• 40 lat temu odbyła się premiera kultowej "Seksmisji" Juliusza Machulskiego 
  • Film odniósł gigantyczny sukces frekwencyjny w kinach, przyciągając 12 mln widzów
  • "Seksmisja" opowiada historię dwóch mężczyzn, którzy budzą się w totalitarnym państwie rządzonym przez kobiety
  • Cytaty z filmu weszły do języka codziennego, a produkcja uznawana jest dziś za kultową, choć pojawiają się zarzuty o antyfeminizm, seksizm i szkodzenie kobietom
  • Więcej artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
  • Szukasz pogłębionych treści? Wejdź na Onet Premium

Sierpień 1991. Niezbyt odległa… przyszłość, mówimy wszak o filmie, który trafił do kin w roku 1984. Dwaj śmiałkowie, Maks (Jerzy Stuhr) i Albert (Olgierd Łukaszewicz) ku chwale nauki i ojczyzny biorą udział w eksperymencie profesora Wiktora Kuppelweisera (Janusz Michałowski) — poddają się hibernacji, z której mają być wybudzeni po kilku latach. Ku swojemu zdziwieniu budzą się 53 lata później, w totalitarnym postapokaliptycznym państwie podziemnym rządzonym przez kobiety.

Szybko dowiadują się od opiekującej się nimi dr Lamii (Bożena Stryjkówna), że na skutek działania promieniowania po użytej w trakcie wojny bombie wszystkie geny męskie zostały zniszczone i są oni jedynymi mężczyznami na świecie… To jednak dopiero początek kłopotów, którym muszą stawić czoło, próbując przetrwać w obcym sobie świecie.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Musiał być sukces

"Seksmisję" w PRL-u oglądał chyba każdy, może z wyjątkiem przedszkolaków i uczniów najmłodszych klas szkół podstawowych, chociaż tu już takiej pewności nie mamy. Wyprodukowana w 1983 r. przez Zespół Filmowy "Kadr" komedia fantastycznonaukowa nakręcona została przez Juliusza Machulskiego, młodego absolwenta łódzkiej filmówki, krótko po sukcesie "Vabanku" (1981). I z miejsca osiągnęła gigantyczny sukces frekwencyjny. Konieczny, bo budżet był kolosalny, 70 mln ówczesnych złotych. Jak mówił Machulski, "tyle, co pięć »Vabanków«". Zwrócił się z nawiązką.

Wystarczy powiedzieć, że po miesiącu rozpowszechniania "Seksmisję" zobaczyło 1 mln 73 tys. widzów, a łącznie do kin wybrało się ich 12 mln. Czyli jedna trzecia populacji. Nic dziwnego, że od dawna cieszy się ona opinią produkcji kultowej — czytelnicy "Filmu" uznali ją nawet za najlepszą komedię stulecia. Swoje zrobiły tu liczne cytaty z filmu, które weszły do języka codziennego: "Kopernik była kobietą!", "Kobieta mnie bije", "Nasi tu byli", "Ciemność, widzę ciemność", "Sfiksowałyście, boście chłopa dawno nie miały! Chłopa wam trzeba!", "Sekcja specjalna zawsze lojalna!". Większość powstała już na planie, spontanicznie, pod wpływem chwili.

— Seks, humor i polityka. Te trzy elementy plus Jurek Stuhr: musiał być sukces — wspominał po latach reżyser w rozmowie z "Twoim Stylem". — To był film kręcony pod szczęśliwą gwiazdą. Miałem wtedy swój "moment". Tylko kino się dla mnie liczyło. Byłem przygotowany do robienia filmów o wiele lepiej niż moi starsi koledzy na roku.

Kiedy mężczyźni będą niepotrzebni

O "Seksmisji", chociaż jeszcze bez tytułu, Machulski myślał już na studiach, w 1977 r., w trakcie pracy nad scenariuszem "Vabanku" — sprawiła to lektura książki o prognozach w nauce na XXI w., a konkretnie informacja, że komórkę jajową kobiety można zapłodnić bez udziału plemnika.

— Wiedziałem, że to musi być komedia. Nic innego nie wchodziło w rachubę, bo byłoby zbyt pretensjonalne — wspominał reżyser w studiu Polskiego Rada. — Zacząłem kombinować, co jest przyszłościowym tematem. Przeglądając książkę o prognozach na XXI w., w rozdziale poświęconym genetyce natrafiłem na pojęcie partenogenezy. Kiedy dotarło do mnie, że kiedyś mężczyźni będą niepotrzebni, postanowiłem zrobić o tym film.

