- Opowiadanie: Realuc - Wiklinowy fotel pod jabłonią

Wiklinowy fotel pod jabłonią

Ostat­ni tekst o wsz­cze­pach i wra­cam do rą­ba­nia to­po­rem.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wiklinowy fotel pod jabłonią

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu ob­sy­pa­na płat­ka­mi kwit­ną­cej ja­bło­ni.

Uśmie­cha­ła się. Nar­cy­zy i sto­krot­ki mu­ska­ły bose stopy a po­bu­dzo­ne do życia owady wspi­na­ły się po sztucz­nych, me­cha­nicz­nych rę­kach. Ogród był wspa­nia­ły, jak za­wsze. Przez trzy­dzie­ści lat nie zmie­nił się zu­peł­nie i nadal po­zo­stał osto­ją sza­re­go, sztucz­ne­go świa­ta. Tutaj czas za­trzy­mał się dawno, dawno temu.

Za­pach opie­ra­ją­ce­go się o we­ran­dę bzu przy­po­mniał dzie­cię­ce chwi­le bez­tro­ski. Bra­ko­wa­ło tylko Ru­de­go plą­czą­ce­go się pod no­ga­mi. Pew­nie gdyby to, co je­ste­śmy w sta­nie zro­bić lu­dziom, było do­stęp­ne także dla zwie­rząt, to czwo­ro­nóg nadal mer­dał­by tym śmiesz­nym, roz­dwo­jo­nym ogo­nem.

– Cie­szę się, że was widzę. Szcze­gól­nie cie­bie, Adul­ko, bo tak dawno cię tutaj nie było…

Pierw­sze ko­smy­ki si­wych wło­sów opa­da­ły mamie na skro­nie, ale wciąż wy­glą­da­ła na silną ko­bie­tę, któ­rej nie po­win­no było to spo­tkać. Wsta­ła i po­ło­ży­ła zimne dło­nie na moich ra­mio­nach. Mocno ją przy­tu­li­łam.

– Ja też bar­dzo się cie­szę, że cię widzę, mamo. Ga­briel usi­ło­wał mi wmó­wić, że po ad­ap­ta­cji no­wych koń­czyn sta­łaś się bez­mó­zgim an­dro­idem, ale ani na chwi­lę nie dałam się wkrę­cić.

Brat zro­bił głu­pią minę, po czym ski­nął w kie­run­ku domu.

– Obie­ca­łaś udo­wod­nić mamie, że nie za­po­mnia­łaś, do czego służą garn­ki. Mi­giem do kuch­ni, młoda, raz raz.

Po­ka­za­łam środ­ko­wy palec, ale oczy­wi­ście po­słu­cha­łam, jak to star­sze­go brata.

– Prze­pra­szam. Po­win­nam była coś przy­go­to­wać, ale jesz­cze nad nimi do końca nie pa­nu­ję – za­czę­ła żalić się mama, ale szyb­ko to prze­rwa­łam.

– Chyba żar­tu­jesz. Je­steś świe­żo po za­bie­gu! Po­ka­żę ci, że coś tam jesz­cze pa­mię­tam. Kto ma ocho­tę na fa­sze­ro­wa­ne ziem­nia­ki?

Wcho­dząc do domu uzna­łam, że naj­wyż­szy czas, aby po­cią­gnąć Ga­brie­la za język.

– Mo­żesz w końcu po­wie­dzieć, jaka jest dia­gno­za? Wiesz od ty­go­dnia i ro­bisz ze mnie głu­pią. Do­my­ślam się, że nie bę­dzie to przy­jem­na in­for­ma­cja, ale prze­stań trak­to­wać sio­strzycz­kę jak bez­bron­ną isto­tę.

– Po­wiem ci, jak już stąd wy­je­dzie­my i…

– Nie, gadaj teraz!

Za­trzy­ma­łam się zaraz za drzwia­mi i nie mia­łam za­mia­ru po­sta­wić ani kroku wię­cej, póki nie do­wiem się praw­dy. Ga­briel wes­tchnął, prze­cze­sał czar­ne, roz­bu­rzo­ne loki i w końcu się pod­dał.

– Po­wi­kła­nie po­wsz­cze­pien­ne. Naj­gor­sze z moż­li­wych. Do­ty­ka nie­speł­na jed­ne­go pro­cen­ta ludzi. Ku­rew­ski pech.

– Jakie po­wi­kła­nie, Gab!? Mówże kon­kre­ta­mi.

Nogi drża­ły, jakby do­brze wie­dzia­ły, że nie je­stem go­to­wa na tego typu wie­ści.

– Mar­twi­ca ciała, czy coś w tym stylu. Jakiś typ w kli­ni­ce tłu­ma­czył mi to na­uko­wym beł­ko­tem, więc nic z tego nie zro­zu­mia­łem. Oprócz tego, że w szyb­kim tem­pie spraw­ność ko­lej­nych koń­czyn i or­ga­nów bę­dzie za­ni­kać, a to zna­czy, że aby pod­trzy­mać mamę przy życiu, nie­zbęd­ne bę­dzie re­gu­lar­ne za­stę­po­wa­nie wszyst­kie­go pie­przo­ną ro­bo­ty­ką, jak w przy­pad­ku rąk, od któ­rych się za­czę­ło.

Opar­łam się o ścia­nę. Spoj­rza­łam na zdję­cia w zło­tych ram­kach, na któ­rych wid­nia­ła nasza ro­dzi­na. Kto w dzi­siej­szych cza­sach, do dia­ska, ma na ścia­nie zdję­cia w ram­kach?

Mama.

– Nie ma na to le­kar­stwa? – za­py­ta­łam, choć z góry wie­dzia­łam, że to tylko re­to­rycz­ne py­ta­nie.

– Le­kar­stwo na raka pró­bo­wa­no wy­na­leźć od cza­sów mu­mi­fi­ko­wa­nia ludz­kich zwłok, a jak sama wiesz, udało się to dość nie­daw­no. A od kiedy wpy­cha­ją nam do mó­zgów te gówna?

Nie od­po­wie­dzia­łam. Osu­nę­łam się na po­sadz­kę. Pod­cią­gnę­łam ko­la­na pod brodę. Mia­łam wra­że­nie, że je­stem tylko za­gu­bio­ną, małą dziew­czyn­ką, choć byłam prze­cież ko­bie­tą suk­ce­su, która przy­je­cha­ła tutaj z wiel­kie­go mia­sta. Ale jakie zna­cze­nie ma suk­ces, gdy do­wia­du­jesz się, że osoba, którą ko­chasz, traci czło­wie­czeń­stwo?

– Dziś zro­bo­ty­zo­wa­ni lu­dzie żyją długo i w miarę nor­mal­nie. Może mama też się przy­zwy­czai i nie bę­dzie aż tak źle. – My­śla­łam na głos, pró­bu­jąc wmó­wić sobie coś, w co sama nie wie­rzy­łam. Wi­dy­wa­łam ta­kich każ­de­go dnia na uli­cach i wie­dzia­łam jedno: w ich oczach nie ma szczę­ścia. Nie ma iskry życia.

Dłuż­szą chwi­lę ciszy prze­rwa­ło wo­ła­nie mamy:

– Hej, zjem coś dzi­siaj, czy mam na­uczyć się po­lo­wać tymi sztyw­ny­mi rę­ka­mi!?

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu wpa­trzo­na w wi­szą­ce nad głową czer­wo­ne jabł­ka.

Nie uśmie­cha­ła się. Długa trawa sta­ra­ła się ukryć me­cha­nicz­ne nogi, a ko­ma­ry błą­dzi­ły po me­cha­nicz­nych rę­kach, na próż­no szu­ka­jąc ka­wał­ka skóry. Ogród nie był taki, jak za­wsze. Krze­wy pro­si­ły o przy­strzy­że­nie, drzew­ka bła­ga­ły o wodę, a owo­co­we krza­ki ma­rzy­ły o ze­rwa­niu z nich cię­ża­ru.

Rudy z pew­no­ścią przez cały psi żywot nie był świad­kiem ta­kie­go za­nie­dba­nia.

– Cie­szę się, że was widzę, dzie­ci – wy­bą­ka­ła mama, ale wy­mu­szo­ne unie­sie­nie ką­ci­ków ust nie mogło mieć wiele wspól­ne­go z ra­do­ścią.

Przez te kilka mie­się­cy znacz­nie przy­by­ło jej si­wych wło­sów. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym spo­tka­ła osobę star­szą o przy­naj­mniej pięć lat. Wsta­ła nieco nie­zgrab­nie i ru­szy­ła w naszą stro­nę sztyw­nym kro­kiem. Miała na sobie tylko krót­ką spód­nicz­kę w czer­wo­ne maki i biały bez­rę­kaw­nik. Trud­no było znieść ten widok, ale nie mo­głam wów­czas oka­zać sła­bo­ści, dla­te­go po­wie­dzia­łam żar­to­bli­wie:

– Cał­kiem nie­źle sobie ra­dzisz. Z pew­no­ścią le­piej, niż Gab po trzech drin­kach.

Przez uła­mek se­kun­dy szcze­rze się uśmiech­nę­ła. Słaba głowa brata i zwią­za­ne z nią wspo­mnie­nia czę­sto były po­wo­dem ro­dzin­nych dow­ci­pów. Przy­tu­li­łam mamę mocno, czu­jąc jej bi­ją­ce serce i przy­spie­szo­ny od­dech. Ga­briel ode­zwał się:

– To ja może sko­szę to traw­sko.

Od­da­lił się i po chwi­li znik­nął za domem. Opie­ko­wał się mamą le­piej i czę­ściej, niż ja, ale nie po­tra­fił roz­ma­wiać o pro­ble­mach. Wolał zro­bić swoje a potem uciec, aby nie mu­sieć wda­wać się w dys­ku­sję z przy­krą rze­czy­wi­sto­ścią.

– Jak się czu­jesz? – za­da­łam chyba naj­dur­niej­sze py­ta­nie, jakie mo­głam.

– Nie­źle, Adul­ko. Ugo­tu­ję sobie, cza­sem nawet po­sprzą­tam. I po­spa­ce­ro­wać się da. Wszyst­ko kwe­stia przy­zwy­cza­je­nia.

Mó­wiąc to pa­trzy­ła gdzieś w po­ło­żo­ne w od­da­li mia­sto. Całe życie bro­ni­ła się przed no­wo­cze­snym świa­tem, aż w końcu świat ten, szary, śmier­dzą­cy, sztucz­ny jak dłoń, którą ści­ska­łam, sam ją od­wie­dził. I bez po­zwo­le­nia po­sta­no­wił nią za­wład­nąć, przej­mu­jąc kon­tro­lę nad cia­łem, noga po nodze, ręka po ręce, ka­wa­łek po ka­wał­ku.

Upał dawał się w ten dzień we znaki, nawet w cie­niu ja­bło­ni. Bar­dzo chcia­łam prze­pro­wa­dzić wtedy szcze­rą roz­mo­wę. Jak córka z matką. Nie po­tra­fi­łam jed­nak zna­leźć od­po­wied­nich słów, więc za­py­ta­łam tylko:

– Może się cze­goś na­pi­jesz?

Dla­cze­go jest tak, że wtedy, gdy naj­wię­cej chce­my po­wie­dzieć, mamy do po­wie­dze­nia naj­mniej?

– Z chę­cią na­pi­ję się zim­nej wody. Po­zwól, że po­cze­kam w fo­te­lu, męczy mnie dłuż­sze sta­nie.

Przez mo­ment pa­trzy­łam jak idzie. Pół czło­wiek, pół robot. Wciąż jed­nak ko­cha­łam ją tak samo. A może nawet bar­dziej, niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, bo prze­cież moc­niej za­czy­na­my ści­skać do­pie­ro to, co wy­my­ka nam się spo­mię­dzy pal­ców.

We­szłam do domu. Ga­briel grze­bał w szaf­ce w przed­po­ko­ju.

– Czego szu­kasz? – rzu­ci­łam, idąc w stro­nę kuch­ni.

– Klu­cza do domku ze sprzę­tem. Kto w dzi­siej­szych cza­sach używa klu­czy, na li­tość boską…

Mama.

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu przy­kry­ta kocem z je­sien­nych liści.

Twarz miała nie­ru­cho­mą, wzrok nie­obec­ny, usta nawet nie drgnę­ły na nasz widok. Ja­błoń, nie­mal już naga, trze­po­ta­ła ga­łę­zia­mi za spra­wą sil­ne­go wia­tru, który nie oszczę­dzał ni­cze­go w ogród­ku. Strą­cił i roz­bił do­ni­ce z we­ran­dy, po­przew­ra­cał po­ro­śnię­te mchem stare rzeź­by, nie wahał się nawet przed wy­ła­ma­niem i tak ledwo już sto­ją­ce­go płotu. Obie­ma rę­ka­mi przy­trzy­my­wa­łam kap­tur i za­sta­na­wia­łam się, ile teraz waży mama. Zda­wa­ła się być po­są­giem, który te silne po­dmu­chy ma w głę­bo­kim po­wa­ża­niu. Włosy, tar­ga­ne na wszyst­kie stro­ny, były już w pełni siwe.

