- Opowiadanie: Sonata - Ludzieść

Ludzieść

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ludzieść

Wszyst­ko po­tra­fi mówić. Cicho gwa­rzą zia­ren­ka pia­sku tkwią­ce mię­dzy pły­ta­mi chod­ni­ko­wy­mi. Źdźbła trawy i ka­wał­ki kory pro­wa­dzą dłu­gie nocne roz­mo­wy. Wie­ko­we fi­li­żan­ki, złusz­czo­na farba na szaf­kach ku­chen­nych i sta­ro­daw­na ka­wiar­ka ga­da­ją jak na­ję­te. Małe miesz­ka­nie, które Do­mi­nik odzie­dzi­czył po babci, drży od szep­tów i śmie­chów.

Sły­szał to, od kiedy pa­mię­ta.

– Masz na bro­dzie pastę do zębów – po­in­for­mo­wa­ła go dziu­ra­wa ce­ra­ta w kratę, kiedy wy­cho­dził z kuch­ni.

Przej­rzał się w lu­strze. Rze­czy­wi­ście, po­ni­żej ust wid­nia­ły białe smugi. Zmył pastę i po­szedł do swo­je­go po­ko­ju.

Wtedy rzu­ci­ła mu się w oczy ko­lej­na dziur­ka.

Była wiel­ko­ści głów­ki od szpil­ki, ale wy­raź­nie się od­ci­na­ła na tle ciem­nej okle­iny. Drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­grze­bał z szu­fla­dy taśmę i sta­ran­nie ode­rwa­nym ka­wał­kiem uni­ce­stwił dziur­kę. Wy­pu­ścił wolno po­wie­trze, upew­nia­jąc się, że całe okno jest szczel­nie za­kle­jo­ne.

– Nic już nie tam ma, nie­bez­pie­czeń­stwo mi­nę­ło – za­drwi­ło łóżko.

Usiadł do pracy. Na szczę­ście był pro­gra­mi­stą, pra­co­wał zdal­nie i nie mu­siał cho­dzić do biura. Mijał czwar­ty mie­siąc, odkąd ostat­ni raz opu­ścił miesz­ka­nie. Chyba nigdy nie było tak źle.

Na­uczył się roz­ma­wiać ze wszyst­kim oprócz ludzi. Od nich chciał­by się zna­leźć naj­da­lej, jak to tylko moż­li­we. Naj­le­piej w prze­strze­ni ko­smicz­nej, oto­czo­ny pust­ką, w któ­rej nie ma ni­ko­go wię­cej. Fa­lu­ją­cą cza­so­prze­strze­nią obie­cu­ją­cą do­sko­na­łą ciszę. Pra­gnął prze­mie­rzać ga­lak­ty­kę jak jedna z pla­net po­zba­wio­nych słoń­ca albo jak czar­na dziu­ra, któ­rej żaden te­le­skop ludz­ko­ści nigdy nie wy­kry­je.

Po­dob­no, kiedy ktoś bar­dzo cze­goś pra­gnie, może to do­stać, pod wa­run­kiem, że jego pra­gnie­nie jest wy­star­cza­ją­co silne. Do­mi­nik bar­dzo, bar­dzo mocno pra­gnął. Nigdy nie miał więk­sze­go ma­rze­nia. Chyba nikt na świe­cie nie pra­gnął ni­cze­go moc­niej.

Głód do­świad­cze­nia ko­smicz­nej pust­ki go obez­wład­niał. Go­dzi­na­mi nie był w sta­nie ode­rwać od niej myśli. Są­dził, że jego gor­li­we po­żą­da­nie mo­gło­by ro­ze­rwać Zie­mię od środ­ka. I być może od­ci­snę­ło gdzieś w od­le­głej ga­lak­ty­ce swój ślad. Może tam da­le­ko po­wsta­ła czar­na dziu­ra, spa­li­ła się pla­ne­ta albo zga­sła gwiaz­da.

Cza­sa­mi leżał na łóżku, wy­obra­ża­jąc sobie, jak tkwi w próż­ni ni­czym jedna z gwiazd. Czę­sto oglą­dał filmy i czy­tał ar­ty­ku­ły na temat wszech­świa­ta. Pro­wa­dził z ży­ran­do­lem dłu­gie roz­mo­wy o ko­smo­sie, po­nie­waż ży­ran­dol rów­nież in­te­re­so­wał się te­ma­tem i był świet­nym part­ne­rem fi­lo­zo­ficz­nych dys­put.

Do­mi­nik za­pa­trzył się w miej­sce, które przed chwi­lą za­kle­ił. Nagle przy­po­mniał mu się Seba, zna­jo­my od wódki z cza­sów, kiedy życie było jesz­cze nor­mal­ne. Se­ba­stian po wy­pi­ci trun­ku sta­wał się fi­lo­zo­fem. Dawno temu, w nie­dziel­ny wie­czór, pili na murku za szko­łą. Choć od wielu lat nie byli już jej ucznia­mi, wciąż tu przy­cho­dzi­li. Kiedy pierw­sza flasz­ka się skoń­czy­ła, Seba otwo­rzył ko­lej­ną, wypił łyk i wy­cią­gnął bu­tel­kę w stro­nę Do­mi­ni­ka, ten jed­nak po­krę­cił głową.

– Jutro bę­dziesz ża­ło­wał – po­wie­dział, gdy zo­ba­czył, jak Seba chle­je dalej.

Zna­jo­my wzru­szył ra­mio­na­mi i we­ssał ko­lej­ny łyk, a potem się skrzy­wił.

– Twoje ciało, twoja de­cy­zja – burk­nął Do­mi­nik. – To cie­bie jutro bę­dzie bolał łeb.

Seba nagle wzdry­gnął się kon­wul­syj­nie.

– To strasz­ne, co nie? – za­py­tał ochry­płym gło­sem.

– Kac? No, jasne, dla­te­go ja już nie… – za­czął Do­mi­nik, ale Seba mu prze­rwał.

– Nie to. To strasz­ne, że tylko ja… de­cy­du­ję, co robię. Wiesz, o co cho­dzi? Tylko ja ru­szam moimi rę­ka­mi, no­ga­mi, tylko ja de­cy­du­ję, czy pójdę w lewo, czy w prawo, tylko ja po­sta­no­wi­łem pić dzi­siaj do oporu. To jest strasz­ne.

Do­mi­nik spoj­rzał w prze­krwio­ne oczy zna­jo­me­go. Pod nimi pęcz­nia­ły worki, skóra na po­licz­kach była szara i na­pię­ta. Prze­ra­ził go tro­chę ten widok. Tym­cza­sem Seba gadał dalej:

– To strasz­ne, że de­cy­zja o mnie na­le­ży do kogoś tak nie­kom­pe­tent­ne­go w tej spra­wie, czyli do… mnie. Ja… nie chciał­bym być z tym sam. Sam z moim cia­łem, sam ze mną…

– Co ty ga­dasz? Chciał­byś mieć bliź­nia­ka sy­jam­skie­go? – za­py­tał Do­mi­nik.

– Nie cho­dzi o to… A zresz­tą, nie wiem. Może i tak.

Do­mi­nik po­że­gnał się i od­szedł, tego dnia nie miał ocho­ty na pi­jac­kie wy­nu­rze­nia Seby. Po tej roz­mo­wie jesz­cze tylko czte­ry razy spo­tka­li się na wódce, póź­niej Do­mi­nik za­czął ogra­ni­czać kon­tak­ty mię­dzy­ludz­kie.

W po­ko­ju uno­si­ła się ohyd­na woń. Zmarsz­czył nos i się ro­zej­rzał.

Pod­czas izo­la­cji w miesz­ka­niu brak je­dze­nia czy in­nych rze­czy nie sta­no­wił wiel­kie­go pro­ble­mu – miał za­pa­sy i w każ­dej chwi­li mógł sobie coś jesz­cze za­mó­wić. Naj­więk­szym pro­ble­mem były śmie­ci. Le­ża­ły wszę­dzie – na łóżku, biur­ku i pod­ło­dze, na fo­te­lach, pa­ra­pe­tach, wszyst­kich sto­łach, wy­peł­nia­ły ko­mo­dę, wy­sy­py­wa­ły się z szaf­ki pod zle­wem w kuch­ni, gdzie kosz dawno temu się prze­peł­nił. Za­pach sta­wał się nie do znie­sie­nia. A Do­mi­nik lubił czy­stość. Nie miał może na tym punk­cie ob­se­sji, ale nie mógł już pa­trzeć na to wy­sy­pi­sko.

W do­dat­ku śmie­ci upar­cie mil­cza­ły. Mógł po­roz­ma­wiać ze wszyst­ki­mi przed­mio­ta­mi, tylko nie z nimi. Ty­sią­ce razy za­da­wał sobie py­ta­nie „dla­cze­go”, ty­sią­ce razy pró­bo­wał na­wią­zać kon­takt, ale nic to nie dało.

– Coś cię drę­czy – stwier­dzi­ła zmar­twio­na dru­kar­ka.

– Świat – mruk­nął Do­mi­nik.

Na­praw­dę długo my­ślał nad tym, jak się ich po­zby­wać bez kon­tak­tu z ludź­mi. Nie wy­rzu­ci prze­cież przez okno, zresz­tą nie zniósł­by na­głe­go bły­sku pro­mie­ni słoń­ca ani świa­teł nocy, tych la­tar­nia­nych i tych księ­ży­co­wych.

Część śmie­ci pró­bo­wał spusz­czać w to­a­le­cie, część spa­lić w wan­nie, ale na dłuż­szą metę to się nie spraw­dza­ło. Po­wi­nien wyjść. Mó­wi­ły mu to lo­dów­ka, pral­ka, ję­czą­cy kosz w kuch­ni.

Gdy skoń­czył pracę, długo leżał w łóżku, w ob­ję­ciach koł­dry. Tro­chę się zdrzem­nął, a wie­czo­rem wstał. Za­czął zbie­rać śmie­ci ze wszyst­kich po­miesz­czeń i pa­ko­wać je w worki.

Do­cho­dzi­ła druga w nocy, gdy skoń­czył. W przed­po­ko­ju le­ża­ła teraz górka ogrom­nych czar­nych wor­ków, a Do­mi­nik za­sta­na­wiał się, czy kie­dy­kol­wiek opusz­czą to miesz­ka­nie.

 

***

 

Pierw­sze wzmian­ki o Lu­dzie­ści po­ja­wi­ły się w me­diach w oko­li­cach Wiel­ka­no­cy. Do­mi­nik nie za­mie­rzał w żaden spo­sób świę­to­wać tego dnia, cie­szył się jed­nak, że bę­dzie miał wię­cej wol­ne­go czasu. Wyj­ście z domu, by wy­rzu­cić śmie­ci, za­pla­no­wał wła­śnie wtedy. W nocy, mię­dzy po­nie­dział­kiem a wtor­kiem. Nie był pe­wien, czy ten wła­śnie ter­min jest naj­lep­szy, ale mu­siał w końcu jakiś wy­brać. 

Kilka dni przed Wiel­ka­no­cą Do­mi­ni­ka obu­dził po­twor­nie za­ci­śnię­ty żo­łą­dek. Leżał przez jakiś czas, za­sta­na­wia­jąc się, czy to ze stra­chu przed tym, że dzień wy­rzu­ce­nia śmie­ci zbli­żał się bez­li­to­śnie, czy też je­dze­nie kon­serw wresz­cie się na nim ze­mści­ło. Zro­bił gorz­ką her­ba­tę za­miast kawy i za­siadł przed ekra­nem kom­pu­te­ra z za­mia­rem prze­czy­ta­nia po­ran­nych wia­do­mo­ści.

Her­ba­ta za­czę­ła się z nim dro­czyć, mó­wiąc, że pije ją tylko, gdy jest chory i wtedy Do­mi­nik po raz pierw­szy zo­ba­czył po­śród new­sów nie­wy­raź­ne zdję­cie Lu­dzie­ści. Przed­sta­wia­ło ulicę du­że­go mia­sta, dziw­nie jed­nak opu­sto­sza­łą, mimo tego, że fo­to­gra­fię zro­bio­no w biały dzień. Nie to jed­nak było naj­bar­dziej nie­po­ko­ją­ce. W od­da­li, po­środ­ku zdję­cia, po ulicy peł­zło coś na­gie­go, prze­dziw­ne­go w swej bez­kształt­no­ści.

„Nie­po­ko­ją­ce zja­wi­sko w Gre­cji” – gło­sił na­głó­wek.

Do­mi­nik nie zwró­cił więk­szej uwagi na newsa i nawet nie klik­nął w link. Za­czy­tał się w dłu­gim ar­ty­ku­le na temat wy­ko­rzy­sty­wa­nia SI przez kor­po­ra­cje w Chi­nach, a potem mu­siał zająć się pracą. Kilka go­dzin póź­niej spo­żył ma­kre­lę z pusz­ki, bo­wiem żo­łą­dek już się roz­luź­nił, a na­stęp­nie obej­rzał film do­ku­men­tal­ny o ko­smo­sie. Do­pie­ro wie­czo­rem po­now­nie przej­rzał wia­do­mo­ści.

Teraz news o Lu­dzie­ści wy­świe­tlał się jako pierw­szy. Dużą czcion­ką na­pi­sa­ne było: „Czy to ko­niec świa­ta? Lu­dzieść wchła­nia coraz wię­cej osób”. Nad ty­tu­łem znów umiesz­czo­no zdję­cie, lecz tym razem zro­bio­ne z bli­ska. Nagie ku­rio­zum pre­zen­to­wa­ło się na nim znacz­nie wy­raź­niej. Do­mi­nik za­uwa­żył wy­sta­ją­ce z po­fał­do­wa­nej skóry dzie­siąt­ki ludz­kich rąk. Były też nogi, głowy, po­ślad­ki a nawet za­sło­nię­te pik­se­la­mi ge­ni­ta­lia. Bez za­sta­no­wie­nia klik­nął w tytuł.

Zo­stał prze­nie­sio­ny na stro­nę z ar­ty­ku­łem, nad któ­rym umiesz­czo­no film. Wideo uru­cho­mi­ło się au­to­ma­tycz­nie. Dzi­wac­two ze zdję­cia to­czy­ło się po­wo­li po ulicy ni­czym kula śnie­go­wa, zaj­mu­jąc pra­wie całą sze­ro­kość dwu­pa­smów­ki. Na na­gra­niu sły­chać było wrza­ski. Lu­dzie ucie­ka­li w po­pło­chu, sa­mo­cho­dy ru­sza­ły z pi­skiem opon.

– Lu­dzieść, bo tak ją po­tocz­nie na­zwa­no, po­ja­wi­ła się dzi­siaj rano w Cha­ida­ri, mia­stecz­ku w Gre­cji po­ło­żo­nym na pół­noc­ny za­chód od Aten – mó­wi­ła dzien­ni­kar­ka. – Nie wia­do­mo, czym jest ani jak po­wsta­ła. Po­chło­nę­ła już około trzy­dzie­stu osób. Dzi­wacz­ny wy­twór wy­glą­da, jakby skła­dał się z… ludzi. Stąd jego nazwa.

Na na­gra­niu Do­mi­nik wi­dział teraz chu­de­go ko­le­sia z bro­daw­ką koło oka. Koleś za­czął mówić po grec­ku, a lek­tor tłu­ma­czył jego słowa.

– Isto­ta naj­wy­raź­niej jest pew­ne­go ro­dza­ju pa­so­ży­tem. Gdy do­tknie ciała czło­wie­ka, wchła­nia go i ro­śnie. Mamy do czy­nie­nia z zu­peł­nie obcą bio­lo­gią. Jest to coś, z czym nigdy się nie mie­rzy­li­śmy. Nie wiemy, co się dzie­je z po­chło­nię­ty­mi ludź­mi, czy są dalej świa­do­mi, czy nie. Dla­te­go nie strze­la­my.

Koleś znik­nął, na­gra­nie uka­za­ło mo­ment, kiedy do akcji wkro­czy­ło już woj­sko. Żoł­nie­rze ze strzel­ba­mi w po­go­to­wiu, ce­lu­jąc w zbli­ża­ją­cą się Lu­dzieść. Przed nimi usta­wio­no wy­so­kie ba­rie­ry. Na twa­rzach widać było wa­ha­nie. Bez­kształt­ny twór do­tarł do ba­rier, a wtedy… po pro­stu je po­chło­nął. Na­stęp­nie ele­ment ciała, który naj­wy­raź­niej wła­śnie stra­wił ba­rie­ry, wy­dłu­żył się na kil­ka­na­ście me­trów, ni­czym bły­ska­wicz­nie na­dmu­cha­ny ma­te­rac. Grec­cy żoł­nie­rze, za­miast użyć strzelb, za­czę­li ucie­kać. Do­mi­nik pa­trzył na to z unie­sio­ny­mi brwia­mi. Za­wsze iry­to­wa­ło go nie­zde­cy­do­wa­nie. Dla­cze­go każdy tak się bał pod­jąć de­cy­zję? Dla­cze­go tak trud­no wziąć od­po­wie­dzial­ność za swoje czyny? Prych­nął. Mię­dzy in­ny­mi dla­te­go uni­kał ludzi.

Obej­rzał re­por­taż do końca, potem prze­czy­tał ar­ty­kuł. Nie wie­dział jesz­cze, co my­śleć o Lu­dzie­ści. Chyba nie do końca w nią uwie­rzył. Po­sta­no­wił, że na razie nie bę­dzie za­sta­na­wiał się nad ową oso­bli­wo­ścią.

Mysz kom­pu­te­ro­wa po­sta­no­wi­ła ina­czej.

– Boję się! – za­pisz­cza­ła. – A co, jak to przyj­dzie do nas?

– Gre­cja jest da­le­ko – od­parł Do­mi­nik. – To coś na pewno nie do­trze tutaj.

– Skąd wiesz? – burk­nę­ło biur­ko. – Wi­dzia­łeś, jak szyb­ko ro­śnie?

– Nie chcę zo­stać po­żar­ty – zawył dłu­go­pis.

Śmie­ci mil­cza­ły. Do­mi­nik padł na łóżko i po­tarł twarz.

 

***

 

Od dawna nie wi­dział nieba. Dwa dni przed pla­no­wa­nym wy­rzu­ce­niem śmie­ci Do­mi­nik po­sta­no­wił jed­nak ode­rwać mały ka­wa­łek czar­nej okle­iny i spoj­rzeć przez dziur­kę na świat, by przy­go­to­wać się psy­chicz­nie na swoje przed­się­wzię­cie. Całą po­przed­nią noc nie po­tra­fił my­śleć o ni­czym innym, jak tylko o tym małym ka­wał­ku okle­iny, który chciał ode­rwać.

Od rana nie mógł się do tego za­brać. Ponad go­dzi­nę sie­dział z po­chy­lo­ną głową w fo­te­lu ob­ro­to­wym, który co jakiś mówił zda­nia w ro­dza­ju:

– No, wstań wresz­cie i to zrób!

– Nie po­ga­niaj go! – wtrą­ca­ła wtedy po­dusz­ka. – Musi sam być go­to­wy.

Gdy Do­mi­nik w końcu wstał z fo­te­la, długo wpa­try­wał się w czar­ne okno. Czuł, jak serce coraz szyb­ciej mu bije, a ręce sztyw­nie­ją. Lęk ści­skał gar­dło, żo­łą­dek jakby na­peł­niał się wrząt­kiem. Sa­piąc, zmu­sił się w końcu do dzia­ła­nia. Pod­szedł do okna i ode­rwał ka­wa­łek okle­iny.

Buchnął ośle­pia­ją­cy biały blask i choć był na niego przy­go­to­wa­ny, coś go spa­ra­li­żo­wa­ło. Jego ciało po­ru­sza­ło się teraz au­to­ma­tycz­nie, czuł się jak arach­no­fob, któ­re­mu pająk prze­biegł po ra­mie­niu.

Po­cze­kał, aż oczy przy­zwy­cza­ją się do ja­sno­ści, a potem zer­k­nął. Miał wrażenie, że pod­łą­czo­no go do prądu, fale na­pię­cia prze­cho­dzi­ły przez ciało, za­ci­skając się na mię­śniach.

Zro­bił to. Zo­ba­czył świat. A w za­sa­dzie ka­wa­łek nieba. Na wię­cej się nie od­wa­żył. Mylił się, to go wcale nie ośmie­li­ło. Go­dzi­na­mi sie­dział sku­lo­ny pod łóż­kiem. Na po­cząt­ku za­ci­skał po­wie­ki. Potem długo wpa­try­wał się w grubą war­stwę kurzu, zu­peł­nie bez­myśl­nie, jakby zo­stał za­mie­nio­ny w ka­mień i utrwa­lo­ny w tej sku­lo­nej pozie z po­licz­kiem przy­ci­śnię­tym do brud­nej pod­ło­gi i ocza­mi utkwio­ny­mi w jed­nym punk­cie.

 

***

 

Pra­gnął zre­zy­gno­wać z wy­rzu­ce­nia śmie­ci, ale nie dzia­ło się naj­le­piej. Newsy o Lu­dzie­ści sta­wa­ły się coraz bar­dziej nie­po­ko­ją­ce. Dzi­wacz­ny twór po­chło­nął już ponad po­ło­wę Gre­cji i wypił część Morza Śród­ziem­ne­go. Nie wydawał żadnych dźwięków, nie reagował na rozkazy i groźby, nie zatrzymywał się. Woj­sko, po wielu pró­bach nawiązania kontaktu, przy­stą­pi­ło wresz­cie do ataku. Ostrzał nic nie dał. Po­ci­ski, bomby, ra­kie­ty i wszystko, co do­tknę­ło Lu­dzie­ści, zo­sta­wa­ło przez nią po­chło­nię­te, a ona rosła i się roz­le­wa­ła.

– No i po wszyst­kim, wresz­cie nad­szedł ten chę­do­żo­ny ko­niec świa­ta – ma­ru­dzi­ło biur­ko.

Mysz cicho łkała. Z kuch­ni do­bie­ga­ło wycie lo­dów­ki i bez­sil­ny la­ment garn­ka na ryż.

Do­mi­nik nie mógł się pod­dać. Być może nie­dłu­go bę­dzie mu­siał ucie­kać, jeśli nic nie za­trzy­ma Lu­dzie­ści. A to ozna­cza­ło, że po­wi­nien się prze­ła­mać i wy­nieść te cho­ler­ne śmie­ci. W ra­mach ćwi­czeń. Jeśli tego nie zrobi, to jakim cudem uda mu się uciec z miesz­ka­nia, w któ­rym się za­ba­ry­ka­do­wał? Wy­obra­ził sobie, jak Lu­dzieść po­wo­li wy­ja­da mia­sto i zbli­ża się do jego bloku, a on nie może uciec, uwię­zio­ny we wła­snym miesz­ka­niu przez sa­me­go sie­bie.

– Dobra, wy­nio­sę!!! – wrza­snął w prze­strzeń.

Śmie­ci wciąż mil­cza­ły.

Nie cze­kał na lany poniedziałek. Po­sta­no­wił wy­nieść je na­tych­miast.. Chwy­cił worki i bez za­kła­da­nia choć­by butów ru­szył w kie­run­ku drzwi wej­ścio­wych. Naj­waż­niej­sze, żeby w tej chwi­li nie my­śleć. Myśli wszyst­ko ze­psu­ją. Wy­cią­gnął rękę w stro­nę kłód­ki… prze­krę­cił… i po chwi­li pa­trzył na szarą, prze­siąk­nię­tą za­pa­chem stę­chli­zny klat­kę scho­do­wą.

Wy­biegł, trza­ska­jąc drzwia­mi. Serce biło tak szyb­ko, że w ogóle go nie czuł. A może cał­kiem się za­trzy­ma­ło? Znów uczu­cie po­ra­że­nia prą­dem. A w mózgu ni­cość, ko­smicz­na pust­ka, którą tak pra­gnął mieć wokół sie­bie.

Nogi same pro­wa­dzi­ły. Zbie­gły po scho­dach i po­nio­sły go do wyj­ścia.

Był na ze­wnątrz. Po­wie­trze wście­kle ude­rzy­ło w twarz. Na ciele po­ja­wi­ła się gęsia skór­ka. Mimo, że zmierz­cha­ło, to i tak Do­mi­ni­k mu­siał mocno zmru­żyć oczy. Ob­ła­do­wa­ny wor­ka­mi, ledwo wi­dząc, ru­szył w stro­nę śmiet­ni­ka. Wolał nie pa­trzeć, nic nie wi­dzieć. Nie sły­szeć.

Ciem­na po­stać po­ja­wi­ła się zni­kąd, od­ra­ża­ją­co nagle. Wi­dział tylko nie­wy­raź­ny kształt, ale zdo­łał za­uwa­żyć, że zbli­ża­ się szyb­ko. A on stał jak spa­ra­li­żo­wa­ny. Na­piął mię­śnie, za­ci­snął dło­nie. Nie chciał pa­trzeć, nie chciał my­śleć. Pra­gnął, by ogar­nę­ła go pust­ka, ale w mózgu już jej nie było. Po­wo­li, jak gęstą smołą, mózg Do­mi­ni­ka za­czął wy­peł­niać się lę­kiem.

Kształt zbli­żał się nie­uchron­nie. Do­mi­nik czuł na skó­rze do­tknię­cia wzro­ku, pa­lą­ce ni­czym kro­ple go­rą­ce­go wosku. Od ob­ce­go biła jakaś moc, ja­kieś od­py­cha­ją­ce flu­idy. Ra­zi­ły prą­dem, a potem li­za­ły ciało. A gdy po­stać zrów­na­ła się z Do­mi­ni­kiem, na­tę­że­nie mocy osią­gnę­ło apo­geum i nie­mal zo­stał zmiaż­dżo­ny. Potem od­ra­ża­ją­ca isto­ta mi­nę­ła go i ode­szła, łapy ener­gii ode­rwa­ły się od Do­mi­ni­ka, ale jesz­cze macały za nim tę­sk­nie.

Wciąż się nie po­ru­szył. W mózgu czuł nie­przy­jem­ne ła­sko­ta­nie. Fuj, ble! Ale to było nie­przy­jem­ne, ohydne… Miał ocho­tę krzy­czeć i rzu­cić się w ogień, byle tylko usunąć z sie­bie to, co się wła­śnie wy­da­rzy­ło, to spo­tka­nie, wy­mi­nię­cie się… Nie­wy­obra­żal­na nie­przy­jem­ność.

Mu­siał wziąć się w garść. Mu­siał się spie­szyć, jeśli nie chciał prze­żyć tego po­now­nie. Rzu­cił się w stro­nę kon­te­ne­ra i biegł. Zro­bi­ło mu się zimno. Bose stopy bo­le­śnie sty­ka­ły się z chod­ni­kiem. Biegł bez kurt­ki, bez butów i wła­ści­wie bez ni­cze­go oprócz luź­nych, po­pla­mio­nych bok­se­rek. Nie­do­brze. Po­wi­nien się ubrać.

Pra­wie do­biegł do kosza, ale wtedy, przez przy­mru­żo­ne po­wie­ki, za­uwa­żył kształ­ty krę­cą­ce się gdzieś nie­da­le­ko wiaty. Ciało Do­mi­ni­ka ka­za­ło mu ucie­kać. Chęć uciecz­ki nie­mal go po­wa­li­ła. Nie był w sta­nie do­biec dalej. Rzu­cił worki przed sie­bie z naj­więk­szą siłą, na jaką było go stać. Do­le­cia­ły do kon­te­ne­ra i legły obok.

Wtedy wła­śnie śmie­ci prze­mó­wi­ły po raz pierw­szy. Coś szep­ta­ły chó­rem, po­wie­trze szu­mia­ło od ich ci­chych gło­sów, Do­mi­nik jed­nak nie mógł roz­róż­nić po­szcze­gól­nych słów. Uciekł i nigdy nie do­wie­dział się, co po­wie­dzia­ły.

Po­twor­ne od­gło­sy szyb­ko za­głu­szy­ły szept śmie­ci. Głosy od­ra­ża­ją­cych istot, z któ­ry­mi nie chciał mieć nic wspól­ne­go.

Zmro­zi­ło go, pra­wie się prze­wró­cił. Na oślep, na łeb, na szyję, wbiegł do klat­ki.

Ale coś było nie tak i zdał sobie z tego spra­wę do­pie­ro w środ­ku. Na klat­ce pa­li­ło się świa­tło. Och nie. Och nie, nie, nie.

A potem od­gło­sy… Chyba naj­strasz­niej­sze od­gło­sy świa­ta. Ktoś scho­dził po scho­dach. Dreszcz, jaki prze­szedł Do­mi­ni­ka, gdy usły­szał te dźwię­ki, można było po­rów­nać z tym, co się od­czu­wa w dzią­słach pod­czas picia lo­do­wa­te­go na­po­ju, tyle że uczu­cie roz­le­wa­ło się po każ­dej ko­mór­ce ciała. Po­now­nie przy­szedł pa­ra­liż. Żo­łąd­kiem tar­gnę­ły silne mdło­ści. Szczę­ki za­ci­snę­ły się tak mocno, że Do­mi­nik po­czuł dła­wią­cy ból. 

Nie po­tra­fił się po­ru­szyć, mógł tylko cze­kać. Szczę­ście w nie­szczę­ściu, że to były tylko kroki, bez gło­sów. Gdyby scho­dzi­ło kilka osób, żo­łą­dek Do­mi­ni­ka wy­padł­by przez usta i z pla­śnię­ciem upadł na po­sadz­kę.

Ohyd­na isto­ta mi­nę­ła go bez słowa i wy­szła z klat­ki, ale Do­mi­nik wciąż czuł na sobie spoj­rze­nie, pa­lą­ce i bo­le­sne. Gdy drzwi bloku trza­snę­ły, ze­rwał się do biegu, zu­peł­nie jakby to był jakiś sy­gnał star­to­wy. Pę­dził po scho­dach szyb­ko jak nigdy, potem wpadł do miesz­ka­nia, trzę­są­cy­mi się dłoń­mi za­su­nął zamek i na­tych­miast runął na pod­ło­gę.

 

***

 

Leżał długo. Kilka minut, go­dzin, dni, mie­się­cy, lat, stu­le­ci, eonów… Bez ruchu, bez dźwię­ku, bez żad­nej re­ak­cji. Leżał i leżał, nie po­ru­sza­jąc nawet jed­nym pal­cem, wpa­tru­jąc się w brud­ną pod­ło­gę, po­li­czek przy­ci­ska­jąc do szorst­kiej wy­cie­racz­ki. Co jakiś czas tylko mru­gał po­wie­ka­mi bądź na­pi­nał wszyst­kie mię­śnie. Potem fla­czał ni­czym źle za­wią­za­ny balon, po­wo­li ucho­dzi­ło z niego po­wie­trze i sta­wał się tylko po­rzu­co­ną, po­gnie­cio­ną po­wło­ką.

Nie wie­dział, co się w tym cza­sie dzia­ło z Lu­dzie­ścią. Cza­sem na­słu­chi­wał, choć nie wia­do­mo, czego się spo­dzie­wał. Krzy­ków? Wy­strza­łów? Huków? A może pró­bo­wał wy­czuć trzę­sie­nie ziemi bądź pierw­sze ozna­ki za­wa­la­nia się bu­dyn­ku? Nie dzia­ło się jed­nak nic nad­zwy­czaj­ne­go. Sły­szał tylko głu­che łu­pa­nie w sufit, gdy są­sie­dzi z góry prze­cha­dza­li się po miesz­ka­niu, stłu­mio­ne szu­ra­nie gdzieś zza ścia­ny, trza­ska­nie drzwia­mi i, dość czę­sto, kroki na scho­dach, głosy i śmie­chy. Cza­sem klat­ka scho­do­wa roiła się od ludzi i to go prze­ra­ża­ło. Pra­gnął od­su­nąć się od drzwi wej­ścio­wych, jakby w oba­wie, że zo­sta­nie czymś za­ra­żo­ny ­przez samą bli­skość za­tło­czo­ne­go miej­sca. Nie miał jed­nak siły prze­czoł­gać się choć­by o mi­li­metr, ciało było albo bezwładne, albo tak na­pię­te, że nie dało się nim po­ru­szyć.

Nie­kie­dy Do­mi­nik miał wra­że­nie, że klat­ka scho­do­wa jest tak za­tło­czo­na, że tłum na­pie­ra­ na jego drzwi. Nie­mal go wi­dział – szara, wciąż po­ru­sza­ją­ca się masa, w któ­rej błysz­cza­ły setki oczu.

Mógł długo lekceważyć głód, par­cie na pę­cherz i inne po­trze­by, ale nie mógł już dłu­żej znieść tej nie­pew­no­ści. Wstał w końcu, po­szedł do ła­zien­ki.

– Dawno cię nie wi­dzia­łam! – za­wo­ła­ła musz­la klo­ze­to­wa.

Dwie mi­nu­ty póź­niej sie­dział już przed ekra­nem kom­pu­te­ra z pierw­szą lep­szą kon­ser­wą w dłoni. Przy­gry­zał wargę w ocze­ki­wa­niu, aż urzą­dze­nie się uru­cho­mi, a gdy tylko to się stało, wszedł na stro­nę z wia­do­mo­ścia­mi, by po­czy­tać newsy o Lu­dzie­ści.

Twór urósł kil­ku­krot­nie i nie­bez­piecz­nie zbli­żył się do Pol­ski. Po­ja­wi­ły się do­nie­sie­nia o po­wsta­niu cze­goś w ro­dza­ju kultu Lu­dzie­ści. Wielu ludzi z róż­nych re­jo­nów świa­ta de­kla­ro­wa­ło, że nie boi się owego po­twor­ne­go dzi­wa­dła, wręcz prze­ciw­nie, dą­ży­li do tego, by się z nim spo­tkać i z wła­snej woli po­łą­czyć.

– Chciał­bym się spoić z Lu­dzie­ścią – mówił jakiś prze­cho­dzień za­cze­pio­ny przez dzien­ni­kar­kę. – Bo to jest tak. Tylko ja je­stem mną… Ro­zu­mie pani? Tyle ludzi na świe­cie, ale tylko JA je­stem MNĄ. A pani? Tylko pani jest panią. Czy to nie strasz­ne? Niech pani po­my­śli…

– Do­brze, ale jaki to ma zwią­zek z Lu­dzie­ścią? – za­py­ta­ła dzien­ni­kar­ka.

– No, bo, widzi pani, jeśli po­łą­czę się z Lu­dzie­ścią… To nie tylko JA będę MNĄ. Inni też będą mną, a ja będę in­ny­mi.

– Skąd ta pew­ność?

Prze­cho­dzień wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie wiem… ale ją mam. Prze­czu­cie. In­tu­icja. Lub wiara.

Do­mi­nik wy­łą­czył film. Znowu przy­po­mniał mu się Seba. On chyba mówił coś po­dob­ne­go. To takie… nie­nor­mal­ne. Nie ro­zu­miał tego.

Lecz wy­glą­da­ło na to, że kult Lu­dzie­ści nie jest do końca na­tu­ral­ny. Stro­ny z wiadomościami informowały, że pa­nu­je zbiorowe sza­leń­stwo, że Lu­dzieść w jakiś spo­sób, nawet z da­le­ka, od­dzia­łu­je na nie­któ­re jed­nost­ki, ma­miąc je i przy­zy­wa­jąc do sie­bie.

Magda od kilku dni jest jakaś dziw­na. Mało je, ca­ły­mi dnia­mi tylko sie­dzi, wpa­tru­jąc się w ścia­nę, albo włó­czy się po oko­li­cy. Kiedy się coś do niej mówi, wy­glą­da, jakby została wy­rwa­na z za­my­śle­nia. Mimo wszyst­ko nie jest nie­szczę­śli­wa. Wy­da­je się jakby… roz­ma­rzo­na – gło­si­ła jedna z re­la­cji.

Bar­tek do­kład­nie mie­siąc temu stał się zu­peł­nie innym czło­wie­kiem. Miał nie­obec­ne spoj­rze­nie, mało mówił. Ale wy­da­wał się szczę­śli­wy. Aż pew­ne­go dnia od­szedł. Zo­sta­wił te­le­fon, klu­cze, ubra­nia i po pro­stu po­szedł. Za­pew­ne w stro­nę Lu­dzie­ści – mó­wi­ła inna.

Jeśli Lu­dzieść od­dzia­ły­wa­ła na nie­któ­re jed­nost­ki, na pewno Seba był wła­śnie jedną z ta­kich jed­no­stek. Do­mi­nik nie chciał pa­trzeć na prze­ra­ża­ją­ce zdję­cie nad ar­ty­ku­łem, zro­bio­ne z bar­dzo bli­ska. Nie chciał pa­trzeć, ale nie mógł się oprzeć. Ol­brzy­mia masa, wiel­ka jak góra, pełna głów i wpa­trzo­nych w niego twa­rzy, w nie­któ­rych miej­scach cie­li­sto­ró­żo­wa, w in­nych zbrą­zo­wia­ła jak nie­świe­ża szyn­ka, przy­cią­ga­ła jego spojrzenie. Prze­wi­nął szyb­ko stro­nę, ale wtedy au­to­ma­tycz­nie uru­cho­mił się film. Nie dało się od niego ode­rwać wzro­ku.

Mro­wie ludz­kich koń­czyn wy­sta­wa­ło z roz­la­złej Lu­dzie­ści, która su­nę­ła przez zruj­no­wa­ne mia­sto. Po­chła­nia­ła sa­mo­cho­dy, au­to­bu­sy, a nawet bu­dyn­ki, cza­sa­mi z prze­ra­żo­ny­mi ludź­mi w środ­ku, po czym rosła w ten ohyd­ny, wy­na­tu­rzo­ny spo­sób. Do­mi­ni­ko­wi wy­da­wa­ło się, że głowy otwie­ra­ją usta i mówią coś bez­gło­śnie.

– Ro­śnie w spo­sób nie­re­gu­lar­ny, trud­no prze­wi­dzieć, o ile zwięk­szy masę w ciągu na­stęp­nych dni – mówił zdy­sza­ny głos zza ka­me­ry.

Obraz za­drżał, ope­ra­tor wsko­czył do sa­mo­cho­du i nka­zał kie­row­cy je­chać. Lu­dzieść, na­gry­wa­na przez tylną szybę, za­czę­ła się od­da­lać.

Ka­me­ra znowu za­drża­ła i nagle tuż przed szybą po­ja­wi­ła się cie­li­sta masa. Do­mi­nik syk­nął – to coś w mniej niż se­kun­dę uro­sło o kil­ka­set me­trów. Usły­szał wrza­ski, a kie­row­ca przy­spie­szył. Potem na­gra­nie się skoń­czy­ło.

Prze­kie­ro­wa­ło go do in­ne­go filmu. Uję­cie z drona. Widać na nim było Lu­dzieść roz­le­wa­ją­cą się na ja­kichś przed­mie­ściach jak je­zio­ro. Z tej od­le­gło­ści nie było widać głów i koń­czyn, można było za to do­strzec, jak na gra­ni­cach tworu co jakiś czas wy­strze­li­wu­ją ko­lej­ne dłu­gie na kil­ka­set me­trów wy­pust­ki, jak po­kry­wa­ją coraz więk­szy ob­szar. Scena zmie­ni­ła się na uję­cie z boku, widać na nim było cią­gną­ce się po ho­ry­zont, bez­wstyd­nie gołe ciel­sko Lu­dzie­ści.

Pusz­ka z kon­ser­wą za­klę­ła, mysz pi­snę­ła. Do­mi­nik ukrył twarz w dło­niach. Mu­siał ucie­kać. Po­wi­nien. Ale jak ma ucie­kać, skoro boi się nawet wy­rzu­cić śmie­ci? Spoj­rzeć przez okno? Wła­śnie w tej chwi­li gi­nę­ły mi­lio­ny ludzi. Gi­nę­ły? Czy można to było na­zwać śmier­cią? Lecz świat krę­cił się dalej. Ci, któ­rzy po­zo­sta­li, pra­gnę­li prze­żyć.

Tak na wszel­ki wy­pa­dek wszedł na stro­nę z bi­le­ta­mi lot­ni­czy­mi. Już po kilku chwi­lach prze­ko­nał się, że to nie ma sensu – bi­le­ty mocno zdro­ża­ły, ale nawet jeśli mógł­by za­pła­cić, to i tak już nie było żad­nych miejsc do ja­kie­go­kol­wiek kraju, któ­re­go nie opa­no­wa­ła jesz­cze Lu­dzieść. Po­dob­nie miały się sprawy z ko­le­ją i pro­ma­mi.

Czyli spra­wa roz­wią­za­na. Nawet jeśli Do­mi­nik prze­ła­mał­by się i spró­bo­wał uciec, i tak nie miał­by szans.

Wszedł na służ­bo­wą pocz­tę, by zmie­rzyć się z tym, co tam za­sta­nie po swo­jej nie­obec­no­ści. Przez kil­ka­na­ście minut prze­bi­jał się przez całą górę e-ma­ili, ale i tak nie było ich tyle, ilu się spo­dzie­wał. Firma nadal dzia­ła­ła, lecz część pra­cow­ni­ków wzię­ła urlo­py bądź ode­szła, szef stra­cił wigor, wia­do­mo­ści od niego stały się suche i au­to­ma­tycz­ne. Do­mi­nik za­marł na widok jed­ne­go z e-ma­ili. Po­zna­wał ten adres. Wia­do­mość była od Se­ba­stia­na.

 

***

 

Odkąd Do­mi­nik za­mknął się w miesz­ka­niu, nie roz­ma­wiał z nikim nawet przez te­le­fon czy in­ter­net. Wy­jąt­kiem były kon­tak­ty służ­bo­we, ale te ogra­ni­czał do mi­ni­mum. W fir­mie wie­dzia­no o jego cho­ro­bie, szef przy­sy­łał za­da­nia mailem. Do­mi­nik nie mu­siał od­pi­sy­wać, wy­star­czy­ło, że robił swoje. Po­usu­wał konta na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, te­le­fon wy­łą­czył i scho­wał na dnie szafy. Nikt nie mógł się z nim skon­tak­to­wać – nikt, kto nie znał jego służ­bo­w adres e-ma­il.

Skąd Seba go znał? Nie­waż­ne zresz­tą. Do­mi­nik nie za­mie­rzał otwie­rać tej wia­do­mo­ści.

– Co się tak ga­pisz w ten ekran? – za­py­tał fotel ob­ro­to­wy.

Do­mi­nik nie od­po­wie­dział. Wia­do­mość zo­sta­ła wy­sła­na kilka go­dzin temu. Wy­rzu­cił­by ją do kosza, gdyby nie tytuł: „Siema, mam wolny bilet do Szwe­cji”.

– Mysza, zo­bacz, co tam jest! – za­skrze­czał dywan.

– Nie mam oczu – za­łka­ła mysz.

– Seba do mnie na­pi­sał na maila służ­bo­we­go – mruk­nął Do­mi­nik.

– Co na­pi­sał? – za­in­te­re­so­wał się fotel.

– Że ma wolny bilet do Szwe­cji.

– I chce ci go dać? – za­py­tał dywan.

– Nie wiem, nie otwo­rzy­łem maila.

– Co? Dla­cze­go? – zdzi­wił się dłu­go­pis.

– To może być oszu­stwo…

– Daj spo­kój – za­hu­cza­ła zza jego ple­ców szafa. – Do­brze wiesz, że nie. Otwórz tego maila!

– No, otwórz go!

Rze­czy w po­ko­ju za­czę­ły chó­rem wykrzykiwać na­mo­wy. Do­mi­nik za­ci­snął po­wie­ki.

– Za­mknij­cie się!

– Nie za­mknie­my się, do­pó­ki go nie otwo­rzysz – oznaj­mi­ła lampa.

Inne przed­mio­ty przy­tak­nę­ły.

Do­mi­nik za­klął i klik­nął w wia­do­mość.

 

Mie­li­śmy z Anitą wy­ku­pio­ną wy­ciecz­kę do Szwe­cji z Ko­ło­brze­gu już dawno, więc teraz mamy bi­le­ty na prom. Chcie­li­śmy tam uciec, ale Ani­cie od­wa­li­ło i chce teraz iść do Lu­dzie­ści. Mnie też coś cią­gnie do tego ścier­wa, ale pró­bu­ję się po­wstrzy­mać. Chcę uciec, ale nie sam. Wo­lał­bym, żeby ktoś dał mi w mordę, jeśli będę pró­bo­wał jed­nak wró­cić i iść do tego cho­ler­stwa. Moi ro­dzi­ce już ucie­kli do Nor­we­gii, a wszy­scy zna­jo­mi zbzi­ko­wa­li na punk­cie Lu­dzie­ści i nie chcą ze mną pły­nąć. Pró­bo­wa­łem do cie­bie dzwo­nić, ale nie od­bie­rasz, więc na­pi­sa­łem do two­je­go szefa, żeby mi podał twój e-ma­il służ­bo­wy, a jemu było chyba wszyst­ko jedno, bo od razu podał. Ty je­steś spoko morda i mam na­dzie­ję, że nie zbzi­ko­wa­łeś na punk­cie tego cho­ler­stwa. Sły­sza­łem, że ci się po­gor­szy­ło i za­mkną­łeś się w miesz­ka­niu, z nikim nie ga­dasz, ale mam na­dzie­ję, że bę­dziesz pró­bo­wał uciec. Mogę cię za­mknąć w wa­liz­ce, żebyś nie mu­siał oglą­dać ludzi. Wy­jeż­dżam do Ko­ło­brze­gu w środę. Jeśli chcesz je­chać ze mną, to od­pisz i pod­ja­dę po cie­bie. Jeśli nie od­pi­szesz, to jadę sam.

 

– No i co? – za­py­tał fotel, kiedy Do­mi­nik skoń­czył czy­tać i spoj­rzał na swoje ko­la­na.

– Chce mnie za­brać ze sobą w wa­liz­ce do Szwe­cji.

– Coo? To prze­cież super! – wy­krzyk­nę­ła kla­wia­tu­ra.

– Wła­śnie! – po­twier­dził dywan.

– Za­bierz mnie ze sobą! – pi­snę­ła mysz. – Je­stem mała, zmiesz­czę się w kie­sze­ni!

– Nie ma mowy – wark­nął Do­mi­nik. – Ni­ko­go nie biorę, bo wszy­scy zaraz by­ście też chcie­li. A poza tym ni­g­dzie nie jadę.

– Od­bi­ło ci? Jak to: nie je­dziesz? – obu­rzył się dywan.

– Mu­sisz je­chać! – wrzesz­cza­ły inne przed­mio­ty.

Do­mi­nik wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Do­sta­łeś je­dy­ną oka­zję, żeby uciec i być może prze­żyć, a ty nie je­dziesz? – wy­krzyk­nę­ła kla­wia­tu­ra.

– Słu­chaj­cie! – Do­mi­nik pod­niósł głos, by prze­krzy­czeć gwar. – Nie wi­dzie­li­ście, co się dzia­ło po tym, jak po­sze­dłem wy­rzu­cić śmie­ci? Po tym, jak spoj­rza­łem przez okno? Nie mogę prze­cież tak po pro­stu wyjść stąd i po­je­chać do Ko­ło­brze­gu!

– Ależ mo­żesz – oznaj­mi­ło łóżko. – Mo­żesz. Masz ręce i nogi, umiesz się po­ru­szać. Blo­ka­da jest tylko w two­jej gło­wie.

– No wła­śnie! – wy­krzyk­nął Do­mi­nik. – Blo­ka­da! Nie po­tra­fię jej prze­ła­mać!

– Ty uda­jesz – wes­tchnął ży­ran­dol. – Uda­jesz przed nami. Przed samym sobą. Dla­te­go tak trud­no ci ją prze­ła­mać. Oszu­ku­jesz sa­me­go sie­bie.

– Pie­prze­nie – mruk­nął Do­mi­nik.

– Prze­cież weź­mie cię w wa­liz­ce – za­uwa­ży­ła jedna z ksią­żek o wszech­świe­cie. – Nie bę­dziesz wi­dział żad­nych ludzi, a oni nie za­uwa­żą cie­bie.

– A Seba?

– Nic ci nie zrobi – prze­ko­ny­wał dywan. – Nie jest obcy. Lu­bi­łeś go kie­dyś.

– Skończ – wark­nął Do­mi­nik.

Dywan się uci­szył. Inne przed­mio­ty też za­mil­kły. Do­mi­nik wpa­try­wał się w ekran, czy­ta­jąc wia­do­mość po raz ko­lej­ny. Potem długo gapił się w puste pole prze­zna­czo­ne na odpowiedź.

W końcu opu­ścił palec na kla­wia­tu­rę. Przed­mio­ty mil­cza­ły, jakby nie chcia­ły go spło­szyć. Palec za­drżał. Potem, po­wo­li, do­tknął kla­wi­sza.

 

Ok.

 

***

 

Był już spakowany. Ostat­nie do­nie­sie­nia mó­wi­ły, że Lu­dzieść za­ję­ła już część Sło­wa­cji, we­dług pro­gnoz do Pol­ski miała do­trzeć jutro.

Do­mi­nik tym­cza­sem sie­dział na pod­ło­dze w kuch­ni. Ogar­nia­ło go dziw­ne odrę­twie­nie, przy­tła­cza­ją­ce, a jed­nak nieco ła­god­niej­sze od pa­ra­li­żu. Praw­do­po­dob­nie już nigdy nie wróci do tego miesz­ka­nia, które lada dzień zo­sta­nie znisz­czo­ne.

Usły­szał pu­ka­nie. Wes­tchnął prze­cią­gle i po­wo­li się pod­niósł. Sta­rał się wy­łą­czyć umysł, żeby nie wie­dzieć, co się wokół niego dzie­je. Wy­obra­żał sobie, że go tu nie ma, że w ogóle nie ist­nie­je, a jego cia­łem ste­ru­je ktoś obcy.

Po­wo­li pod­szedł do drzwi wej­ścio­wych. Przed­mio­ty mil­cza­ły, tylko gdy prze­cho­dził obok szaf­ki na buty, miał wra­że­nie, że cicho wy­mam­ro­ta­ła „Po­wo­dze­nia!”.

Po raz drugi od kilku mie­się­cy otwo­rzył drzwi. Seba stał tam z rę­ka­mi w kie­sze­niach, żując gumę. Niski i chudy, w blu­zie i czap­ce z dasz­kiem wy­glą­dał tro­chę jak dzie­ciak, ale twarz, z kil­ku­dnio­wym za­ro­stem, zmarszcz­ka­mi na czole i głę­bo­ki­mi cie­nia­mi pod ocza­mi, zdra­dza­ła doj­rza­ły wiek. Bar­dzo się zmie­nił, odkąd Do­mi­nik wi­dział go po raz ostat­ni, twarz mu po­sza­rza­ła, a oczy stra­ci­ły barwę. Za nim stała duża brą­zo­wa wa­liz­ka.

– Jezu, Do­mi­nik – po­wie­dział i na chwi­lę za­marł z otwar­ty­mi usta­mi. – Wy­glą­dasz jak trup! Po­trze­bu­jesz wię­cej wi­ta­mi­ny D.

Pa­ra­liż wresz­cie nad­szedł. Do­mi­nik wpa­try­wał się w zna­jo­me­go, za­ci­ska­jąc zęby na ję­zy­ku.

– Eee, dobra, nic nie po­wiesz? – za­py­tał Seba.

Do­mi­nik po­trzą­snął głową.

– A, okej… No, to… eee… idzie­my?

Do­mi­nik drżą­cą ręką wska­zał wa­liz­kę. Potem ge­stem za­pro­sił Sebę do środ­ka. Gdy ten wszedł, szyb­ko za­trza­snął drzwi. Ci­snął klu­cze na pod­ło­gę i roz­piął wa­liz­kę. Zmie­ścił się bez trudu. Seba za­piął zamek i Do­mi­nik, cały drżąc, po­grą­żył się w objęciach ciem­no­ści.

 

***

 

Mrok był przy­jem­ny. Do­mi­nik sta­rał się nie zwra­cać uwagi na drże­nie i prze­su­wa­nie się wa­liz­ki, na pod­no­sze­nie jej i to­cze­nie po nie­rów­nym chod­ni­ku, na dźwię­ki mia­sta i głosy ludzi. Usil­nie sta­rał się od­ciąć od świata. Jak zwy­kle w pu­stych chwi­lach, ta­kich jak ta, przy­wo­ły­wał my­śla­mi swoje naj­więk­sze ma­rze­nie. Wy­obra­żał je sobie tak mocno, że nie­mal czuł, jak unosi się gdzieś w próż­ni, a ta ciem­ność, która go ogar­nia, to nie jest zwy­kła ciem­ność, to ciem­ność ko­smicz­na.

Za­sta­na­wiał się, dla­cze­go Seba tak sku­tecz­nie opie­ra się Lu­dzie­ści. Był pe­wien, że bę­dzie jed­nym z pierw­szych, któ­rych ten twór omami.

Cza­sem wpa­dał w pa­ni­kę na myśl, że zo­sta­wił swoje miesz­ka­nie, że jest tak da­le­ko od je­dy­nej na świe­cie bez­piecz­nej ostoi i że po­peł­nił wiel­kie głup­stwo. Potem zaraz jed­nak wi­dział ocza­mi wy­obraź­ni, jak Lu­dzieść wchła­nia jego blok.

Pró­bo­wał roz­ma­wiać z myszą, którą wziął ze sobą, bo wie­dział, że lę­ka­ła się naj­bar­dziej, ale upar­cie mil­cza­ła, nawet nie szlo­cha­ła.

Bał się końca po­dró­ży, po­twor­ne­go, bo­le­sne­go świa­tła, które we­drze się do wa­liz­ki, bał się Seby, bał się ko­lej­nych new­sów o Lu­dzie­ści.

Wła­ści­wie mógł­by zo­stać w tej wa­liz­ce. Aż do końca.

 

***

 

Nie­ste­ty, wa­liz­ka zo­sta­ła otwar­ta, i to wcze­śniej, niż Do­mi­nik się spo­dzie­wał. Nie mogli być jesz­cze w Ko­ło­brze­gu, je­cha­li zde­cy­do­wa­nie za krót­ko. Zo­ba­czył nad sobą po­sza­rza­łą twarz Seby, spo­co­ną i prze­ra­żo­ną.

– Do­mi­nik… wiem, że się boisz, ale ja… po­trze­bu­ję po­mo­cy. Bła­gam. Ona mnie wzywa. Coraz trud­niej mi się opie­rać. Nie chcę… się pod­dać.

Do­mi­nik pró­bo­wał nie pa­trzeć na Sebę ani nie wy­obra­żać sobie, gdzie są i ile osób krąży wokół nich, roz­ma­wia, może nawet na niego pa­trzy.

– Jakby co, to je­ste­śmy na kom­plet­nym za­du­piu. Ni­ko­go tu nie ma.

Do­mi­nik przy­jął do wia­do­mo­ści te słowa, ale nie roz­luź­nił się.

– Do­mi­nik, ja… – za­czął Seba i na chwi­lę za­milkł. – Odkąd pierw­szy raz usły­sza­łem o Lu­dzie­ści i o tym, że wchła­nia in­nych ludzi, chcia­łem do nich do­łą­czyć – wy­znał wresz­cie. – Ale to nie przez jakąś durną ma­gicz­ną siłę, którą Lu­dzieść przy­zy­wa ofia­ry, tylko tak po pro­stu. Bo chcia­łem tego ja i nikt mnie do tego nie zmu­szał. Potem jak zo­ba­czy­łem, że wszy­scy lecą do Lu­dzie­ści jak idio­ci, ode­chcia­ło mi się do niej iść. Bo wiesz, za­wsze mnie prze­ra­ża­ło, że tylko JA je­stem MNĄ i to wszyst­ko jest takie… trud­ne. – Mówił coraz ci­szej. – Sam muszę o wszyst­kim de­cy­do­wać i sam po­no­sić kon­se­kwen­cje. Sam de­cy­du­ję o swoim życiu! – Głos Seby stał się ochry­pły. – No i wiele razy my­śla­łem, że ja tak nie chcę. Przy­tła­cza­ła mnie ta od­po­wie­dzial­ność.

Seba prze­rwał na chwi­lę, naj­wy­raź­niej zdła­wio­ny emo­cja­mi. Do­mi­nik za­czął się za­sta­na­wiać, czy zna­jo­my nie wypił cza­sem cze­goś przed jazdą. Od razu sta­nę­ła mu przed ocza­mi wizja samochodu wjeż­dża­jącego z dużą pręd­ko­ścią w ja­kieś drze­wo. Po­tęż­ny huk, ogień i śmierć…

– No, ale – kon­ty­nu­ował Seba – gdy ta Lu­dzieść za­czę­ła dzia­łać na ludzi, to tak pa­trzy­łem, jak lecą do niej, oma­mie­ni, ośle­pie­ni i było to tak bez­sen­sow­ne, jak nie wiem! No i po­my­śla­łem, że oni nie mają krę­go­słu­pa, że ktoś nimi ste­ru­je i nie mają wła­dzy nad sobą samym i nor­mal­nie po­ra­zi­ła mnie ta myśl. Wtedy uznałem, że moż­li­wość de­cy­do­wa­nia o sobie samym i o wła­snym życiu jest naj­lep­szym, co może mnie spo­tkać! Już nie prze­ra­ża­ło mnie, że tylko JA je­stem MNĄ. Więc kiedy Lu­dzieść mnie też za­czę­ła wzy­wać, my­śla­łem o tym, że le­piej sa­me­mu o sobie de­cy­do­wać i odtąd ro­bi­łem tak za każ­dym razem, kiedy pró­bo­wa­ła mnie zwa­bić. Dzię­ki temu jakoś się wciąż opie­ra­łem. Ale wie­dzia­łem, że to nie po­trwa długo. Mój opór słabł. A teraz jest już bar­dzo słaby. Bo, wiesz, po­ja­wi­ły się wąt­pli­wo­ści. Pomóż mi, Do­mi­nik.

Do­mi­nik od­wa­żył się prze­lot­nie spoj­rzeć na zna­jo­me­go. Wargi Se­ba­stia­na drża­ły, oczy, obłą­kań­czo roz­sze­rzo­ne, pa­trzy­ły w prze­strzeń. W ja­kimś dzi­wacz­nym tiku bar­dzo szyb­ko giął i pro­sto­wał blade palce dłoni.

– Po­wiedz mi, czy mam rację! Czy le­piej sa­me­mu de­cy­do­wać o sobie, czy po­zwo­lić komuś? No, po­wiedz, po­wiedz! Jeśli my­ślisz to, co ja… moje wąt­pli­wo­ści znik­ną!

Do­mi­nik mil­czał. W jego gło­wie pa­no­wał chaos.

 

***

 

Stał nad brze­giem morza, czując spokój i roz­ko­sz. Ota­cza­ła go tylko i wy­łącz­nie na­tu­ra. Szu­mią­ce fale, li­ście, pia­sek i drze­wa. Żad­nych ludzi, żad­nych za­bu­do­wań. Do­mi­nik czuł się tu do­brze, mimo tak wiel­kiej otwar­tej prze­strze­ni. W za­sa­dzie wresz­cie ode­tchnął.

Nie miał po­ję­cia, jakim cudem zdo­łał się wy­grze­bać z wa­liz­ki, gdy Seba od­szedł w stro­nę Lu­dzie­ści, nie miał po­ję­cia, jak do­je­chał do Ko­ło­brze­gu, jak po­ka­zał bilet, wje­chał na prom i jak spę­dził na nim dłu­gie go­dzi­ny. W gło­wie od­bi­ja­ły mu się słowa łóżka „Mo­żesz. Masz ręce i nogi, umiesz się po­ru­szać”. Ledwo pa­mię­tał ota­cza­ją­cych go wtedy ludzi. Byli cich­si, niż za­pa­mię­tał z cza­sów przed za­mknię­ciem się w miesz­ka­niu, więc tro­chę mu to po­mo­gło, po­mo­gło też za­sło­nię­cie ko­ca­mi i ubra­nia­mi wszyst­kich szyb w aucie na czas po­dró­ży pro­mem. Po do­bi­ciu do brze­gu, gdy wresz­cie wy­do­stał się z korka, wy­ru­szył w głąb nie­zna­ne­go lądu. Nie miał po­ję­cia, dokąd jedzie, wy­bie­rał jak naj­mniej za­tło­czo­ne drogi. Nie było to łatwe, wszę­dzie roiło się od ucie­ki­nie­rów. W końcu jed­nak zna­lazł jakiś od­le­gły od ludz­kich sie­dzib las, wy­siadł z sa­mo­cho­du, ru­szył pie­szo i do­tarł na tę plażę.

Czy­sty ho­ry­zont, po­zba­wio­ny ja­kich­kol­wiek śla­dów ludz­kiej bytności, był czymś, co pragnął ujrzeć. Przed Do­mi­ni­kiem ko­ły­sa­ło się roz­le­głe morze, po bo­kach mie­ni­ło się w słoń­cu po­szar­pa­ne wy­brze­że, a za ple­ca­mi szu­miał las, mieniący się zimną zie­le­nią. Dzie­wi­cza przy­ro­da i rześ­kie skan­dy­naw­skie po­wie­trze – tak nie­wie­le było trze­ba, by po­czuć euforię.

Gdy jakiś nie­pro­szo­ny ele­ment zbez­cze­ścił kra­jo­braz, Do­mi­nik od razu go do­strzegł, bo było to tak iry­tu­ją­co wy­raź­ne i kłu­ją­ce w oczy, jak plama krwi na nowej bia­łej ko­szul­ce. Zmru­żył oczy.

Wy­glą­da­ło to tak, jakby zbli­ża­ła się ol­brzy­mia fala. Za­ci­snął po­wie­ki w na­dziei, że gdy otwo­rzy oczy, fala znik­nie, ale tak się nie stało.

Lu­dzieść zbli­ża­ła się szyb­ko. Do­mi­nik już wy­raź­nie wi­dział cie­li­stą masę po­ru­sza­ją­cą się jak kłę­bo­wi­sko dzi­kich zwie­rząt. Spoj­rzał za sie­bie i do­strzegł, że od tyłu rów­nież się zbli­ża­, ra­mio­na Lu­dzie­ści za­my­ka­ły się także po jego bo­kach.

Po prze­ra­ża­ją­co krót­kim cza­sie Do­mi­nik stał w niewielkim okrę­gu, z każ­dej stro­ny oto­czo­ny przez Lu­dzieść.

Cze­kał. Okrąg malał. Mi­lio­ny rąk wy­cią­ga­ło się w jego stro­nę, twa­rze wy­krzy­wia­ły się w gry­ma­sach, oczy mru­ga­ły ża­ło­śnie po­wo­li. Do­mi­nik wy­cią­gnął rękę i do­tknął jed­nej z dłoni. Wtedy cie­li­sta masa wy­strze­li­ła i za­peł­nio­na zo­sta­ła ostat­nia luka na Ziemi.

Umysł Do­mi­ni­ka zna­lazł się w ogrom­nym cha­osie myśli, chęci, pla­nów i ma­rzeń. Za­le­wa­ły go cudze wspo­mnie­nia i emo­cje. Pę­dził ko­ry­ta­rza­mi po­wią­zań, obi­ja­jąc się o mi­ja­ją­ce go im­pul­sy. Nie wie­dział, kim jest, pra­gnął gdzieś się skryć, lecz nie było gdzie. Bo gdzie­kol­wiek by się nie udał, tra­fiał na sa­me­go sie­bie.

Błą­dził po wła­snym wnę­trzu, a strach po­wo­li mijał, chaos malał. Im­pul­sy zwal­nia­ły, przy­cho­dził spo­kój. Ode­tchnął, cho­ciaż nie po­trze­bo­wał tlenu. Jego umysł za­le­wa­ły cudze myśli, lecz już umiał je upo­rząd­ko­wać. Po chwi­li pojął, że one nie są cudze.

Teraz nie tylko Do­mi­nik był Do­mi­ni­kiem. Teraz każdy nim był. Ale to nie szko­dzi. Może to nawet le­piej. Zaraz wszy­scy będą szczę­śli­wi.

Zajął się po­że­ra­niem Ziemi. Żarł i żarł, po­chła­niał sko­ru­pę ziem­ską, płaszcz górny i płaszcz dolny, aż w końcu do­tarł do jądra, które też po­chło­nął. Wtedy za­peł­ni­ła się ostat­nia luka w Do­mi­ni­ku.

Po­dob­no jeśli się o czymś marzy do­sta­tecz­nie mocno, to może się to speł­nić, nawet jeśli nie do końca jest moż­li­we.

Do­mi­nik uno­sił się teraz w ko­smo­sie, oto­czo­ny pust­ką, czy­stą pust­ką.

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie.

Ładne (w każdym tego słowa znaczeniu) zintensyfikowanie choroby psychicznej. Cielesność ludzieści (i jej metaforyczność) przyjemnie makabryczna. Jest klasycznie weirdowo (misię) i sonatowo (lirycznie, też misię). Jedyne nie-misię to małe natężenie strachu – czuć, że apokalipsa nadchodzi głównie w głowie bohatera, więc poza nią, nie jest aż tak rzeczywista i straszna (z perspektywy czytelnika), a zagrożenie wydaje się tylko iluzją. Wydaje mi się, że nabrało rzeczywistej mocy w momencie wejścia do walizki.

Gadające meble byłyby urocze, gdyby nie fakt, że są przejawem paranoi. Mimo tego, i tak są urocze. Ale dlaczego nie próbowały zatrzymać Dominika przed wyjściem z mieszkania? D: 

Ogólnie: udane rozmycie rzeczywistości, przyjemnie się czytało. Końcówka o wszechświecie zdecydowanie najmocniejsza. Cieszę się, że Dominikowi się udało.

 

– No, ale – kontynuował Seba. – gdy ta Ludzieść

zbędna kropka

 

Pozdrawiam!

Cześć, Sonata. Nie odniosłem wrażenia, że to horror, ale podoba mi się jako weird story. Wyjątkowo specyficzny klimat zbudowałeś. Momentami czułem namacalnie niewielką przestrzeń w jakiej znalazł się Dominik. Kiedyś czytałem książkę, w której populacja ludzka zamienia się w grzybnię, w której świadomość jednostek zlewa się z innymi, tworząc superświadomość. Poruszasz temat samodecydowania o sobie i konsekwencji z tego wynikających. Przyznam, że mam wątpliwości, czy w stu procentach możemy decydować o czymkolwiek. Istnieje zbyt wiele zmiennych, aby było to możliwe. Owszem, może się nam wydawać, że to my, ale to jedynie składowa. Nie wiem, czy istnieje większy plan – ale myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Bułhakow w Mistrzu i Małgorzacie świetnie to pokazał, kiedy w rozmowie z Wolandem, kiedy bohater twierdzi, że jest kowalem swojego losu, tylko i wyłącznie, ginie tuż po, a jego głowa toczy się po ulicy. Posiadamy sprawczość, ale to tylko część. Wielu rzeczy nie da się przewidzieć. I to jest chyba w tym wszystkim najlepsze :-) Ogólnie na plus. Podobało mi się . Pozdrawiam.

Żongler, dziękuję za wizytę i pozytywny komentarz! Co do natężenia strachu, to może rzeczywiście apokalipsa poza głową bohatera nie uderza tak mocno, jak powinna, chyba trochę za bardzo skoncentrowałam się tu na fobii Dominika i jego paranojach. Generalnie jednak zagłada świata w zamierzeniu miała być gdzieś w tle. 

Ale dlaczego nie próbowały zatrzymać Dominika przed wyjściem z mieszkania? D:  

Były jego częścią, to mu kibicowały ;) 

Kropkę poprawiłam. Cieszę się, że weirdowość i liryczność się podobała, no i że końcówka też! 

 

Hesket, również dziękuję za komentarz! Miło mi, że opko jako weird się podobało i że skłoniło do takich przemyśleń. Masz rację, nie możemy decydować o sobie w stu procentach, ale fakt faktem, że tylko my jesteśmy sobą i nikt inny nami nie jest :) Cieszę się, że ogólnie na plus! 

Sonato, zwykle nie czytam horrorów, tym bardziej z tagiem choroba psychiczna, ale czułem się zobowiązany Twoim komentarzem pod “Źródłem”. Zajrzałem i wciągnęło mnie. Nie żałuję, podobały mi się, gadające przedmioty. Horror nie był krwawy, masz za to plus. Nie skomentuję bardziej, zanim nie porozmawiam o tekście z synem psychiatrą, najwcześniej za dwa tygodnie. Może go skłonię do przeczytania. Pozdrawiam. :)

Cześć, Koalo

ale czułem się zobowiązany Twoim komentarzem pod “Źródłem” 

Cholera, to teraz ja się czuję zobowiązana :) 

Cieszę się, że nie żałujesz, że zajrzałeś do tekstu. Oho, jestem ciekawa opinii syna. Dziękuję za wizytę! 

Podobało mi się. Ciekawa koncepcja, zwłaszcza jeśli spojrzeć na ten tekst socjologicznie. Kurczaki, właściwie wygodnie być częścią takiej Ludzieści, pozbyć się odpowiedzialności za własne czyny i skupić wyłącznie na konsumpcji. Ładna metafora społeczeństwa z tego wychodzi.

Choroby psychiczne wydają się ciężkie do ogrania, zwłaszcza jeśli towarzyszą im tak jaskrawe objawy (mam na warsztacie opowiadanie z gościem przechodzącym epizod depresyjny i ech, ciężka to walka z tym tekstem, a trudno tu nawet porównywać kaliber, mam nadzieję, że uda mi tym “dziełem” kiedyś podzielić). No, ale do rzeczy. Nie odebrałam tego tak, jakby choroba Dominika służyła pretekstowej stygmatyzacji bohatera, a po prostu odczytałam ją jak chorobę właśnie, co jest niewątpliwie plusem.

Dobry tekst, niech leci do Biblioteki.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Przeczytałam do końca, może to horror, ale trochę inny. Pomysł podobał mi się, ale nie odczułam strachu, może przez to, bo przez większość część tekstu myślałam. że to dzieje się w głowie Dominika. Może nawet nie powinnam się przyznawać, ale kilka razy się uśmiechnęłam. Ucieczka zdawała mi się bezsensowna i taka też była. Nadzieja umiera ostatnia, więc może w tym tkwi jej sensowność. Jako opowiadanie fantasy ciekawe, jako horror nie jestem pewna.

Kliknę za sam pomysł.

Coś jeszcze mi zazgrzytało, ale zgubiłam, więc pozostaje tylko to, co poniżej:

 przyzywając co siebie. – do

Pozdrawiam :)

P.S.

Ludzieść wywołała mój uśmiech po wyobrażeniu jej sobie.

Rossa, dziękuję za odwiedziny! Tak, pewnie niektórzy by chcieli być częścią Ludzieści, życie byłoby wtedy łatwiejsze i wygodniejsze. Oj, depresję ciężko opisywać, tu się zgadzam. Cieszę się, że odebrałaś chorobę Dominika po prostu jako chorobę i dziękuję za kliczka!

 

Cześć, Milis! Horror taki trochę soft mi wyszedł. Chciałam, żeby to, czy wszystko się dzieje w głowie Dominika, pozostawało w pewnym niedopowiedzeniu, ale jednak ze skierowaniem w stronę tego, że dzieje się naprawdę :D I dobrze, że się uśmiechnęłaś, bo parę kropli absurdu dolałam do tekstu.

Ludzieść wywołała mój uśmiech po wyobrażeniu jej sobie.

Można i tak :D

Dziękuję za komentarz i klika!

Nie będę ukrywać, że weird i choroba psychiczna zdecydowanie nie są tym, o czym chciałabym czytać, ale już zapowiedź horroru jest w stanie mnie skusić. A choć wiele horroru tu nie znalazłam, to choroby psychicznej i weirdu było pod dostatkiem, więc jestem mocno zdziwiona odczuciami doznawanymi w czasie lektury – czytałam bez najmniejszej przykrości, wręcz zafascynowana zarówno sytuacją Dominika, jak i opisywanymi zdarzeniami, dziejącymi się na świecie.

Ludzieść zasługuje na miejsce w Bibliotece, więc teraz idę do klikarni. :)

 

Od rana nie mógł się za to za­brać.Od rana nie mógł się do tego za­brać.

 

DOBRA, WY­NIO­SĘ! – wrza­snął w prze­strzeń. → Umiał wrzeszczeć wielkimi literami??? To, o ile mi wiadomo, wykrzykniki informują o wrzasku, nie wielkie litery.

Proponuję: Dobra, wyniosę!!! – wrza­snął w prze­strzeń.

 

Ty je­stes spoko morda→ Literówka.

 

– No i co?– za­py­tał fotel… → Brak spacji po pytajniku.

 

– Je­stem mała, zmiesz­czę się do kie­sze­ni!– Je­stem mała, zmiesz­czę się w kie­sze­ni!

 

pra­gnął gdzieś się skryć , lecz… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za wizytę i za klika. Twój komentarz to miód na moje serce. Cieszę się, że byłaś zafascynowana :) Usterki poprawione.

Bardzo proszę, Sonato. A ja się cieszę, że przeczytałam historię Dominika i Luidzieści. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“– Powiedz mi, czy mam rację! Czy lepiej samemu decydować o sobie, czy pozwolić komuś? No, powiedz, powiedz! Jeśli myślisz to, co ja… moje wątpliwości znikną!”

 

Chyba najważniejszy fragment tekstu o współczesnej ludzkości oraz cywilizacji. Która – patrząc na to, co za oknem i w ekranach – chyba już definitywnie wybrała. Niestety. Choć to oznacza jej koniec (w obecnej cywilizacyjnej formie) – i to już w bardzo bliskiej perspektywie.

Głęboki, wieloaspektowy tekst. Jak dla mnie – tekst miesiąca. Klikam natychmiast. Pozdr.

Już tylko spokój może nas uratować

Podobnie jak przedmówcy nie dostrzegam tu wiele horroru, ale absolutnie nie jest to wada tekstu. Opowiadanie wciąga i intryguje. Szczególnie podobało mi się sprytnie przeplatanie codziennych problemów Dominika z ogarniającą cały świat katastrofą.

 

Pozdrawiam.

Witam, Rybaku

Która – patrząc na to, co za oknem i w ekranach – chyba już definitywnie wybrała. Niestety. Choć to oznacza jej koniec (w obecnej cywilizacyjnej formie) – i to już w bardzo bliskiej perspektywie. 

Myślę, że to niestety jest prawdą. 

Cieszę się, że tekst był dla Ciebie głęboki i wieloaspektowy. Dziękuję za wizytę i klika! 

 

GalicyjskiZakapior, dziękuję za komentarz!  

Podobnie jak przedmówcy nie dostrzegam tu wiele horroru 

Skoro tyle osób to pisze, to postanowiłam podmienić tag “horror” na “inne”.  

Miło mi, że opowiadanie wciągnęło i zdołało zaintrygować! 

Szczególnie podobało mi się sprytnie przeplatanie codziennych problemów Dominika z ogarniającą cały świat katastrofą. 

A mi się podobało pisanie tego przeplatania :) Dzięki!

Koncept opowiadania bardzo oryginalny, a zarazem straszny i dziwny. Żeby nie było, to nie wystarczy, żeby mnie kupić. Kupiła mnie natomiast nieoczywista, ale splatająca się w logiczną całość fabuła i interesująca dynamika pomiędzy bohaterami. Fobia społeczna w czasach apokalipsy to może nie nowy pomysł na historię, ale zdecydowanie bardziej świeży niż typowa ucieczka przed upiornie powolną falą tsunami. 

Podobało mi się i teraz i na becie.

Pozdrawiam

Oidrin, dzięki za wizytę i raz jeszcze za pomoc na becie! Twoja opinia mnie bardzo cieszy :)

Chyba częściowo identyfikuję się z postacią bohatera i jego fobiami. :) Sama idea bycia sobą a nie kimś innym oraz pytanie co właściwie decyduje o tym, że jesteśmy sobą, nierzadko spędzały mi sen z powiek.

Narracja prowadzi czytelnika (i jego wyobraźnię) za rączkę, jednoczesnie nie będąc banalną.

