Hej, nie jedz tego! Zostaw ten kamień! Może byś wyszedł z wioski zanim zaczniesz testować kule ognia… Gdzie on znowu polazł? CZY ON…!?

 

Dzisiaj o jednej z najcieplej wspominanych gier mojego dzieciństwa. Niedawno zainstalowałem ponownie i wiecie co? Dzieło Petera Molyneux nadal zachwyca.

Bądź czym chcesz

Najbardziej Black and White lubię określać symulatorem boga, bo to też najbardziej oddaje czym jest ta gra. Po pierwszym uruchomieniu zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać i gwarantuje, że nawet jeśli zjadłeś zęby na gamingu, a nie miałeś okazji poznać B&W wcześniej to również będziesz zaskoczony jak łamiący schematy jest to twór.

Początek rozgrywki to samouczek w którym poznajemy naszych doradców o zupełnie innych skłonnościach, bo jak się okazuje bóg wcale nie musi być kroczyć tylko ścieżką prawości i być doskonały, a sam symulator boga tym bardziej. Mowa o sterowaniu, które nieco się zestarzało. Z resztą nie tylko sterowanie, bo tekstury również z próby czasu najlepiej nie wyszły. No dobrze, mamy jakiś tam symulator boga, z przeciętnym sterowaniem, kiepskiej jakości teksturami i obleśnymi sutkami należącymi do naszego sadystycznego doradcy, ale co prócz tego?

Bóg też potrzebuje towarzysza

Chowaniec. Tylko tyle i aż tyle, bo własny pupil z wolną wolą jest to coś czym rozgrywka stoi. Nasz zwierzak może uczyć się zarówno od nas, jak i od wieśniaków takich rzeczy jak taniec, łowienie ryb lub czynienie cudów. Jako młody gracz nie mogłem wyjść z podziwu nad rozbudowaną sztuczną inteligencją, jaką ma w sobie zaimplementowany stworek. Z perspektywy czasu może nie jest to aż tak imponujące, ale nieprzewidywalność rozgrywki dzięki chowańcowi to jest właśnie główny czynnik dlaczego Black and White jest grą wyjątkową.

Nawet bóg go nie ogarnie

Nie zamierzam się skupiać na aspektach technicznych gry, bo w przypadku tak leciwej (2001 rok) gry jest to pozbawione sensu. Opowiem natomiast o sytuacjach, które przydarzają się w trakcie gry i wciąż potrafią zaskoczyć. Wyobraźcie sobie, że zajmujecie się rozwojem wioski, dostarczacie jedzenie do spichlerza, ustalacie wieśniaków drwalami, farmerami, podlewacie pola zbóż, a gdzieś obok słyszycie w kółko powtarzający się tekst… „uczeń rozpłodnik”. Szukacie źródła, a to wasz wyjątkowy chowaniec postanowił przemienić waszą wioskę w harem, a zwracając na niego uwagę kwituje to szerokim uśmiechem od ucha do ucha. 

Na początku gry w tresurze stwora pomaga nam opiekunka chowańców. Cierpliwa, troskliwa kobieta, która do momentu naszego przybycia opiekowała się trójką chowańców i traktowała to jako życiowe powołanie. Jednak mój nowo wybrany tygrys nie przejął się tym zbytnio, bo sekundę po ukończeniu samouczka zjadł opiekunkę i zadowolony pospacerował dalej, aby załatwić się przed dozatorem cudów (miejsce w którym pojawiają się bańki cudów). Od tej pory było to jego ulubione zajęcie i miałem niemal stuprocentową pewność, że przy każdym dozatorze znajdę „niespodziankę”. 

Każde kolejne rozpoczęcie gry dawało pewność, że rozgrywka będzie inna niż każda poprzednia. Nawet pomimo tego, że wybierzemy ten sam gatunek chowańca. Działo się tak z tego względu, że karcąc lub chwaląc chowańca, nie byliśmy pewni do którego działania chowaniec to odniesie. Prowadziło to do sytuacji w których nasz stwór wyrabiał sobie zaskakujące preferencje i upodobania.

Bóg jest tylko jeden

Większość zachowań chowańca to pewnie zwykłe przypadki do których łatwo można dopisać sobie jakąś ideologię, ale trzeba to grze oddać, że jest w tym coś intrygującego. Absolutnie nie da się ukryć, że gra w dużym stopniu opiera się na chowańcu i boleśnie przekonujemy się o tym na wyspie na której tracimy naszego pupila – mapa jest po prostu irytująca i nudna. Po jakimś czasie wyszła także kolejna część Black and White, ale to już nie było to samo ze względu na większą kontrolę nad chowańcem i brak tego czynnika, dzięki któremu rozgrywka była nieprzewidywalna. Interfejs stał się mocno rzucający w oczy, wszystko było opisane czarno na białym, a nie, tak jak być powinno, dawało nam możliwości do samodzielnego wyboru między czarnym a białym. Sequelowi było znacznie bliżej do zwykłego RTSa, aniżeli symulatora Boga. 

Dlatego, kończąc ten luźny wpis, jeśli nie graliście w część pierwszą Black and White to serdecznie polecam, bo jest co nadrobić i na prawdę warto. Nawet jeśli na początku odrzuci was grafika i sterowanie to nie poddawajcie się, a może zakochacie się w tej grze tak, jak ja to zrobiłem 🙂

Jeśli graliście lub zagraliście w Black and White 1 to zachęcam do podzielenia się opinią w komentarzu lub mailem, którego znajdziecie w zakładce kontakt. Dzięki za uwagę i życzę miłego dnia!

Zajrzyj do innych artykułów oraz na inne media!
Znajdź kolegów do gry!
Wbijaj, pogadamy na żywo!
Zapoczątkuj rewolucję!
Klasyka MMORPGowej kinematografii!

Dodaj komentarz