Cie­ka­we, czy Rudy po­znał­by jesz­cze jej za­pach…

– Cie­szy­my się, że cię wi­dzi­my! – prze­krzy­cza­łam wiatr. – Nie chcesz scho­wać się do środ­ka?

Prze­czą­co po­krę­ci­ła głową. Ga­briel schy­lił się, po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Po­wie­dział coś, czego nie do­sły­sza­łam przez pa­nu­ją­cy szum, ale nie otrzy­mał żad­nej od­po­wie­dzi. Spu­ścił głowę i ru­szył zre­zy­gno­wa­ny w stro­nę domu.

– Mamo, je­steś tutaj? – za­py­ta­łam, ku­ca­jąc przed fo­te­lem. Ma­chi­nal­nie ści­snę­łam jej zimne, sztucz­ne dło­nie, które trzy­ma­ła na ko­la­nach.

– Je­stem, skar­bie – od­po­wie­dzia­ła w końcu, nie zmie­nia­jąc wy­ra­zu twa­rzy ani odro­bi­nę. W jej gło­sie było coś, co zmro­zi­ło mnie moc­niej niż sza­le­ją­cy je­sien­ny wiatr.

– Cie­szę się. Już my­śla­łam…

– Ada, chodź tutaj, szyb­ko! – za­wo­łał przez okno brat.

– Na pewno nie chcesz pójść do domu? – za­py­ta­łam jesz­cze raz, ale znowu tylko po­krę­ci­ła prze­czą­co głową. Pusty wzrok błą­dził gdzieś da­le­ko poza ogro­dem i mia­łam wra­że­nie, że z ja­kie­goś po­wo­du nie chce albo boi się za­trzy­mać na mnie.

Wsta­łam, po­ca­ło­wa­łam mamę w czoło. Przedar­łam się przez wi­chu­rę do we­ran­dy. Otwo­rzy­łam drzwi, wpusz­cza­jąc do przed­po­ko­ju pełno zbu­twia­łych liści. Ga­briel stał w ko­ry­ta­rzu z wy­cią­gnię­tą przed sie­bie ręką. Trzy­mał ja­kieś urzą­dze­nie z mi­ga­ją­cy­mi na czer­wo­no dio­da­mi.

– Co to ta­kie­go? – za­py­ta­łam, otrze­pu­jąc kurt­kę.

– Wskaź­nik pracy no­wych or­ga­nów. Nie wy­glą­da to naj­le­piej. Tak ci tylko przy­po­mnę, że ma na przy­kład sztucz­ną wą­tro­bę, a serce pra­cu­je tylko i wy­łącz­nie dzię­ki temu, co wpie­przy­li jej do środ­ka.

– Tak się skła­da, że je­stem na bie­żą­co, wbrew temu, co o mnie są­dzisz. I zmień ten ton, bo mam dość tego, że za wszyst­ko mnie ob­wi­niasz. Sam się tu prze­pro­wadź, jeśli uwa­żasz, że to takie pro­ste!

Ga­briel ma­chał mi przed ocza­mi urzą­dze­niem i za­czął krzy­czeć:

– Ona się uni­ce­stwia, ro­zu­miesz!? Świa­do­mie lub nie. Ktoś musi to kon­tro­lo­wać, jeśli ma żyć! Ja sta­ram się być tutaj co ty­dzień, a ty!? Kiedy byłaś ostat­ni raz? Na po­cząt­ku lata!?

– Mam męża, córkę, pracę, do­brze wiesz…

Ude­rzył pię­ścią w ścia­nę, spadł jeden z ob­ra­zów. Ramka roz­trza­ska­ła się z ło­sko­tem. Brat nie zwró­cił nawet na to uwagi, a jego bu­cior wy­lą­do­wał na uśmiech­nię­tych twa­rzach na­szej ro­dzi­ny.

– A ja nie mam swo­je­go życia we­dług cie­bie? Czy to, że nie po­sia­dam dziec­ka i żony spra­wia, że mam obo­wią­zek, któ­re­go ty nie mu­sisz mieć? Po­wiem ci coś, bo już ostat­nio mia­łem to po­wie­dzieć.

Chcia­łam wyjść i zo­sta­wić go w tej zło­ści. Ale zo­sta­łam. A póź­niej tego mocno ża­ło­wa­łam.

– Mów, bra­cisz­ku. Wy­rzuć z sie­bie to, że masz złą sio­strę.

I wy­rzu­cił.

– Pra­cu­jesz w Biu­rze Po­dró­ży Wir­tu­al­nych. Ca­ły­mi dnia­mi spra­wiasz obcym lu­dziom ra­dość, wy­sy­ła­jąc ich w miej­sca, które sobie wy­ma­rzy­li, a nie je­steś w sta­nie za­dbać o wła­sną matkę, która wcale nie po­trze­bu­je wa­ka­cji na wy­my­ślo­nej wy­spie. Po­trze­bu­je tylko córki, która się nią zaj­mie i po­ka­że, że jej życie ma jesz­cze sens. Bo dziś tego sensu już nie widzi, i myślę, że sama to do­strze­głaś.

Na­rzu­cam kap­tur i otwie­ram drzwi, wpusz­cza­jąc wi­chu­rę do domu.

– Nie mam za­mia­ru dłu­żej tego słu­chać. Nie znasz mo­je­go życia i pro­ble­mów. A, tak w ogóle… – za­trzy­ma­łam się jesz­cze na progu – wszyst­kie ope­ra­cje, dzię­ki któ­rym żyje, zo­sta­ły wy­ko­na­ne za moje pie­nią­dze. Więc jeśli jesz­cze raz bę­dziesz chciał wy­po­mnieć mi, że moja praca jest gówno warta i po­win­nam wię­cej czasu po­świę­cać matce, sam znajdź sobie wcze­śniej nor­mal­ną pracę.

Idąc przez ogród sły­sza­łam prze­kleń­stwa rzu­ca­ne z domu, ale wiatr osło­nił mnie przed nimi swoją tar­czą. Za­trzy­ma­łam się pod ja­bło­nią. Wzrok mamy w końcu się po­ru­szył i ze­tknę­ły­śmy się spoj­rze­nia­mi. Chcia­ła­bym móc spra­wić, aby znów się uśmie­cha­ła. Chcia­ła­bym dać jej na­dzie­ję. Chcia­ła­bym po­ka­zać Ga­brie­lo­wi, jak bar­dzo się myli.

W końcu chcia­ła­bym wy­po­wie­dzieć mi­lion słów, ale zdo­ła­łam tylko te dwa, naj­waż­niej­sze.

– Ko­cham cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr i na­cią­gnę­łam moc­niej kap­tur, ukry­wa­jąc łzy.

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu, nie zwa­ża­jąc na mróz.

Uśmie­cha­ła się. Płat­ki śnie­gu utwo­rzy­ły na kurt­ce i me­cha­nicz­nych koń­czy­nach białą war­stwę, a na po­zba­wio­nej wło­sów gło­wie zi­mo­wą pe­ru­kę. Wy­glą­da­ła ni­czym kró­lo­wa lodu, pełna ra­do­ści i mocy.

Rudy za­szcze­kał­by ra­do­śnie na ten widok.

– Cie­szę się, że was widzę. Szcze­gól­nie cie­bie, Adul­ko, bo tak dawno cię tutaj nie było… – wy­re­cy­to­wa­ła mama.

– A ja cie­szę się, że le­piej się czu­jesz, mamo. Nawet nie wiesz, jak bar­dzo. Nie jest ci zimno?

Wsta­ła i otrze­pa­ła śnieg.

– Moje koń­czy­ny i or­ga­ny po­sia­da­ją cer­ty­fi­kat ochron­ny E20, a je­dy­ne, co mo­gło­by ulec od­mro­że­niu, to skóra, którą osła­nia wy­so­kiej ja­ko­ści odzież. Je­stem nie­zwy­kle wdzięcz­na za twą tro­skę.

Mama wciąż uśmie­cha­ła się sze­ro­ko, ale moja ra­dość zga­sła, zanim zdą­ży­ła się po­rząd­nie roz­pa­lić. Spoj­rza­łam na brata py­ta­ją­co, choć bałam się jego ką­śli­wo­ści.

– Co się tak ga­pisz? Ostat­nim or­ga­nem, który zo­stał za­ata­ko­wa­ny, był mózg. Od­sło­ni­li czasz­kę, wsa­dzi­li do środ­ka kom­po­nent AI i voilà. Nasza mama umar­ła dwa ty­go­dnie temu, tuż przed ope­ra­cją. Szko­da, że to prze­ga­pi­łaś.

– Co ty pier­do­lisz!? – Nie wy­trzy­ma­łam. Nie chcia­łam go słu­chać. – Mamo, po­wiedz mu. To wciąż ty, praw­da?

Po­de­szła, ob­ję­ła mnie me­cha­nicz­ny­mi rę­ka­mi.

– Je­stem waszą mamą. Może mogę wam jakoś pomóc? Szczę­ście dzie­ci jest dla ro­dzi­ca naj­waż­niej­sze.

To jej głos. Sły­sza­łam jej głos, więc do kogo mógł na­le­żeć, jeśli nie do niej?

– To już nie jest nasza mama. Mo­żesz się oszu­ki­wać, ale…

– Dość! – wy­krzy­cza­łam, jakby miało zmie­nić to rze­czy­wi­stość. – Mamo, pro­szę cię, po­wiedz coś, co może po­wie­dzieć tylko nasza mama, nie robot. Pro­szę…

Me­cha­nicz­ny­mi dłoń­mi z za­cie­ka­wie­niem ła­pa­ła płat­ki śnie­gu, jakby pierw­szy raz w życiu do­świad­cza­ła ta­kie­go zja­wi­ska. Nie prze­sta­jąc się uśmie­chać, od­po­wie­dzia­ła:

– Zadaj py­ta­nie, a z chę­cią na nie od­po­wiem, Adul­ko.

Wpa­dło mi wów­czas do głowy: Gab ma rację. Ma rację. Po chwi­li otrzą­snę­łam się z tej myśli, wy­wa­li­łam z głowy na zbity pysk, wgnio­tłam w śnieg. Wal­czy­łam dalej.

– Co ci po­wie­dzia­łam pod­czas rejsu na trzy­dzie­ste uro­dzi­ny i jak na to za­re­ago­wa­łaś?

Nie za­sta­na­wia­jąc się ani se­kun­dy, mama od­po­wie­dzia­ła:

– Rze­kłaś wów­czas, że będę bab­cią. Bar­dzo się ucie­szy­łam i z tej ra­do­ści wsko­czy­łam do morza. Mam na­dzie­ję, że czu­jesz się usa­tys­fak­cjo­no­wa­na od­po­wie­dzią. Wszyst­kie wspo­mnie­nia zo­sta­ły od­po­wied­nio za­pi­sa­ne, więc w razie wąt­pli­wo­ści mogę…

– Nie trze­ba – prze­rwa­łam mamie. Prze­rwa­łam ro­bo­to­wi. Prze­rwa­łam…

Komu?

Ga­briel ru­szył w jej stro­nę.

– Co ro­bisz? – za­py­ta­łam, wi­dząc dziw­ny wzrok brata.

– A jak my­ślisz? Chcę za­koń­czyć to sza­leń­stwo. Chyba już zro­zu­mia­łaś, że to coś nie ma ni­cze­go wspól­ne­go z czło­wie­kiem. Zro­bi­my tra­dy­cyj­ny po­grzeb, tak jak za­wsze chcia­ła. Czas się po­go­dzić z…

– Nie do­tkniesz jej.

Sta­nę­łam przed me­cha­nicz­ną kró­lo­wą lodu. Kim­kol­wiek była, jej głos był dla mnie czymś, z czym nie po­tra­fi­łam się roz­stać. Nie w taki spo­sób. Białe płat­ki prze­sta­ły pró­szyć, chmu­ry od­sło­ni­ły błę­kit.

– To już jest tylko zwy­kła ma­szy­na, ro­zu­miesz!?

Miał obłęd w oczach. Nie po­zna­wa­łam wła­sne­go brata.

– A skąd mo­żesz mieć pew­ność? Co, jeśli w tym ciele nadal jest jej cząst­ka? Frag­ment duszy? Co­kol­wiek, o czym nie mamy po­ję­cia?

Ga­briel chciał od­su­nąć mnie na bok, ale za­par­łam się i po­pchnę­łam go z ca­łych sił. Gruch­nął na śnieg. Za­klął, wstał, otrze­pał się. Przez mo­ment byłam prze­ko­na­na, że mnie ude­rzy. Po chwi­li jed­nak ogień w jego spoj­rze­niu zgasł, a za­stą­pi­ły go łzy.

– Rób zatem, co chcesz, ale wiedz jedno. Nigdy już mnie tutaj nie zo­ba­czysz. Dawno po­go­dzi­łem się z tym, z czym ty nie mo­żesz.

Od­szedł.

Mama już się nie uśmie­cha­ła. Smu­tek wy­mie­szał się ze zło­ścią i twarz przy­bra­ła dziw­ny wyraz, jakby nie wie­dzia­ła, na którą emo­cję osta­tecz­nie po­sta­wić.

– Có­recz­ko, czy to z mo­je­go po­wo­du do­szło mię­dzy tobą a bra­tem do kłót­ni? Za­le­ży mi na szczę­ściu dzie­ci i chcę pomóc roz­wią­zać wam wszyst­kie pro­ble­my.

Śnieg na ja­bło­ni, mu­ska­ny pro­mie­nia­mi słoń­ca, szyb­ko za­czął od­cią­żać ga­łę­zie, opa­da­jąc na nasze głowy. Od­wilż przy­szła w jed­nej chwi­li, jakby kró­lo­wa lodu rzu­ci­ła za­klę­cie.

– Tylko mnie przy­tul – rze­kłam.

Usłu­cha­ła.

Me­cha­nicz­ne ręce ob­ję­ły moje drżą­ce ciało. Za­mknę­łam oczy. Ogród. Ro­dzin­ny dom. I mama. Wszyst­ko jest w po­rząd­ku i bę­dzie jak daw­niej.

Jak daw­niej.

– Masz ocho­tę za­grać w war­ca­by? Nie gra­ły­śmy całe wieki – ode­zwa­łam się.

– Oczy­wi­ście. Z chę­cią za­gram w tę grę, Adul­ko, jeśli tylko spra­wi ci to ra­dość.

Ru­szy­ły­śmy w stro­nę domu trzy­ma­jąc się za ręce. Cho­dzi­ła dużo zgrab­niej niż na po­cząt­ku cho­ro­by. Płyn­nie i na­tu­ral­nie.

– Dla­cze­go przez cały czas prze­sia­du­jesz w tym fo­te­lu? – za­da­łam jesz­cze py­ta­nie, które od dawna mnie drę­czy­ło.

Mama od­po­wie­dzia­ła bez za­sta­no­wie­nia:

– Przed­miot ten zwią­za­ny jest z naj­waż­niej­szy­mi mo­men­ta­mi mo­je­go życia. Sie­dząc w nim do­wie­dzia­łam się, że będę miała córkę. Sie­dząc w nim zo­sta­łam po­pro­szo­na o rękę. Sie­dząc w nim od­naj­dy­wa­łam spo­kój. Za­wsze ko­ja­rzył mi się z dobrą no­wi­ną i na­dzie­ją na lep­sze jutro. A ni­cze­go moc­niej nie pra­gnę­łam przez ostat­ni rok, niż od­na­leźć na­dzie­ję i dobrą no­wi­nę. Czy od­po­wiedź cię usa­tys­fak­cjo­no­wa­ła, Adul­ko?

Nie od­po­wie­dzia­łam.

We­szły­śmy do domu.

Wi­kli­no­wy fotel pod ja­bło­nią w końcu miał chwi­lę wy­tchnie­nia.

Koniec

Komentarze

Realuc,

Bardzo smutne, bardzo przykre i bardzo ładnie napisane.

Wzruszyłam się samotnością matki i przeraziłam wizją takiej przyszłości. Z jednej strony algorytm, z drugiej rzeczywistość starszych ludzi. Miejsce pod jabłonią bardzo dobrze wybrane, na wprowadzenie klimatów pór roku. Nie wiem czy były jakieś błędy, tak mnie pochłonęła treść, że niczego innego nie zauważyłam. Wyrazy uznania z mojej strony. Dziękuję za lekturę i klikam.

Smutne i przerażające. Niełatwo jest mnie wzruszyć, ale przyznaję, że kilka razy łza się zakręciła w oku. Chciałbym umieć tak pisać. Dobrze, że nie dożyję takiej przyszłości. Mam na myśli wszczepy. Klik.

Mnie również opowiadanie zasmuciło i zmusiło do refleksji. Poza tym napisane jest sprawnie, nic mnie nie zatrzymało w trakcie lektury. Bardzo udany tekst. Pozdrawiam!

Cześć, Realucu!

 

Bardzo dobre, świetnie wręcz napisane opowiadanie o samotności (matka), braku umiejętności pogodzenia się z faktami (Ada) oraz tłumionym przez lata żalu do rodzeństwa (Gabriel). Przerażająca perspektywa, ale, obawiam się, wcale nie taka odległa. 

 

Nie wiem na ile tekst przechodzi brzytwę Lema (w sumie, jakby zastąpić cybernetykę postępującą chorobą przechodzącą w stan wegetatywny, wydźwięk pozostałby ten sam), ale mało mnie to obchodzi. Pomimo, chwytającej za serce, tematyki, lektura była prawdziwą przyjemnością. Do tego skłaniającą do refleksji nad własnym życiem i balansem pomiędzy własnym życiem, a relacjami z rodzicami.

 

Dziękuję za podzielenie się wybornym tekstem, biegnę nominować.

 

ps. w kilku miejscach zabrakło przecinków, ale niestety nie zanotowałem, gdzie :(

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Czy trzeba czekać na przyszłość, aby zetknąć się z tak trudną sytuacją? Czy dzisiaj bliscy chorych, którzy powoli tracą władzę nad własnym ciałem i rozumem, czują inaczej?

Pewnie to nie są sytuacje porównywalne, ale przypuszczam, że w podobnych przypadkach odczucia opiekunów są bardzo zbliżone. I pewnie nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, aby podjąć właściwą decyzję.

Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.

Idę do klikarni. :)

 

jak­bym spo­tka­ła star­szą o przy­naj­mniej pięć lat osobę. → A może: …jak­bym spo­tka­ła osobę star­szą o przy­naj­mniej pięć lat.

 

– Ko­cham Cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr… → – Ko­cham cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Wszystkim!

Miła niespodzianka po intensywnym dniu i w końcu mam czas żeby odpisać.

Aby nikogo nie pominąć:

 

Milis

Dzięki za pierwszy komentarz, miło, że wpadłaś.

Podwójne podziękowania za podwójny klik i na pewno się odwdzięczę zaglądając pod Twój tekst.

 

Koala75

Myślałem, aby w przedmowie dać dopisek: Koalo, nie czytaj dalej! Tekst nie dla Ciebie!

Oczywiście z powodu naszej niedawnej dyskusji, w której wyjawiłeś mi (chyba na priv) jakiego typu teksty chciałbyś tutaj czytać. I ten z pewnością się do takich nie zalicza. Tym bardziej dzięki, że przeczytałeś.

Czy nie dożyjemy takiej przyszłości? Kto wie.

 

Corrinn

Dzięki, że wpadłeś.

Jak tekst zmusił do refleksji to już uznaję to za wielki sukces.

 

cezary_cezary

Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na fakt, że tekst porusza więcej, niżli tylko jeden temat. 

Co do brzytwy Lema – masz rację, balansujemy tutaj na cienkiej granicy. Zgadzam się. Niemniej jednak w przypadku bardziej naturalnej choroby, znanej nam dzisiaj, końcówka byłaby raczej inna. Mam na myśli to, że skończyłoby się na wegetacji lub śmierci (przynajmniej takiej oczywistej), a tutaj jednak mamy trzecią możliwość.

Przecinki to ma zmora, ale poczekam na łowcę Tarninę, zakolejkowała to może na nie zapoluje :P

Dzięki za klik i nominację!

 

regulatorzy

masz rację, nie trzeba czekać. Z taką sytuacją i dziś możemy się spotkać, tylko jak napisałem wyżej, w wizji przyszłości na końcu tej trudnej drogi pojawia się opcja, która dziś jeszcze nie jest dostępna. Czy jest to opcja, która w ogóle powinna się pojawić? To już pewnie temat na szerszą dyskusję, która być może kiedyś będzie miała miejsce na świecie.

 

Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.

Trzy razy przetarłem oczy, ale nadal to widzę. I choć niedowierzam, niezwykle rad jestem z tego :)

 

Babole poprawione.

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, Realuc. Nie będę się rozpisywał. Czytało mi się to opowiadanie wybornie. Zadajesz nim egzystencjalne pytanie. Nie wprost, ale jednak. Piszesz sprawnie, konkretnie, da się wyczuć, że realizujesz wcześniejsze zamierzenia. Leci klik ode mnie. Pozdrawiam.

Hesket,

to i ja nie będę się rozpisywał i tylko podziękuję Ci wielce za komentarz i klik :)

Pozdrawiam! 

Realucu, uwierz w siebie – wzrok masz naprawdę dobry i zobaczyłeś co trzeba. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki za potwierdzenie! W takim razie czym prędzej odwołuję wizytę u okulisty ;)

Kłaniam się. Bo jest za co.

Nie będę bawił się w długie, złożone wywody. Po co one komu, gdy tekst daje się podsumować i ocenić w jednym, no, dwóch zdaniach?

Ale zaraz częściowo zaprzeczę powyższemu. Końcowa refleksja mogłaby okazać się niezbyt czytelną, a więc niespecjalnie przekonywającą, bez małego wstępu. Chodzi mi o to, że jak pierwsze fragmenty – umownie wiosna, lato, jesień – niezbyt mnie poruszały, bo rozdźwięki między rodzeństwem, wynikające z odmiennych podejść i odmiennych percepcji stopniowo zmieniającej się sytuacji ze stanem psychofizycznym matki to wewnątrzrodzinna i żadna inna sprawa. Dopiero finał, dopiero te wygładzone językowo i treściowo odpowiedzi sztucznej inteligencji… One, moim być może lekko zwariowanym zdaniem, nadają sens całości, zarysowują, szkicują przyszłościowy i straszny obraz wzajemnego położenia i stosunków między człowiekiem-człowiekiem a człowiekiem-już-nie… 

Postapokalipsa w swoim rodzaju.

Dziękuję, pozdrawiam.

Cześć Relauc !!!!

 

Nostalgiczna opowieść. Do pewnego momentu ciekawa, potem trochę mnie znużyła. Ale końcówka szokująca. Na plus jest, że sprawiłeś, że czytelnik żyje tym co czyta. Czytając wczułem się w relacje bohaterki.

W sumie to wydaje mi się, że brat miał rację. To, że córka miała rodzinę i dzieci i pracę nie usprawiedliwiało, że rzadko odwiedza matkę. A argument, że zapłaciła za operację ze swojej kieszeni nie jest wcale dobrym argumentem.

 

To tyle ode mnie!!!

Pozdrawiam :)

 

Jestem niepełnosprawny...

AdamKB,

bardzo cieszy mnie Twoja opinia.

Wychodzi na to, że warto czasami dotrwać do końca nawet wówczas, gdy na pewnym etapie tekst nie do końca nas przekonuje.

Dzięki za komentarz.

 

dawidiq150,

Cieszę się, że żyłeś opowieścią i wczułeś się w relacje bohaterów. A że momentami Cię nużyło? No cóż, z pewnością nie ma w tekście wiele akcji, nazwijmy to, filmowej.

Otóż to, brat miał swoją rację. Siostra zapewne i też pewną rację miała. I o to chodzi. Nie ma nigdy jednej słusznej racji.

Pozdrawiam.

Bardzo mocno grasz emocjami. Tak na granicy mojej akceptacji.

Rodzeństwo nie zgadza się chyba pod żadnym względem – inne poglądy na cyborgizację, inne modele rodziny, inne zarobki… Są tak różni, że aż trudno uwierzyć w ich pokrewieństwo.

Ładnie pokazałeś zmianę w matce, posiłkując się jej wypowiedziami. Literacko to mi się spodobało. Chociaż mam wątpliwości, czy przy zachowaniu wszystkich wspomnień aż tak zmieniłby się styl.

Rozważania córki pod koniec skojarzyły mi się z opowiadaniem “Czy pan istnieje, Mr Johns?”.

Jeśli dojdzie do głosowania, prawdopodobnie będę na TAK.

Babska logika rządzi!

No, proszę, wracam sobie na portal do długiej nieobecności i od razu trafiam na dobre opowiadanie! Ten tekst mówi o dalekiej przyszłości, ale pokazuje, że nawet wtedy pewne rzeczy pozostają niezmienione. Problemy, które poruszyłeś, dotykają dziś wielu ludzi, tylko nie są powodowane przez wszczepy. Wobec tego tekst wzbudza smutną refleksję, że czasy się zmieniają, ale problemy i emocje z nimi związane pozostają takie same. Bardzo podobało mi się krążenie wokół fotela pod jabłonią, który ładnie spiął całe opowiadanie. Podobało mi się też, w jaki sposób opisałeś matkę i brata głównej bohaterki, zaś sama bohaterka wypadła w sumie dość przeciętnie, ale poprawnie. Chodzi mi o to, że nie znalazłam w niej jakiegoś elementu, który by sprawił, że wydawałaby się realnym człowiekiem, żadnej oryginalnej i charakterystycznej tylko dla niej cechy, np. jakiegoś niecodziennego zainteresowania, pewnych niespodziewanych zachowań. Ale ogólnie to mi mocno nie przeszkadzało i całość mi się podobała, mimo że pewne przemyślenia były przedstawione zbyt wprost – wolałabym tu widzieć więcej niedopowiedzeń, ale ja już tak mam, że jestem fanką niedopowiedzeń :) Generalnie mocny tekst! 

Finklo,

raduję się, że nie przekroczyłem granicy Twojej akceptacji. Starałem się balansować emocjami, właśnie po to, aby nie przesadzić i nie przejść za pewną czerwoną linię. 

Za TAK-a, w razie ewentualnego głosowania, byłbym oczywiście niezmiernie wdzięczny :)

Pozdrawiam!

Sonato,

cześć!

Fajnie, że wróciłaś na portal. I fajnie, że nie żałujesz, iż po powrocie trafiłaś na mój tekst.

Masz rację, pewne rzeczy się nie zmieniają na przestrzeni wieków. A reszta to jeno otoczka.

Główna bohaterka jest w zasadzie z większego cyklu – nie planowałem tego, ale po opowiadaniu Myśli zgubne na tutejszy konkurs napisałem już kilka tekstów o Adriannie i planuję to kiedyś sklecić w jedną, dłuższą całość. Niemniej jednak opowiadanie to jest oczywiście samodzielnym tekstem i oczywiście rozumiem Twoją potrzebę poznania bardziej indywidualnych, wyróżniających bohaterkę cech.

Dzięki za komentarz! :)

No, no prawdziwy wyciskacz łez ;(

 

 Dobrze i mocno zagrałeś emocjami – ale nie na tyle mocno, że przeholować, co zdecydowanie jest na plus Twojego wyczucia.

Poruszyłeś w tekście dwa problemy. Jeden, który jest przed nami dotyczący tego kiedy człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się maszyną? Drugi, jakże współczesny, opieka nad bliskimi, którzy pozornie mogą sobie sami poradzić, ale czy na pewno? Splotłeś te dwa wątki w poruszającą historię.

Gratulacje, bardzo dobry tekst.

 

Z czepialstwa, chyba trochę za bardzo mi przeszkadzała „mama android”, może mogłeś subtelniej zasygnalizować, że się zmieniła, a przynajmniej pozostawić czytelnika w niepewności i na koniec uderzyć czymś, co by określiło sytuacje 0/1. Ale to już moja projekcja, nie musisz się tym specjalnie przejmować ;)

grzelulukas,

Dzięki za wizytę i komentarz.

Chusteczki nie podam, bo jako alergik zużyłem dziś wszystkie, ale mam nadzieję, że jakąś pod ręką miałeś :D

Cieszę się, że i Ty uznałeś, że nie przeholowałem z emocjami.

Problemów poruszyłem w tekście nawet więcej, ale oczywiście te, które wymieniłeś, są na pierwszym planie.

Co do ,,mamy androida” postawiłem na dość znaczącej różnicy między ludzkim a nieludzkim sposobie bycia, ale jak najbardziej rozumiem Twoje spostrzeżenie.

Pozdrawiam! 

Tekst bardzo ciekawy, główny motyw odbieram nieco jako polemikę ze stwierdzeniem, że człowiek jest “sumą swoich doświadczeń”, bo jednak matka przepisana na dysk twardy staje się dla bohaterki kimś obcym – mimo jej wcześniejszego braku uprzedzeń.

Również temat starzenia się, choroby i odchodzenia, każdemu chyba bliski, zręcznie powiązałeś z kwestią człowieczeństwa – bez nuty sugestii, że to choroba odczłowiecza.

Interesujący był dla mnie też sam wybór perspektywy – wyobrażam sobie, że w bardziej “tradycyjnym” ujęciu rodzeństwo zamieniłoby się rolami jeśli chodzi o opiekę nad bliskimi. Czuć też, że dwójka rodzeństwa jest postaciami złożonymi (szczególnie jak na długość tekstu, chociaż wyraźnie skupienie silniejsze jest na Gabrielu). Dla mnie osobiście przykre jest to, że mimo braku racjonalnych podstaw (do końcowej sytuacji doprowadziło bardzo rzadkie (a może tylko rzekomo takie?) powikłanie) czarnowidztwo Gabriela okazało się prawdą.

A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D

Tekst, jak wspomniano wcześniej, faktycznie smutny, ale czytało mi się go bardzo dobrze! Dobra robota!

Realucu, troszkę to trwało, ale własnie doszłam do wniosku, że opowiadanie zasługuje na piórko, więc udaję się do nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

kazio mniejszy,

cześć!

Dzięki za wizytę i komentarz.

Widzę, że jesteś nowym użytkownikiem, tak więc pozostało czekać na Twój pierwszy tekst tutaj, do którego na pewno zajrzę.

Masz bardzo ciekawe i też trafne spostrzeżenia po lekturze.

A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D

Uznałem tę informację za zbędną, ale ciekawość rozumiem :)

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam! 

Reg,

jeszcze chyba nigdy tak bardzo nie ucieszyły mnie Twoje przemyślenia.

Dziękuję! 

Bardzo proszę, Realucu. I miło mi, że sprawiłam Ci uciechę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:D

Podoba misie! Wyciska łzy – chyba nie dla mnie – przez zabieg z rodzeństwem. Pokazujesz przemijanie i pamięć. 

Uważam, ze w przyszłości każdy z nas będzie się mierzył ze stopniem zastępowalności, kasy nań, decyzją (już zresztą częściowo to robimy) i tym co, pozostanie w pamięci żyjących.

Też dołożę swój głos do nominacji. :-)

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, hej!

Cieszę się, że się spodobało.

Dziękuję za wizytę, komentarz i nominację :)

Przeczytałem, komentarz napisze później. A tymczasem udam się w odpowiednie miejsce, żeby Finklowa deklaracja, że będzie na TAK, się nie zmarnowała ;)

 

PS. Jak będziesz miał wolne dwie minuty, to możesz zerknąć na to: Forma T. Zeuszawskiego

Known some call is air am

Outta, dzięki! Czekam na komentarz a do wskazanego tekstu na pewno zajrzę, pewnie jeszcze dziś wieczorem. Pozdrówka

404, spoko, jeśli dobrze pamiętam, już inni o moją deklarację zadbali. ;-)

Babska logika rządzi!

Hej, Realucu

Jestem dość odporny na wzruszenia od słowa pisanego, więc mnie nie ruszyło, ale – wiadomo – subiektywny odbiór. Sporo tutaj grania na emocjach, czasem miałem wręcz wrażenie obcowania z operą mydlaną. Parę razy zgubiłem się, kto akurat zabiera głos, ale nic poważnego.

Komentujący wspominają głównie emocje, ale mnie tekst się spodobał – bo się spodobał – z innych powodów, mam nadzieję, że równie dla Ciebie ważnych.

Przede wszystkim początki rozdziałów – naprawdę fajnie wyszło z tym powtarzaniem, a jednocześnie zmienianiem ogrodu oraz wspomnieniami o Rudym (btw. mam małego psa, nazywa się… Rudy xD). Ogród przeobraża się wraz z matką i bardziej na mnie zadziałały jego opisy niż relacje między rodzeństwem.

Po drugie, tekst bardzo na czasie, właściwie proroczy, już w papierowym Cyberpunku RPG zastanawiano się nad człowieczeństwem i wpływem wszczepów na poczucie własnego “ja”. Twoje opowiadanie przypomniało mi również Ghost in the Shell – w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?

Po trzecie – kameralność opowieści. Można było przedstawić takiego Alzheimera nowego wieku na wiele różnych sposobów, ale wybrałeś spokojną, rodzinną atmosferę bez żadnej akcji i fajerwerków, a to wyszło tylko tekstowi na dobrze. To powolne umieranie, demencja, zamiana w mechaniczne zombie, gadające chatemAi. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale tak naprawdę nic nie jest – i tu rację ma brat. Mama umarła, został metal, ale może dla kogoś metalowa namiastka jest lepsza niż ostateczna śmierć? Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”.

Nie nominuję, bo już nie trzeba ;)

Pozdrawiam

Zanais, hej.

Co do emocji – jasna sprawa. Trudna to sztuka wywołać je słowem pisanym. Tym bardziej, że każdy wrażliwy jest na coś innego. 

Bardzo mnie cieszy Twój rozbudowany komentarz i to, że zwróciłeś uwagę na inne aspekty tekstu, do tej pory rzeczywiście nawet nie wymieniane. Przeobrażanie ogrodu wraz z matką było tak naprawdę nasionem, pierwszym impulsem pomysłu, z którego wykiełkowała całość.

…w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?

Tak, to w zasadzie jedno z głównych pytań, które chciałem w domyśle zadać.

Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”

Jak najbardziej możnaTak myślę przynajmniej. Dlatego pokazałem odmienne podejście do tego tematu przez siostrę i brata.

Dzięki raz jeszcze za poświęcony czas i najważniejsze:

Pozdrów Rudego xD

Twój tekst jest trafnym przedstawieniem dlaczego literatura nigdy się nie nudzi.

Nie ma tu zbyt wielu nowości – postępujący proces rozkładu ciała i zastępowania go sztucznymi mechanizmami i narządami to coś najbardziej oryginalnego, natomiast cała reszta nie jest rewolucyjna.

Ograny motyw z porami roku przedstawiającymi kolejne etapy życia, który tutaj wypadł klimatycznie, kłótnie i postawy charakterystyczne w sytuacji opieki nad starszymi. Część osób na pewno widziała coś podobnego w swoich rodzinach. Reprezentacja postaw także jest życiowa.

 

Ale!

 

Tutaj wrócę do pierwszego zdania.

Pomimo, wydaje się, ogranych motywów, przedstawiłeś historię z punktu swojej wrażliwości, emocji i perspektywy i wyszło to klimatycznie. Naprawdę mi się podobało, postacie były żywe i ich zachowanie skłaniało do refleksji, czy warto żyć czymś nierzeczywistym czy może pozwolić komuś po prostu odejść. Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź, bo trudno poruszać się po takich kwestiach wyłącznie logicznie. I w sumie nie narzucasz czytelnikom co powinni sądzić, więc też dobrze.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, cześć.

dzięki za opinię.

Masz zupełną rację – nie siliłem się ani trochę na nowości lub rewolucje. Z różnych powodów.

Cieszę się zatem, że dostrzegłeś zalety w takiej formie, w jakiej przedstawiłem tę historię.

Pozdrawiam!

Bardzo misię. Cieszę się, że tekst nie poszedł w stronę straszenia rozwojem technologii, a ma w sobie coś subtelniejszego, jakieś rozważanie o życiu i nie-życiu, które bardziej trafia w moją wrażliwość. Nawet jeśli niektóre motywy już były, to co z tego, skoro są tak dobrze przedstawione?

Opowiadanie nie jest długie, ale imo to dobrze. Jest plastycznie, są opisy, ale mamy tego tyle, ile trzeba.

 

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Rossa, dzięki, że wpadłaś i oczywiście cieszy mnie Twój pozytywny odbiór tekstu. Miłej nocki i pozdrawiam!

Hej!

No to jestem w końcu z obiecanym komentarzem.

Przeczytałem kilka dni temu i nadal pamiętam o czym jest Twoje opowiadanie, a to dobrze o nim świadczy. Przede wszystkim podoba mi się ten podział na pory roku, który koreluje z odczłowieczaniem mamy, jednocześnie pokazując upływ czasu, który jej pozostał. Niby nic nowatorskiego, a robi tutaj robotę. To, co jest tutaj równie ważne jak zmiany, następujące w matce, to zmieniająca się relacja brata i siostry. A w zasadzie ta relacja jest stała, tylko pojawia się w niej coraz więcej otwartych kart, z których wylewają się żale, pretensje, obawy i prawda. Częściej odwiedzający matkę Gabriel, coraz bardziej zmęczony sytuacją i już właściwie pogodzony z tym, co nieuchronne oraz Ada, kobieta z własną rodziną, zarabiająca dobre pieniądze, z których finansuje przedłużanie matce życia, a nade wszystko nie potrafiąca się pogodzić z tym, że każdemu pisany jest koniec – kupuję charaktery i motywacje tych postaci po całości, ich relację również. Te postacie to bardzo silna strona Twojego tekstu.

