Choć brzmi to nieprawdopodobnie, to jednak prawie 100 lat temu, na terenie Australii doszło do prawdziwej "wojny" z emu. Co więcej, to ludzie przegrali bitwę. Może wydawać się, że to słaby scenariusz filmowy, jednak jest to najprawdziwsze wydarzenie historyczne.
Więcej podobnych artykułów można znaleźć na naszej stronie głównej Gazeta.pl
W 1932 roku na terenie Australii postanowiono przeprowadzić operację wojskową, która miała na celu pozbycie się emu. Ptaki były prawdziwym koszmarem dla rolników. Po pierwszej wojnie światowej rząd w Australii zachęcał do zwiększenia zbiorów pszenicy. Niestety nie dość, że władza nie miała zamiaru ostatecznie pomóc rolnikom, to problemem okazała się również rozrastająca się w zastraszającym tempie populacja emu. Z tego powodu właściciele ziem uprawnych zwrócili się po pomoc do ministerstwa obrony. Ci zgodzili się im pomóc i wysłali wojsko do rozprawienia się z ptakami.
Jak emu wygrały ostatecznie wojnę? Po kilku dniach "wojny" z ptakami, która nie przynosiła rezultatów, zauważono, że każda grupa, ma swojego "przywódcę". Czarne emu pełniły funkcję nadzorczą nad pozostałymi towarzyszami. Ostrzegali ich, kiedy nadchodziło niebezpieczeństwo. Próbowano różnych sposobów, jednak ptaki skutecznie uciekały. Co więcej, były znacznie szybsze niż ciężarówki.
Po sześciu dniach od rozpoczęcia "wojny" z emu zauważono, że wykorzystano już 2500 pocisków. Stanowiło to aż 25% całego zapasu. Niestety liczba zabitych ptaków nie była adekwatna do tej liczby. Poległo zaledwie 50 ptaków. W drugiej fazie wojny zabijano zaledwie 14 emu dziennie. Ptaki skutecznie uciekały i w ten sposób wywalczyły sobie wolność. Wojsko odpuściło ostatecznie 10 grudnia wraz z odwołaniem dowódcy i więcej nie reagowało już na prośby rolników o zbrojne rozwiązanie problemów z emu.