Nie będę się rozpisywał, powiem tylko, że dawno nie czytałem tak dobrego, tak mocno działającego na wyobraźnię tekstu. Trafił do mnie w stu procentach.

kronos.maximus, dzięki za wizytę! Miło mi, że tekst się podobał i że zdołał trafić w stu procentach :)

Hej, opowiadanie jest ciekawe. Bardzo podobał mi się pomysł na Ludzieść oraz przedstawienie choroby Dominika, gadające przedmioty urozmaiciły opisy gdy ten siedział w domu. Trochę mniej mi się podobał sam bohater, jego stany lękowe zaczęły mnie trochę nudzić i choć były przeplatane rozmowami z przedmiotami i opisami poczynań Ludzieści to mam wrażenie, że było tego trochę dużo. Ale generalnie bardzo dobre opowiadanie klika już nie dodam więc wrzucam ocenę na 6 :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Bardjaskier, dzięki za odwiedziny! Miło mi, że podobał się pomysł na Ludzieść i przedstawienie choroby! Szkoda, że stany lękowe znudziły, chyba za bardzo mnie wciągnęło ich opisywanie :) Cieszę się, że ogółem Ci się podobało i dzięki za ocenę!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

 Zafundowałaś mi, Sonato, tym tekstem istny rollercoaster, w dobrym znaczeniu oczywiście. Czytając, miałam wrażenie, że wpadam w skrajności, nie wiedziałam, czego się spodziewać w następnym akapicie. To jest też takie opowiadanie, o którym chciałoby się porozmawiać, pozastanawiać się :)

Bardzo nastrojowy początek nagle jest przełamany wypowiedzią ceraty. I powiem Ci, że to działa fenomenalnie. Wypowiedzi rzeczy zdają się zupełnie oczywistym elementem świata Dominika, a może raczej jego choroby. Nie uprzedzasz tego, nie wprowadzasz powoli, po prostu rzeczy się odzywają. Po pierwszej scenie spodziewałam się, że będzie to tekst oparty wyłącznie na walce z chorobą i fobią, a tymczasem pojawiła się Ludzieść. I do tego Dominik postanawia się nią nie przejmować, bo jego dramat pochłania go bardziej. Powiem Ci, że coś w tym jest. Nasze własne dramaty i lęki pochłaniają nas najmocniej. Na co dzień nie myślimy o zagrożeniach, które bezpośrednio nas nie dotyczą. Czym jest jakiś stwór w Grecji w porównaniu do panicznego leku przed wyjściem na dwór, przed ludźmi. I te opisy lęku zrobiły na mnie duże wrażenie, zdają się idealnie oddawać ten stan, bez nachalności i przesady, ale jednocześnie przerażająco rzeczywiście. Może działa to na mnie tak mocno, bo sama jestem „przystosowaną introwertyczką”. Rozumiem, że można mieć dość ludzi, zgiełku, hałasu. Tego ciągłego pędu za nie wiadomo czym i walki o kontrolę nad własnym życiem, gdy tak naprawdę nic od nas nie zależy. Zastanawiam się czasami, czy tak będzie wyglądać nasza przyszłość, że zamkniemy się w domach, a potem w wirtualnym świecie.

Dla mnie Ludzieść to coś, co próbuje pozbawić ludzi umiejętności samodzielnego myślenia, podejmowania własnych decyzji. A przy tym niszczy wszystko na swojej drodze. Wychodzi na to, że Ludzieść już tu jest, tylko nie ma formy bezkształtnej masy ciał. Z roku na rok coraz trudniej jest zachować indywidualność. Opierać się presji społecznej, która coraz częściej dotyczy tego, co mamy myśleć i jak żyć, czego chcieć.

Wierd fiction to nie jest gatunek szczególnie mi bliski, ale uważam, że doskonale uchwyciłaś to, co w tym gatunku jest najistotniejsze. Rzeczywistość przeplata się z wręcz absurdalną fantazją. Na początku mózg wykonuje fikołki, żeby cokolwiek zrozumieć, a potem zatapia się w tym świecie, akceptując wszystkie dziwności, i okazuje się, że na gruncie metaforycznym wszystko zaczyna być logiczne. Tym dla mnie jest wierd. Ja bardzo lubię to uczucie, kiedy mam takie: „ale że co?”, kiedy tekst mnie zaskakuje i po pierwszym szoku usiłuję znaleźć drugie dno, połączyć metaforyczne kropki. I jeszcze przepięknie wszystko spięłaś fabularną klamrą.

Czy czegoś mi zabrakło do pełni czytelniczego szczęścia? Zastanawiałam się, czemu Seba, dawny znajomy, miałby chcieć uratować akurat Dominika i jemu oferował bilet. Druga sprawa to pewne niedowierzanie, że w takim stanie psychicznym Dominik nadal pracował. Wyjaśniasz to w tekście, ale odniosłam wrarzenie, że trochę na siłę. Ale to drobnostki, już taka moja natura, że lubię sobie podociekać.

Dziękuję, Sonato, że napisałaś to opowiadanie. Mam nadzieję, że jesteś z niego dumna. Ja byłabym.

 

Do następnego ;)

 ziarenka piasku tkwiące

Ziarenka piasku, tkwiące.

 Rzeczywiście poniżej ust

Rzeczywiście, poniżej ust.

 Drżącymi rękami wygrzebał z szuflady taśmę i niedbale oderwanym kawałkiem unicestwił dziurkę.

Hmm, "niedbale" sugeruje, że mu nie zależy – ale cała reszta zdania, że mu bardzo zależy. To jak jest?

 Wypuścił powoli powietrze

Aliteracja.

 Na swoje szczęście

"Swoje" można wyciąć.

 Mijał czwarty miesiąc, odkąd nie opuścił mieszkania.

Mijał czwarty miesiąc, odkąd opuścił mieszkanie.

 Podobno kiedy

Podobno, kiedy.

 Głód doświadczenia kosmicznej pustki go oślepiał

…?

 jego gorliwe pożądanie

Hmmm.

 niczym jedna z gwiazd

Hmm.

 towarzyszem do filozoficznych dysput

Partnerem filozoficznych dysput.

 Choć nie uczęszczali do niej już od wielu lat, wciąż tu przychodzili.

Hmm. Cały akapit trochę jakby chropawy stylistycznie.

 To straszne, że tylko ja… decyduję, co robię.

Ożeżkurka, Sartre. Tylko nie Sartre… :(

 Przeraził go trochę ten widok, bo w zasadzie rzadko na siebie patrzyli.

Nie widzę wynikania?

 decyzja o mnie należy do kogoś tak niekompetentnego w tej sprawie, czyli do… mnie

Nie jest to idealnie gramatyczna wypowiedź, ale zrzućmy to na poziom krwi w alkoholu ;)

 spotkali się na wódkę

Na wódce. Jak: na kawie, na lodach etc.

 zaczął ograniczać wszelkie kontakty międzyludzkie

"Wszelkie" można wyciąć.

 Zmarszczył nos, do którego dochodziła ohydna woń.

Czy miał jakiś inny nos?

 sobie cokolwiek zamówić

Może lepiej: sobie coś jeszcze zamówić.

 pławiąc się w przyjemnych objęciach

Niespójna metafora.

 między poniedziałkiem, a wtorkiem

Tu bez przecinka.

 mimo tego, że

Uparciuchy… choć fotografię zrobiono. :P

 W oddali, pośrodku zdjęcia

Hmmm.

 spożył makrelę

Rozumiem, że ton jest trochę wyżej, niż byłby normalnie, i że to buduje oniryczny, niepokojący nastrój. Ale nie przesadziłaś trochę?

 wchłania coraz więcej osób

"Osoba" to termin techniczny, ale niestety – tak teraz wyglądają nagłówki :( Więc jako stylizacja w porządku.

 Nad tytułem znów umieszczono zdjęcie.

Hmm. Ale nie to samo zdjęcie, prawda?

 Nagie kuriozum

Argh, modne słowo. Chociaż odpowiednie, w miarę. Jeśli chodzi o nagość Ludzieści – nie wiem, czy jest sens ją podkreślać, jeżeli ona nie jest człowiekiem (chyba że jest?).

 Został przeniesiony na stronę z artykułem, nad którym umieszczono film.

Hmm.

 Dominik ujrzał dziwactwo ze zdjęcia. Toczyło się powoli

Oczywiście, w końcu film je przedstawia: Dziwactwo ze zdjęcia toczyło się powoli. Jest powtórzenie: dziwactwo – przedziwna.

 Ludzieść, bo tak ją potocznie nazwano

https://wsjp.pl/haslo/podglad/66167/potocznie/5211597/mowic Nazwy naukowej pewnie jeszcze nie ma, ale mimo to.

 Chaidari, jednym z greckich miasteczek położonym na północny zachód od Aten

Chaidari, miasteczku położonym na północny zachód od Aten. Ewentualnie: jednym z miasteczek położonych na północny zachód, ale to "jednym z" jest tautologią. Jeżeli nazywasz coś iksem, to oczywiste, że jest ono jednym z desygnatów iksa, nie? Niepokoi mnie ta (coraz powszechniejsza) maniera.

 Pochłonęła już około dwudziestu pięciu osób.

"Około" wskazuje na liczbę szacunkową (bliską jakiejś), a dwadzieścia pięć to liczba dokładna. Około dwudziestu – tak. Około trzydziestu – jak najbardziej. Od dwudziestu do trzydziestu – pewnie. Dwadzieścia kilka – bardzo proszę. Ale nie tak.

 Stąd jego nazwa.

A w sumie czemu taka polska, skoro ulęgło się w Grecji?

 Scena zmieniła się,

Hmm.

 Jest to coś, z czym nigdy się nie mierzyliśmy

Znowu – tak mówią w telewizji, a Ty stylizujesz na telewizję, ale muszę zauważyć, że to tautologia.

 nagranie pokazało

Czy nagranie może coś pokazywać?

 wkroczyło już wojsko. Stali ze strzelbami

Semantycznie wiadomo, o co chodzi, ale gramatycznie – nie można łączyć rzeczownika rodzaju nijakiego z czasownikiem w rodzaju męskim (liczbą też się muszą zgadzać): wkroczyło już wojsko. Żołnierze stali ze strzelbami.

 Na twarzach żołnierzy widać było wahanie.

Hmm.

 fragment ciała

Co to jest "fragment"? https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

 który najwyraźniej właśnie strawił bariery

Na razie tylko sfagocytował :)

 Dlaczego każdy tak bał się podjąć decyzję?

Pozycja akcentowana: Dlaczego każdy tak się bał podjąć decyzję?

 Dlaczego tak trudno było wziąć odpowiedzialność za swoje czyny?

"Było" można skasować.

 Uznał, że na razie nie będzie zastanawiał się nad ową osobliwością.

Hmm? Postanowił, chyba.

Dominik padł na łóżko i potarł twarz.

Hmm.

 czarnej okleiny

https://sjp.pwn.pl/szukaj/okleina.html

 spojrzeć stamtąd na świat, by przygotować się psychicznie na swoje przedsięwzięcie.

Mmm – skąd?

 Ponad godzinę siedział z pochyloną głową w fotelu obrotowym, który co jakiś czas przerywał ciszę, mówiąc zdania w rodzaju:

Uch, jak ja nie lubię tego "przerywania", wrr :P

 zasłonięte czernią okno

Czy to czerń zasłania okno?

 Sapiąc, zmusił się w końcu do działania.

Hmm.

 Wybuchł oślepiający biały blask

Chyba jednak: Z dziurki buchnął oślepiający biały blask.

 Jego ciało poruszało się teraz automatycznie, czuł się jak arachnofob, któremu pająk przebiegł po ramieniu.

Hmm.

 Czuł się tak

Powtórzenie.

 fale napięcia przechodziły przez ciało, zaciskały się na mięśniach jak sznury

Pokręcona metafora.

 Pragnął zrezygnować z wyrzucenia śmieci, ale nie działo się najlepiej.

Nie widzę związku? Skoro tak się boi, to chyba dodatkowy argument, żeby nie wychodzić?

 pochłonął już ponad połowę

Aliteracja.

 Wojsko po wielu próbach porozumienia się z obcym bytem przystąpiło wreszcie do ataku – Ludzieść nie wydawała żadnych dźwięków

Wojsko, po wielu próbach nawiązania kontaktu, przystąpiło wreszcie do ataku. Nie wiem, skąd tu się wziął ten myślnik – jest mylący.

 W końcu uznano, że pochłonięci przez nią ludzie nie są świadomi i rozpoczęto ostrzał.

Tak, to już w zasadzie powiedziałaś.

 Pociski, bomby, rakiety i cokolwiek, co dotknęło Ludzieści, zostawało przez nią pochłonięte

Lepiej: Pociski, bomby, rakiety i wszystko, co dotknęło Ludzieści, zostawało przez nią pochłonięte.

 Nie czekał na nadejście lanego poniedziałku

Może: Nie czekał na lany poniedziałek.

 by nie denerwować się godzinami przed zrobieniem tego

Niezgrabne.

 Mimo, że zmierzchało, to i tak świat oślepił Dominika do tego stopnia, że musiał mocno zmrużyć oczy.

Hmm.

 odrażająco nagle

…? https://wsjp.pl/haslo/podglad/77324/odrazajaco

 niechciana plama deszczu na chodniku

…?

 zdołał zauważyć, że zbliżała się szybko

C.t: zbliża się szybko.

 błądziły za nim tęsknie palcami

Hmmm. Czy można błądzić palcami?

 ohydne, nieprzyjemne

Który z tych przymiotników jest mocniejszy?

 rzucić się w ogień, byle tylko zmyć

W ogniu?

 Musiał się spieszyć, jeśli nie chciał przeżyć tego ponownie

Angielska konstrukcja.

 Bose stopy boleśnie stykały

Fonetycznie trochę dziwne.

 legły porzucone obok

"Porzucone" jest Ci niezbędne?

 Głosy należące do odrażających istot

Głosy nie należą do nikogo: Głosy odrażających istot.

 i dość często kroki na schodach,

To bym wtrąciła: i, dość często, kroki na schodach.

 zostanie czymś zarażony poprzez samą bliskość zatłoczonego miejsca

Nie można być zarażonym "poprzez". https://wsjp.pl/haslo/podglad/47193/poprzez

 ciało było albo całkowicie bezwładne, albo tak napięte, że nie dało się nim poruszyć.

Czyli bezwładne. Tylko na inny sposób. https://wsjp.pl/haslo/podglad/54557/bezwladny

 klatka schodowa jest tak zatłoczona, że niektórzy napierają na jego drzwi

Hmmm. Niektórzy?

 Mógł długo ignorować głód

Wrr. Lekceważyć, nie zwracać uwagi, udawać, że go nie ma…

 spoić się

Odwrotnie (akcent!).

 Czasem sobie myślę, że tylko ja jestem mną

No, bo tak jest… (czy ten kolega od kieliszka aby nie pojechał na wczasy do Grecji?)

 wyłączył wywiad

Błąd kategorialny i aliteracja.

 Lecz wyglądało na to, że kult Ludzieści nie jest do końca naturalny.

Żaden kult nie jest naturalny, w tym sensie, że żaden nie powstaje bez udziału rozumu (lub zjawisk rozumopodobnych).

 Strony informacyjne mówiły

One raczej nie mówią.

 panuje coś w rodzaju zbiorowego szaleństwa

Czy "coś w rodzaju zbiorowego szaleństwa" samo nie jest zbiorowym szaleństwem?

 siedzi, wpatrując się w ścianę albo włóczy się po okolicy

Wtrącenie: siedzi, wpatrując się w ścianę, albo włóczy się po okolicy.

 wygląda, jakby była wyrwana z zamyślenia

Raczej: wygląda, jakby została wyrwana z zamyślenia.

 przyciągała jego wzrok. Przewinął szybko stronę, ale wtedy automatycznie uruchomił się film. Nie dało się od niego oderwać wzroku.

Powtórzony "wzrok".

 nakazał kierowcy

Kazał kierowcy.

 urosło na kilkaset metrów

A nie urosło o kilkaset metrów?

 Scena zmieniła się na ujęcie z boku

Hmm.

 przekonał się, że działa się tam całkowita tragedia

Nieładne to. Przekonał się, że to nie ma sensu?

 ale nawet jeśli mógłby zapłacić

Angielskawe.

 Podobnie sprawy się miały

Szyk: Podobnie miały się sprawy.

tak wiele, jak się spodziewał

Angielskawe: tyle, ilu się spodziewał.

 Nagle Dominik zamarł na widok jednego z e-maili.

"Nagle" nic tu nie wnosi, a nawet rozmywa obraz.

 nie rozmawiał z nikim nawet przez telefon czy internet. Wyjątkiem były kontakty służbowe, ale te ograniczał do minimum

Czyli w sumie rozmawiał?

 W firmie wiedziano o jego chorobie, szef przysyłał mailowo zadania.

W firmie wiedziano o jego chorobie, szef przysyłał zadania mailem.

 nikt oprócz osób, które znały jego służbowy adres e-mail.

Termin techniczny! Nikt, kto nie znał jego służbowego adresu e-mail.

 Rzeczy w pokoju zaczęły chórem krzyczeć namowy.

Hmmm. Wykrzykiwać namowy, tak.

 Mieliśmy z Anitą wykupioną wycieczkę…

Maila tradycyjnie nie tykam, bo to bohater pisze :)

 przeznaczone do odpowiedzi

Przeznaczone na odpowiedź.

 Był ubrany i przygotowany od kilku godzin.

Hmm.

 przytłaczające niczym duszące opary

Dwa ące i ciut naciągana metafora.

 Niski i chudy, w bluzie i czapce z daszkiem wyglądał trochę jak dzieciak, ale twarz, z kilkudniowym zarostem, zmarszczkami na czole i głębokimi cieniami pod oczami, zdradzała dojrzały wiek.

Hmmmmm.

 przez chwilę zamarł z otwartymi ustami

Na chwilę zamarł. Albo przez chwilę stał.

pogrążył się w kojących wodach ciemności

Dziiiwna metafora.

 Usilnie starał się odciąć

Usiłował się odciąć od… czego?

 Niestety walizka

Niestety, walizka.

 Od razu stanęła mu przed oczami wizja, jak wjeżdżają z dużą prędkością w jakieś drzewo.

Hmm.

 Wtedy stwierdziłem, że możliwość decydowania o sobie samym i o własnym życiu jest najlepszym, co może mnie spotkać!

Bardziej "uznałem". Albo "zrozumiałem". A w ogóle – witamy w egzystencjalizmie :D

 Mój opór słabł.

W dialogu?

 wypełniony spokojem i rozkoszą

Hmm.

 wygrzebać się

Zamieniłabym.

 Nie miał pojęcia, dokąd jechał

C.t.: dokąd jedzie.

 Czysty horyzont, pozbawiony jakichkolwiek śladów ludzkiej ręki, płaszczył się pod majestatycznym niebem.

Spokojnie, spokojnie. https://sjp.pwn.pl/slowniki/p%C5%82aszczy%C4%87%20si%C4%99.html I dlaczego "ślady ludzkiej ręki" (?) miałyby być na horyzoncie?

 obiecujący wiele swą zimną zielenią

Hmm.

 tak niewiele było potrzeba, by poczuć dotyk euforii.

Było trzeba, ale – dotyk euforii?

 Ludzieść zbliżała się szybko niczym oszalałe stado. Dominik już wyraźnie widział cielistą masę poruszającą się jak kłębowisko dzikich zwierząt.

Dwa razy to samo.

 dostrzegł, że od tyłu również się zbliżała

C.t.: dostrzegł, że od tyłu również się zbliża.

 Dominik stał w niedużym okręgu

Hmm?

 one nie były cudze

C.t.: nie są.

 Dominik unosił się teraz w kosmosie, otoczony pustką, czystą pustką.

Łuuuu… tego się nie spodziewałam.

 

Dooobre, krucabomba, dooobre. Porządny horror (bez kropli krwi!), w którym wymyślny styl (prawie zawsze) służy nastrojowi. Trochę zawisły w pustce gadające sprzęty i nieme śmieci, ale samo jądro – czapki z głów. Oczywiście, pomysł można było poprowadzić w kilka różnych stron… to płodny pomysł. Może na następny raz?

 Gadające meble byłyby urocze, gdyby nie fakt, że są przejawem paranoi. Mimo tego, i tak są urocze. Ale dlaczego nie próbowały zatrzymać Dominika przed wyjściem z mieszkania? D:

Ja zrozumiałam, że to ostatnie resztki jego zdrowia psychicznego, ale ja dziergam dinozaury, więc… :)

 Przyznam, że mam wątpliwości, czy w stu procentach możemy decydować o czymkolwiek. Istnieje zbyt wiele zmiennych, aby było to możliwe.

Mylisz wolność woli ze sprawczością, ale nie tylko Ty. Zdaje mi się, że to powszechne. Inna rzecz, że wolność woli zakłada myślenie, a w myśleniu też jesteśmy zawsze jakoś uwarunkowani. Ale nigdy do końca. Więc bez wymówek ;)

 apokalipsa poza głową bohatera nie uderza tak mocno, jak powinna

A mnie właśnie uderza – w końcu milion to statystyka :)

 właściwie wygodnie być częścią takiej Ludzieści, pozbyć się odpowiedzialności za własne czyny i skupić wyłącznie na konsumpcji. Ładna metafora społeczeństwa z tego wychodzi.

Ano. Na krótką metę przynajmniej…

 Jeśli myślisz to, co ja… moje wątpliwości znikną!

Czyli – zadecyduj za mnie ;)

 te opisy lęku zrobiły na mnie duże wrażenie, zdają się idealnie oddawać ten stan, bez nachalności i przesady, ale jednocześnie przerażająco rzeczywiście

Zgoda, ale z poprawką na sonatową barwność :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anet, dzięki za wizytę i cieszę się, że lektura była przyjemna :) 

 

Irmino, również dziękuję za wizytę! Bardzo się cieszę, że podobało Ci się to, że przedmioty się odzywają, bo trochę się obawiałam reakcji na ten zabieg. Miło mi, że opisy lęku zdołały zrobić wrażenie. 

Dla mnie Ludzieść to coś, co próbuje pozbawić ludzi umiejętności samodzielnego myślenia, podejmowania własnych decyzji. A przy tym niszczy wszystko na swojej drodze. Wychodzi na to, że Ludzieść już tu jest, tylko nie ma formy bezkształtnej masy ciał. Z roku na rok coraz trudniej jest zachować indywidualność. Opierać się presji społecznej, która coraz częściej dotyczy tego, co mamy myśleć i jak żyć, czego chcieć. 

Dokładnie! Miałam taki zamysł, że ten brak indywidualności leży u podstaw choroby Dominika, on najbardziej się bał ludzi jako tej pozbawionej indywidualności “masy”, a sama Ludzieść miała być w pewnym sensie jego koszmarem, który ożył. 

Super, że weirdowość tekstu przypadła Ci do gustu! Rzeczywiście zachowanie Seby trochę zbyt mało wyjaśniłam, ale nie chciałam dawać zbyt dużo retrospekcji, które mogłyby jakoś przybliżyć czytelnikowi tę postać.  

Druga sprawa to pewne niedowierzanie, że w takim stanie psychicznym Dominik nadal pracował. 

A czemu nie? On przecież tylko gadał z przedmiotami :D  

Dziękuję, Sonato, że napisałaś to opowiadanie. Mam nadzieję, że jesteś z niego dumna. Ja byłabym. 

Bardzo miłe słowa! Dziękuję raz jeszcze za wspaniały komentarz :) 

 

Cześć, Tarnino! Dziękuję za wizytę i za piękną łapankę kolejnej mojej pisaniny. Poprawek dokonam po weekendzie. 

Dooobre, krucabomba, dooobre. Porządny horror (bez kropli krwi!), w którym wymyślny styl (prawie zawsze) służy nastrojowi. Trochę zawisły w pustce gadające sprzęty i nieme śmieci, ale samo jądro – czapki z głów. Oczywiście, pomysł można było poprowadzić w kilka różnych stron… to płodny pomysł. Może na następny raz? 

Wow, nie spodziewałam się, że Ci się spodoba jako horror! Gadające sprzęty i nieme śmieci były dość luźno powiązane z głównym wątkiem, ale miały podkreślić, że Dominik traktował je jak żywe istoty (czasem nawet bardziej żywe od ludzi), które też mogą “umrzeć”, kiedy staną się śmieciem. I doskonale sprawdziły się jako coś, z czym bohater mógł pogadać, bo pisanie opowiadania o aspołeczniaku zamkniętym w mieszkaniu nie stwarza zbyt wielu okazji do dialogów, a tak długi tekst bez dialogów zamordowałby czytelnika :D  

Ja zrozumiałam, że to ostatnie resztki jego zdrowia psychicznego, ale ja dziergam dinozaury, więc… :) 

Jestem pewna, że każdy tak naprawdę dzierga dinozaury, tylko to ukrywa :P 

Dziękuję raz jeszcze za komentarz! 

 tak długi tekst bez dialogów zamordowałby czytelnika :D  

Bez przesady :D

Jestem pewna, że każdy tak naprawdę dzierga dinozaury, tylko to ukrywa :P 

Moje dinozaury pozdrawiają :D

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Też je pozdrawiam :P

Zdjęcie się skurczyło :(

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cholera :P Spróbujmy jeszcze raz.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino – melduję, że poprawki wprowadzone (choć niektórych rzeczy postanowiłam nie zmieniać) i jeszcze raz dziękuję za łapankę :)

Polecam się ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka