Pamiętam Antka, przed ponad dekadą ledwie kilkuletniego smyka, gdy sam z siebie zaczął nagle wspinać się po skałkach u wylotu tatrzańskiej Doliny Białego, gnany dziecięcą ciekawością odkrywania nieznanego i chęcią mierzenia się ze światem.
Udzielała mi się ta jego radość, ale też rodzicielski niepokój nakazywał przestrzeżenie przed możliwymi konsekwencjami nieostrożnego ruchu.
- Synek, tylko uważaj na te luźne kamienie, żebyś się tu nie pokiereszował — krzyknąłem.
Schodząc, po paru metrach uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Nasze górskie wędrówki zaczynaliśmy tatrzańskimi dolinami i wzniesieniami łagodnych Gorców. To odpowiednie trasy dla kilkulatków. Potem gdy Antek podrósł, nadszedł czas na niżej położone szczyty w Tatrach, jak Sarnia Skałka. Niby niedaleko i niezbyt wysoko, bo to 1378 m n.p.m. tuż nad Doliną Strążyską, ale tu już wchodziliśmy ostrożnie, nie lekceważąc zasad bezpieczeństwa. W tamtym czasie — w 2014 r. - doszło do groźnego wypadku. 11-letni chłopiec spadł z samego wierzchołka Sarniej Skały. Trafił do zakopiańskiego szpitala z obrażeniami miednicy, uda, urazami wewnętrznymi. Ratownikom powiedział, że stracił równowagę, gdy szukał miejsca do zrobienia jak najlepszego zdjęcia.
Z Antkiem powoli poznawaliśmy tatrzańskie ścieżki, zawsze starając się wędrować w dobrą pogodę. Kilkukrotnie zachodziliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Później przyszedł czas na Rysy — zdobyte od łatwiejszej, słowackiej strony — Polski Grzebień z Małą Wysoką, Szpiglasowy Wierch, Lodową Przełęcz, Krywań, Jagnięcy Szczyt, Rohatkę. Raz wycofaliśmy się spod Zawratu, gdy na horyzoncie pojawiły się burzowe chmury.
Antek skończył 18 lat, ja mam pięćdziesiątkę na karku. Teraz podczas naszych górskich wypadów to on przewodzi i cieszy się, że dotrzymuję mu kroku.
A kiedy podchodzimy pod grań, nieraz przestrzega bardzo serio: - Ojciec, uważaj na ten poluzowany kamień.
I ciągle chce ze mną chodzić w góry. Cieszę się z tego, jak dziecko.