Stawiasz też tutaj zadawane po wielokroć pytanie, gdzie kończy się człowieczeństwo. I nie odpowiadasz na nie, a przynajmniej nie poprzez swoich bohaterów, ponieważ prezentują oni różne postawy, więc to czytelnik wybiera stronę. Czy matka jest nadal matką, czy po całkowitej wymianie wszystkich elementów już nie? Paradoks statku Tezeusza ;)

Podobało mi się. Dlatego też nominowałem do piórka.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Siema.

 

Tak, historia emocjonalna i zgadzam się z Reg, że nie musimy czekać na epokę powszechnej robotyzacji, żeby mierzyć się z podobnymi wyzwaniami, moja babcia cierpiała na demencję i było to straszne doświadczenie :(

 

Tekst zadaje szereg ważnych pytań – o człowieczeństwo, o technologię, którą wyrzucamy z naszego życia drzwiami, a ona wraca oknem, o relacje i życiowe wartości. W jakimś sensie, przynajmniej dla mnie jest to też tekst o kompromisach, o tym, że akceptujemy łatwą prawdę, zamiast mierzyć się z trudną (ale prawdziwą) rzeczywistością. I za to właśnie najbardziej uważam, że należy się piórko i rozważę zgłoszenie nominacji. Oprócz tego na duży plus połączenie technologii z bajkową codziennością, z rodzaju tych bajek, których słucha się z łezką w oku przypominając sobie starą wierzbę, czy zbijaną z desek ławę (odpowiedniki Twojej jabłoni i wiklinowego fotela). Sam fotel zresztą jest niezwykłym bohaterem, czy może raczej papierkiem lakmusowym człowieczeństwa – bardzo fajny zabieg.

 

Co do fabularnego czepiania się, to właściwie mam tylko (aż) jedną wątpliwość – podejmowanie decyzji w tej historii. Ktoś musiał podjąć szereg decyzji oraz zmierzyć się z ich konsekwencjami – przede wszystkim protezy/wszczepy, to IMHO decyzja jak z tradycyjną operacją czy przeszczepem, trzeba zmierzyć się z potencjalnymi powikłaniami. I dalej, przy kolejnych operacjach, to jest dalej decyzja, szereg decyzji – kto więc podjął tę ostateczną, o wszczepieniu płytki do mózgu i zamianie mamy w chata GPT 5.0? Nie zrobiła tego Ada, bo nie wiedziała co się stało, nie zrobił tego Gabriel, bo on chciał tradycyjnego pogrzebu, sama mam też nie mogła tego świadomie zrobić bo umarła. Więc kto? Tutaj upatruję jedyny słaby (rzeczywiście słaby) punkt tej opowieści – przedstawianie konsekwencji i emocji z nimi związanych bez kontekstu decyzji oraz odpowiedzialności za nią. Czy to gra na emocjach? Być może, ale do mnie mimo wszystko trafia.

 

I jeszcze małe powtórzonko.

Uśmiechała się. Narcyzy i stokrotki muskały bose stopy a pobudzone do życia owady wspinały się po sztucznych, mechanicznych rękach. Ogród był wspaniały, jak zawsze. Przez trzydzieści lat nie zmienił się zupełnie i nadal pozostał ostoją szarego, sztucznego świata. Tutaj czas zatrzymał się dawno, dawno temu.

 

Pozdrosy!

Che mi sento di morir

Outta, hej!

Cieszy mnie Twoja pozytywna opinia.

Podwójnie natomiast cieszy to, że kupiłeś bohaterów – zauważyłem swego czasu, że łatwiej/lepiej przychodzi mi stworzenie samej historii niż bohaterów, którzy tę historię tworzą. 

Lubię stawiać otwarte pytania i zakończenia. Natomiast myślę, że w tym opowiadaniu postawienie jednokierunkowej diagnozy byłoby zupełnym niewypałem.

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas i nominację.

P.S. tekst, który podlinkowałeś, przeczytałem. Zostawię pod nim komentarz w wolnej chwili.

 

BasementKey, Siema!

 

Na wstępie oczywiście wyrazy współczucia, jeśli na własnej skórze doznałeś demencji bliskiej osoby. 

 

Bardzo trafnie dostrzegłeś wiele zagadnień i pytań, które tym tekstem chciałem poruszyć.

 

W jakimś sensie, przynajmniej dla mnie jest to też tekst o kompromisach, o tym, że akceptujemy łatwą prawdę, zamiast mierzyć się z trudną (ale prawdziwą) rzeczywistością. I za to właśnie najbardziej uważam, że należy się piórko i rozważę zgłoszenie nominacji.

Czytasz mi w myślach :)

I oczywiście jeśli Twoje rozważania dojdą finalnie do nominacji, wówczas będę niezwykle rad z tego powodu. 

Co do tej jednej kwestii, której się uczepiłeś.

Generalnie masz rację, że jasno tego nie określiłem. Natomiast to Gabriel się tym zajmował. Jest mowa o tym, że rozmawiał z lekarzem, więc wiadomo, że to on tam bywał z matką. W scenie trzeciej (jesień) jest już kłótnia i tak dalej i ma już pełno wątpliwości, ale tam jeszcze nie jest w 100% zrezygnowany. Dopiero w ostatniej scenie stwierdza, że to nie ma sensu, już po tym, jak w mózgu było grzebane i po tej decyzji. Dodatkowo jest to już pewien powszechny proces w takich czasach – tak jak dziś komuś można dać rozrusznik do serca i raczej dla każdego jest oczywiste, że woli dać jakieś urządzenie i żyć dalej, niż umrzeć, tak dla ludzi przyszłości (przynajmniej w ich perspektywie) jest oczywiste, że wolą zastępować się mechaniką do końca, niż odpuścić i umrzeć. 

Rozumiem jednak, że ta kwestia mogła być konkretniej w tekście zakomunikowana. 

Powtórzonko spróbuję wywalić wieczorkiem (choć trochę ta sztuczność jest celowa, więc się zastanowię :P)

 

Dzięki!

Dzięki za wyjaśnienia, rozumiem, że w Twojej historii jest to proces naturalny, jak przeszczep wątroby czy serca:

 

– Co się tak gapisz? Ostatnim organem, który został zaatakowany, był mózg. Odsłonili czaszkę, wsadzili do środka komponent AI i voilà. Nasza mama umarła dwa tygodnie temu, tuż przed operacją. Szkoda, że to przegapiłaś.

 

Mimo wszystko dla mnie jest to trochę bezosobowe, jacyś oni – odsłonili, wsadzili i zrobili z mamy robota. Choć z drugiej strony być może to lepiej dla historii…

Che mi sento di morir

Kolejne w tym miesiącu w portalu nf ważne i ludzkie opowiadanie. Gratuluję.

Więcej takich. Pozdr.

Już tylko spokój może nas uratować

BasementKey,

zrozumiałem Twoje podejście i oczywiście jest w nim słuszność i logika. 

Przemyślę jeszcze tę kwestię i niewykluczone, że skonkretyzuję tę informację w tekście.

 

Rybaku,

fajnie, że wpadłeś i zostawiłeś po sobie ślad.

Dzięki za komentarz i korzystając z okazji życzę powodzonka na GSB.

 

Cześć, Realuc!

 

Lekturę majowych nominacji zacząłem od Twojego tekstu i dwojako nie żałuję.

Po pierwsze, tak smutny tekst mam już za sobą. To trudna rozrywka i może dobrze się stało, że zbiegła mi się w czasie z lekkim załamaniem pogody.

Po drugie to dobry tekst. Na dobrą sprawę (klasyczny portalowy zarzut) mógłbyś to rozbudować do sporego tekstu, bo mamy rdzeń historii i gdzieś tam napomknięte o różnych innych problemach/konfliktach. Mógłbyś, ale uważam, że w postaci takiego króciaka broni się to zdecydowanie. Koncepcja jest prosta, ale dosadna.

Wszedłeś w tematy, które mogą też wywoływać pewien sprzeciw czytelników w takim sensie, że chwytasz się łatwej emocjonalnie dźwigni – kochająca, umierająca mama i dzieci, które muszą na to patrzeć. Do tego w początkowej fazie tekstu to budowanie relacji wyszło imo mało subtelnie, podobnie jak mało subtelnie przemyciłeś kilka informacji. Przykłady:

Ale jakie znaczenie ma sukces, gdy dowiadujesz się, że osoba, którą kochasz, traci człowieczeństwo?

To zdanie mogłoby być blurbem tego tekstu.

– Lekarstwo na raka próbowano wynaleźć od czasów mumifikowania ludzkich zwłok, a jak sama wiesz, udało się to dość niedawno.

w dialogu to zawsze zwiastuje przywalenie informacją ;)

Ale to chyba mój jedyny zarzut, ale też zaznaczam, że nie jest dominujący nad jakością tekstu.

Co warto też docenić, w oszczędnej ilości znaków ukryłeś głębsze motywacje bohaterów i zarówno bohaterki, jak i jej brata nie można jednoznacznie ocenić. Łatwo dostrzec rysy na wizerunkach, ale bardzo fajną rzeczą jest to, że przecież gdzieś tam kryją się jeszcze inne rzeczy, jest inny świat, inne problemy. Dzięki tym łącznikom tekst nabiera głębi, bo że kochającą mamą należy się opiekować na starość, to nie podlega wątpliwości, ale potem przychodzi proza życia i z różnych przyczyn może okazać się to nie do końca takie łatwe.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Na pewno będę piórkowo na TAK, bo opowiadanie bardzo mnie poruszyło i jest pięknie napisane. Pewnie można zarzucić, że dobór tematyki to swego rodzaju pewniak i zawsze poruszy czytelnika, ale Twoje wykonanie jest naprawdę mistrzowskie i z tekstu wylewa się masa uczuć i emocji. Połączenie z fantastyką naukową bardzo naturalne, każda postać niesłychanie wyrazista.

Krokusie, zygfrydzie, krótko bo na wakacjach jestem i do końca tygodnia staram się nie dotykać telefonu (co, jak widać, nie do końca się udało – ale tylko na NF spojrzałem :P) – cieszą mnie Wasze opinie. Tym bardziej, że jesteście tutaj poniekąd z obowiązku dobrze, że lektura nie była straconym czasem. Pozdrawiam.

Mówi się, że w którymś momencie rodzice powinni pozwolić dziecku odejść, a Ty pokazujesz wizję, w której to dzieci powinny pozwolić rodzicowi odejść. Pięknie pokazujesz powolne odchodzenie matki, to jak z podmiotu, człowieka, który ma prawo podejmowania decyzji, zmienia się w przedmiot, o którego losie decydują inni. Jej przyszłość rozstrzyga się za jej plecami, w kłótniach rodzeństwa. Gdzieś z tych rozmów rodzeństwa wynika, że matka tego nie chciała, może nie miała sił protestować, może nie chciała robić córce przykrości, ale widać, jak powoli traci… siebie.

Dobrze rozplanowałeś tę historię, połączenie przemijających pór roku, przybywających siwach włosów i ubywającej tożsamości i do tego element, który pozostaje niezmienny – tytułowy wiklinowy fotel.

Bardzo udane opko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, dziękuję za komentarz i rad jestem z Twej opinii :) Pozdrowienia!

Przeczytałam a potem biłam się z myślami. Walka trwała długo, bo byłam pewna, że napisałam komentarz, a okazało się, że nie. Może przerwałam w trakcie, a może część mnie powstrzymała tę drugą.

Z jednej strony opowiadanie jest nieco łzawe, a patrząc na autora od początku wiedziałam, że będziemy pruć żyły. I to jest dla mnie trochę na minus, bo sierceszciepatielnyje kawałki to Twoja specjalność. Czyli poszedłeś w rutynę;)

No ale z drugiej strony to szczypanie serca podziałało skutecznie, utrata samodzielności, bezradność osób starszych jakoś tam mnie dotyka. Podobało mi się również zaprezentowanie niejednoznacznych relacji rodzinnych i odczuć dzieci.

Dlatego konkludując będę na TAK.

W dół urwiska, w stronę przepaści, na samym jej brzegu...

Ambush,

dobrze, że komentarz finalnie dotarł.

I oczywiście rozumiem Twoje rozterki.

Tym bardziej cieszę się z końcowego werdyktu :)

 

Pozdrawiam!

Cześć, Realucu!

Na początek: bardzo ładny zabieg symboliczny z porami roku!

Zmęczył mnie ten tekst emocjonalnie. Trochę to subiektywne wrażenie, bo na ogół odbieram literaturę analitycznie i kiedy już zaczynam coś czuć, to czasem mam nieprzyjemne przebłyski, że może ktoś próbuje mną manipulować; zresztą sam tak raczej nie potrafię pisać. Oczekiwałbym jednak, że skoro autor tak podkręca nastrój, to ukaże jakieś nieoczywiste mechanizmy behawioralne, których mógłbym się nauczyć i ewentualnie uniknąć podobnych pułapek we własnych relacjach międzyludzkich. A tutaj wydaje mi się (choć pewności nie mam), że brakuje takiej warstwy i całe nasilenie emocji jest tylko popisem technicznym mającym przykuć uwagę czytelnika.

Opowiadanie, moim zdaniem, nie dociera do swojej naturalnej konkluzji. Zakończenie, którego się spodziewałem – i które wydawałoby mi się jedynie logiczne – to pełna robotyzacja ciała bohaterki przy zachowaniu własnego mózgu (sztuczna mimika, brak zabarwienia głosu i tym podobne). Wtedy mogłoby zajść na przykład ciekawe odwrócenie ról, jeśli okazałoby się, że Gabriel nie umie już w niej dostrzec bliskiej osoby, a Ada wciąż nie ma z tym problemu. Możliwe też, że chora sama zaczęłaby wątpić we własne człowieczeństwo, z mniej lub bardziej prawdopodobnych pobudek psychologicznych. Tymczasem tutaj, jako odbiorca, chciałbym się jakoś odnieść do rozterki bohaterów, czy ten powstały byt wciąż ma w sobie cząstkę dawnej osoby, a przecież nie mam do tego żadnych danych: nie wiemy, na jakiej zasadzie działa ów komponent AI, skąd ma dostęp do wspomnień, jak odzwierciedla lub ingeruje w przetwarzanie informacji w wyższych warstwach korowych. Przy tym kreowane przez Ciebie powikłanie powszczepienne ma wszelkie cechy choroby autoimmunologicznej, która oczywiście nie mogłaby postępować w mózgu osadzonym w robotycznym ciele.

 

Początek tekstu trochę mnie odrzucił językowo, ale dalej jest znacznie lepiej:

Narcyzy i stokrotki muskały bose stopy, a pobudzone do życia owady wspinały się po sztucznych, mechanicznych rękach.

“A” rozdziela tutaj zdania składowe o rozbieżnych orzeczeniach, więc na pewno wymaga przecinka.

Przez trzydzieści lat nie zmienił się zupełnie i nadal pozostał ostoją szarego, sztucznego świata.

To by oznaczało, że ogród jest rozkoszną wyspą szarej sztuczności wśród nieznośnej wszechobecnej zieleni.

– Lekarstwo na raka próbowano wynaleźć od czasów mumifikowania ludzkich zwłok, a jak sama wiesz, udało się to dość niedawno.

Pomijam już drobne cechy infodumpu, ale rak stanowi na tyle zróżnicowaną grupę chorób, że pojedyncze lekarstwo na wszystkie należy raczej do domeny fantasy niż science fiction.

– Tylko mnie przytul – rzekłam.

“Rzec” jako synonim “powiedzieć” w ogóle rzadko się sprawdza, a już na pewno nie wtedy, gdy tuż obok użyłeś tego wyrazu do ukazania dehumanizacji bohaterki.

 

Niespecjalnie spodobał mi się ten utwór, ale na pewno częściowo dlatego, że nie należę do grupy docelowej. Wydaje mi się, że mniej więcej widzę, czemu wielu czytelników może być znacznie bardziej zadowolonych. Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

Cześć!

 

Świetny pomysł i niezłe wykonanie. Z początku strasznie bruździł mi sposób wysławiania się Pani po zmianie mózgu (już obecne modele językowe ładniej gadają), ale bez tego siła przekazu byłaby niewspółmiernie słabsza. Kolejne sceny dobrze ilustrują dynamikę relacji rodzeństwa oraz zmiany, które zachodzą w… właśnie. Kiedy kończy się człowiek?

Dobry tekst, nie wiem, czy piórkowy, ale zagłosowałem na TAK ;-) Jutro albo we czwartek wpadnę z dłuższym komentarzem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ślimaku,

bardzo Ci dziękuję za rozbudowany komentarz.

Cieszę się, że doceniłeś pewne aspekty i równocześnie rozumiem, że tekst mógł Cię pod pewnymi względami zmęczyć. Oczywiście pewne osobiste preferencje czytelnicze są czymś, czego nie oszukamy, więc jasnym jest, że tego typu opowiadanie mogło nie trafić w Twoje oczekiwania. 

Nie wydaję mi się co prawda, abym próbował kogoś oszukać lub robić wymuszone zagrywki emocjonalne, stawiałem bowiem (na tyle, na ile byłem w stanie) na naturalność całej historii. A tego typu historie są zwyczajnie ponure i silnie nasiąknięte emocjami. 

Opowiadanie ma wiele konkluzji i porusza wiele tematów, natomiast jeśli ta końcowa nie spełnia Twojej wizji – również rozumiem. Zakończenie mogłoby mieć wiele finałów, ale nie ma takiego finału, który będzie tym idealnym dla wszystkich. W moim mniemaniu konkluzja jest niejednoznaczna i dokładnie taka, jaką chciałem osiągnąć. I wiele osób komentujących ją poruszyło i zadawało to pytanie, a to znaczy, że jest wystarczająco widoczna. Ale pojmuję Twój punkt widzenia.

To by oznaczało, że ogród jest rozkoszną wyspą szarej sztuczności wśród nieznośnej wszechobecnej zieleni.

Hm, ciekawe spostrzeżenie dotyczące tego zdania. Przemyślę jak to przebudować.

Dzięki Ślimaku za poświęcony czas.

 

krar,

dzięki za komentarz i oczywiście jeśli wpadnie dłuższy, będę wdzięczny jeszcze bardziej :)

Cieszę się, że mimo pewnego wahania postawiłeś na TAK-a.

Co do wysławiania – dobrze mnie rozgryzłeś. Doskonale zdaję sobie sprawę, że już dziś brzmi to bardziej naturalnie, ale właśnie tym chciałem uwypuklić tę sztuczność. Gdyby AI mówiła zbyt człowieczo, wówczas ta pogłębiająca się zmiana nie wybrzmiałaby należycie.

 

Dzięki Panowie!

Nie wydaję mi się co prawda, abym próbował kogoś oszukać lub robić wymuszone zagrywki emocjonalne

Tak tylko dla jasności – napisałem, że podobne natężenie emocji budzi we mnie odruchową obawę przed fałszem, przed przywiązaniem się do bohaterów bardziej, niż na to zasługuje opowiedziana historia, i z tego względu (dość subiektywnie) pogarsza odbiór tekstu, natomiast na pewno nie zamierzałem insynuować Ci próby oszustwa. Może dało się tę myśl lepiej sformułować.

Ślimaku, spokojnie, niczego Ci nie zarzucam. Zdaję sobie sprawę, że manewrowanie silnymi emocjami w tekście to cienka linia, którą łatwo przekroczyć i wiele osób może być na to w pewnym sensie uczulonych, dlatego się broniłem w pewnym sensie. Doceniam Twój komentarz i o nic nie posądzam :) Udanego dnia!

Heh, dosłownie dzisiaj rano to czytałem i od razu pomyślałem, że to jeden z tych tekstów, które naprawdę zasługują na Piórko. Gratulacje!

OK, przyznaję, że niezbyt lubię teksty, które na wstępie walą mnie w łeb emocjonalnym obuchem, ale ten ma to legendarne, trudne do zdefiniowania ,,coś”. Czyli w sumie nie ,,podoba” mi się, ale budzi głębokie uznanie. Chyba tak najlepiej to określić.

A słowną ekwilibrystykę uprawiam, żeby nie powiedzieć, że pod koniec zrobiło mi się autentycznie przykro z powodu mamy. :(

Show us what you got when the motherf...cking beat drops...

Cześć ponownie, trochę później, ale jestem wreszcie.

 

Tak jak z początku “toporność” AI trochę przeszkadzała, tak dalej nieco przeszkadza. Ale bez tego pomysł by nie wybrzmiał i tekst byłby finalnie słabszy. Zabieg konieczny, dzięki któremu tekst zostanie w głowie na dłużej. A to przecież nie jedyny aspekt całości, choć imho najważniejszy (zwłaszcza, że fantastyczny). Nieźle pokazałeś zmiany w relacjach między rodzeństwem, powolne, ale konsekwentne przemijanie starszej pani, przeciągani liny, by móc jedynie czerpać, wnosząc to, co chcemy.

W zakończeniu bardzo “podoba” mi się ta różnica perspektyw i wyborów: brak chce pamiętać matkę taką, jaka była, siostra chce mieć bota o cechach matki, by było czasem z kim pogadać i powspominać (podoba w sensie tego, jak to pokazujesz, a nie samego – okrutnego na swój sposób – dylematu). W świetnym momencie to zakończyłeś, dając czytelnikowi argumenty i pokazując problem, ale nie proponując rozwiązania. +1 do siły przekazu.

Wreszcie wykonanie i perspektywa bohaterki. Jak na punkt widzenia bohaterki napisanej przez wikinga mężczyznę wypadło to naprawdę dobrze. Nic nie zgrzyta, wszystko pasuje, a jednocześnie nie jest ani prześmiewczo ani tekturowo (z perspektywy faceta oczywiście). Pokazujesz miejscami dosyć skrótowo, ale wystarczająco. To ważne, bo w tekście praktycznie bez akcji trzeba dobrze rozłożyć ciężar, by nie znudzić czytelnika, jednocześnie kierując jego uwagę na dosyć trudny problem, o którym wolimy zazwyczaj nie myśleć za dużo.

Jesień życia i techniczne lekarstwo na zimę. Dobre, choć nie idealne opko, ale – imho – zdecydowanie piórkowe.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Świetny tekst. Bohaterowie są żywi, autentyczni, ich emocje – bardzo prawdziwe.

W stosunkowo krótkim tekście udało się zmieścić dużo treści – to uniwersalna historia o odchodzeniu, o człowieczeństwie, a jednocześnie dobre sf.

Nie ma tu prostych odpowiedzi, opowiadanie skłania do refleksji.

yes

SNDWLKR,

wielkie dzięki.

Legendarne coś nie łatwo stworzyć, więc tym bardziej fajnie, że zrobiłeś unik od obucha i odnalazłeś cosia w moim tekście.

krar,

dzięki za dodatkowy, rozbudowany komentarz.

Dobrze, że zwróciłeś uwagę na otwarte pytania bez jednoznacznej odpowiedzi, bo to właśnie one były punktem początkowym do stworzenia tej historii.

No i oczywiście jak tam ktoś kiedyś mawiał, nic idealne nie jest, a za Twego TAK-a bardzo dziękuję, wiele dla mnie znaczy to wyróżnienie.

pusia,

dzięki, że zajrzałaś i cieszę się, że się podobało. Rzeczywiście wiele treści starałem się upchać, to fakt, ale po komentarzach widzę, że naczynie się nie przelało, więc zabieg się udał. 

Wielce również cieszą uwagi co do autentyczności bohaterów, bo to element, któremu poświęciłem w ostatnim czasie więcej uwagi przy pisaniu, gdyż nie zawsze wychodził tak, jakbym chciał.

 

Pozdrawiam! 

Podobało mi się. Lubię teksty, o których można sobie porozmyślać, a tutaj zdecydowanie jest o czym. Główne skrzypce gra motyw człowieczeństwa i rozważania o tym, ile można w człowieku zastąpić robotem, aby pozostał człowiekiem. Tutaj ta granica wydaje się wyraźna, usunięcie mózgu już definitywnie przesądziło sprawę. I ta warstwa sf trochę mnie uwiera, bo jest jakby niepełna. Właściwie nie czuć jej w żadnym innym aspekcie poza medycyną. Jest wzmianka o pracy Ady, ale reszta to współczesność. Tłumaczysz to w tekście zamiłowaniem mamy do przeszłości, te zdjęcia w ramkach i klucze, no i sam ogród. Dla mnie więc ten tekst jest bardziej takim rozważaniem filozoficznym niż fantastykę naukową. I to jest jak najbardziej w porządku. Myślę, że rozważanie nad tym opowiadaniem w kontekście naukowym trochę by się rozmijały z celem, generując mnóstwo pytań bez odpowiedzi i odbierając przyjemność z lektury. Dlatego przyjęłam tę kreację świata niejako “na wiarę” i skupiłam się na dylematach i trudnych decyzjach, które w opowiadaniu poruszasz. I tutaj jest lepiej niż dobrze.

Paradoksalnie główny motyw wszczepów zainteresował mnie najmniej, może dlatego, że wydaje się nadal bardzo odległy, podobnie jak przeniesienie świadomości. To, co trafia do mnie dużo mocniej, to ten fragment: “Całe życie broniła się przed nowoczesnym światem, aż w końcu świat ten, szary, śmierdzący, sztuczny jak dłoń, którą ściskałam, sam ją odwiedził. I bez pozwolenia postanowił nią zawładnąć, przejmując kontrolę nad ciałem, noga po nodze, ręka po ręce, kawałek po kawałku”. Oj, to jest aż boleśnie bliskie. Rozwój technologii jest obecnie tak szybki, że aż przerażający. I nie da się na ten rozwój pozostać obojętnym, nie da się go ignorować, choćby nie wiem jak człowiek się starał. AI pcha się do każdego aspektu życia, ciągle jesteśmy analizowani, co oglądamy, jakie zakupy robimy, na jakie strony wchodzimy. Prawie każda aplikacja ma w polityce prywatności zbieranie danych i udostępnianie ich podmiotom trzecim. A wszystko po to, aby było nam można sprzedać więcej i niekoniecznie rzeczy, bo poglądów też. Odbiegłam od tematu, ale to dlatego, że strasznie mnie ta permanentna inwigilacja wnerwia.

Ja jestem z tych roszczeniowych czytelników, którzy czytają dalej, jeśli początek ich zainteresuje. Jak się pewnie domyślasz, w tym przypadku chwyciło. Mam jednak cztery przemyślenia, nie nazwę ich radami, bo coś, co dla mnie byłoby na plus, dla kogoś innego mogłoby się okazać minusem. A więc mnie brakowało słowa “mama” na początku każdej sceny. Zwykle jest tak, że podmiot domyślny na początku wprowadza pewną tajemniczość, ale tutaj, biorąc też pod uwagę całą konstrukcję tekstu, to “mama” miałoby moc.

Drugie przemyślenie to kwestia tego, że narcyzy nie kwitną w tym samym czasie, co jabłonie, zwłaszcza że w tekście kwiat jabłoni już opada. I to jest taka drobnostka, ale mnie to od razu wybiło z imersji, czytam dalej o wszczepach, a myślę o tych narcyzach i jabłoniach. Chyba że jest to jakieś ukryte znaczenie, którego nie dostrzegłam. To poproszę wyjaśnienie, bo mi to nie da spokoju :)

Trzecie przemyślenie to to zdanie: “Przez trzydzieści lat nie zmienił się zupełnie i nadal pozostał ostoją szarego, sztucznego świata”. To by oznaczało, że ogród jest sztuczny i szary, a raczej jest odwrotnie i ogród jest ostoją natury/barw w szarym i sztucznym świecie albo ogród jest ostoją w szarym i sztucznym świecie.

I ostatnie przemyślenie, czyli narracja. Uważam, że lepiej wypadłoby to opowiadanie w trzecioosobowej. Jak pojawiła się pierwsza osoba, to byłam autentycznie zaskoczona i zupełnie mi to nie pasowało. Ada nie jest tu właściwie główną bohaterką, a jej perspektywa nie wnosi nic ponadto, co dałoby się opisać narracją personalną. Ale… z dziką rozkoszą przeczytałabym to opowiadanie w wersji, w której jest to narracja pierwszoosobowa z perspektywy matki. Bardzo ciekawy wydaje mi się też eksperyment polegający na przepleceniu obecnych scen perspektywą matki. Co się czuje, zatracając człowieczeństwo? I jak to opisać?

 

Bardzo satysfakcjonująca lektura, dziękuję, Realuc. Przyznam, że weszłam od razu na Twój profil, który podejrzanie długo się ładował, a jak strona się już objawiła, to zrozumiałam dlaczego. To niesamowita ilość opowiadań, jestem naprawdę pod wrażeniem. Na pewno przeczytam więcej Twoich tekstów, bo piszesz w taki sposób, który chyba najlepiej mogę określić jako “z duszą”. Opowiadanie było o sztuczności, ale nie było sztuczne.

Hej, Realuc.

Wiem, że już kilkukrotnie ocierałeś się o piórko, więc bardzo chciałem, żeby opowiadanie mi się spodobało. Niestety tak nie jest i piszę to z bólem. Chociaż piórko masz, więc jeden niezadowolony “klient” nie powinien mieć większego znaczenia. :)

Wszystko skupia się na jednym – mentalności bohaterów – której nie mogę kupić. Serwujesz świat przyszłości, jakim ją widziano 50 lat temu. Dam Ci kilka przykładów.

Wstała nieco niezgrabnie i ruszyła w naszą stronę sztywnym krokiem. Miała na sobie tylko krótką spódniczkę w czerwone maki i biały bezrękawnik. Trudno było znieść ten widok, ale nie mogłam wówczas okazać słabości, dlatego powiedziałam żartobliwie:

– Całkiem nieźle sobie radzisz. Z pewnością lepiej, niż Gab po trzech drinkach.

Tak poruszał się złoty droid w Gwiezdnych Wojnach, ale to było w 1977 roku. Wystarczy zobaczyć na YT, co ludzie z protezami wyrabiają na paraolimpiadach, ale nie tylko. Powtarzanie co fragment “zimnych kończyn” i “zimnego dotyku” też jest z podobniej przeszłości i wcale nie dodaje utworowi dramatyzmu, jest wręcz przeciwnie. Ja choć jestem już stary nie postrzegam tak metalowych protez, nie myślę o niepełnosprawnych ludziach z protezami, jak o pół robotach, a o wszelkich operacjach, często nowatorskich jak:

A od kiedy wpychają nam do mózgów te gówna?

No nie. Nie postrzegam tak nowoczesnej medycyny. Ja wiem, że ktoś powie, ale to nie protezy, to są wszczepy! A kogo to obchodzi, albo będzie obchodzić w przyszłości? Czy człowiekowi będzie pomagała poruszać się proteza mniej lub bardziej skomplikowanie połączona z ciałem? I jest mało prawdopodobne, że będzie to goła stal, jak rodem z Terminatora 1984.

Nie kupuję też zagubionej córki, której jakoby przy pierwszej wizycie brat musi wszystko tłumaczyć. Nie kupuję w przyszłości, jak już teraz przepływ informacji jest błyskawiczny. Smartfony, apki, internet, to wszystko powoduje, że jesteśmy w 2024 roku praktycznie na bieżąco ze wszystkim. Córka musiałby się świadomie izolować, bez względu na to gdzie mieszka, żeby nie wiedzieć na bieżąco, co się dzieje u matki. A nic na to w tekście nie wskazuje.

Sytuacje, którymi budujesz dramatyzm:

– Z chęcią napiję się zimnej wody. Pozwól, że poczekam w fotelu, męczy mnie dłuższe stanie.

Przez moment patrzyłam jak idzie. Pół człowiek, pół robot. Wciąż jednak kochałam ją tak samo.

– Wskaźnik pracy nowych organów. Nie wygląda to najlepiej. Tak ci tylko przypomnę, że ma na przykład sztuczną wątrobę, a serce pracuje tylko i wyłącznie dzięki temu, co wpieprzyli jej do środka.

Nie są dramatyczne, w mojej świadomości nikt tak w przyszłości myśleć nie będzie. Już dawno wymyślono sztuczne serce, a najnowszy model Aeson Carmat wszczepiono w Polsce dokładnie dwa miesiące temu. Czy ktoś mówi, że ze szpitala wyszedł robot? Ba, mało kto o tym wie, bo nikogo już takie rzeczy nie ekscytują, gdyż dawno przeszły do porządku dziennego.

Tak było w poprzednim wieku, czasach złotych droidów i terminatorów. I choć ostatni fragment z pamięcią RAM/AI zamiast mózgu jest ciekawy, wnosi coś nowego, to nie broni reszty opowiadania.

Pozdrawiam.

 

Irmina

 

dzięki za poświęcony czas i rozbudowany komentarz. 

 

Bardzo się cieszę, że lektura Ci się spodobała i oczywiście będzie miło, jak kiedyś zajrzysz do innych moich tekstów.

 

Nie skupiałem się w tym opowiadaniu na kontekście naukowym, jak to określiłaś, więc ze słusznym nastawieniem do lektury podeszłaś.

 

Odpowiadając jeszcze na kilka spraw, które poruszyłaś.

Kwestia mamy na początku rozdziałów – na pewno dobudowywałoby to pewien klimat, jednak na ten moment raczej bym nie wprowadzał takiej zmiany.

Co do narcyzów, okazało się, że jednak nie jestem dobrym znawcą kwiatków, ot cał wyjaśnienie :D Muszę w takim razie zrobić rozpoznanie, jakie kwiaty kwitną równocześnie z jabłonią (chyba, że tu wrócisz i doradzisz) :).

Zdanie o sztuczności rzeczywiście ktoś już wytknął, muszę to przebudować. 

Jeśli chodzi o narrację, masz dużo racji, że w tym konkretnym tekście tak samo (a może bardziej?) pasowałaby trzecioosobowa. Pierwszoosobowa wynika jednak z faktu, że poczyniłem już kilka tekstów z tą bohaterką i wszystkie są w tego typu narracji, a że mam plan sklecić z tego większą całość, nie chciałem mieszać.

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam.

 

Darcon,

 

zadrżałem lekko widząc Twój komentarz i po przeczytaniu pierwszego zdania okazało się, że słuszną obawę miałem.

 

Odnosząc się do Twych uwag:

 

– Poruszanie bohaterki: ta jest świeżo po zabiegu. Ja wiem, co można wyczyniać z dzisiejszymi protezami i jestem pewien, że za 50 lat będzie można ich używać pewnie równie sprawnie co naturalnych kończyn. Wiem też jednak, że wszystko wymaga pracy i przyzwyczajenia, z pewnością zawodnicy na paraolimpiadach nie startują w zawodach kilka dni po pierwszym założeniu protezy.

 

– Zimność: dość subiektywna uwaga. To znaczy szanuję ją i rozumiem Twój punkt widzenia, jednak jest to określenie, które zwyczajnie według mnie pasuje, i wcale nie uważam je za jakiś zamierzchły zwrot.

 

– co do izolacji i braku wcześniejszej informacji: 

– Możesz w końcu powiedzieć, jaka jest diagnoza? Wiesz od tygodnia i robisz ze mnie głupią.

Według mnie dość jasno wynika z tego, dlaczego wcześniej nie wiedziała.

 

– co do zastępowania organów: co innego zastąpić jedną/dwie rzeczy, co innego pół ciała na zewnątrz i połowę organów w środku. W opisywanym fragmencie proces jest już w zaawansowanym stadium i według mnie ktoś ze sztucznymi rękami, nogami oraz większością najważniejszych organów w środku kwalifikuje się do tego, aby tak o nim zacząć myśleć (jak o pół robocie, pół człowieku).

 

Reasumując, Darconie, bardzo Ci dziękuję, że tu zajrzałeś i zechciałeś pochylić się na moim pierwszym piórkiem. Długo o niego walczyłem, tak więc każda opinia jest wielce cenna, nawet negatywna, ale takie też przecież być muszą. Twoje uwagi są rozsądne, na pewno przemyśle je jeszcze dogłębnie, mimo że na świeżo wydają mi się mocno subiektywne i związane z Twoim podejściem do pewnych kwestii.

 

Niemniej jednak rad jestem z Twej wizyty i raz jeszcze dzięki.

 

Pozdrawiam!

 

 

Darcon,

 

zadrżałem lekko widząc Twój komentarz

Mam nadzieję, że pisałeś to chociaż pół żartem. :) Wiem, że miewam kąśliwe komentarze, staram się z tym walczyć, ale (złą) naturę ciężko jest pokonać.

– Poruszanie bohaterki: ta jest świeżo po zabiegu (…) za 50 lat będzie można ich używać pewnie równie sprawnie co naturalnych kończyn.

Trochę tu czarujesz, Realuc’u. Skoro wszyscy wiemy, że to mija, to i pominąłbyś to w tekście. ;) Ale chciałeś tą wzmianką dodać jeden punkcik na “nie” dla:

– co do zastępowania organów: co innego zastąpić jedną/dwie rzeczy, co innego pół ciała na zewnątrz i połowę organów w środku.

I tu się różnimy, dla mnie to żadna różnica. I masz rację, moja opinia jest mocno subiektywna, jak każda opinia pojedynczej osoby. :) Ale nie o tym chciałem pisać. Raczej zapytać o:

Reasumując, Darconie, bardzo Ci dziękuję, że tu zajrzałeś i zechciałeś pochylić się na moim pierwszym piórkiem. Długo o niego walczyłem,

Wyczuwam tu wskazanie na duży wysiłek i litry potu, żeby to piórko dostać. Czy tak? Jednocześnie dużą satysfakcję z jego otrzymania. Nie chciałem go podważać – patrz pierwszy akapit mojego pierwszego komentarza. Chciałbym Cię jednak pociągnąć za język. Czy otrzymania piórka wpłynęło na Ciebie jakoś bardziej od chwilowej satysfakcji? Wiesz, podbudowało, podniosło samoocenę, nie wiem, bardziej w siebie uwierzyłeś? Pytam całkiem poważanie. Lubię psychologiczne zagadnienia.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Darconie, z chęcią odpowiem na Twoje pytanie i chciałbym to zrobić rozbudowanie i nie z telefonu. Wrócę tutaj z komentarzem w niedzielę, bo jestem już na wyjeździe poza dostępem do sprzętu, który nadawałby się do estetycznego komentarza :)

Co do narcyzów, okazało się, że jednak nie jestem dobrym znawcą kwiatków, ot cał wyjaśnienie :D Muszę w takim razie zrobić rozpoznanie, jakie kwiaty kwitną równocześnie z jabłonią (chyba, że tu wrócisz i doradzisz) :).

Wiele kwiatów kwitnie w czerwcu, ale w Twoim tekście, te kwiaty są zestawione ze stokrotkami i do tego muskają stopy, więc nie szłabym w jakieś lilie czy hortensje, a bardziej w kwiaty polne np. bratki, chabry (choć one są wysokie), niezapominajki albo nawet koniczynę.

Darcon, wracam z komentarzem.

 

Mam nadzieję, że pisałeś to chociaż pół żartem. :) Wiem, że miewam kąśliwe komentarze, staram się z tym walczyć, ale (złą) naturę ciężko jest pokonać.

Oczywiście. A nawet w ¾ żartem :)

 

Wyczuwam tu wskazanie na duży wysiłek i litry potu, żeby to piórko dostać. Czy tak? Jednocześnie dużą satysfakcję z jego otrzymania. Nie chciałem go podważać – patrz pierwszy akapit mojego pierwszego komentarza. Chciałbym Cię jednak pociągnąć za język. Czy otrzymania piórka wpłynęło na Ciebie jakoś bardziej od chwilowej satysfakcji? Wiesz, podbudowało, podniosło samoocenę, nie wiem, bardziej w siebie uwierzyłeś? Pytam całkiem poważanie. Lubię psychologiczne zagadnienia.

 

Napisanie ponad 50 opowiadań, które dostały się do biblioteki oraz prawie drugie tyle, które się nie dostało, z pewnością pewnym wysiłkiem było. Jednak oczywiście jest to wysiłek przyjemny, którego nigdy nie żałowałem. Oczywiście nie uważam, że coś podważasz. Satysfakcję czuję, owszem, jak każdy kto osiąga coś, do czego dążył. 

Otrzymane piórko niczego we mnie nie zmieniło, w moim podejściu, samoocenie. Nie czuję się nagle przez to lepszy ani nic z tych rzeczy. Po prostu cieszy, bo wiem, że portal ten reprezentuje pewien poziom, więc jest to dla mnie pewnego rodzaju wyznacznik. Wyznacznik progresu. Bo wrzucając tutaj pierwszy raz tekst osiem lat temu zostałem solidnie wbity w błoto, po to, aby wstać, otrzepać się i ruszyć dalej, krok po kroczku, do celu. Mam ich (celów) oczywiście więcej, tak więc teraz zmierzam do następnych. Czy z wyżej podniesioną głową niż przed piórkiem? Nie jestem tego pewien, ale na pewno ze świadomością, że regularna i wytrwała praca przynosi w końcu efekty, więc nie warto odpuszczać mimo częstych wątpliwości.

 

Irmina, hej.

Dzięki za podpowiedź. Z pewnością skorzystam z Twojej porady :)

Mam ich (celów) oczywiście więcej, tak więc teraz zmierzam do następnych.

Możesz rozwinąć myśl?

 

Pozdrawiam.

Możesz rozwinąć myśl?

Myśl ta była ogólna, niedotycząca jedynie pisania. Każdy jakieś bowiem cele w życiu ma, albo raczej powinien mieć. Natomiast oczywiście w pisaniu również takie mam. Jeśli napiszę trywialne zdanie: debiut książkowy (oczywiście nie za kasę w pseudo wydawnictwie), jak zareagujesz, Darconie? Uznasz mnie za kolejną jednostkę z masy, która marzy o mało realnym? A może w pełni mnie zrozumiesz?

Osiem lat temu rzeczywiście było to marzenie, które ocierało się o cud. Dziś wiem, że przez ten czas (nie tylko w pisaniu) byłem w stanie osiągnąć wiele, głównie dzięki determinacji. I skoro jest książka, w której widnieje na papierze moje opowiadanie, skoro w kilku konkursach (portalowych i poza portalowych) osiągnąłem podium, skoro wreszcie wetknąłem pióro w kapelusz marzyciela to dlaczego miałbym nadal nie tkwić w tym małym marzeniu? 

Czy czasami nie masz już napisanej powieści i nie szukasz właśnie wydawcy? Wypytuję Cię, bo chciałbym szerzej odpowiedzieć, a żeby to zrobić, wypadałoby znać fakty i to co już się dokonało bądź nie.

Z drugiej strony, jeśli masz już napisaną powieść i być może ze chwilę ją wydasz, to moja odpowiedź, człowieka, który nie napisał żadnej książki i nic nie planuje wydać (przynajmniej na razie), wydaje się bez sensu i raczej Ci niepotrzebna.

 

EDIT:

Przypomniałem sobie. :) Bo gdzieś chodziło mi po głowie, że przy jednej dyskusji pisał mi już ktoś o nie wydanej powieści i to byłeś Ty. :) Wtedy zbyt pouczająco i obcesowo rozwinąłem się w temacie, na szczęście nie miałeś żalu, a na swoją obronę dodam, że było to pokłosie obserwowania dyskusji młodych ludzi na innym portalu, w temacie “gdyby tylko ktoś mnie wydał to na pewno coś bym napisał”. 

Skromny jesteś, albo nie chciałeś przypominać, że masz już gotowe dwie powieści. :) A finalnie zmierzam do tego, że mam swoje przemyślenia, czy warto pisać. 

 

Powiem Ci też, że zarówno tamten komentarz, jak i powyższe, mają u mnie miejsce tylko u osób, które znam od lat na forum, i wiem, że mogę sobie pozwolić na szczerą wypowiedź, zawłaszcza, gdy jest mniej przychylna. Łapię już swoje latka i coraz rzadziej chcę opuszczać strefę komfortu, bo napisanie komentarza, że coś ci się nie podoba, właśnie tym jest. Nie mam już chęci kopać się z koniem albo narażać czasem na grupowy odwet. Na forum jest dosłownie kilkanaście osób, u których wiem, że mogę pozwolić sobie na coś więcej, niż ogólnie przyjemne pierdzenie. Jak się już domyśliasz, jedną z nich jesteś Ty. Od dłuższego czasu osobom, których nie znam, nie zostawiam krytycznych komentarzy, nie piszę nic, chyba, że ktoś mnie o to konkretnie zapyta.

 

Pozdrawiam serdecznie.

 

Darconie,

 

miło czytać, że zaliczam się do tych kilkunastu osób. Zawsze każdą krytykę i opinię przyjmowałem i przyjmuję z otwartą głową i z pokorą, nie obrażam się i choćbyś mnie zmieszał z błotem, nie miałbym Ci tego za złe. O ile, oczywiście, to zmieszanie byłoby odpowiednio merytoryczne i miałoby sens. A Twoje komentarze jak najbardziej taki sens posiadają.

Co do książek: Napisałem łącznie trzy. Dziś nie jestem zadowolony z żadnej i uważam, że pisałem je na zbyt wczesnym etapie. Ale przecież każdy piszący (albo lwia część) ma tak, że ma nagle impuls i myśli, że jest już na tyle dobry, że może zwojować świat. I ja dałem się ponieść chwilowym wizją. Co nie oznacza, że książki okazały się całkowitymi gniotami. Na pierwszą dostałem pozytywną odpowiedź od REBIS-u. Pozytywną w takim sensie, że pozytywnie przyjęli mój tekst, napisali o potencjale i tak dalej, ale w danym okresie nie mieli przewidzianego przyjmowania debiutantów. Nie wiem, na ile to było czcze gadanie kopiuj wklej, na ile prawda, ale odnosili się do lektury w sposób świadczący, że rzeczywiście się nad nią pochylili.

Druga książka – była już na etapie redakcji w Alegorii – chcieli ją wydać. Na pewnym etapie z niewiadomego dla mnie powodu sprawa ucichła i po przesłaniu przeze mnie tekstu po poprawkach według ich wytycznych ucichli i przestali się odzywać.

Trzecia – nikt się nie odezwał, ale powieść była bardzo specyficzna i napisałem ją bardziej z pewnej wewnętrznej potrzeby i trochę dla zabawy, więc się poniekąd nie dziwię.

Tak więc mimo, że dziś uważam wszystkie te trzy książki za średnio udane i z dzisiejszą świadomością pisarską nie wysyłałbym czegoś takiego do żadnego wydawnictwa, to w ogólnym bilansie odzew całkiem niezły, w szczególności że w tamtym okresie wysyłając propozycję wydawniczą jeszcze niczym tak naprawdę nie mogłem się pochwalić. Zero publikacji itd.

Kończąc – tak, nadal planuję wydać książkę. Ale będzie to coś zupełnie nowego, z czym się nie spieszę. 

Realuc’u, sporo tego napisałeś, i choć piszesz, że to był przyjemny wysiłek, to gdzieś między zdaniami przedziera się determinacja. Z drugiej strony, masz jakieś osiągnięcia, całkiem fajne i całkiem sporo. Skąd więc taka chęć, czy też potrzeba, wydania właśnie książki? Jeśli przyjąć, że książka na papierze pojawia się w dziesiątkach księgarń, a może i setkach, licząc internet. To można dotrzeć do kilku tysięcy osób, przynajmniej w debiutanckim nakładzie. Dlaczego chcesz do nich dotrzeć i z czym?

Pozdrawiam.

 

Skąd więc taka chęć, czy też potrzeba, wydania właśnie książki?

 

Sam nie wiem, jak Ci odpowiedzieć na to pytanie. Jest to na pewno pewien rodzaj szczytu, do jakiego dąży się w każdej dziedzinie, w której chce się coś osiągnąć. Jak chcesz się nauczyć dobrze języka obcego, nie przerywasz nauki na poziomie średnim, jak chcesz być profesjonalnym piłkarzem, nie kończysz na osiedlowym orliku, jak chcesz zdobyć Rysy, nie kończysz nad Morskim Okiem. W końcu, jak chcesz dobrze pisać i chcesz mieć satysfakcję z tego, że coś osiągnąłeś w tym rzemiośle, nie zadowalasz się jeno opowiadaniami w czasopismach czy tekstami na forum. Oczywiście nie mówię, że dotyczy to każdego. Każdy bowiem wyznacza sobie to, do czego dąży, i komuś książka być może nie jest do niczego potrzeba. A do czego mi jest potrzebna? Prosta odpowiedź: myślę, to zwyczajnie w świecie fajne uczucie trzymać coś takiego w dłoniach.

 

Dlaczego chcesz do nich dotrzeć i z czym?

 

To się dopiero okaże :)

Wybacz, że wpadam tak późno, byłem absolutnie pewny że już dawno zostawiłem komentarze, ale dzisiaj postanowiłem to sprawdzić i cóż, nieprzyjemnie się zaskoczyłem.

W związku z tym mój komentarz będzie pisany nieco z perspektywy czasu, bo opowiadanie czytałem ponad miesiąc temu. Ale dzięki temu w zasadzie jestem tym bardziej zadowolony z tego, że zagłosowałem na TAK. Bo pamiętam, że przy głosowaniu nieco się wahałem. Tylko nie do końca pamiętam już, co mogło mi tam nie pasować. Bo jasne, można się przyczepić mocnego grania na emocjach, można próbować narzekać na mało pogłębioną postać brata, ale no, nie o to chodzi. Po miesiącu pamiętam przede wszystkim bardzo przyjemną, satysfakcjonującą lekturę. Łagodną, bardzo melancholijną i smutną, ale jednocześnie w swojej otoczce SF bardzo przyziemną i ludzką. W zasadzie śmiało powiem, że ten tekst jest dokładnie tym, czym dla mnie SF (i w ogóle fantastyka) powinny być. Poprzez eksplorację wybranego pomysłu tak naprawdę nie piszesz o cybernetycznych rękach i robotach, tylko o ludziach i ludzkich problemach, z którymi nie potrafią sobie radzić. Chętnie przeczytałbym ten tekst w papierowym NF i mam nadzieję, że ninedin zwróci na niego uwagę w kontekście srebrnych piórek.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, cieszę się, że dotarłeś :)

Jeszcze bardziej z tego, że mimo wahania postawiłeś ostatecznie na TAK-a.

Mam dokładnie takie spostrzeżenie na SF i fantastykę w ogóle jak i Ty. Na pierwszym miejscu stawiam ludzi, relacje, emocje, czyli to, co wszystko dobrze nam znane, natomiast na drugim całą otoczkę fantastyczną. Fajnie, że to uwypukliłeś w moim tekście.

Chętnie przeczytałbym ten tekst w papierowym NF i mam nadzieję, że ninedin zwróci na niego uwagę w kontekście srebrnych piórek.

Miło czytać. Dla mnie sam brąz jest na ten moment sporym i satysfakcjonującym osiągnięciem, ale być może kiedyś w odległej galaktyce pojawi się srebro lub złoto :)

 

Dzięki!

Nowa Fantastyka