Olgierd Lukaszewicz i Jerzy Stuhr na planie "Seksmisji" Andrzej Wiernicki / FORUM
Olgierd Lukaszewicz i Jerzy Stuhr na planie "Seksmisji"

Za wszystkie nasze niedole…

Scenariusz, który Machulski napisał częściowo w Paryżu, jako stypendysta francuskiego rządu, przypominał w kilku miejscach serial Marcina Wolskiego "Matriarchat", emitowany w latach 70., a potem wydany w postaci książkowej. Tam też pokazany był świat przyszłości, opanowany po katastrofie przez kobiety. Mężczyźni jednak nie wyginęli, tylko zostali zepchnięci przez feministki do rezerwatów.

W 1981 r. tekst zyskał uznanie włodarzy Zespołu Filmowego "Kadr" — jego kierownik literacki Krzysztof Teodor Toeplitz proponował jednak inny tytuł niż zaproponowana "Lamia" — chodził mu po głowie "Pierwiastek żeński". Zachęcił też Machulskiego, by bardziej w tekście "przyłożyć kobietom za wszystkie nasze niedole", jak wspominał reżyser w książce "Naga prawda o »Seksmisji«".

Pierwsza wersja scenariusza została ukończona we wrześniu 1981 r., a następnie złożona w Naczelnym Zarządzie Kinematografii. Pojawił się szereg komplikacji, ze wstrzymaniem produkcji filmowej po wprowadzeniu stanu wojennego na czele. Film dostał jednak zielone światło, gdyż "Seksmisja" nie miała zdaniem partyjnej wierchuszki antyradzieckiego charakteru. Przez chwilę była nawet koprodukcją polsko-czechosłowacką (stąd scenariusz podpisany jest wspólnie nie tylko z Jolantą Hartwig, ale i Pavlem Hajnym), nasi południowi sąsiedzi wycofali się jednak, gdyż rok 2044 miał być zbyt nieodległy dla końca komunizmu.

Zamiast Englerta

Ostatecznie zdjęcia ruszyły w październiku 1982 r. od sekwencji przybycia profesora Kuppelweisera do swojego ośrodka badawczego. Po latach Machulski ujawnił, że szympansica, która wtedy pojawiła się w scenie w studiu telewizyjnym, zarobiła za dzień zdjęciowy więcej niż Jerzy Stuhr za cały swój występ— koszty objęły m.in. opiekę nad nią, jej małymi, trenera i jego rodzinę.

Film realizowano m.in. w kopalni soli w Wieliczce i w hali w Łodzi (sceny podziemne), jak i w budynku przychodni PALMA Łódź. Willa w Rudej Pabianickiej robiła za willę Jej Ekscelencji (Wiesław Michnikowski), a sceny nadmorskie nakręcono w Łebie.

Dzisiaj każdy wybór obsadowy w "Seksmisji" wydaje się perełką, ale nie wszystko było oczywiste nawet podczas pierwszych dni zdjęciowych. O ile Olgierd Łukaszewicz wybrany został do roli fajtłapowatego Alberta na samym początku, to Jerzy Stuhr stał się cwaniakowatym Maksem dopiero w ostatniej chwili. Wcześniej Machulski przymierzał się do zatrudnienia Jana Englerta, obaj aktorzy nie stanowili jednak odpowiednich przeciwieństw. Machulski bal się, czy już wtedy wielki aktor, znany z "Wodzireja" Feliksa Falka, "Bez znieczulenia" Andrzeja Wajdy czy "Amatora" i "Przypadku" Krzysztofa Kieślowskiego, propozycję przyjmie. "Panie Jerzy, ja wiem, że pan gra w poważnych filmach, ale mam rolę w takim głupim komediowym o facetach w przyszłości..." - miał nieśmiało powiedzieć. Na co Stuhr: "O Jezu, ja czekam na jakąś komediową rolę! Mam już dosyć tego moralnego niepokoju!".

W filmie swoje ważne role miały gwiazdy ekranu, z Wiesławem Michnikowskim (Jej Ekscelencja), Beatą Tyszkiewicz (dr Berna) i Hanną Stankówną (dr Tekla) na czele. Bożena Stryjkówna, wcielająca się w rolę Lamii, była ówczesną żoną Machulskiego, a w strażniczkę Emmę wcieliła się Bogusława Pawelec — na trzecim planie jest też Dorota Stalińska jako reporterka telewizyjna.

Przy produkcji pracowała rutynowana ekipa filmowa: operator Jerzy Łukaszewicz, scenografowie Janusz Sosnowski i Wiesława Chojkowska czy kostiumolożka Małgorzata Braszka.

Hanna Stankówna i Bogusława Pawelec na planie "Seksmisji" Polfilm 1 / East News
Hanna Stankówna i Bogusława Pawelec na planie "Seksmisji"

Kierunek wśród salw

Główne zdjęcia zrealizowano do marca 1983 r., ale dopiero w maju, ze względu na warunki pogodowe, możliwe było nakręcenie sekwencji w plenerze. Następne miesiące to m.in. montaż, postsynchrony i nagranie futurystycznej muzyki, którą napisał znany z "Vabanku" Henryk Kuźniak — jej licznych wielbicieli na pewno ucieszy fakt, że 24 maja tego roku po raz pierwszy na płycie ukaże się w kompletnej formie. Jak pisze wydawca, GAD Records, muzyka z "Seksmisji" to "szalony pomost zawieszony między dynamicznymi, rockowymi tematami, awangardowymi eksperymentami a dixielandowym retro".

"Seksmisja" weszła na ekrany ze śladowymi ingerencjami cenzury, a na kolaudacji nie było większych problemów. Dopiero po premierze (14 maja 1984 r.) usunięto wcześniej dopuszczony fragment, kiedy Maks zwraca się do Alberta słowami: "Kierunek: wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja!" — powodował salwy śmiechu w salach kinowych.

"Seksmisja" osiągnęła niemały sukces także w "bratnich" krajach, przede wszystkim w NRD, Czechosłowacji i w ZSRR, gdzie jednak trafiła do dystrybucji w okrojonej o blisko pół godziny wersji, pod tytułem "Nowyje Amazonki" (słowo seks w oficjalnym obiegu nie istniało w Kraju Rad). - Wycięli cały seks, została tylko misja — żartował reżyser. Zielone światło dla "Seksmisji" dał sam Michaił Gorbaczow, który zobaczył film w Warszawie i podobno śmiał się do rozpuku.

Krytycy byli wobec filmu pobłażliwi, chwaląc pomysłowy scenariusz i kreacje aktorskie, zwłaszcza Jerzego Stuhra. Zwracali też uwagę na jego antyfeministyczny przekaz. Obraz doceniono, przyznając mu Srebrne Lwy Gdańskie i Złotą Kaczkę w plebiscycie "Filmu".

Ciągu dalszego nie było

Sukces zaskoczył Machulskiego. — W tamtych czasach było dużo łatwiej, choćby dlatego, że filmy dłużej pozostawały na ekranach. Mimo to nie sądziłem, że w ciągu roku "Seksmisję" obejrzy prawie 12 mln widzów — przyznawał po latach w Polskim Radiu. — Szczerze mówiąc myślałem wówczas, że już każdy mój film będzie mieć taką widownię.

Naturalną koleją rzeczy powinna pojawić się kontynuacja, tej jednak nigdy się nie doczekaliśmy. Reżyser miał ją co prawda w planach, ale napisany wspólnie z Ryszardem Zatorskim w 1996 r. scenariusz uznał za niesatysfakcjonujący.

Sześć lat później ten sam, chociaż lekko zmodyfikowany tekst, zatytułowany "Seksmisja 3, czyli graniasta cytryna", ukazał się w wersji książkowej. — Doszedłem do wniosku — tłumaczył — że nie chcę wystawiać na szwank legendy "Seksmisji". I odpuściłem. Może gdyby powstała wcześniej… Ale po latach uznałem, że to nie ma sensu.

Machulskiego po premierze "Seksmisji" bardzo zaskoczyła reakcja amerykańskiej publiczności. — Po pokazie w Minneapolis zostałem bardzo surowo oceniony przez feministki. Nie odebrały tego filmu jako krytyki ustroju totalitarnego. Dla nich była to opowieść o wyższości mężczyzn nad kobietami. I mam wrażenie, że tak na Zachodzie "Seksmisja" odbierana jest do dziś.

Nie tylko tam, biorąc pod uwagę pojawiające się i nad Wisłą w ostatnich latach zarzuty o antyfeminizm, seksizm i realne szkodzenie kobietom, nawołujące reżysera nawet do przeproszenia za swój film. Tego zrobić nie zamierza. — To burza w szklance wody — tłumaczy, mając świadomość, że skoro "Seksmisja" niezmiennie bawi Polaków od 40 lat, to z dnia na dzień nie przestanie.