi lekarze prywatni, bo tacy też się zdarzają. Lekarka, z którą rozmawialiśmy już kilka razy słyszała, że pacjent był na prywatnej wizycie i lekarz nie chciał wystawić zniżki na leki, bo jak twierdził - nie ma umowy z NFZ, więc nie może tego zrobić. To natomiast nie jest prawdą, bo jeśli pacjent ma ważne ubezpieczenie, to refundacja mu przysługuje (jeśli mieści się w rygorystycznym okienku refundacyjnym) i lekarz, niezależnie czy przyjmuje prywatnie, czy w POZ, powinien taką zniżkę wypisać (jak już pisaliśmy - jeśli lekarz odmówi nam zniżki, można napisać na niego skargę do NFZ). 

Ale główny problem jest taki, że lekarze zwyczajnie się boją i nie mają czasu, żeby się zajmować refundacją

- mówi nam lekarka.  

System jest zły, ale na lepszy nas nie stać? 

O kwestię refundacji spytaliśmy też specjalistę epidemiologii i specjalistę zdrowia publicznego, prof. . Marcina Czecha, wiceministra zdrowia w latach 2017-2019, obecnie prezesa Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego.  

Stwierdził on, że system, który mamy, nie jest zły, choć jeśli chodzi o potrzeby to te nadal są ogromne. Powiedział nam, że w ubiegłym roku na listę refundowaną wprowadzono ponad 100 nowych leków lub nowych wskazań, co jemu nigdy się nie udało. Prof. Czech podkreślił, że co prawda wiceminister Maciej Miłkowski dysponował większym budżetem, ale to pokazuje, że stajemy się coraz bogatszym krajem i leków refundowanych mamy do dyspozycji coraz więcej. 

Tak duża liczba obwarowań, ograniczeń refundacyjnych zdaniem prof. Marcina Czecha jest konieczna, bo wciąż wydajemy bardzo mało na ochronę zdrowia - 6 proc. budżetu (a przez inflację realnie jest to 4,81 proc. w relacji do PKB prognozowanego na 2023 rok, wynika z wyliczeń  Federacji Przedsiębiorców Polskich z Monitora Finansowania Ochrony zdrowia). Z tych około 160 mld złotych, tylko 15 proc. idzie na leki. Niemcy na ten cel przeznaczają 11 proc. dużo pojemniejszej kasy Skarbu Państwa. Ale nawet Czesi na leki przeznaczają 1,5-2 razy więcej na pacjenta niż Polska.  

Jak dodaje prof. Czech, do końca ubiegłego roku obowiązywał strategiczny dokument rządu, w którym razem z ekspertami władze podpisały się pod wydatkami na leki rz�du 16,5-17 proc. - Nigdy ten pułap nie został osiągnięty. A byłyby to dodatkowe miliardy na nowoczesne terapie - mówi ekspert.  

Tłumaczy jednak, że ustawa refundacyjna chroni przede wszystkim pieniądze podatników. Po to wprowadzone zostały takie mechanizmy jak obniżenie ceny pierwszego odpowiednika, instrumenty dzielenia ryzyka, czy komisja ekonomiczna, która negocjuje ceny leków.   

My nie mamy leków, które są nieskuteczne w naszym systemie. Mamy europejski i dojrzały system oceny leków, które trafiają do refundacji

- odpowiedział pytany o leki starszej generacji, które lekarze muszą przepisywać, zanim zlecą refundowaną terapię kolejnych linii leczenia. 

Robimy tak, bo zwykle te leki następnego rzutu kosztują dużo więcej. Staramy się więc oszczędzać pieniądze budżetu i rezerwować te terapię dla chorych, którzy najbardziej z tego korzystają

-  tłumaczy.

Nie tylko Polska wdraża takie ścieżki refundacyjne. Stosuje je w większość państw Europy, choćby Brytyjczycy. Osoby, które pracują nad decyzjami refundacyjnymi, są zmuszone korzystać z takich rozwiązań ze względu na ograniczone fundusze. Dlatego też starają się zmniejszyć populację osób, którym przysługuje refundacja, aby korzystali z niej najbardziej potrzebujący.  

Przyznaje jednak, że system w refundacji otwartej jest skomplikowany: mamy bardzo dużo leków, limity zmieniają się dynamicznie.  

Częściowo te sytuację mogłaby poprawić nowelizacja ustawy refundacyjnej, która jest już tworzona i omawiania od ponad roku. Jak mówi prof. Czech, poprzednia ustawa ma ponad 12 lat, a od tego czasu sporo się zmieniło.  

Do nowelizacji zgłoszono ponad 1300 uwag. Organizacje zajmujące się kwestią leków twierdzą, że rząd ich nie słucha. Są jednak kwestie nie budzące aż takich kontrowersji np. żeby nowa lista refundacyjna była ogłaszana co trzy, a nie co dwa miesiące. To dałoby większą pewność wszystkim - producentom i hurtowniom leków, aptekom, lekarzom i pacjentom.  

Jak trzeba zmienić refundacje?  

Prof. Marcin Czech uważa, że przede wszystkim trzeba zwiększyć budżet na ochronę zdrowia. Najlepszym punktem odniesienia mogłyby tu być Niemcy, które mają na tyle dużo pieniędzy, że do systemu refundacji włączają wszystkie leki, a dopiero potem zaczynają się zastanawiać jak oszczędzać, mówi ekspert.  

Życie lekarzy uprościłyby aktualne i przyjazne dla użytkownika systemy elektroniczne, podpowiadające np. poziom refundacji. Warto przypomnieć, że  dokumentacja medyczna musi być w formie cyfrowej

- mówi prof. Czech.

Ponadto prof. Czech powiedział, że rozważając długofalowe, strategiczne zmiany, godna uwagi byłaby opcja na modłę skandynawską, gdzie system refundacji jest połączony z siłą nabywczą poszczególnych obywateli. 

W dużym uproszczeniu, jeśli ktoś jest ubogi i ma chorobę, której leczenie bardzo dużo kosztuje, to powinno mu być zwracane coraz więcej. A jeśli ktoś jest bogaty i raz w roku kupuje sobie antybiotyk, to może zapłacić za niego całą cenę

- tłumaczy.  

Z kolei Francuzi z własnej kieszeni płacą za leki tylko do pewnej kwoty, powyżej niej koszty terapii pokrywa państwo.  

Czyli Francja nie obciążą osób, które miały pecha zachorować na daną jednostkę chorobową. Wprowadzenie tego u nas wymagałoby jednak całkowitej zmiany systemu refundacyjnego. To musiałby być bardzo odważny minister albo wiceminister, który by powiedział "my teraz wprowadzamy zupełnie inną filozofię płacenia za leki"

- dodaje ekspert.  

Prof. Czech uważa, że przed wyborami wprowadzenie takich zmian jest mało realne, ale twierdzi też, że to wspaniały pomysł, by politycy o tym porozmawiali w trakcie kampanii.  

A na jakim kraju powinna wzorować się Polska? - Nie ma kraju, który miałby rozwiązania pasujące idealnie do Polski. Każdy kraj ma inne uwarunkowania systemowe i inną pulę budżetu na ochronę zdrowia - podsumował prof. Marcin Czech, były wiceminister zdrowia.  

Wi�cej o: