Archiwum kategorii: Biblioteczka

x = x

male_zycie_okladkaCześć! Wypada przecież się przywitać po dłuższej autorskiej nieobecności na Jawnych Snach. Od czasu ostatniej publikacji – kwiecień 2015 r. – zdążyłem m.in. zgubić w mieszkaniu pada (to niestety nie jest metafora). W efekcie zacząłem czytać grube powieści, w końcu imię jego powieść (niem. Roman), a księgozbiór w nazwisku zobowiązuje. Pad wypadł, ale wpadło np. „Małe życie” Hanyi Yanagihary. Uprzedzając kanoniczne pytanie mojego jawnośniącego kolegi: „co to ma wspólnego z grami?” (nasz odpowiednik „kto zabił polski komiks?”). Przyznaję, niewiele. Przypominam sobie tylko jeden adekwatny fragment: Jude St Francis, główny bohater powieści, aby mieć o czym rozmawiać z nieco autystycznym studentem informatyki (Jude sam studiuje wtedy matematykę i prawo), zapoznaje się z nowościami wśród gier wideo. I tyle.

Czytaj dalej →

Biblioteczka: Ogród marzeń

beks

Piątek, 7 listopada 2003, Godz. 09:00

(…)

No cóż: mnie też gry nie wciągają, ale widzę bardzo ciekawą przyszłość.  Rozwój technologii wymaga nakładów, ale ponieważ gry idą jak ciepłe  bułeczki, to nakłady są opłacalne i nowe generacje komputerów robione  są po to by mogły obsłużyć coraz to bardziej skomplikowane gry. Gry są  dziś elementem napędowym (koniem pociągowym) całego  konsumenckiego przemysłu komputerowego.

Dość łatwo jest więc prognozować przyszłość. Wydaje się oczywiste, że w momencie gdy będzie to finansowo i technologicznie osiągalne, pojawi się nisza dla artystów. Zapewne kupiłbyś czasami zamiast obrazu olejnego, coś o nazwie dajmy na to „Ogród marzeń” lub np. „Labirynt”, co przyszło mi do głowy w związku z budową korytarzyka. Znajoma przed jakimś czasem powiedziała, że mógłbym wykupić więcej mieszkań i połączyć je korytarzykami i przyszło mi do głowy, że wykupuję sukcesywnie cały blok i robię w nim labirynt na kształt mrowiska, a potem gdzieś umieram i nikt nie może mnie odnaleźć szukając jak mumii faraona. Załóżmy, że podstawą programu jest zmieniająca się struktura wizualna labiryntu i że zostajesz w nią wprowadzony i chodzisz po niekończącej się plątaninie korytarzy i pokoi bez okien, po którym włóczą się też jakieś dziwne senne zwierzęta, niektóre piękne, inne obrzydliwe, niektóre budzące lek, a niektóre budzące litość: rozdeptane ale ruszające się, zwisające z sufitów przyklejone do ścian i włazisz w końcu do pokoju z którego nie ma wyjścia jak tylko do tego samego pokoju w którym już jesteś: powstaje dwóch Dmochowskich, czterech Dmochowskich, tysiąc Dmochowskich… Każda niemożność znalezienia wyjścia i bardziej histeryczny gest, powoduje pojawienie się bezosobowej informacji, że właśnie ilość pokoi w labiryncie podwoiła się, masz oczywiście czerwony guzik, którym całość się wyłącza, ale gdy po zastanowieniu, wymyśleniu planu postępowania i powzięciu przekonania, że teraz się już nie dasz zapędzić w kozi róg, wchodzisz powtórnie, labirynt już się zmienił, jest całkiem inny i przypomina gigantyczną i zmurszałą arkę tonąca w bagnie, wszędzie wcieka zgniła cuchnąca woda, przed którą trzeba uciekać, struktura została ta sama ale wystrój jest całkiem inny, a gdy wyłączysz i włączysz ponownie, to okazuje się, że labirynt wisi kilometr nad ziemią i trzeba poruszać się czepiając się klamer, które grożą urwaniem się, a to grozi runięciem w przepaść, a następny labirynt składa się z niekończącego się tłumu ludzi bez oczu i ust z którymi nie sposób się porozumieć, a w następnym chodzisz po swoim wnętrzu lub masz poczucie, że gdzie indziej są Twoje nogi gdzie indziej ręce, gdzie indziej oczy i wszystko porusza się jak chce w sposób niezależny, cała osobowość się rozpada i tak dalej i tak dalej i tak dalej.

Takie możliwości realizacji są już za ścianą. Ja nie dożyję ale Ty być może tak. Tematyka i emocjonalny wyraz tych rzeczywistości, zależny będzie od stylu i psychiki artysty, który je stworzy. Będą mogły być ekstatyczne, idylliczne, erotyczne, religijne i jakie tylko przyjdą do głowy. Ja to już teraz widzę i żałuję, że nie dożyję. Pozdrawiam,

Zdzisław

 

Piotr Dmochowski. „Korespondencja pomiędzy Zdzisławem Beksińskim, a Piotrem Dmochowskim” t.2 lata 1997-2003 

Biblioteczka: śpiewać każdy może

Anna Anthropy (znana też jako Auntie Pixelante) to (nie tylko) w świecie gier wyjątkowo barwna osobowość. Jest autorką dzieł takich, jak np. „Lesbian Spider-Queens of Mars” (tytułu tłumaczyć nie trzeba) oraz „The Mighty Jill-Off” (tytułu przez grzeczność tłumaczyć nie będę). W obu model rozgrywki dobrze znany z 8-bitowej klasyki (odpowiednio „Wizard of Wor” i „Mighty Bomb Jack”) doprawiła postacią poszukującej szczęścia lesbijki-sadomasochistki, czego konsekwencją jest oczywiście fakt, że całość bywa… mało familijna. Poważniejszym tytułem Anthropy jest „Dys4ia” – tu za pomocą prostej, rozpikselizowanej grafiki Anna opowiada o własnych doświadczeniach związanych z hormonalną terapią zmiany płci. Tytuł wzbudził swego czasu spore zainteresowanie, pokazując, jak za pomocą języka prościutkich minigierek da się opowiadać o rzeczach bardzo osobistych – na przekór tym, dla których banalność rozgrywki musi oznaczać banalność treści, które ze sobą niesie. Ale dzisiaj chciałbym napisać o Annie Anthropy nie w kontekście jej gier, tylko książki, którą ostatnio napisała. Tytuł długi, ale wymowny: „Rise of the Videogame Zinesters: How Freaks, Normals, Amateurs, Artists, Dreamers, Drop-outs, Queers, Housewives, and People Like You Are Taking Back an Art Form”. A kryje się za nim manifest całego pokolenia twórców gier.

Czytaj dalej →